Rozdział 34 La tortura...
Arii...
Minął tydzień. Siedem w miarę spokojnych dni. Przez te siedem dni cisza, która mnie otaczała pozwoliła mi uporządkować myśli i odnaleźć równowagę, choć nie obeszło się bez wewnętrznej walki. Dziewczyny nie spuszczały mnie z oka, zawsze któraś była blisko, gotowa podać chusteczkę, gdy nagle wybuchałam płaczem. Cholera, przecież jestem silna, nie jestem słabą kobietką, która płacze nad każdą duperelą, jak w telenoweli.
Tyle, że moje życie przypomina bardziej tragedię... Sylvia przestała mnie nękać telefonami. Nie od razu, ale od dwóch dni nie odezwała się i mam nadzieję, że w końcu dotarło do niej, że nie mam zamiaru nigdy więcej spotkać się z Rafaelem. On też przestał mnie prześladować. Nie dzwoni, nie pisze... Zupełna cisza. Chyba brakuje mi tego. Jestem masochistką, ale gdy przez wiele dni nie dawał mi spokoju prosząc o spotkanie wiedziałam, że w jakiś sposób zależy mu na mnie na tyle, żeby nie poddawać się odmowie. Każda jego próba kontaktu wywoływała moją wściekłość, ale przynajmniej wiedziałam, że nadal żyję; za każdym razem, gdy na wyświetlaczu ukazywało się jego imię serce stawało mi na chwilę a potem zaczynało galopować w piersi jak dziki rumak.
A teraz nic... Czuję się martwa w środku. Chodzę, oddycham, rozmawiam z dziewczynami, ale nic nie czuję. Jestem jak czysta kartka papieru, którą ktoś wyciągnął z dna szuflady i starał się wyprostować wszystkie pozaginane powierzchnie. Kartka, która jest tak cienka, że wystarczyłby jeden nieostrożny ruch a rozerwałaby się jak bibuła.
- Ari? – cichy głos Dani przerwał moje rozmyślania. Stała obok sofy patrząc na mnie z góry. W jej niebieskich oczach widziałam, że wciąż martwi się o mnie. – Zaraz przyjadą Raul z Cruzem. Może włożyłabyś coś na siebie?
- Raczej pójdę do siebie.
Z trudem podniosłam się z miejsca, gdzie od kilku godzin bezmyślnie wpatrywałam się w okno naszego salonu. Kocham je wszystkie trzy, ale chyba nie zniosłabym widoku tulących się do swoich mężczyzn Dani i Gabi. Nie byłam zazdrosna, szczęście i miłość, jakie odnalazły należały im się i zasługiwały na to.
- Raczej zmienisz ten szlafrok na normalne ciuchy, ogarniesz ten busz, który masz na głowie i spędzisz z nami czas.
- Nie chcę wam przeszkadzać.
- Cholera Ari, nigdy nam nie przeszkadzałaś. Oni martwią się o ciebie tak samo jak my. Nie pozwolimy ci zamknąć się znowu w sypialni i użalać się nad sobą. On nie był tego wart...
- Przestań, Dani! Natychmiast przestań! – krzyknęłam. Naprawdę, co ten mężczyzna ze mną zrobił? Do jakiego stanu mnie doprowadził, że zachowuję się w taki sposób? – Przepraszam, aniele, nie chciałam na ciebie krzyczeć...
- Kochanie... – ciepła dłoń Dani dotknęła mojej twarzy wycierając z policzka łzę. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że płaczę. – Pamiętasz, jak walczyłaś o mnie? Kiedy po latach spotkałam ponownie Cruza i cała moja przeszłości wróciła? Nie pozwoliłaś mi zamknąć się w sobie, zawsze byłaś obok mnie i teraz ja też tu jestem. Dla ciebie i dlatego, że martwię się o ciebie i kocham cię. Nie pozwól wygrać tej kobiecie Ari, pokaż, że jesteś silna. Zachowuj się tak, jakby przez cały czas on i ta kobieta patrzyli na ciebie przez szklaną ścianę. Niech widzą, że nic nie jest w stanie cię złamać, nawet to do czego dopuścił się Rafael.
- Ja...
- Ari, spójrz na mnie i na Gabi, przypomnij sobie co się działo z Lucy. Nic nie jest w stanie nas złamać. Upadłaś? I co z tego. Wstań, popraw koronę i zasuwaj. A teraz idź i się przebierz w naprawdę seksowne ciuszki. Dziś jest pierwszy dzień twojego nowego życia.
- A kto będzie mnie oglądał w tych seksownych ciuszkach? Chyba nie masz na myśli Cruza, czy Raula – poprawiła mi humor.
Tym co powiedziała o sobie, Lucy i Gabi uzmysłowiła mi, że istnieją na świecie gorsze rzeczy, które mogą się przytrafić dziewczynie. Zdrada jakiegoś faceta to nie koniec świata. A karma prędzej czy później wraca...
- Skarbie, nigdy nie wiesz, kogo możesz spotkać każdego dnia. Dziewczyna zawsze musi być przygotowana, że za rogiem spotka swojego księcia z bajki.
- To było mocne, panno Martin, jest w tym wielka głębia.... Ciekawe, kto był taki mądry i wymyślił to zdanie.
- Ty kochanie, ja tylko dopuściłam się niewielkiego plagiatu. Masz pół godziny. Potem osobiście wyciągnę cię z sypialni, nawet jeżeli będziesz nagusieńka jak w dniu narodzin. Zmykaj...
***
Dokładnie pół godziny później zjechałam windą do dużego salonu. Gdy byłyśmy same naszym miejscem był salon na ostatnim piętrze. Tam odbywały się nasze spotkania, gdy trzeba było omówić jakieś sprawy, tam przyjmowałyśmy gości, tak jak tego dnia, gdy Rafael... Nie, nie będę teraz o nim myśleć. Wyprę z serca i duszy wszystkie wspomnienia i na pogniecionej, czystej kartce papieru zacznę pisać swoją historię na nowo.
Duży salon był w rzeczywistości znacznie mniejszy, ponieważ z założenia miał być tylko miejscem przechodnim pomiędzy naszymi pracowniami. Centralnym punktem była olbrzymia przestrzeń kuchenna oraz wygodna kanapa przed kamiennym kominkiem i strefa 'lenistwa' jak ją nazywamy, czyli cztery kanapy na środku salonu.
Na mój widok z wysokich krzeseł barowych podniosły się Gabi i Dani. Lucy stała za wyspą kuchenną z założonymi na piersi rękami. Kątem oka zauważyłam, jak z kanapy podnosi się trzech mężczyzn... TRZECH? Oprócz Raula i Cruza w naszym salonie był Cristobal de la Hoja. Spojrzałam na Lucy i widząc jej minę doszłam do wniosku, że nie jest zachwycona wizytą męża.
- Cześć, chłopaki – zwróciłam się do moich ulubionych przystojniaków. - Cristobalu...
Byli jacyś nieswoi, to chyba towarzystwo trzeciego mężczyzny tak działało na pozostałych. W końcu mieli z nim na pieńku od kiedy de la Hoja przejął kilka ich kontraktów w akcie zemsty za domniemany romans Lucy i Raula. Z zasady starali się unikać przebywania z nim w jednym pomieszczeniu i... Nie, chwila moment... To przecież pierwszy raz, gdy ci mężczyźni znajdują się w jednym pomieszczeniu, pomyślałam zaskoczona.
Wiedziałam od dziewczyn, że to Cristobal przywiózł mnie po spotkaniu z Sylvią. Świadomość, że widział mnie w takim stanie była co najmniej żenująca i mogę mieć tylko nadzieję, że nie powiedział o tym Rafaelowi. Do tej pory nawet się nie zastanawiałam, w jaki sposób znalazł mnie tamtego dnia. Przypadek? Możliwe, że tak właśnie było, ale coś mi mówiło, że nasze spotkanie nie było dziełem przypadku.
Podeszłam do dziewczyn wymieniając spojrzenie z Lucy. Stała napięta jak struna zerkając na przystojnego Meksykanina. Wbrew temu co się stało między nimi, pasowali do siebie wręcz idealnie, a napięcie seksualne pomiędzy nimi wręcz iskrzyło jak uszkodzony kabel z wysokim napięciem. Jeżeli jedno z nich za bardzo się zbliży może dojść do eksplozji.
- No dobra, a teraz jak u księdza na spowiedzi. Co się dzieje, panowie?
- A co ma się dziać, skrzacie? Wpadliśmy w odwiedziny.
- Cruz – sapnęłam na tak jawną ściemę – bujać to ich, a nie nas.
- No słowo daję, Ariela.
- Jasne, a przechodząc przez przejście dla pieszych spotkaliście Cristobala i jak na dobrych kumpli przystało, przyszliście razem – mój sarkazm był czytelny nawet dla trzylatka. – Nie obrażaj mnie takimi tekstami, Cruz. Dziewczyny, – zwróciłam się do nich nie przestając obserwować stojących mężczyzn, – może wy wiecie coś więcej o tej nagłej unii kolumbijsko-francusko-meksykańskiej?
Zauważyłam niespokojne spojrzenia, jakie wymienił Raul i Cruz ze stojącymi obok mnie Dani i Gabi. Na zachowanie Lucy i Cristobala nie zwracałam uwagi, choć obydwoje rzucali w swoją stronę zaczepne spojrzenia.
- Ariela, – zaśmiał się Raul podchodząc bliżej – mam dla ciebie propozycję. Rzuć w cholerę to całe projektowanie i wróć do zawodu prawnika. Zatrudnimy cię w naszej firmie.
- Zbaczasz z tematu, Raul.
- Ari, – odezwała się Gabi – usiądź w końcu i przestań ich przesłuchiwać. Za chwilę wszystkiego się dowiesz.
- Nie chcę siadać, chcę wiedzieć, dlaczego Raul i Cristobal stoją sobie w najlepsze w naszym salonie i nigdzie nie widzę okopów i wytoczonych dział.
- Ariela, może usiądziesz? – słysząc głęboki głos Cristobala cała się spięłam.
Miałam z nim na pieńku za to jak traktował Lucy i nie tylko. Gdyby to ode mnie zależało już dawno byłby jedynie jej byłym mężem. Z drugiej strony, rozumiem też ideę zemsty i w tym przypadku jestem jej gorącą orędowniczką.
Byłam tak skupiona na nich, że w pierwszej chwili nie zwróciłam uwagi na nagłe napięcie, jakie pojawiło się w salonie. Staliśmy jak zawodnicy MMA przed walką, mierząc nawzajem swoje siły i próbując przewidzieć co zrobi przeciwnik.
- Nie wiem co jest grane, ale... - zaczęłam biorąc głęboki oddech na uspokojenie.
Wraz z tym odruchem dotarł do mnie nowy zapach, jaki pojawił się w powietrzu, tak bardzo znajomy, niosący ze sobą wspomnienia. Wypełnił mnie od środka stawiając na baczność wszystkie mechanizmy obronne. Gdzieś czaił się wróg, zapach bergamotki i cytryny przylgnął do mojego ciała, jak druga skóra, jak super klej, którego nie można usunąć. Zacisnęłam pięści i spojrzałam na dziewczyny.
Patrzyły na mnie z mieszaniną niepokoju i obawy, gdy nie oglądając się za siebie ruszyłam prosto w stronę barku. Wiedziałam, że wszyscy mnie obserwują, ale najbardziej byłam świadoma spojrzenia niebieskich oczu. Włosy na karku uniosły się, a całe ciało ogarnęło drżenie. Tequila spłynęła gładko do gardła, paląc przełyk i rozgrzewając od środka zaciśnięte z gniewu i strachu mięśnie. Dopiero po wypiciu trzeciego kieliszka byłam w stanie odwrócić się i stanąć twarzą w twarz z Rafaelem. Zacisnęłam palce na kieliszku wypełnionym alkoholem, zmierzyłam go wzrokiem od dołu do góry i zwróciłam się do Gabi.
- Jakieś sugestie? – Smak tequili nie stępił goryczy, którą czułam w ustach.
- Ari, posłuchaj... Daj mu tylko...
- Nie, Gabi – przerwałam jej - nie mam zamiaru słuchać. Nie mam zamiaru niczego mu dawać. Dostał wszystko! Cholera, dostał więcej niż jakikolwiek inny mężczyzna, którego spotkałam.
- Ariela pozwól mi wyjaśnić – Rafael zrobił krok w moją stronę, ale zatrzymał się nagle widząc moją uniesioną dłoń.
- Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać. Wracaj tam skąd wypełzłeś i daj mi w końcu święty spokój! Chryste, czego ty jeszcze ode mnie chcesz? Mało ci tego co się stało? Zemściłeś się, gratuluję mecenasie. Wywieszam białą flagę, a jest to pierwszy raz, gdy przyznaję się do porażki. Masz co chciałeś, możesz być zadowolony. A teraz wyjdź stąd i nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj, bo jak mi Bóg miły na niebie, następnym razem zrobię to, co sobie dawno temu obiecałam.
- Pocałujesz mnie?
Niezrażony moimi słowami i ignorując wciąż wyciągniętą dłoń podszedł na odległość oddechu. Gwałtownie cofnęłam dłoń bojąc sie dotknąć twardą pierś i znowu poczuć te wszystkie szalone emocje. Uniosłam wzrok tonąc w błękitnych tęczówkach... Wyglądał na zmęczonego, jakby nie spał od dłuższego czasu. Niebieskie oczy straciły blask, były matowe jak zamglone niebo, dookoła oczu pojawiły się zmarszczki, których wcześniej nie było. Widząc go takiego chciałam go przytulić, wygładzić każdą linię.
– Będziesz mnie kochała? – wyszeptał patrząc mi w oczy.
Bliskość Rafaela, jego słowa, zapach... Przy tym mężczyźnie byłam słaba jak mały kociak, bezwolna i bezsilna wobec uczuć, które we mnie wywoływał samą swoją obecnością.
- Nigdy więcej – z trudem wyszeptałam patrząc mu w oczy.
- Kotku, posłuchaj...
- Przestań tak do mnie mówić! – cofnęłam się do tyłu zwiększając odstęp między nami; nie pozwolę, aby znowu oszołomił mnie swoim głosem i bliskością – Do cholery, Rafaelu, czego ty ode mnie chcesz?
- Wszystkiego – niebieskie oczy przepalały mnie na wskroś.
- Mam ci oddać swoją nerkę? Może kawałek wątroby? A może po prostu walnę pięścią w tę twoją pustą głowę, może wtedy zrozumiesz, że nie chcę mieć z tobą nic wspólnego!
- Ariela, ja nie żartuję.
- A czy widzisz, żebym ja się śmiała? Cristobalu – zwróciłam się do niego ani na chwilę nie spuszczając wzroku z Rafaela,– jeżeli wasza wizyta nie ma nic wspólnego z rozwodem to proponuję, żebyście stąd wyszli.
- Ariela, skarbie, uspokój się...
- Spójrz na mnie – zacisnęłam zęby licząc do dziesięciu i starając się odzyskać równowagę. Gdy doliczyłam do trzech stwierdziłam, że jest to, kurwa, niemożliwe. – Ja jestem spokojna – każde słowo wymawiałam powoli, jakbym tłumaczyła coś małemu dziecku. - Jestem oazą spokoju. Pierdolonym, zajebiście wyciszonym kwiatem lotosu, na zajebiście spokojnej tafli jebanego jeziora. Jestem wręcz jak jebany wagon pełen pierdolonych medytujących tybetańskich mnichów. Już spokojniejsza nie będę, więc posłuchaj dobrej rady i wyjdź, bo za chwilę może być za późno.
Dobiegło do mnie parskniecie śmiechu, nie wiem kto się śmiał, bo całą uwagę skierowałam na stojącego przede mną Rafaela. Co za uparty facet. Miał tyle możliwości, żeby ze mną porozmawiać, wytłumaczyć się ze swojego zachowania i poinformować mnie o tym, że od lat jest związany z inną kobietą. Oddalałam mu swoje ciało i serce, a co dostałam w zamian? Kłamstwa, łzy i poniżenie. Bądź uczciwa, Ariela, dostałaś coś więcej, dostałaś megazajebisty seks. Miałam ochotę wrzasnąć na podstępną podświadomość, która podsuwała mi teraz takie myśli. Co z tego, że seks z Rafaelem był jak odkrywanie nieznanych lądów i wygrana we wszystkich loteriach na świecie, skoro dla niego był ni mniej, ni więcej jak skokiem w bok, zaliczeniem kolejnej panienki.
- Najpierw porozmawiamy.
Zacisnęłam zęby, żeby nie krzyczeć z frustracji. Ten facet jest chyba głuchy jak pień.
- Odczuwasz potrzebę rozmowy? Proponuję ci iść do najbliższego kościoła. Tam w ciszy i spokoju możesz sobie gadać do woli. Na pewno Bóg cię wysłucha, bo potrafi przebaczyć. Ja nie mam takiego zamiaru. A teraz bądź uprzejmy zejść mi z drogi.
- Nigdzie nie pójdziesz! - niebieskie oczy zapłonęły - Wysłuchasz mnie, choćbym miał cię związać i zakneblować.
- Brak ci kreatywności Rafaelu, już przerabialiśmy krępowanie...
- To zaczyna być ciekawe, co nie Raul? Może chcecie skorzystać z naszego klubu?
Komentarz i cichy śmiech Cruza wywołał moją wściekłość. Szarpnęłam głową i spojrzałam na pieprzonego wesołka sztyletując wzrokiem za idiotyczne odzywki. No chyba się zdziwił i to bardzo, bo uśmiech zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a szare oczy strzelały po wszystkich ścianach, byle uniknąć mojego spojrzenia.
Przynajmniej jeden okazuje właściwe zachowanie, ale na wszelki wypadek dołączyłam do tego ostrzeżenie werbalne. W razie, gdyby chciał mnie pozwał za napaść, mam świadków, że ostrzegałam...
- Cruz, wiesz, że cię lubię, ale jeszcze jedna taka uwaga...
- Kochanie... – odezwała się Dani patrząc na niego. – Wcale nie pomagasz.
- Danielle... – Cruz spojrzał na Rafaela kręcąc głową, – to był tylko taki męski żart. Poza tym uprzedzałem go, że tak łatwo mu nie pójdzie.
- Cruz, do cholery, zamknij się! – Rafael zacisnął pięści i spojrzał na niego.
- Stary, źle do tego podszedłeś. Prędzej ochrypniesz i osiwiejesz zanim zmusisz którąkolwiek z nich, żeby cię wysłuchała. To najbardziej uparte kobiety na świecie. Sorry dziewczyny, ale taka jest prawda. Pomysł z wiązaniem i całą resztą jest niezły, ale na zabawę przyjdzie czas później.
Chyba cos mnie, kurwa, ominęło! Stałam jak zamurowana, patrząc na mężczyzn, którzy jeszcze tydzień temu poderżnęliby sobie gardła tępym nożem, albo obieraczką do warzyw.
- Co się z wami dzieje?! – Ta wymiana zdań pomiędzy Rafaelem i Cruzem była dziwna i nie rozumiałam z tego ani słowa. – Co w ogóle się tutaj dzieje? Zjawiacie się tu we czterech, zachowujecie się jak dobrzy kumple i gadacie od rzeczy. Naćpaliście się? Jeżeli tak, to proponuję zmienić dostawcę, to co wam daje wywołuje halucynacje i zaniki pamięci. Heloł, wy się nie znosicie! Jeszcze niedawno byliście gotowi tłuc się na środku ulicy i...
- Dość tego!
Przerwał mi Raul i stanął obok Rafaela patrząc na mnie z wysokości swoich dwóch metrów. Cholerne wielkoludy. Byłam nimi otoczona z każdej strony. Jakbym stała w pieprzonym lesie otoczona stuletnimi drzewami.
– Nie mamy czasu stać tu i czekać, aż w końcu dojdziesz do sedna sprawy i wyjaśnisz jej, dlaczego tu jesteśmy.
- O czym ty mówisz, Raul? – nie odpowiedział od razu tylko spojrzał na Rafaela. To ich nieme porozumienie wzbudziło moje wkurzenie. – Jak mi zaraz nie wyjaśnicie, o co w tym wszystkim chodzi to dostanę szału! No! Gadajcie!
- Posłuchaj, Ariela – głos Rafaela zabrzmiał poważnie. Stanął przede mną z założonymi na piersi ramionami i wzrokiem zmuszał do posłuszeństwa. - Od dzisiaj, aż do odwołania nie ruszycie się stąd bez zwiększonej ochrony, wasze telefony będą na podsłuchu, zarówno komórki jak i stacjonarne. Nie możecie wychodzić bez waszych nadajników, mają być cały czas włączone.
- Zaraz. Skąd, u licha, wiesz o nadajnikach?
- My mu powiedziałyśmy. Sytuacja jest poważna, Ari, nie miałyśmy wyjścia.
Spojrzałam na Gabi z niedowierzaniem. Wciąż tam stały, przez ten cały czas nie ruszyły się z miejsca. Byłam tak pochłonięta Rafaelem, że całkowicie zapomniałam o ich obecności. Widząc powagę na ich twarzach dotarło do mnie w końcu, że dzieje się coś złego. Minęłam stojącego mi na drodze Rafaela i usiadłam na sofie splatając ramiona. Miałam wrażenie, jakbym była jakimś dziwacznym okazem badawczym, gdy siedem par oczu śledziło każdy mój ruch. Wzięłam głęboki oddech by się uspokoić.
- W porządku, możecie zacząć od początku?
Rafael usiadł naprzeciwko mnie na niskim stoliku. Opierając ramiona na udach pochylił się w moją stronę. Dopiero teraz zauważyłam, jak jest ubrany. Wąskie czarne jeansy opinały naprężone uda jak druga skóra, czarny T-shirt z logo naszego klubu i wysokie wojskowe buty. O co w tym wszystkim chodzi?
- To nie potrwa długo, obiecuję. Wkrótce sytuacja zostanie opanowana i wasze życie powróci do normy. Niestety, do tego czasu musisz odwołać wszystkie zaplanowane spotkania, szczególnie z nowymi klientami, o których nic nie wiesz. Musisz ograniczyć do minimum jakiekolwiek wyjścia poza ten budynek, jednak gdybyś musiała wyjść, będę ci towarzyszył.
- Ty? Chyba żartujesz. Mamy wystarczającą ilość ludzi, nie potrzebuję ciebie do ochrony.
- To nie podlega dyskusji, Ariela - ostrzegł wbijając we mnie lodowate spojrzenie. No ależ się psia mać wystraszyłam! - Nie mam zamiaru spuścić cię z oczu nawet na sekundę. A zanim znowu zaczniesz się ze mną kłócić dodam, że to samo dotyczy twoich przyjaciółek.
- Już mam ochroniarza, Rafaelu – z uśmiechem godnym Mona Lisy pochyliłam się w jego stronę – Mam Rossa i nie potrzebuję ciebie do trójkąta. On mi w zupełności wystarczy.
W jednej sekundzie twarz Rafaela zmieniła się w przerażającą maskę wściekłości. Niebieskie oczy nagle odzyskały blask i zmroziły mnie swoją mocą. Pociągnęłam smoka za ogon i gadzina się wściekła. No i petarda! Miałam ochotę poklepać się po ramieniu. Juz dawno nie czułam się tak żywa jak właśnie teraz, gdy Rafael zabijał mnie lodowatym wzrokiem.
- Przestań mnie ciągle prowokować, kotku – wysyczał przez zaciśnięte zęby, a pulsująca na skroni żyłka dobitnie świadczyła o targającej nim wściekłości. - A o tym, co się łączyło z tym całym Rossem porozmawiamy na osobności – podkreślił czas przeszły, jakby miał do tego prawo.
- Nie mam w zwyczaju omawiać spraw sercowych z obcymi ludźmi.
- Ariela...
- Tak więc możesz śmiało zdjąć tę koszulkę, bo nie będziesz łaził za mną jak widmo.
- Jak sobie życzysz, skarbie – i zrobił to.
Cholera jasna, jednym ruchem zdjął pieprzony T-shirt wbijając mi w oczy swoją gołą klatę z wytatuowanymi łapami smoka na lewej piersi. O Boziu, palce mnie zaswędziały i z trudem przełknęłam, odrywając wzrok od tego smakowitego fragmentu jego anatomii. Dobiegł mnie cichy męski śmiech, a zaraz po nim trzy ciche westchnienia dziewczyn.
No tak, my kobiety potrafimy docenić doskonale umięśnioną męską pierś, a że Rafael był niezaprzeczalnie wspaniale zbudowany i to nie tylko w tym miejscu, o czym nie miałam zamiaru teraz myśleć, nie zdziwiłam się ich zachwytowi.
One na szczęście widział tylko jego szerokie plecy, ale zapewniam, jest to widok, którego żadna zdrowa seksualnie dziewczyna nie zapomni nigdy w życiu. A do tego ten wielki japoński smok z błękitnymi ślepiami...
Czy to dziwne, że pozostali trzej panowie zupełnie nie docenili doskonałego gustu dziewczyn, dokonując niewielkiego przeszeregowania w swoich zastępach. Jedynie Cristobal nie był w tej chwili cieniem Lucy, ale zbliżył się do niej na tyle na ile pozwoliły mu jej zielone oczy, którymi wyznaczyła nieprzekraczalną dla niego granicę.
– Spodnie też mam zdjąć?
- Jeżeli masz zamiar paradować tu nago, to ja raczej wyjdę. Nic nowego mi nie pokażesz, widziałam już wszystko i wiesz co? Nie było to nic takiego, co nie pozwoliłoby mi zasnąć.
- O ile ja pamiętam, to faktycznie nie mogłaś zasnąć i to nie raz – sugestywnie spojrzał na swoje biodra i powiększoną męskość, która napierała na materiał spodni. – Ale jeżeli masz problemy z pamięcią z rozkoszą pomogę ci ją odświeżyć.
Jak on to robi, że kilkoma słowami potrafi doprowadzić mnie do szału? Wściekam się z gniewu, szaleję z pożądania, odchodzę od zmysłów kochając go i nienawidząc jednocześnie. Jeżeli Rafael uprze się i będzie łaził za mną krok w krok w końcu ulegnę i znowu wylądujemy w najbliższym łóżku... Albo znajdziemy jakieś biurko, albo ścianę... I będę miała w dupie groźby Sylvii.
Muszę uciąć tę słowną szermierkę, która może doprowadzić mnie do tego, że wykrzyczę mu w twarz wieloletnie narzeczeństwo i skoki w bok pod nosem przyszłej żony.
- Nie mam kłopotów z pamięcią, ale ty chyba tak - ucięłam odsuwając się jak najdalej.
Wstałam unikając jak ognia bliskości prawie nagiego Rafaela. Jak na jeden dzień miałam już dość jego widoku.
- Raul, czy to naprawdę konieczne, żeby mieszać obcych w sprawę Rostova? Do tej pory radziliście sobie doskonale. Jeżeli potrzebujemy więcej ludzi...
- O czym ty mówisz? Ta sprawa nie ma nic wspólnego z tym śmieciem.
Chyba oszaleję! Jeżeli nie o Rostova ta cała awantura, to o co? Zaczynam podejrzewać, że wykazuję oznaki rozdwojenia jaźni, a wszystko przez tych czterech facetów. Dlaczego nigdy nie potrafią sklecić jednego w miarę sensownego zdania, tylko zanim powiedzą, jak wygląda linia prosta wyłożą wszystkie zagadnienia fizyki kwantowej.
- Zaraz, zaraz... Skoro nie o niego chodzi, to co jest grane? – nie podobały mi się ich miny i wyraźny wzrost niepokojącego napięcia płynącego do mnie od strony stojącego za mną Rafaela. Ignorując dzikie bicie serca spróbowałam żartem zamaskować ogarniające mnie z każdą sekundą przerażenie. – Lucy, czyżby jakiś twój szalony fan?
- Ariela... – słysząc cichy głos Rafaela przeszedł mnie dreszcz. – Mówimy o Sylvii...
- Co takiego?! – imię narzeczonej Rafaela było jak powiew czerwonej płachty przed oczami rozjuszonego byka, jak dotyk rozgrzanego do czerwoności kawałka żelaza wypalającego znaki na całym moim ciele i duszy i wywołał we mnie erupcję wściekłości. – Nie wierzę! Kurwa mać, po prostu nie wierzę! Zjawiłeś się tu, żeby rozmawiać o niej? Wynoś się! Wypieprzaj stąd w tej sekundzie! Kurwa, jesteś cholernym sukinsynem! Masz czelność po tym wszystkim co mi zrobiłeś rozmawiać o niej?! Dość już się od niej nasłuchałam, dość już mi powiedziała. Wracaj do niej i, do cholery, zostaw mnie w końcu w świętym spokoju, Rafaelu! – mój krzyk zmienił się w szloch, gdy w ataku szału zaczęłam pięściami uderzać w twardą jak stal pierś Rafaela.
Rozrywał mnie ból, rozszarpywał moje wnętrzności jak oszalała bestia, choć wydawało mi się, że większego cierpienia niż już doświadczyłam, człowiek nie jest w stanie znieść. Nie wiedzieć kiedy, znalazłam się w mocnym uścisku męskich ramion. Ciepłe palce Rafaela dotknęły mojej zapłakanej twarzy wycierając wciąż płynące z oczu łzy. Pod policzkiem czułam szybkie bicie jego serca, gdy przytulił mnie do siebie.
- Już dłużej nie dam rady... Nie mam już więcej siły... - wymruczałam ze szlochem w ciepłą skórę.
- Kochanie... – palce zastąpiły wilgotne i gorące usta, ich miękkość oszałamiała mnie za każdym razem tak samo.– Proszę cię nie płacz. Nie mogę patrzeć, jak cierpisz.
- Więc zostaw mnie w spokoju, odejdź i nigdy nie wracaj... - wyszeptałam.
- Nie potrafię... - wyszeptał dotykając ustami skroni.
- Wydaje mi się, Rafaelu, że powinieneś już pójść – kochana Lucy widząc mnie w takim stanie postanowiła interweniować. – Dziękujemy za ostrzeżenie, ale Ariela ma rację. Poradzimy sobie bez waszej pomocy.
- Alejandro, nie masz pojęcia z kim macie do czynienia.
- Nie wtrącaj się, Cristobalu, ta sprawa cię nie dotyczy.
- Bądź rozsądna, tylko Rafael może wam pomóc... Jej chodzi o niego.
Wtulona w nagą pierś Rafaela z trudem byłam w stanie zrozumieć, o czy oni mówią. W tej jednej chwili liczyło się dla mnie jedynie głośne bicie jego serca i spokój, jaki mnie ogarnął, gdy usta i dłonie Rafaela przesuwały się po moim ciele. Nic więcej mnie nie obchodziło. Ani kłócąca się z Cristobalem Lucy, ani obecność Raula i Cruza. Mój cały świat zamarł i skupił się w ramionach mężczyzny, którego pokochało moje głupie serce.
Miłość jest ślepa, miłość osłabia, czyni człowieka bezrozumną istotą gotową popełnić każdą głupotę. Nieważny czas czy miejsce, nieważne, że gdzieś tam jest narzeczona, która ma większe prawa do Rafaela ode mnie. W tej chwili on był mój, to mnie trzymał w ramionach, to mnie całował... Chwileczkę... Do mojego otumanionego umysłu słowa Cristobala dotarły z opóźnieniem. O czym on, u licha, mówił? Nagłym szarpnięciem uwolniłam się z obejmujących mnie ramion. Na twarzy Rafaela pojawiło się zdziwienie.
- Jedna sekunda, Cristobalu. O czym ty mówisz?
- Przepraszam?...
- Powiedziałeś, że tej całej James chodzi o niego – spojrzałam na Rafaela – Co miałeś na myśli?
- Ona nie nazywa się James – odpowiedział Rafael. – Tylko Sato.
Mój świat runął przygniatając mnie aż do ziemi. Z trudem łapiąc oddech zrobiłam kilka chwiejnych kroków do tyłu, szukając oparcia i znajdując je w twardej marmurowej powierzchni kuchennego blatu. Uchwyciłam się go palcami próbując wbić w jego twardą strukturę trzęsące się palce.
- Ariela, kotku... – widząc, że nagle zbladłam Rafael zbliżył się do mnie.
- Nie zbliżaj się do mnie.
- Skarbie, to nie jest tak jak ci się wydaje.
- Nie jest?
- Roksana jest byłą żoną mojego ojca.
- Wyobraź sobie, że tę wstrząsającą wiadomość przekazała mi już przy pierwszym spotkaniu.
- Rozmawiała z tobą o tym? Co jeszcze ci powiedziała?
Rafael był ewidentnie przestraszony, zamarł dosłownie i w przenośni, a całe jego ciało przypominało tykającą bombę. W zasadzie wcale mu się nie dziwię, bo w końcu dotarło do niego, że wyszły na jaw wszystkie jego kłamstwa.
- Chyba się domyślasz? – postanowiłam poznęcać się nad nim, byłam ciekawa, jak zareaguje na moje słowa. Ignorując wszystkich obecnych w salonie podeszłam do Lucy i wzięłam z blatu telefon, łącząc się jednym przyciskiem – Pięć minut.
Wystarczyła krótka wymiana spojrzeń z Lucy i ta poszła w stronę mojej pracowni. Wróciła po chwili podając mi moją kurtkę i torebkę.
- Wiesz co robisz? – jej cichy szept i słowa zrozumiałyśmy tylko my cztery. Żaden z obserwujących nas mężczyzn nie znał języka polskiego, o czym doskonale wiedziałyśmy – On się wścieknie jak teraz wyjdziesz bez niego.
- Ja go tu nie zapraszałam – czułam wbity we mnie wzrok mężczyzny, o którym właśnie rozmawiałyśmy, czułam jego złość i dezorientację, gdy nie rozumiał o czym mówimy. – Ma go tu nie być jak wrócę, a wieczorem mam zamiar upić się i zaszaleć na parkiecie. Wchodzicie w to?
- Danielle – Cruz zirytował się jako pierwszy – dlaczego nie mówicie po angielsku?
- Z tobą zawsze – odpowiedziała mi Dani, dłonią dając Cruzowi jednocześnie znać, że jej w tej chwili przeszkadza.
- Ależ entuzjazm usłyszałam...
- Ari, po prostu martwimy się o ciebie. On nie wygląda mi na cierpliwego człowieka. Tak w zasadzie jest nieźle wkurzony – Lucy spojrzała ponad moim ranieniem w stronę Rafaela i Cristobala. – A żeby być dosłowną, to oni wszyscy, a w szczególności tych dwóch – brodą dała mi znać o kim mówi. – Jak jeszcze na jego oczach wyjdziesz stąd z Rossem rozpęta się piekło.
- Mówisz? – rzuciłam przez ramię spojrzenie na Rafaela. – Może odrobinę, ale zanim z nim skończę będzie błagał o litość. Nadszedł ten dzień dziewczyny, gdy w końcu smoczysko zapłaci mi za wszystko z nawiązką.
Odwróciłam się i nie zważając na Rafaela, który zaczął przeklinać po japońsku wsiadłam do windy. Jak sobie przypomnę wyniki naszego starcia będę mogła dodać sobie jeden punkt, a gdy ten cały cyrk się skończy, mój przeciwnik będzie schodził z pola walki jako przegrany. Chce łazić za mną? Proszę bardzo, przynajmniej będę wiedziała, gdzie jest i czy czegoś nie kombinuje. Zapewnię mu taką rozrywkę, o jakiej świat nie słyszał.
I może w końcu uleczę się z tej miłości...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top