Rozdział 48

Leniwe poranki z szatynem u mojego boku były zdecydowanie najprzyjemniejsze.

Stały się jeszcze lepsze, gdy kładł między nami nasze dziecko, które wpatrywało się w nas z ogromną miłością.

Z czasem robił się jeszcze bardziej podobny do mnie, a ja obdarowywałem go jeszcze większą miłością niż kiedykolwiek wcześniej.

-Przysięgam ci Louis, jak tylko odpoczniesz jeszcze z jakieś dwa miesiące po pierwszej ciąży to znowu cię zapłodnię- zamruczałem w kark mojej omegi, która zachichotała.

-Aż tak bardzo spodobało ci się bycie ojcem?- poprawił się na mojej piersi, by móc dłonią wodzić po pleckqch naszego synka.

-W końcu to moje geny, mój potomek- parsknąłem i zacząłem się powoli odsuwać.

-Musisz iść?- jęknął szatyn, starając się mnie zatrzymać za wszelką cenę.

-Mamy gości Louis. Ciesz się, że nie popycham cię tam na siłę- przewróciłem oczami i sięgnąłem po koronę.

Ubrałem się do końca i wstałem z łóżka, podnosząc przy okazji dziecko i zaniosłem je do kołyski.

-Zjedz cokolwiek Louis, proszę cię. Prawdopodobnie zaciągnę Hermana na polowanie, więc nie wstydź się wychodzić- uśmiechnąłem się do swojego małżonka i ucałowałem go delikatnie.

-Zjem przecież. Eleanor tyczy mnie jak kaczkę na ruszt. Chyba wy oboje nie chcecie bym zszedł z ciążowej wagi- wydął wargi, a ja zmrużyłem na niego oczy.

-Jesteś szczupły Louis- popukałem się w czoło na jego głupoty.

-Idź, nie słodź mi. Damy sobie radę- pomachał mi i zaraz po tym zostałem wypchnięty.

Zostało mi tylko iść na dół, założyć buty do jazdy konnej i iść po wierzchowca.

Mam nadzieję, że mój otyły gość nie zarwie mojego konia, bo chyba byłoby mi szkoda zwierzęcia.

Odebrałem od służącego swoją strzelbę i smycze, na których były uwiązane ogary, specjalnie wyszkolone na aportowanie zestrzelonych kaczek i na łapanie lisów.

-Gotowi chłopcy?- posłałem uśmiech mojej dwójce przyjaciół, która była ubrana całkiem podobnie do mnie, a przez ich ramiona przewieszona była strzelba.

-My tak, ale twój gość jeszcze smacznie chrapie- przewrócił oczami Zayn i opuścił zamek, nawet na nas nie zerkając.

-Co jest nie tak?- spojrzałem na Liama.

-On po prostu chce dziecko tak jak wy, ale jest alfą. Biologia na to nie pozwala. Po to chcieliśmy Nialla, ale on nie jest chętny do pomocy nam, jeśli nawet obiecujemy mu brak zobowiązań i stały kontakt z dzieckiem- wzruszył ramionami i oparł się ramieniem o ścianę.

-Przykro mi- spojrzałem na swoje buty, czując się dziwnie niezręcznie.

Wiem jak to jest pragnąć dziecka, a nie móc go mieć.

Mi się udało zapłodnić Louisa, ale Zayn nigdy nie da dzieci swojemu alfie.

-Podsunąłbyś to Louisowi? Może ongo namówi- uniosłem spojrzenie na bruneta.

-Są młodzi Liam. Niall jest tylko rok starszy od Lou. On też chce korzystać z życia, a nie być pod kloszem od młodu jak Louis- odchrząknąłem znacząco.

-Chociaż z nim o tym porozmawiaj. Mam dość humorków Zayna- uśmiechnął się lekko, ale na jego twarz wpłynęła krzywa mina, gdy usłyszeliśmy ciężkie kroki mojego przyjaciela.

-Witajcie panowie? Co to za zbiorowisko tak wcześnie? Dopiero dziewiąta- ziewnął potężnie.

-Umówiliśmy się na za piętnaście dziewiątą. Mieliśmy jechać na polowanie- odezwał się Liam i opuścił pomieszczenie.

-Polowanie poczeka. Kaczki nie uciekną. Co ze śniadaniem?- na Boga, za jakie grzechy.

***

Louis na szczęście dołączył do nas przy posiłku, więc mogłem kontrolować co je i ile tego jest.

O dziwo miał wspaniały apetyt, co dobrze świadczyło o jego zdrowiu.

-Harry, proszę, nie patrz jak jem. To mnie denerwuje- posłał mi łagodny uśmiech i skierował swoje czułe spojrzenie w kierunku kołyski stojącej w pobliżu kominka, przy cieple.

Tam cichutko jęczał Randall, zabawiany jakąś grzechotką przez Eleanor.

-Ile wy tu macie tak pięknych omeg Harry?- zażartował Herman, przypatrując się Niallowi.

-Cóż, w zamku mieszkają dwie. W tym jedna zajęta, a ty masz żonę Herman- przewróciłem oczami, a blondynka siedząca obok germańczyka delikatnie się skrzywiła, uświadamiając sobie, że jej mąż nie jest ani trochę żartobliwy w kwestii podrywania innych omeg.

-Anglia to niezwykły kraj. Same piękne rzeczy- uśmiechnął się.

No cóż, też to mogę stwierdzić po maszkarach zajmujących jego państwo.

Kobiety tam są okropne.

Męskie omegi jeszcze da się znieść, ale damskie...

Już bety są piękniejsze.

Nie mam pojęcia co na to wpływa, ale nie jest to dobre.

-Wasz syn wyrośnie na pięknego i silnego chłopca, wierzę w to- partnerka Hermana posłała mi niezręczny uśmiech, co wywołało u mnie lekki żal, przez zachowanie przyjaciela.

-Mam taką nadzieję- Louis posłał jej wspierające spojrzenie, a ja zrozumiałem, dlaczego on jest tak silny.

Przeszedł ze mną dużo, prawdopodobnie w domu również nie miał łatwo, ale zawsze był pełen dobroci dla innych i ma czyste serce.

Niczym z opowieści o królewskich przodkach.

Louis po prostu jest wzorową Luną, idealnym omegą przy boku alfy stada i władcy.

Poczułem w piersi rosnącą dumę, że to właśnie on wydał na świat moje dziecko, a nie jakaś inna, nadęta księżniczka.





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top