Rozdział 8 - Za późno...
Arii...
Nic mnie nie mogło przygotować na to co się działo, żadna przeczytana książka ani obejrzany program. Rafael stał powyżej każdej skali, a to co robił z moim ciałem zapierało mi dech w piersi. Chryste, co za ból, co za rozkosz, chciałam więcej tego wszystkiego, więcej Rafaela.
Moje paznokcie zaczęły wbijać się i drapać delikatną skórę na jego biodrach. Wiedziałam, że sprawiam mu ból, bo na każde ukłucie sztywniał na chwilę i syczał przez zaciśnięte zęby, ale nie przestawał poruszać się we mnie coraz szybciej. Jego biodra pracowały niestrudzenie wbijając się w moją miękkość swoją twardością.
Kiedy Rafael uniósł wyżej moje biodra i uderzył w głąb mnie, porwał mnie oszałamiający orgazm, a fajerwerki najczystszej rozkoszy wybuchały w moim wnętrzu, oślepiając i odbierając siły. Mój krzyk niósł się po pokoju, odbijając się od ścian głośnym echem. On sam był niestrudzony, warczał i przeklinał po angielsku i japońsku. Nagle wyszedł ze mnie całkowicie i przekręcił tak, że leżałam brzuchem na nieszczęsnym biurku. Uniósł moją nogę i oparł kolanem o blat.
- Skarbie, spróbuj złapać się krawędzi i wypnij w moją stronę swój słodki tyłeczek, o tak właśnie. Jesteś cudowna, a teraz przyjmij mnie jeszcze głębiej i trzymaj się mocno - i wbił się z całej siły z głośnym krzykiem, zanurzając się prawie cały.
Dyszałam i krzyczałam z rozkoszy, gdy próbował wejść jeszcze głębiej, cały czas trzymając się kurczowo gładkiej powierzchni biurka. Nawet moje niedoświadczenie podpowiadało mi, że w tej pozycji Rafael nie zmieści się we mnie, ale on nie ustawał w próbach. Ścisnął moje pośladki i lekko rozszerzył odsłaniając moją drugą dziurkę, po czym zaczął masować delikatną skórę naciskając palcem zaciśnięty otwór. Ze strachu zaczęłam instynktownie cofać się przed jego dotykiem, za co trzepnął mnie otwarta dłonią w pośladek i zawarczał. Krzyknęłam z zaskoczenia i bólu.
- Nie uciekaj, chcę tylko cię tu popieścić... - warknął wbijając palce w moje biodro.
Gdy mnie uderzył, moje mięśnie się rozluźniły, a on wszedł głębiej.
- Rafael... - wydyszałam przytrzymując się krawędzi biurka, gdy gwałtownie wbił się we mnie.
- O tak, kotku, tego mi trzeba – wychrypiał i strzelił mnie w drugi pośladek.
Moja pupa stanęła w ogniu od siły jego uderzeń i wewnętrzne mięśnie rozluźniły się na wbijającej się we mnie męskości Rafaela.
Z każdym uderzeniem moje ciało spływało wilgocią i otwierało się dla niego jeszcze bardziej, a pośladki paliły. Czułam na plecach ręce Rafaela, gdy pieszczotliwie gładził mnie wzdłuż kręgosłupa i bioder. Zmienił odrobinę ułożenie mojego ciała, zakołysał biodrami i uderzył mnie raz jeszcze, wysyłając potężną iskrę w głąb mojego ciała, w tym samym momencie wbijając się do samego końca.
Przez szum krwi w uszach słyszałam własny krzyk i krzyk rozkoszy Rafaela, który zamarł zanurzony we mnie łapiąc spazmatycznie powietrze.
- Słodki Jezu, nie wytrzymam dłużej... Cudowna, jesteś cudowna...
Szaleństwo, które go ogarnęło, gdy zaczął gwałtownie brać mnie od tyłu pozbawiło mnie możliwości jakiegokolwiek ruchu. Rafael stracił kontrolę nad sobą dążąc do wyzwolenia w zbliżającym się orgazmie, nieczuły na ból, jaki mi sprawiał siniacząc biodra i pośladki, wbijając się we mnie jak szaleniec i przeklinając przez zaciśnięte zęby, żądając więcej i więcej.
Byłam bezsilna w obliczu jego gwałtowności, bezsilna wobec ognia szalejącego we mnie, który rozpętał i który tylko on mógł ugasić doprowadzając nas do wyzwolenia w zbliżającym się do nas orgazmie. Spełnienie przyszło nagle, wraz z ogłuszającym krzykiem.
- Jezu Chryste!!!
Zamarł zanurzony we mnie, jego kutas pulsował i drgał, a po udach płynęła mi jego sperma. Oślepiające światło odebrało mi zdolność widzenia, a wszystkie mięśnie zwiotczały i padłam bez tchu na biurko.
Przez chwilę dyszałam czując każdy jeden obolały mięsień. Matko jedyna, jak do tego doszło? Jak zwykle spotkanie zamieniło się w orgię zmysłów i perwersyjnego seksu? Czułam przyciśnięte do mnie ciało Rafaela, jego spocony po ostrym seksie tors wciskał mnie w biurko, a jego męskość była nadal zanurzona we mnie i o niebiosa, nawet po tak oszałamiającym orgazmie wciąż był ogromny i twardy.
- Nic ci nie jest? - jego zachrypnięty głos zabrzmiał w moim uchu i aż zadrżałam gdy musnął mnie ustami.
Nie miałam siły, żeby odpowiedzieć, więc tylko pokręciłam głową i bardziej poczułam niż usłyszałam, że się uśmiecha. Delikatnymi pocałunkami znaczył ślad na mojej szyi i ramionach, delikatnie wycofując się ze mnie. Byłam tak obolała, że aż syknęłam przez zęby spinając ciało w odruchu obronnym. Cholera, nadal jest twardy, to niemożliwe!
- Spokojnie, kotku. Rozluźnij się, będzie ci łatwiej.
W końcu wysunął się cały. Próbowałam pozbierać rozsypane myśli i złożyć w jakieś jedno w miarę logiczne zdanie, ale nie potrafiłam. Zmobilizowałam wszystkie siły, jakie mi pozostały i podniosłam swoje zmaltretowane ciało do pionu, chwiejąc się na miękkich nogach, po których ciągle spływała mi sperma, a uda drżały z wysiłku i wyczerpania. Nie patrząc w stronę Rafaela założyłam spódnicę i pogniecioną bluzkę, nie przejmując się tym, że nie mam na sobie majtek.
Nie odzywamy się do siebie, chociaż czułam na sobie jego wzrok, gdy szłam w kierunku łazienki, aby się ogarnąć. Zamknęłam za sobą drzwi opierając się o drewnianą powierzchnię. Cholera, co teraz? Zaciskając usta podeszłam do umywalki, a widząc swoje odbicie w lustrze miałam ochotę wyć, bo wyglądam dokładnie tak, jak się w tej chwili czułam.
Sponiewierana fizycznie i psychicznie przez smoka, którego kroki słyszę cały czas za drzwiami.
Próbując doprowadzić się do porządku, wytarłam papierowym ręcznikiem ślady na nogach, trzęsącymi palcami starałam się pozapinać guziki, wygładzając na biodrach spódniczkę. Nawet najdelikatniejszy dotyk w tym miejscu powodował ból, więc podniosłam do góry materiał odsłaniając biodra.
Chryste, jestem cała w siniakach! Niektóre już robią się sine, inne to czerwone plamy, odciśnięte na skórze palce. Zerknęłam do lustra i to samo widzę na pośladkach. Kurwa, jutro będę cała granatowa, a na dupie bez bólu usiądę najwcześniej za tydzień.
Opuściłam spódnicę i opierając ręce na umywalce pochyliłam głowę starając się zebrać myśli. Nigdy nie znalazłam się w takiej sytuacji i nie wiem, jak się zachować. Jeszcze chwila i zacznę się histerycznie śmiać, bo właśnie dotarło do mnie, że przed chwilą straciłam dziewictwo na jakimś jebanym biurku z obcym w zasadzie facetem, którego jeszcze nie tak dawno temu sponiewierałam w słownej utarczce, a to co się tam stało, było jego zemstą. Ten drań wszystko zaplanował, w każdym pieprzonym szczególe. Potraktował mnie jak dziwkę, za którą mnie miał od naszego pierwszego spotkania.
Do diabła! Okazałam się idiotką, którą wykorzystał!
Podniosłam gwałtownie głowę, gotowa za chwilę rozerwać tego podłego gada na strzępy. Jak śmiał to zrobić? W zasadzie nie dał mi nawet możliwości odmowy, nie zostawił mi nawet tego! Czułam się zgwałcona i ograbiona z czegoś bezcennego i to dla czego? Dla jakiejś pieprzonej męskiej dumy i urażonego ego? Zamrugałam gwałtownie powiekami, strącając z rzęs zabłąkane łzy.
Choćbym miała za chwilę zrobić z siebie idiotkę, nie dam mu poznać, jak bardzo czuję się teraz wykorzystana. Oddychając próbowałam uspokoić się i opanować szarpiącą się we mnie wściekłość. Uspokoić się, chociaż przychodziło mi to z największym trudem.
Spokój i równowaga, Arii. Pieprzony spokój i zachwiana równowaga, bo w przeciwnym wypadku, to miasto przekona się, co znaczy walczyć ze mną w otwartej wojnie. A że pieprzone smoczysko właśnie rzuciło mi rękawicę pod stopy... Podniosę ją i trzasnę w gadzi pysk. Na razie wirtualnie, ale dziewczyny... Jeszcze zobaczę smoka na kolanach!
Biorąc głęboki oddech, spokojnie umyłam ręce, dając sobie jeszcze kilka bezcennych sekund na opanowanie furii. Postanawiam nie chować się dalej w łazience i naciskając klamkę, byłam gotowa stanąć twarzą w twarz z moim wrogiem.
Rafael stał pod oknem i na odgłos moich kroków odwrócił się w moją stronę. Przy ustach trzymał niską szklankę z bursztynowym płynem, a w powietrzu unosił się ostry zapach seksu i alkoholu. Przyszpilił mnie spojrzeniem niebieskich tęczówek, ale ignorując mężczyznę podeszłam do sofy zagarniając z niej torebkę.
- Tak jak wcześniej mówiłam, chciałabym dostać kopię tych dokumentów. Przedyskutuję wszystkie propozycje pana de la Hoja i odeślę tak szybko, jak to będzie tylko możliwe - podniosłam brodę patrząc gadzinie w oczy.
Rafael był wyraźnie zaskoczony i zdezorientowany moim zachowaniem. Pewnie się spodziewał płaczu albo wyznań miłości za ten nieziemski pokaz pieprzenia w miejscu pracy. Niedoczekanie! Swoją mową ciała dałam mu wyraźnie do zrozumienia, że nie życzę sobie żadnych osobistych komentarzy.
- A ponieważ Eli, jak rozumiem, skończyła już pracę – dodałam z wyczuwalną ironią - oczekuję, że dokumenty zostaną przesłane do mnie kurierem. Jutro. Żegnam.
Robiąc gwałtowny obrót wbiłam obcas w podłogę, cholernie żałując, że to nie serce tego podłego człowieka. Byłam już przy drzwiach, gdy Rafael otrząsnął się i szybkim krokiem podszedł do mnie kładąc dłoń na zamkniętych drzwiach.
- Poczekaj, musimy porozmawiać...
Wbiłam w niego spojrzenie moich złotych oczu. Byłam tak wkurwiona na niego za całą perfidię i obłudę, że ledwo nad sobą panowałam. Muszę wyjść z tego cholernego pokoju, gdzie wciąż unosi się zapach seksu. Jak najszybciej, bo przysięgam... Jeszcze chwila i rozsypię się na jego oczach jak zamek z piasku. Spojrzałam na opaloną dłoń, która wciąż blokowała mi możliwość otwarcia drzwi i przeniosłam spojrzenie na Rafaela. Widząc nieme ostrzeżenie w moich oczach odsunął się ode mnie.
- Naprawdę? Ja nie czuję takiej potrzeby.
Zostawiłam go z wyrazem niedowierzania na przystojnej twarzy i ledwo trzymając się na nogach dotarłam do windy i dalej, na parking. Wsiadłam do auta, krzywiąc się, gdy moje obolałe pośladki zderzyły się ze skórzanym siedzeniem i już po chwili jechałam w kierunku jedynego miejsca, w którym teraz będę potrafiła się pozbierać.
Muszę dotrzeć do domu, nie mogę się teraz rozkleić, muszę do domu...
Po policzkach zaczynają mi płynąć gorące łzy i w jednej chwili wybuchłam gwałtownym płaczem. Głupia, głupia, głupia... Walę pięścią w kierownicę wyobrażając sobie, że to gęba tego podłego człowieka.
Pieprzony Sato! Nienawidzę drania! Zaciskając pięść powoli się uspokajałam, bo histerią i płaczem nic nie zdziałam w walce z takim przeciwnikiem. Potrzebny mi plan i to dobry oraz jeden lub dwóch pomocników, ale nie tych z gatunku pomocnik świętego Mikołaja, raczej wspólnicy w zbrodni.
Umiem przyznać się do porażki i chociaż robię to z bólem serca ogłaszam remis. Nigdy tego jeszcze nie robiłam, ale w tym wypadku zacznę odliczanie.
Russell kontra Sato 1:1.
Chciał smok wojny? No to będzie ją miał, bez przebierania w środkach i zbierania rannych i zabitych. W tej chwili mam w dupie to, że teoretycznie to ostatni przedstawiciel swojego gadziego gatunku, który jakimś cholernym cudem utknął w ciele tego zakłamanego sukinsyna.
Skoro dinozaury wyginęły i świat dalej istnieje, to...
Smok Sato trafił właśnie na listę do odstrzału.
***
Jak złodziej wślizgnęłam się do klubu, korzystając z bocznego wejścia i plątaniną korytarzy dotarłam na trzecie piętro, gdzie mieściły się nasze miejsca pracy.
Gabi miała swoją pracownię, gdzie wymyślała i szyła dla nas takie kiecki, że męskie szczęki na wsze czasy pozostaną zadrutowane, aby oszczędzić im pechowych sytuacji, gdy wspomniana część ciała ląduje z hukiem na podłodze. To takie nieestetyczne, prawda? Ujrzeć na raz całe uzębienie... Ble...
Dani... Trudno mi powiedzieć co ma zamiar zrobić ze swoim życiem, bo ostatnio skupiła się na aplikacji, którą w chwili frustracji na ludzkie niezrozumienie wymyśliła Gabi. Sama jako dziecko walczyła z ignorancją otoczenia. Dani od powrotu z Nowego Jorku stara się skompletować cały sztab informatyków, projektantów graficznych i ekspertów do spraw zaburzeń dziecięcych. Jestem przekonana, że nowa aplikacja okaże się czymś wspaniałym.
Moja ruda gwiazdka ma tutaj swoje studio fotograficzne. Co prawda nie siedzi godzinami w ciemni, czy jak to się kiedyś nazywało, a raczej spędza długie godziny przed komputerem. Wciąż jest taka zagubiona... Sprawa z de la Hoja wykańcza ją psychicznie. Jeżeli syn Szatana brał lekcje u swojego ojczulka, to wcale jej się nie dziwię.
Powitała mnie przejmująca cisza... Ostatnio jest z nami coraz częściej. Zamykamy się przed bólem niepewności w swoich skorupach, milcząco czekając na jakiś cud. Weszłam do swojego biura i w milczeniu stanęłam przy oknie patrząc na oświetlony na wzgórzu zamek.
Miałam szesnaście lat, gdy w moim domu zjawił się mój przyszły narzeczony, Steven McKay. Ojciec od dobrych kilku tygodni przy byle okazji wspominał o doskonale zapowiadającym się młodym prawniku. W tamtym czasie, prawo wciąż było moją pasją i tym, co chciałam robić w życiu. Nie wiem... Może to nie były tak naprawdę moje marzenia, tylko ojca, który nie doczekawszy się męskiego potomka, całą swoją uwagę skupił na nic nieznaczącej córce?
Życie w uszytym na cudzą miarę uniformie, gdzie każdy twój krok, czy gest, każde słowo, które opuszcza twoje usta są bacznie obserwowane i komentowane, to czyste piekło. Zamknięta w tym hermetycznym świecie, nie wiedziałam, czym tak naprawdę jest życie. Wtedy myślałam, że relacje międzyludzkie naprawdę wyglądają tak jak moich rodziców. To znaczy, dwoje ludzi mieszkających pod jednym dachem, którzy kompletnie się sobą nie interesowali. Uwierzycie? Oni nawet nie mogli na siebie patrzeć.
Dopiero po całej tej aferze rozporkowej, jak ją nazwałam, dotarło do mnie, że moja matka doskonale wiedziała o skłonnościach biseksualnych ojca. Z moich obserwacji niestety wynika, że ten cały bi biznes, to moja matka i całkiem spora kolekcja homo przyjaciół. Obiektywie patrząc na cały ten szajs, w którym się wychowałam myślę, że moje przyjście na świat to czysty przypadek, żeby nie powiedzieć niepokalane poczęcie.
Z dwojga złego wolałabym chyba być dzieckiem z probówki, niż jakimś eksperymentem łóżkowym, podczas którego sędzia Stratton wzniósł się na wyżyny swoich homoseksualnych możliwości i przespał się z moją matką, zapładniając ją przy pierwszym strzale.
Jakby nie było, w mojej metryce to oni figurują w rubryce rodzice, a nie plastykowa strzykawka z igłą.
Wracając do moich zaręczyn...
To nie tak, że osobiście je przyjęłam po serii romantycznych kolacji i randek, bo tak naprawdę sprawa nie wyszła poza plany. Steven McKay był wyborem mojego ojca, a nie moim, dokładnie jak w wielu innych arystokratycznych rodzinach. Sam sędzia, chociaż nie posiadał żadnego tytułu, należał do tej wielkiej rzeszy setek tysięcy ludzi w tym kraju, w żyłach których płynie jedna czy dwie krople błękitnej krwi.
Właśnie przez tę niedokrwistość, miał w sobie tak cholernie wielkie parcie na tę hermetyczną zgraję arystokratycznych lizidupków. Bądźmy szczerzy... Nasz kraj to nie Stany Zjednoczone, gdzie temat homoseksualizmu w świecie celebrytów, polityków, czy milionerów, budziłby tak duże emocje jak w Wielkiej Brytanii. Tutaj stara gwardia wciąż decyduje co masz człowieku robić, a wszelkie odchyły od normalności nie są mile widziane. Tak więc, głowa rodziny McKay, stary hrabia z solidnym zamkiem zarówno w Anglii, jak i w Szkocji, członek Izby Lordów i kumpel premiera, zdając sobie sprawę z ciągotek jedynego dziedzica do spodni jego przyjaciół, uknuł plan z sędzią. McKay dostanie uległą arystokratyczną synową, która swoją osobą uchroni rodzinę McKay przed homo skandalem, a sędzia w końcu dostanie się do Izby Lordów. Proste?
Z każdym, tylko nie ze mną. Po tym, jak zobaczyłam kim naprawdę jest mój ojciec, przestałam być tą miłą i posłuszną lady Arielą Russell-Stratton i choć miałam zaledwie szesnaście lat, przemeblowałam własne życie tak, aby pasowało mi, a nie bandzie homofobów i łgarzy.
Poza tym, nie jestem pewna, czy stary McKay wiedział o tym, że mojemu ojcu, jak za starych czasów, zamarzy się prawo pierwszej nocy ze swoim przyszłym zięciem.
Co do samego Stevena... Może i fajny z niego facet, któż to wie? Mój ojciec zdecydowanie wie o nim więcej niż ja, przynajmniej w biblijnym znaczeniu, ale nie będę się czepiała takich szczegółów. Ostatnio, przez zupełny przypadek, rzucił mi się w oczy jakiś lichy artykuł, w którym na zdjęciu był właśnie Steven z żoną. Biedna dziewczyna wyglądała, jakby wyciągnęli ją prosto spod kroplówki po silnym zatruciu pokarmowym. Wciąż nie doczekali się potomków, jak pisała prasa, a ja mogę powiedzieć, że raczej się nie doczekają. Przynajmniej nie tych spłodzonych naturalną metodą. Gwiazdą palestry nie został i już raczej nie zostanie, a jego orientacja seksualna dalej pozostaje wielką państwową tajemnicą...
Chciałaby się powiedzieć end of story, ale niestety...
Po tym jakże odzierającym mnie ze złudzeń doświadczeniu, postanowiłam trzymać się jak najdalej od chłopaków i planów matrymonialnych względem mojej osoby. W trakcie studiów, szczególnie w Cambridge, gdzie każdy doskonale wiedział kim jestem, miałam kilku adoratorów, że tak powiem. Czy zdziwicie się, gdy powiem, że za każdym razem, gdy jakiś chłopak proponował mi randkę zastanawiałam się, czy już poznał mojego ojca?
Czy w takich warunkach mogłam myśleć o jakimś bara-bara? Nie przehandluję własnego dziewictwa za szansę dostania się do sędziego Stratton, który w między czasie dostał upragniony stołek w Izbie Lordów. Z pomocą McKay czy bez, nie interesuje mnie to.
Skończyłam studia tak szybko jak to było możliwe, próbując odciąć się od starego życia, co nie zawsze jest łatwe i całą moją przyszłość skupiłam na trzech dziewczynach i tym, co wspólnie potrafiłyśmy stworzyć. Były moją jedyną rodziną, akceptując mnie taką jaką jestem, z tymi wszystkimi humorkami i życiem w wiecznym pędzie. Jak one ze mną wytrzymały?
Czy po tym wszystkim co wspólnie przeszłyśmy, mam im teraz zwalić na głowę własne problemy? Szczególnie martwiłam się w tym momencie o Lucy. Za diabła nie pozwolę jej skrzywdzić.
- To tutaj się schowałaś - podskoczyłam przestraszona, gdy w szybie zauważyłam odbicie Dani. – Lucy marudzi już od dobrych dwóch godzin, żebym sprawdziła co z tobą.
- W porządku – odpowiedziałam patrząc na nią przez ramię. – Która godzina?
Przez chwilę Dani nie odpowiadała, a ja czułam na sobie to przeszywające spojrzenie ciemnoniebieskich oczu. Cholera! Ta pieprzona intuicja, która właśnie teraz podpowiada Dani, że nie wszystko jest w kolorze pieprzonej tęczy, na końcu której nie tańczą rozbrykane jednorożce.
- Zaraz... Dobra, Russell. Idziesz ze mną – rzuciła zdecydowanie zapalając światło.
Zamrugałam oślepiona jaskrawym światłem, spinając się na widok uporu na twarzy Dani. Ta dziewczyna mogłaby być cholernie dobrym śledczym, pomyślałam biorąc głęboki oddech. I cholera jasna, właśnie poczułam ten pieprzony zapach, którego szczerze nienawidziłam. Co przypomniało mi, że do jasnej Anielki, nie miałam na sobie majtek!
- Russell... Czy ty właśnie zazgrzytałaś zębami?
- Możliwe – rzuciłam ze złością podchodząc do niej.
Zwlekanie nic mi nie da. Dani jest uparta jak osioł, o czym można napisać książkę, albo zapytać pewnego francuskiego przystojniaka, który lata za moją przyjaciółką jak opętany.
– Dasz mi dwadzieścia minut, żebym doprowadziła się do porządku? – poprosiłam, gdy weszłyśmy do naszego salonu.
Rzuciłam spojrzeniem w stronę otwartej kuchni, gdzie rudowłosa dziewczyna podrygiwała robiąc kanapki. Cholera! Faktycznie sporo się zasiedziałam, skoro już czas na kolację. Jak mam jej teraz powiedzieć, że jej mąż to nie jedyny sukinsyn, z jakim przyjdzie nam się zmierzyć?
Mało mamy na głowie? Gabi, poszukiwania, Dani i Cruz, Lucy i de la Hoja... A teraz do tego wszystkiego dołączył cholerny Sato, bodaj by go szlag trafił!
Stojąc pod prysznicem starałam się wymazać z pamięci ostatnie godziny. Zapomnieć o tym wszystkim co się stało w tym cholernym gabinecie i na tym biurku. Zapomnieć o uśmiechu i tych pieprzonych dołeczkach, przez które mam teraz taki bałagan w głowie. Ten, kto mi teraz powie, że to przez właściciela tych dołeczków, niech mi się lepiej nie pokazuje na oczy. Dzisiaj za prawdę, mogę zabić.
Pamiętając o czekających na mnie dziewczynach, które nie zawahają się wyciągnąć mnie siłą spod prysznica, delikatnie osuszyłam ciało, nie patrząc nawet na ślady, jakie zostawił na moich biodrach i pośladkach Rafael.
Zaciskając usta, ubrałam miękki dres, pamiętający jeszcze studenckie czasy i związując wilgotne włosy w niechlujny węzeł na czubku głowy, zeszłam do salonu.
- Herbatka? – zapytałam podchodząc do dziewczyn.
- Jezu Chryste! Russell!
Dani podskoczyła w miejscu odwracając się gwałtownie w moją stronę. Spojrzała najpierw na moje stopy i skarpetki z myszką Mini, następnie na obszerny dres. Co tu dużo mówić... Wyglądałam dokładnie tak jak się w tej chwili czułam, czyli chujowo.
- Możesz nam powiedzieć, co jest grane? – zapytała Dani podsuwając w moją stronę kubek z herbatą.
Próbowałam stawić czoła przeszywającemu spojrzeniu ciemnoniebieskich tęczówek, znaleźć w sobie siłę by odeprzeć napływające wspomnienia, zapomnieć, jakby to nigdy się nie wydarzyło. Zerknęłam na Lucy, która dosłownie zastygła po drugiej stronie kuchennej wyspy. Ze łzami w oczach i niedowierzaniem wypisanym na twarzy zaczęła gwałtownie kręcić głową.
- Nie... Nie, Arii... Powiedz, że... To niemożliwe...
- Lucy, proszę...
- Nie! Powiedz, że nie spotkałaś się z tym cholernym prawnikiem!
- Arii? – pokręciłam głową wpatrując się we własne stopy. – Kurwa mać, Russell, do jasnej cholery, spójrz na mnie!
Szarpnęłam głową słysząc jak Dani przeklina.
- Ja pieprzę...
Ta cała sytuacja była jak wycięta z jakiegoś kiczowatego spektaklu, przysięgam! Dałam się wrobić jak głupia blond cizia w jakieś biznesowe spotkanie, zupełnie zapominając o tym, że przeciwnik, z którym mam się zmierzyć, to nie pierwszy lepszy facet poznany w parku.
Wyszczekany król prawa z Nowego Jorku.
Pieprzony alfa i omega nowojorskich sądów, któremu utarła nosa roztrzepana, półnaga blondynka.
Który zapewne przysiągł mi zemstę...
Który nie cofnął się przed niczym, aby dopiąć swego...
Za późno... Do jasnej cholery, za późno...
Pieprzone smoczysko!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top