Rozdział 4 - Bo mnie wkurza!

Arii...

W mojej ulubionej siłowni na Waterloo Palace jest prawie pusto. Nic zresztą w tym dziwnego, jest dopiero szósta rano i ta normalniejsza część społeczeństwa wciąż śni o lepszym życiu. Ze słuchawkami na uszach pędzę po taśmie bieżni i oglądam w zawieszonym na ścianie telewizorze najnowsze wiadomości. Nie żebym się jakoś specjalnie tym interesowała. Pewne rzeczy już się wydarzyły i nie miałam z nimi nic wspólnego, przysięgam! A cała reszta? No co ja mogę?

W przyciemnianej szybie widzę swoje odbicie, a za szybą budzący się kolejny zajebisty dzień dla ludzkości. Lubię tę ciszę, gdy poza moim oddechem, muzyką w słuchawkach i cichym szumem bieżni, nic więcej do mnie nie dociera. Mogłabym oczywiście skorzystać z naszej siłowni, znajdującej się na poddaszu nad loftem, ale czułam jakiś przymus wyjścia poza te cholerne mury, które ostatnio stały się dla nas więzieniem.

Dodatkowo ostatnio mam za dużo na głowie i potrzebuję jakiegoś oderwania od spraw, które zaczynają mnie przytłaczać. Za dużo się dzieje, jakby ktoś lub coś się na nas uwzięło, bo od przeprowadzki do Edynburga, z dnia na dzień wszystko się knoci, a ja nie wiem, za co mam się wziąć w pierwszej kolejności.

Nie potrafię odciąć się od problemów, bo gdy dotyczą moich dziewczyn, dotyczą również mnie. Miotam się, co jest dla mnie nietypowe, bo moim życiem nie kieruje niezdecydowanie. Dlatego ostatnio tak wszystko mnie przytłacza.

Myślę o wszystkim co się dzieje, o tym, co może się jeszcze wydarzyć, a teraz doszedł kolejny problem, który pochłania moje myśli.

Gwóźdź programu. Lucy i ten jej meksykański mąż.

Cholerna telenowela w iście meksykańskim stylu. Z gościnnym występem japońskiego smoka, rodem z Nowego Jorku.

Mówiąc szczerze, z tym Meksykaninem jakoś sobie poradzę, a jak nie ja, to ruda furia. Przeczuwam, że w końcu wybuchnie po czterech latach przyjmowania na klatę cholernie krzywdzących słów. Chciałabym być obecna w tej jakże wiekopomnej chwili. Choćby jako niemy widz.

W tym miejscu oczywiście skrzyżowałam palce, bo przysięgać nie mam zamiaru, przecież jak już wcześniej mówiłam, ja zawsze mam wiele do powiedzenia i nie zawsze się to ludziom podoba. Prawdą po oczach...

Taka jestem. Przestałam się przejmować tym, co ludzie o mnie myślą, a tym bardziej mówią. Nikt z nich nie przeżyje za mnie mojego życia, a ja postanowiłam pójść na całość i świetnie się bawić i cholera, to jest to co niesamowicie wkurwia mojego ojca.

Nie mam pojęcia, dlaczego ostatnio o nim myślę. Generalnie mam na niego wywalone. Żyje sobie gdzieś na obrzeżach mojej świadomości, ale nie biorę sobie tego od bani, póki nie muszę. A jak już będę musiała kolejny raz zmierzyć się z wiecznymi pretensjami sędziego, wtedy pomyślę co z tym zrobić.

Już wiem! To przez tego mecenasika od siedmiu boleści...

Dobra, może krzywdzę faceta, bo jak to wspomniałam powyżej 'prawdą po oczach' . Mecenas Rafael Sato jest zajebisty. Tylko nie myślcie sobie Bóg wie czego! Chwaląc tego człowieka, mam oczywiście na myśli jego osiągnięcia zawodowe. Gdyby nie zdecydował się na nudne jak cholera prawo międzynarodowe i pracę dla swojego kumpla, de la Hoja, śmiało zdobywałby wszystkie wokandy w Stanach. Osobiście widziałabym mecenasa w prawie karnym. Tylko wyobraźcie sobie oskarżonego próbującego ściemniać mecenasowi. Miałam wątpliwą przyjemność spotkać się z tym człowiekiem i powiem wam jedno...

Ja na miejscu oskarżonego spieprzyłabym przez okno.

Co do osiągnięć prywatnych, o ile takowe istnieją w życiu mecenasa. Przecież nie znam go na gruncie towarzyskim i nie mogę powiedzieć głośno o nim tego, co wiedzą wszyscy, a taktownie milczą. Mianowicie tego, że jest męską dziwką. Nie mylić ze znawcą kobiet!

Zerknęłam w szybę sprawdzając czy nadal jestem sama, a nie widząc nikogo w zasięgu wzroku i słuchu, parsknęłam śmiechem na własne myśli.

Powiedzcie mi... Jak to jest, że jak dziewczyna lubi zmieniać partnerów, to od razu przykleja się jej metkę dziwki. Może dziewczyna szuka swojego księcia, całując po drodze każdą żabę? A wy od razu z grubej rury, że dziwka...

Facet, dajmy na ten przykład Rafaela Sato, po co szukać innego, skoro i tak właśnie obramiamy mu te seksowne pośladki... Tak więc taki Sato, przystojny jak sam grzech, skacze z łóżka do łóżka, to niby kto? Koneser sztuki? Tester materaców? Może filatelista, szukający znaczków do swojego klasera?

Dla mnie męska dziwka i tyle, która po zaliczeniu kolejnej lalki bierze siekierę i robi zgrabne nacięcie na drzewie w Central Parku. W domu z pewnością wykorzystał już wszystkie powierzchnie drewniane, więc bawi się w drwala, machając tym ostrym narzędziem na prawo i lewo.

Za dziewczyną przemawia romantyzm i chęć spełnienia marzeń o wielkiej miłości, a za facetem?

Jak zwykle ostatnio, gdy tylko pomyślę o mecenasie z wielkiego miasta zza oceanu, zaczyna brać mnie wnerw. Od razu próbuję skupić się na sprawach zawodowych. Tak jest bezpieczniej, uwierzcie, i oczywiście od razu nachodzą mnie czarne myśli.

Nie jest dobrze, wcale a wcale. Czuję, że niedługo coś się zacznie dziać na froncie de la Hoja kontra Romero de la Hoja oraz Russell kontra Sato, a to czekanie na krok przeciwnika jest frustrujące. Minęły już dwa dni i nic. Żadnych nowych żądań, listów i odpowiedzi na nasz pozew.

Pewnie japoński olbrzym zaszył się w swojej grocie i liże rany obmyślając na mnie zemstę. W czasie następnego spotkania będzie przygotowany, jak student kujon na sesję egzaminacyjną i będzie chciał odzyskać honor prawnika, który nieco zadrapałam swoimi czerwonymi paznokciami. Proszę bardzo, jestem gotowa na każdą ewentualność.

Kątem oka zauważyłam, że ktoś zajmuje bieżnię obok mnie, choć stoi ich dwadzieścia trzy i do tej pory tylko moja była zajęta. Dociera do mnie cudowny zapach wody kolońskiej, więc to facet. Uwielbiam Armani Code.

Zapach jest mi znajomy, tylko nie mogę dopasować do twarzy. W duchu sapnęłam ze złości, bo jak nic za chwilę facet zacznie mnie zagadywać i miły pobyt na siłowni dla odstresowania, skończy się wcześniej niż planowałam.

Postanowiłam ignorować sąsiada ile się da i biegnę dalej ze wzrokiem wbitym w wyświetlacz na bieżni. Jest miło, sympatycznie, endorfinki płyną moimi żyłami we wszystkie kierunki, zapach bergamotki i cytryny jest coraz intensywniejszy, wypełnia mi płuca, podnieca... Czuję, że facet patrzy na mnie i jak przyciągana magnesem odwróciłam się w jego kierunku i o mało nie spadłam z tej głupiej maszyny.

Kuźwa, na taką ewentualność nie byłam przygotowana, jak się okazuje!

Mój smok wyszedł z nory i teraz zasuwa obok mnie na bieżni, w mojej ulubionej siłowni. Przez chwilę patrzył mi w oczy, a w niebieskich otchłaniach nie było żywej istoty. Sam lód. Po czym przesunął wzrokiem po moim stroju, tak intensywnie, jakby chciał prześwietlić ten kawałek termicznej materii, aby zobaczyć, gdzie był wyprodukowany. Zanim zdążyłam zareagować, Sato kiwnął głową na przywitanie, mając na twarzy ten swój cyniczny lodowaty grymas, który zdążyłam poznać dwa dni temu i odwracając się w stronę telewizora, zaczął mnie ignorować.

W mojej głowie po raz kolejny pojawiło się podejrzenie, że Sato jednak jest gejem. Nie oceniam, przysięgam. Mówiąc szczerze, wyjaśniałoby to jego zachowanie w czasie naszego pierwszego spotkania. Owszem, chwilami dyszał, jak każdy facet mający przed nosem całkiem seksowną półnagą kobietę, ale równie dobrze, mógł starać się powstrzymać mdłości na widok tak oszałamiającego ciała, które co tu dużo mówić, zdecydowanie nie należy do faceta. Nawet po depilacji laserowej męskie pośladki nie będą tak zajebiście miękkie i gładkie jak kobiece.

Moje osobiste zdanie? Szkoda takiego faceta dla samych fiutów, słowo daję.

Kątem oka wciąż widziałam sąsiednią bieżnię i mknącego na niej mecenasa. Biegł swobodnie i lekko, choć wilgotna koszulka i spodenki wskazują, że ćwiczył już od dłuższego czasu. Z całą pewnością nie było go, gdy zaczęłam swój trening, musiał przyjść już po mnie. Pewnie przyczaił się gdzieś w rogu i czekał na okazję, żeby mnie trochę powkurzać.

Miałam w planie skończyć już na dzisiaj, wziąć gorący prysznic i pojechać do loftu, ale pojawienie się mojego przeciwnika pokrzyżowało mi plany. Gdybym teraz zeszła z bieżni uznałby zapewne, że się go wystraszyłam, więc chociaż uda i łydki paliły mnie ogniem, postanowiłam przebiec jeszcze kilka mil.

Podkręciłam głośność w słuchawkach i słuchając Pitbulla starałam się nie wdychać jego kuszącego zapachu, co jak się okazało było o tyle trudne, że z braku wystarczającej ilości powietrza zaczęło kręcić mi się w głowie.

Boże, jak ten facet na mnie działa! Gdybym tak go nie znosiła i gdybym nie miała podejrzeń co do orientacji seksualnej mojego przeciwnika, to kto wie, czym skończyłaby się nasza znajomość. Trochę skomplikowałoby to nasze zawodowe sprawy, ale umówmy się... Najpierw obowiązki, a potem przyjemność. O ile po tym, jak zamiotę jego kumplem ulice i skwery wciąż miałabym na to ochotę.

Jezu, Arii, o czym ty pieprzysz, dziewczyno!

Po przebyciu dodatkowych pięciu mil, wywiesiłam białą flagę. Zaczęłam zwalniać, na koniec idąc raźnym marszem. Schodząc z bieżni chwyciłam przewieszony przez szyję ręcznik i przecierając jednym końcem twarz, dyskretnie ściszyłam muzykę w słuchawkach. Kątem oka obserwowałam pędzącego jednostajnym rytmem mecenasika. Facet naprawdę wie jak się ruszać, uznałam. Oddychał miarowo, dostosowując oddech do szybkości biegu. Nie dyszał, nie wyglądał, jakby właśnie hiper wentylował z braku powietrza.

Spojrzałam niżej...

Jednak się nie myliłam. Jest na czym oko zawiesić. Szacun za te seksowne pośladki, mecenasie. Widok poruszających się pod koszulką mięśni pleców i ruch ramion wywołał we mnie nieoczekiwane uczucie gorąca.

Szlag by to trafił...

Bez słowa zaczęłam odwracać się od niego i w tym momencie ta gnida, nie zwalniając swojego biegu, podciągnął koszulkę, żeby otrzeć twarz. Przed moimi oczami rozbłysła jak świetlista kometa opalona skóra... Cudnie umięśniony bok brzucha, wilgotne spodenki zwisające nisko na szczupłych biodrach i kawałek pleców, na których zauważyłam fragment tatuażu.

Czy ja się juz ślinię? Dajcie mopa!

Rany boskie, pan mecenas ma dziarę na plecach! Mam w tej chwili ochotę zedrzeć z niego tę mokrą koszulkę i zobaczyć co sobie wytatuował. Prześledzić palcami każdą linię i każdy znak, poczuć ciepłą i gładką skórę, zbadać każdą krzywiznę i...

Walnąć sukinsyna w ten smoczy dziób!

On to zrobił specjalnie, padalec jeden! Nawet nie zauważyłam, że patrzy na mnie, jak lustruję jego ciało i głupkowato się uśmiecha, ukazując dwa rozkoszne dołeczki w policzkach. Dołeczki?! Kurwa, jaki facet ma dołeczki w policzkach? W dodatku dwa? Pieprzona niesprawiedliwość!

Jestem absolutnie na niego wkurzona! Zaczynam podejrzewać, że pan mecenas zaczął właśnie realizować jakiś plan, tylko jeszcze nie rozgryzłam jaki. Pożyjemy, zobaczymy. A na razie...

Uśmiechnęłam się kącikiem ust i odkręciłam bidon z wodą, przystawiając do ust. Ups! Trochę się wylało... Przesunęłam dłonią strząsając z piersi zimne krople wody, na które tak jak się tego spodziewałam zareagowało moje ciało. Dwie sterczące sutki przebijały materiał mojej cienkiej koszulki i sportowego stanika, kłując w niebieskie ślepia gada.

Zerknęłam w górę, zdając sobie sprawę, że spojrzenie Sato, jeszcze kilka sekund temu prawie lodowate, teraz dosłownie pali moją skórę i zderzyłam się z dwoma płomieniami czystego błękitu.

Ożesz...

Ukradkiem przełknęłam tkwiącą w moim gardle gulę.

Biegł jakby nic się nie stało. Jakby jego wzrok właśnie nie pozbawił mnie każdej nitki odzienia, jakby nie oblizał ust wpatrując się w moje twarde sutki. Odetchnęłam głęboko czekając, aż raczy w końcu spojrzeć w moje oczy.

Zimny dreszcz przeszedł wzdłuż mojego kręgosłupa. Jak lodowata kropla wody płynąca po rozpalonej skórze. Tak lodowata jak dwa zamarznięte jeziora tęczówek.

Uniosłam w górę brew i utrzymując kontakt wzrokowy, uniosłam w górę kciuk zbierając z kącika ust wodę. Z uśmiechem wsunęłam opuszkę do ust zasysając do środka.

Co ty na to, mecenasie?

Usłyszałam warczący odgłos wydobywający się z piersi Sato...

Zadowolona z kolejnego starcia odwróciłam się do niego plecami. Podziwiaj moje pośladki, pomyślałam idąc spokojnym krokiem w stronę szatni. Przynajmniej w stu procentach naturalne, a nie jak tych twoich plastykowych panienek, wypełnione zdobyczami współczesnej chirurgii kosmetycznej.

Jedno mogę wam powiedzieć...

Mecenas Rafael Sato z Nowego Jorku zdecydowanie nie jest gejem...

***

Mówiąc szczerze, chyba spodziewałam się, że smoczysko będzie na mnie czatowało gdzieś w ciemnym rogu. Brak świadków stwarza idealna okazję, prawda? Zbrodnia doskonała, chciałoby się powiedzieć.

Jednak mecenasa nie było, a przechodząc obok sali, w której tak niedawno ćwiczyłam, wcale już nie byłam zdziwiona. Mecenas Sato, jak się okazało, był za bardzo zajęty. Właśnie asystował kolejnemu plastikowi przy martwym ciągu. Pokręciłam głową widząc jak brunetka wypina pośladki w stronę stojącego za nią mecenasa. Musiała jednocześnie mówić coś naprawdę fascynującego, bo na twarzy mężczyzny wciąż obecny był ten cholerny uśmiech.

Zarzuciłam torbę na ramię i wybijając obcasami rytm, spokojnie wyszłam z siłowni. Na parkingu, tuż obok mojego motoru stał srebrny DBS. Cholera, założę się, że właściciel tego cacka właśnie sprawdza napięcie mięśni brunetki.

Ignorując nagły uścisk w okolicy serca, wrzuciłam torbę do bagażnika pod siedzeniem i zakładając kask przerzuciłam nogę nad siedzeniem. Betonowymi ścianami podziemnego parkingu wstrząsnął potężny ryk silnika. Przez chwilę wybierałam odpowiednią muzykę, a kiedy zabrzmiały znajome nuty Can't stop the feeling Justina, opuściłam szybkę i jednym ruchem nadgarstka wprawiłam tego potwora w ruch.

Miałam nadzieję, że pozytywne wibracje piosenki sprawią, że jak dojadę do klubu i mi będzie się chciało tańczyć.

Uwielbiam szybką jazdę. Ostatnio mam tak mało czasu i okazji do tego, że każda wyprawa jest dla mnie na wagę złota. Kocham to uczucie, gdy na całym ciele czuję przemykające dreszcze mocy silnika. Ten motor, jeden z czterech , jakie istnieją, został zaprojektowany i zbudowany w jednym z zakładów motoryzacyjnych należących do Konsorcjum. Przystosowany dla kobiet i wysokich obcasów, co w normalnej maszynie mogłoby skończyć się co najmniej wywrotką.

Nasze motory nie dość, że możemy prowadzić w szpilkach, to ujarzmienie tkwiącej pod udami mocy silnika jest dziecinnie łatwe. Od razu również oznajmiam, że nie jestem niedzielnym kierowcą, który wyjeżdżając raz na rok dostaje jakiegoś jebla na drodze i udaje, że jest na planie Mad Maxa z Gibsonem. Na ścigaczu nauczył nas jeździć najlepszy kierowca, który brał udział w najcięższych rajdach motocyklowych. To był warunek, na który nalegał Malcolm, zanim pozwolił nam jeździć bez eskorty.

Za szybko jak na moją potrzebę uwolnienia myśli, znalazłam się pod klubem. Nie zdążyłam jeszcze zejść z motoru, a już obok mnie stanął Ross, pierwsza prawa ręka Malcolma. Druga prawa, to oczywiście Jack. Tylko w wyjątkowych sytuacjach Malcolm opuszczał klub, a ostatni taki wyjazd miał miejsce zaledwie kilka dni przed urodzinami Gabi...

Po raz kolejny Nowy Jork... Tyle razy byłam w tym mieście i ani razu nie pomyślałabym, że zamiast butków mogłabym sprawdzić te wszystkie pokiereszowane przez Sato drzewa w Central Parku. Ekolodzy mieliby sporo do powiedzenia, jak myślę.

- Co tak szybko?- zagrzmiał Ross uśmiechając się krzywo.

Czy ten dzień nie mógł zacząć się lepiej? Najpierw cholerne smoczysko, a teraz muszę wysłuchiwać wątpliwej jakości żartów Rossa.

- Mała awaria klimatyzacji w siłowni – rzuciłam zsiadając z maszyny. – Waliło siarką.

- Zostaw tego potwora, chłopcy zaraz go odprowadzą na parking.

Zsiadłam z mojej ulubionej maszyny, przesuwając dłonią po złotej karoserii baku. Chyba wolę mój motor od facetów. Przynajmniej mogę wyłączyć silnik kiedy hałas stanie się wkurzający. Z facetami już tak łatwo nie jest, bo nawet jak milczą wkurzają jak jasna cholera.

Znowu ten cholerny Sato...

Zacisnęłam usta patrząc na Rossa. Ma pecha, bo akurat nawinął mi się pod rękę, a po spotkaniu w siłowni jestem tak nabuzowana, że jak nie wyrzucę z siebie negatywnej energii ucierpią niewinne duszyczki.

- Czekasz na mnie z jakiegoś konkretnego powodu, czy wprowadziliśmy usługę płatnego parkingu? – rzuciłam za siebie idąc do budynku.

O tej porze restauracja była jeszcze zamknięta dla klientów, ale jak dobrze zagadam to jest szansa na dobre śniadanko. Dziewczyny zapewne śpią, więc nie mam co liczyć na towarzystwo przy posiłku. Odetchnęłam głęboko, zastanawiając się nad zaproszeniem Rossa... Eeee... Jednak nie. Nie mam dzisiaj cierpliwości do facetów, a czeka mnie jeszcze randka z Cruzem, na którą nie mam ochoty.

To jakaś inwazja czy coś?

- Chciałem pogadać, ale jak widzę, chłopaki nie przesadzali – mruknął idąc za mną.

- Wiesz... Wbrew pozorom mam więcej niż pojedynczą szarą komórkę, ale za cholerę nie nauczyłam się jeszcze czytać w myślach. Oszczędź nam czasu i powiedz, o co ci do cholery chodzi, dobrze?

- To ten facet, prawda?

Pytanie Rossa dosłownie wbiło mnie w chodnik wywołując szum w uszach. Potrząsnęłam głową, czując jak włosy przesuwają się po skórzanym kombinezonie. Powoli odwróciłam głowę w bok, zderzając się ze spojrzeniem brązowych tęczówek Rossa.

- A jaśniej?

- Arii... - westchnął zrównując się ze mną.

Ross stanął obok, patrząc na mnie z góry, pomimo tego, że miałam wysokie obcasy. Życie takiego kurdupla jak ja jest cholernie dołujące, szczególnie, gdy otaczają cię wielkoludy.

- Od kiedy ten facet pojawił się w klubie jesteś nierozważna. Jeszcze nie rozmawiałem na ten temat z Malcolmem, ale jak tak dalej będzie, nie zostawisz mi wyboru.

Straszenie mnie Panem M nie było najlepszym pomysłem. Rzadko kiedy, o ile w ogóle, dobrze przyjmuję ograniczenia. Jak mi powiesz, żebym się zamknęła będę nawijać jak najęta. Taki odruch bezwarunkowy w moim wykonaniu.

Doskonale wiem do czego właśnie Ross nawiązuje, ale chcę aby powiedział to patrząc mi prosto w oczy.

Przekrzywiłam głowę na prawe ramię i patrząc z uśmiechem na mężczyznę uniosłam w górę brew.

- Jezu! Znam tę minę – jękną przeczesując nerwowo włosy. – Nie włączaj tylko trybu terminatora, dobra? Po prostu zaczynamy się z chłopakami martwić i tyle. Latasz po mieście na tym potworze, jakbyś szykowała się do Isle of Man.

- Lubię szybką jazdę – odpowiedziałam z wyzwaniem.

- To kup sobie Aston Martina. Jack mówił, że spodobał ci się jeden.

No dobra... Ta rozmowa zaczyna mi się cholernie nie podobać, a już zdecydowanie wkurza mnie przypominanie mi o pewnym cynicznym sukinsynie...

Podeszłam do drzwi wejściowych, gdzie mimo wczesnej godziny stało już trzech z naszych ochroniarzy i odchodząc poza zasięg ich słuchu oparłam się plecami o ścianę. Skrzyżowałam nogi, wbijając obcasy w asfalt, tak na wszelki wypadek, gdyby naszła mnie ochota skopać czyjąś dupę. Rozplątanie nóg zajmie nie dwie sekundy, które mogą jednak uratować Rossowi życie.

- Krótko i na temat, Ross – warknęłam do mężczyzny. – Nie mam nastroju na twoje żarty.

- O tym wiedzą już wszyscy – mruknął zerkając na mnie zaniepokojony. – Posłuchaj... Wiem, że ostatnio dzieje się od cholery i możecie odczuwać potrzebę wyrwania się z tych czterech ścian, ale dla waszego dobra, lepiej zostańcie na miejscu.

- Chwila... Zgodziłam się odwołać wszystkie sprawy zawodowe, ale nie zgodziłam się na udupienie w lofcie – warknęłam wbijając palec w twardą pierś Rossa. – Chcesz mieć tu pieprzoną rewolucję, to dalej ciągnij ten temat, tylko pozwól, że zaproszę cię na górę. Myślę, że dziewczyny z miłą chęcią wezmą udział w tej dyskusji.

- No ja pieprzę... Jak mam jeszcze raz zmierzyć się z Dani, to podziękuję. Jeszcze mi życie miłe – jęknął.

- O co dokładnie chodzi, Ross? Jakieś skargi, że jestem jędzą? O tym wszyscy wiedzieli od dawna – wzruszyłam ramionami.

- O to twoje uciekanie... Zrozum. Malcolm urwie mi głowę, a dziewczyny jaja, jeżeli coś ci się stanie. Tym bardziej teraz, gdy zaczął się tu kręcić ten prawnik.

- Z nim sama sobie poradzę – zapewniłam.

- Nie wątpię – parsknął śmiechem. – Dobra. Mam dla ciebie propozycję. Wiem jak was nosi, ale na ulicach naprawdę nie jest dla was bezpiecznie. Rozmawiałem z naszymi z lotniska i załatwiłem wam wolny tor na pasie startowym.

Otworzyłam szeroko oczy, czując przypływ adrenaliny.

- Serio? – oderwałam się od ściany.

- Serio. Oczywiście, są dwa warunki. Po pierwsze, macie mieć na sobie normalne kombinezony, a nie ten kostium kobiety kota.

- Nie lubisz skórzanych kombinezonów? – zamruczałam przesuwając dłonią po swoim ramieniu. – No nie ściemniaj Ross. Odzierasz mnie z marzeń.

- Albo się zgadzacie, albo zapomnij o sprawie – zagroził a ja od razu skinęłąm głową. Później zastanowię się nad konsekwencjami. – Po drugie, muszę wiedzieć z wyprzedzeniem, że chcecie pojeździć.

- Dlaczego?

- Dla bezpieczeństwa pracowników. Na czas waszego pobytu na lotnisku muszą wstrzymać ewentualne lądowania naszych samolotów.

To miało sens... Gdybym nie podejrzewała Rossa o ściemnianie, uwierzyłabym. Na razie postanowiłam nie wszczynać żadnych dyskusji. Zaoferował coś, czego z dziewczynami naprawdę potrzebowałyśmy, a przecież wcale nie musiał. Dlaczego sama wcześniej nie pomyślałam o tym, żeby wykorzystać pasy startowe?

- Zgoda, Ross – rzuciłam z uśmiechem. Najwyższy czas obudzić śpiące królewny, pomyślałam idąc w stronę wejścia. – Ale wiesz o tym, że wcale nie musimy mieć twojego pozwolenia? – zapytałam stojąc już w drzwiach.

- Wiem... Ale dałaś słowo, a to więcej niż przysięga krwią – parsknął śmiechem. – Poza tym, dziewczyny pójdą za twoim przykładem, a ja będę miał jeden problem z głowy. A teraz idź coś zjeść, marudo...

Faceci... Niby takie mało skomplikowane w obsłudze istoty. Daj im jeść, oczywiście pić i od czasu do czasu seks, zapewniając przestrzeń tylko dla nich, chwaląc ich inteligencję i zaradność. Facet chodzi potem cały w skowronkach, z wielkim bananem na twarzy.

Oczywiście, zdarzają się modele z wyższej półki, bardziej zaawansowane technicznie, do którym musisz dziewczyno podejść jak do psa obronnego. Powoli, ostrożnie ujarzmiać drzemiącą w nich siłę, aż w końcu wytresujesz takiego i będzie ci przynosił co rano kawę i miękkie kapcie.

Na razie postanowiłam jednak skupić się na czekającej na mnie i Lucy wieczornej randce. Może uda mi się jednak namówić na nią Dani?

Czy gdybym przewidziała skutki, zastanowiłabym sie dwa razy, zanim nacisnąłem ten przycisk? 

Może... Albo i nie... A pies drapał...

Zrobiłabym to bez zastanowienia, nawet gdy efekt końcowy okazał się tak brzemienny w skutkach...

Miasto wkrótce stanie w ogniu, a ja zbliżam się do samego centrum, gdzie płomienie będą największe... 







Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top