Rozdział 14

Obudziłem się jako pierwszy, przez niewygodę twardego podłoża jaskini.

Ułożyłem dłonie w dole pleców omegi i uniosłem głowę, rozglądając się po słabo oświetlonym miejscu.

-Louis- uszczypnąłem śpiącego na mojej piersi chłopca.

Podniósł głowę i ziewnął długo, mrugając szybko oczkami.

-Już rano?- przeciągnął się i zaczął dłonią szukać swoich ubrań.

-Tak, tak myślę- podsunąłem mu je, po czym zacząłem przesuwać się w kierunku wyjścia.

Muszę koniecznie się umyć, a ta woda wydaje się być całkiem ciepła.

Nie zawahałem się przed wskoczeniem do niej, co było moim błędem.

Była lodowata!

-Ale z ciebie czyścioch, nie mamy czasu na to Harry!- parsknął Louis, który wyszedł w pełni ubrany z jaskini.

Okay, teraz w świetle dziennym wygląda jeszcze bardziej jak książę.

-Nie lubię być brudny- wzdrygnąłem się, gdy musiałem porządnie się wypłukać.

Gdy byłem już w miarę czysty dopadłem do swoich ubrań i chcąc nie chcąc musiałem założyć te same co wczoraj.

Po ubraniu się ruszyliśmy tylko w Louisowi znanym kierunku.

O dziwo, nie spieszyliśmy się jakoś bardzo, Louis zdawał się doskonale wiedzieć co robi i gdzie idzie.

-Tu niedaleko mieszka mój bliski przyjaciel. Nazywa się Niall. Jest Irlandczykiem, ale przybył do Francji za pracą swoich rodziców i został sam, gdy musieli wrócić do kraju. Nie chciał tam wracać. Jest omegą, ale chyba nie muszę się obawiać że go będziesz chciał posiąść jak mnie?- uniósł podbródek.

-Masz aż tak wyrobione o mnie zdanie?- spytałem, ale jego wymowny wzrok, sprawił że to było pytanie retoryczne.

Trafiliśmy pod maleńką chatkę, obok której wypasały się trzy konie i osiołek.

-Niall!- Louis zapukał do drzwi i zaczął nawoływać swojego przyjaciela i rzeczywiście, po chwili otworzył nam drobny blondyn, który przypominał mi aż za bardzo skrzata.

-Louis!- ucieszył się i chłopcy padli w swoje objęcia. -Słyszałem o tym co się stało. Wiedziałem że do mnie zawitasz, chodźcie! Przygotuję wam miejsce do odpoczynku i coś do zjedzenia- uśmiechnął się szeroko i wpuścił nas do środka.

Louis dziękował mu wiele razy, aż w końcu pociągnął mnie do jednego z wolnych pokoi.

Nie był to znany mi luksus, ale było miękko.

Ulga dla moich biednych pleców.

Padłem z zadowoleniem na futra na nieco twardawym łóżku, ale nadal było miększe niż twarda podłoga w jaskini.

-Nie mam pojęcia czy Niall będzie miał dla ciebie jakieś ubrania, ale ja idę się przebrać- szatyn otworzył szafę i wynalazł dla siebie okrycie, po czym zniknął za drzwiami od pokoju.

Ja natomiast postanowiłem odpocząć chociaż chwilę, więc zamknąłem oczy i dałem się zaprowadzić w krainę snu.

***

Obudziła mnie cudowna woń smażonych jaj z prawdopodobnie bekonem, więc poderwałem się z łóżka, prowadzony swoim głodem.

Zawędrowałem do kuchni, gdzie blond omega wykładał właśnie na skromne talerzyki porcje jedzenia.

-Wasza wysokość- pochylił głowę gdy tylko mnie dostrzegł i zachęcająco wskazał na stół. -Zaraz podam jedzenie. Proszę, usiądź panie- uśmiechnął się do mnie.

-Louis jeszcze nie wrócił?- usiadłem na twardym, drewnianym krześle i wyprostowałem z ulgą nogi pod nim.

-Zbiera dla was owoce na drogę- postawił przede mną talerz.

Pachniało niesamowicie, mimo że nie prezentowało się jak jedzenie na królewskim stole, ale czego ja mogę się spodziewać po Francji. Musiał nauczyć się panujących tu zwyczajów.

-Smacznego- wyjrzał przez okno na polanę i uśmiechnął się pod nosem. -Niesie cały koszyk jagód. Niesamowite, ja nigdy nie mogę znaleźć jednej trzeciej, a on trafia na całe kosze- pokręcił głową i postawił pozostałe talerze na stole.

-Jestem!- do pomieszczenia wszedł uśmiechnięty szatyn i zostawił koszyk w kuchni, szybko myjąc ręce w wiaderku czystej wody.

Usiadł na miejscu obok mnie, a po jego lewej przysiadł Niall.

Zaczęliśmy wszyscy jeść i przysięgam, nigdy nie byłem tak głodny.

Dostałem największą porcję jako alfa i zdecydowanie było to ponad moje możliwości, ale i tak zjadłem wszystko.

-Mam nadzieję że z tobą już lepiej Louis- uśmiechnął się Irlandczyk do mojego chłopca.

-Tak, bóle w klatce piersiowej i migreny ustały na ten moment. Jestem w stanie działać jak w pełni zdrowa omega- szatyn szybko skończył swoją mniejszą porcję.

-Możecie się przespać w pokoju. Poszukam ci jakichś ubrań książę- Irlandczyk sprzątnął szybko po nas zastawę, podając nam jeszcze sok ze świeżych owoców i przegonił nas z jadalni.

W pokoju Louis padł na materac z jękiem.

-Mój brzuch aż bolał z głodu- wymamrotał, pozbywając się butów i zanurkował pod kołdrę z zadowoleniem wymalowanym na twarzy.

Przestąpiłem niepewnie z nogi na nogę, czując się co raz bardziej niekomfortowo w przenoszonych ubraniach.

Postanowiłem więc rozejrzeć się po pomieszczeniu i stwierdziłem że mimo wszędobylskiej skromnoty było całkiem ładne.

Pachniało świeżymi kwiatami, więc blondyn sprawuje się idealnie w roli gospodarza.

-Dlaczego on tu został?- spytałem w końcu, siadając na miejscu obok omegi.

-Podoba mu się tu, chciał się uniezależnić od rodziny, odciążył ich tym- niebieskooki przeciągnął się z zadowoleniem i ułożył się wygodniej na materacu, przyglądając mi się.

-Myślę że rozumiem- pokiwałem głową. -Gdzie będę mógł się umyć?- podniosłem się, gdy blondyn przyniósł dla mnie zdecydowanie większe ubrania, oferując, że wypierze te które mam na sobie.

-W jeziorku. Wiem że to nic wspaniałego, ale mam zioła, które powinny wystarczająco zadbać o twoje ciało książę- posłał mi serdeczny uśmiech i wręczył mi miseczkę z ziołami.

Skinąłem głową niepewnie, po czym westchnąłem.

No cóż, odludzie. Nie mam nawet jak liczyć na mydło.

A o kąpieli w mleku nawet nie myślę.

Szybko umyłem się tą dziwną mieszanką i ze zdziwieniem przyznam że czuję się świeższy.

Po ubraniu się w czyste i zbyt przyluźne w pasie na mnie rzeczy mogę przyznać że czuję się w końcu odprężony i dostrzegam trochę więcej kolorowych barw.

-Wyglądasz na szczęśliwego- zachichotał Louis, gdy padłem na łóżko obok niego, mając zamiar po raz kolejny udać się na drzemkę.

-Tak też się czuję. Kiedy wyjeżdżamy?- wkradłem się również pod pościel i postanowiłem go do siebie przyciągnąć, co okazało się być słusznym posunięciem.

Był bardzo chłodny i trochę mnie to martwiło.

Martwiło?

-Myślę że jutro, pod osłoną nocy. My żabojady, jak ty to mówisz, boimy się chodzić po lesie w nocy. Bezpodstawnie. Mogę nieskromnie się nazwać najodważniejszą omegą w tym państwie- uśmiechnął się. -No zaraz po Niall'u- westchnął i przyłożył rozpalone czoło do mojej piersi, przymykając oczy, błyszczące przez prawdopodobnie wysoką temperaturę.

-Odpocznijmy w takim razie- sam również zamknąłem po raz kolejny tego dnia oczy i oparłem swoją brodę na czubku jego głowy.

-Będziemy musieli schować korony do toreb- ziewnął, łaskocząc mnie swoim ciepłym oddechem, po czym zaczął się uspokajać, aż w końcu zasnął.

Starałem się również to zrobić, ale jak na złość męczyły mnie teraz czarne myśli o stanie mojego państwa.

Czy to możliwe by Jason dopiął swego i będę musiał walczyć o tron?

Jestem gotów przelać krew zdrajcy za uratowanie korony.



******************

Dzisiaj troszkę później, za co strasznie przepraszam, ale już jest!

Marlenka dzisiaj dodała również dodatek do Ziallama, którego jestem współautorką, więc sprawdźcie, jeśli tego nie zrobiliście!

Dziękuję Wam bardzo za #48 miejsce w fanfiction, jestem wam ogromnie wdzięczna za taką aktywność!

Wprowadzę też pewną zachętę dla Was!

Komentarze motywują mnie do pisania każdego rozdziału, więc jeśli będzie ich bardzo dużo, to będę mogła szybciej pisać rozdziały, z myślą że ktoś tego bardzo wyczekuje.

Jesteście w stanie tego dla mnie dokonywać z każdym kolejnym rozdziałem? ❤

Kochamy Was! ❤



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top