Rozdział 3 - Przyczajony smok...
Drukarka wypluwa z siebie kolejne zapisane kartki z prędkością światła, układając je w elegancki równy stosik. Maszyna jest z gatunku tych najlepszych, najdroższych i najnowocześniejszych, z resztą jak wszystko co się tu znajduje.
Dwie młode kobiety siedzące po przeciwnych stronach monstrualnego biurka ze znudzonymi wyrazami twarzy patrzą na wciąż powiększającą się ilość dokumentów, które niedługo trzeba będzie zanieść jemu do podpisania. Już sam fakt konieczności wejścia do jaskini smoka, odbiera młodszej z nich apetyt i przyprawia o niestrawność.
- Wiesz Kate, czasami myślę sobie, że pan Royston chciał się mnie pozbyć z biura, dlatego przydzielił mnie do niego - ruchem głowy wskazuje na zamknięte drzwi naprzeciwko siebie.
- Głuptas z ciebie. Nie masz co narzekać. Twój nowy szef rzadko bywa w biurze i nie krzyczy. A poza tym wiesz, że to tylko na kilka tygodni, tak powiedział Royston. Po prostu miałaś pecha, bo jako jedyna znasz japoński i hiszpański.
Kate uważnie przyjrzała się narzekającej Eli nie rozumiejąc, o co tej może chodzić. Gdyby nie zastrzeżenia, jakie poczynił mecenas Rafael Sato dotyczących kwalifikacji sekretarki, sama starałaby się o przeniesienie. Był młody, cholernie bogaty i do tego był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego spotkała w swoim dwudziestoczteroletnim letnim życiu.
Aura chłodu, jaką emanował przystojny szef Eli aż korciła, aby postarać się ją nieco rozgrzać, najlepiej w łóżku. Kate przymknęła oczy z rozkoszy, wyobrażając sobie Rafaela. On z całą pewnością wiedział, co robić z dziewczyną. Niestety, Eli nie potrafiła wykorzystać możliwości, jakie dawała jej praca przy boku seksownego prawnika. No cóż, jest jeszcze młoda, ma zaledwie dwadzieścia jeden lat, a chociaż na jej widok facetom miękły kolana a twardniała inna część ciała, zdawała się nie zauważać zainteresowania, jakie budziła.
- A gdzie jest teraz przystojny pan mecenas?
- Nie wiem – Eli wzruszyła szczupłymi ramionami. - Był rano w biurze, ale przed lunchem wyszedł i nie powiedział czy, i o której wróci.
- Eli, dziewczyno. Brzmisz jak znudzona żona. Czy ty aby nie zakochałaś się w swoim szefie? Powiedz, masz ochotę pójść z nim do lóżka i trochę pofiglować?
Piękna twarz młodej kobiety w jednej chwili zrobiła się biała jak płótno, a w oczach błysnęła odraza.
- Czyś ty zwariowała, Kate? Nawet nie mów takich rzeczy, jeszcze ktoś usłyszy!
- Przecież żartowałam, nie denerwuj się – starała się uspokoić młodszą koleżankę.
Za nic nie chciała zrobić sobie wroga z Eli, bo tylko dzięki niej będzie mogła zaprezentować się przystojnemu prawnikowi z Nowego Jorku. Rafael Sato, poza bywaniem w biurze, raczej nie udzielał się towarzysko. Oczywiście Katy sprawdziła go w internecie, a widząc go w towarzystwie tych wszystkich pięknych kobiet, postanowiła zostać jedną z nich. Marzył jej się związek z tym tajemniczym mężczyzną, ale aż tak głupia nie była. Rafael Sato gustował w zupełnie innym kalibrze kobiet. Ale może mały seks po pracy na odprężenie? Taki mężczyzna jak on musiał mieć niespożyte siły witalne. Za każdym razem, gdy z daleka mignęła jej sylwetka mecenasa, Katy odczuwała trudną do zaspokojenia ochotę na seks.
On był czystym seksem!
- Dziękuję za takie żarty.
Katy nie zdążyła odpowiedzieć, gdy na korytarzu dały się słyszeć szybkie kroki. Ponieważ gabinet, w którym się znajdowały był jedynym w tej części kancelarii, znaczyło to, że Sato wrócił z tajemniczego spotkania. Kate zerwała się ze swojego miejsca, wygładziła na biodrach czarne, obcisłe spodnie i poprawiła dekolt białej bluzeczki, odsłaniając duże piersi.
- Dobra, na mnie już czas, do jutra skarbie!
Przez otwarte drzwi do pokoju wpadł Rafael i bez jednego słowa zniknął w swoim gabinecie, trzaskając drzwiami, aż biedne futryny jęknęły w proteście. Kobiety spojrzały na siebie zdziwione dziwnym zachowaniem mężczyzny.
- A tego co ugryzło?
- Nie wiem, Kate, i nie chcę wiedzieć. Daj mi popracować, bo zaraz będę miała kłopoty.
Katy jeszcze przez chwilę wpatrywała się w zamknięte drzwi do gabinetu seksownego prawnika, po czym naciągnęła dekolt bluzki zasłaniając piersi i machając ręką wyszła z pokoju.
Ciekawe kto ci nastąpił na ogon? Zastanawiała się Eli, nie przestając wpatrywać się w zamknięte drzwi do gabinetu szefa furiata. Ktokolwiek to był, wprawił go w podły humor. Interkom pisnął, a Eli podskoczyła na krześle.
- Jak przyjdzie fax od Sergia chcę go mieć od razu na biurku. Niech pani połączy mnie natychmiast z Cristobalem de la Hoja.
Żadnego proszę ani dziękuję.
Kurwa mać, co się z nim dzisiaj dzieje?
Jego głos ścinał krew w żyłach, był wściekły jak cholera, a to oznaczało, że polecą głowy, tylko czyje? Coś jest zdecydowanie nie tak, bo chociaż nigdy nie zwracał się do Eli po imieniu, a rzadko po nazwisku, nigdy jeszcze nie był tak obcesowy i niegrzeczny. Czasami mówił dzień dobry i do widzenia, raczej rzadko zdarzyło mu się podziękować czy dodać magiczne proszę. Do tego patrzył na Eli, jakby jej nie widział, jakby była niewidzialnym sprzętem biurowym. Dupek!
Coś się stało i Eli była bardzo ciekawa, co. Pracowała bez wytchnienia, starając się robić jak najmniej hałasu, bo z dźwięków dobiegających zza zamkniętych drzwi można było wywnioskować, że złość mu nie przeszła, a wręcz przeciwnie, dalej szaleje jak tornado. Co chwila pytał przez interkom o ten pieprzony fax, więc musi być jakoś związany z przyczyną jego podłego nastroju.
Krótko przed końcem pracy maszyna raczyła wypluć nieszczęsny dokument. Eli poderwała się z miejsca i zmarnowała kilka bezcennych sekund, aby rzucić okiem na jego treść. Jej błękitne oczy rozszerzyły się ze zdziwienia na widok niewyraźnego zdjęcia młodej jasnowłosej kobiety, z uroczym uśmiechem na ustach.
Lady Ariela Russell.
Kim była i czym naraziła się na wściekłość Rafaela? Bo jeżeli Eli ma rację, to właśnie trzyma w ręku zdjęcie kobiety, która roztrzaskała w pył legendarne opanowanie mecenasa Rafaela Sato.
Z uśmiechem mściwej satysfakcji podeszła do drzwi gabinetu, za którymi od kilku godzin szalał smok i pomyślała, że chciałaby kiedyś spotkać tę niezwykłą kobietę.
Kiedy po krótkim pukaniu ze środka dobiegło głośne Wejść, Eli, ukrywając swoje świeżo co odkryte uwielbienie do lady Arieli, wkroczyła do jaskini Sato. On sam krążył po gabinecie jak bestia w klatce, bez marynarki i kamizelki, a krawat leżał porzucony pod oknem. W powietrzu unosił się wyraźny zapach alkoholu, a lekko szkliste spojrzenie smoka wskazywało wyraźnie na spożywanie w czasie godzin pracy. Oj, nieładnie mecenasie. Włosy miał potargane, a w jego oczach było szaleństwo i pragnienie zemsty.
Eli zadrżały kolana.
- Przyszedł fax, na który pan czek...
Nie zdążyła dodać nic więcej, bo Rafael wyrwał go jej z ręki, przebiegł treść wzrokiem, po czym z wściekłością zgniótł w kulkę i rzucił w stronę ściany, biorąc taki zamach, jakby miał w ręku piłkę lekarską.
Eli obserwowała anemiczny lot i powolne spadanie kulki papieru. O ja pierdolę! Popatrzyła na pozbawionego hamulców dobrego wychowania Rafaela, który właśnie przeklinał po japońsku lady Russell i poddawał najgorszym torturom, przysięgając zemstę. Z należytym spokojem wycofała się z gabinetu i zamknęła za sobą drzwi, za którymi w dalszym ciągu szalał potwór Sato.
Na ustach pięknej młodej kobiety o oczach w kolorze niezapominajek pojawił się uśmiech. Nareszcie! Nareszcie dostałeś prztyczka w ten swój zarozumiały nos. Jeżeli do tej pory Eli z czystej ciekawości chciała poznać tajemniczą lady, tak teraz, bez dwóch zdań, poznać ją musiała.
Lady Arielo Russell od tej chwili masz we mnie sprzymierzeńca. Krok pierwszy- Google.
***
Rafael...
Miałem rutynę. Pieprzony porządek dnia i ustalony z wyprzedzeniem plan działania. Z punktu A do punktu B i żadne nieprzewidziane przystanki na szluga czy kibelek. Pieprzona linia prosta.
Dla mnie każda sprawa była wyjątkowa i zabierałem się do niej jak do najważniejszej w karierze. Zbierałem dane, poznając jak najwięcej sekretów przeciwnika, zaglądając mu w każdy kąt i pod każde łóżko. Zanim pierwszy raz stanąłem z gościem twarzą w twarz, znałem nawet jego skrywane przed wszystkimi najczarniejsze marzenia. Był mój w chwili, gdy jego nazwisko po raz pierwszy zabrzmiało w moich ustach.
Dokładnie tak samo postąpiłem w przypadku sprawy Crista. Byłem cholernym perfekcjonistą i niczego nie zostawiałem przypadkowi. Wiedziałem dokładnie, ile minut spędzę w lofcie, przedstawiając żonie Crista jego warunki. Nie dopuszczałem myśli, że coś może pójść niezgodnie z planem, przez co będę zmuszony improwizować, albo nie daj Boże, nie będę przygotowany do działania.
Takie rzeczy mi się nie przytrafiały...
Uderzyłem plecami o fotel i patrząc przez przyciemnione szyby zorientowałem się, że jakimś cudem znalazłem się na podziemnym parkingu budynku, w którym miałem tymczasowe biuro. Zaciskając palce na kierownicy przymknąłem oczy i oddychając głęboko, starałem się uspokoić.
Wysiadłem trzaskając z wściekłością drzwiczkami mojego DBS-a i z pochyloną głową ruszyłem w stronę windy, zaciskając i rozluźniając palce prawej dłoni.
Byłem tak wściekły, że tylko chyba jakimś cudem nie spowodowałem po drodze do kancelarii żadnego wypadku, a sama myśl o powodzie mojej wściekłości na nowo podnosiła mi ciśnienie. Krew mnie zalała już w chwili, gdy to blondwłose coś wpadło jak burza do salonu.
W milczeniu przemaszerowałem korytarzami, zmierzając do swojego biura. Czułem na sobie zaciekawione spojrzenia pracowników i klientów. Nie interesowały mnie jakiekolwiek bliższe relacje z tymi ludźmi. Byli tak cholernie nijacy, że patrząc na nich zastanawiałem się, czy oni jeszcze żyją, czy może przeszli już na drugą stronę, a ich ludzkie powłoki utknęły w realnym świecie.
Wpadłem do swojego biura, mijając po drodze sekretariat, a w nim moją tymczasową asystentkę przydzieloną mi przez Roystona. Kolejna nijaka rzecz egzystująca w moim świecie. Znałem nazwisko, więcej nie musiałem. Była tak mało istotna, że gdyby któregoś dnia nie zjawiła się w pracy, nawet bym tego nie zauważył wchodząc do biura.
Pierwsze co kazałem jej zrobić, to połączyć mnie z Cristem. Miałem dziką ochotę bez uprzedzenia wskoczyć w samolot i polecieć do Meksyku wcześniej, niż się umawialiśmy. Przez te jego pieprzone pomysły, po raz pierwszy od wielu lat, straciłem nad sobą kontrolę.
- Hola Rafa... - odezwał się głęboki głos, gdy tylko podniosłem słuchawkę.
Nawet nie wiem, która jest teraz godzina w Meksyku. Tak w zasadzie gówno mnie to obchodzi. Mam do powiedzenia kilka słów temu upartemu jak osioł sukinsynowi. Biorąc głęboki oddech mimo wszystko starałem się opanować wściekłość.
To naprawdę nie jest bezpieczne i rozsądne doprowadzanie mnie do takiego stanu. Opanowanie i kontrola to jedyne, nad czym nie muszę się już zastanawiać za każdym razem. Nauczyłem się tego wiele lat temu. To tkwi we mnie jak zapisany kod DNA. Zbyt dużo w przeszłości kosztowała mnie utrata rozsądnego podejmowania własnych decyzji i przekazanie władzy w ręce potwora, którym tak naprawdę jestem.
Dlaczego?
Prawdę mówiąc, mam jako taki niewielki problem z agresją. Już jako nastolatek, zanamową jednego z nauczycieli, zacząłem trenować boks. Nie po to, aby walczyć naringu dla sławy, czy kasy, ale aby wyrzucić z siebie wściekłość. Na studiach doboksu dołączyłem mieszane sztuki walki, trenując amatorsko MMA. Pozwala mi to nietylko zachować dobrą kondycję, ale również wypocić i wygrzmocić ten nadmiarzłej energii. Przy siedzącym trybie pracy zaniechanie jakiegokolwiek wysiłku fizycznego skutkowałoby opasłym brzuchem, z czym walczy wielu moich znajomych z sal sądowych.
Jednak w moim przypadku jest to bardziej złożone...
Szkoda, że jeszcze nie ogarnąłem takiego miejsca w Edynburgu, gdzie mógłbym na spokojnie ponapieprzać się z kimś, albo chociaż w martwy worek. Będę musiał poszukać sobie jakiś siłowni, najlepiej czynnej dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie przewidziałem, że będę tego potrzebował i to na gwałt. Już jedno spotkanie z tym małym szatanem i jak nic będę potrzebował kilku godzin, żeby się uspokoić i nie udusić tego wstrętnego babska.
- Rafa? Co się dzieje?
Zdałem sobie sprawę, że zawiesiłem się ze słuchawką w ręku.
Kolejny pierwszy raz, pomyślałem zgrzytając zębami.
- Cristo... Nie uprzedziłeś mnie, że przyjaciółka twojej żony jest prawniczką.
- Że co? – usłyszałem zdziwienie w jego głosie.
Cholera! Nawet tego nie sprawdził? Co jeszcze wyjdzie w trakcie tych pieprzonych negocjacji, bo, że będą takowe, to jestem więcej niż pewny. Już to wcielone zło dopilnuje tego.
Cholerne kobiety! Potrafiły doprowadzić normalnego faceta do takiego stanu, że popełnia l błąd za błędem, robiąc z siebie przy okazji kompletnego idiotę. Tak jak Cristo, ale tego mu nie powiem. Poczekam, aż sam do tego dojdzie. Mniej będzie go bolało.
- Powiedz mi, amigo – zacząłem ściskając palcami grzbiet nosa. – Czy ty poza swoją żoną sprawdziłeś te dziewczyny? Wiesz, kim są? Jakie mają kontakty? Gdzie pracują? Rodzina, przyjaciele, znajomi? Cokolwiek, do cholery, a nie tylko to, że mieszkają z twoją kobietą!
- Rafa... Cholera, mówiąc szczerze, to nie. Nie sprawdziłem tych dziewczyn tak jak mówisz. Są pod obserwacją od kiedy Alejandra mieszka z nimi, ale mówiąc szczerze, Sergio miał spory problem ze zdobyciem dokładniejszych informacji.
- I co? Pozwoliłeś zostawić to tak?
- Uwierz, amigo... Sprawa okazała się o wiele bardziej skomplikowana niż zakładałem – nawet przez słuchawkę usłyszałem wyraźną wściekłość w głosie Crista.
Facet był moim całkowitym przeciwieństwem. Typowy południowy temperament, chciałoby się powiedzieć i od razu popełnilibyście cholernie wielki błąd. Cristobal de la Hoja był naprawdę gorącokrwistym sukinsynem. Często działał bez wyraźnego planu, rzucając się na oślep. Działał, a dopiero po fakcie myślał, zastanawiając się nad konsekwencjami. Dokładnie tak było w tym przypadku.
Od lat ma w głowie tylko zemstę na żonie i ślepo brnie po trupach do celu. Przykład? Raul Navarro, aktualny kochanek Alejandry. Teraz, jak pies gończy, Cristo będzie ścigał Kolumbijczyka i doprowadzi go do ruiny. Te marne trzydzieści milionów, które stracił przez Crista, to dopiero początek. Nie wiem, czy Navarro po takim ciosie liże rany, ale póki co, na razie się nie wychyla.
A Cristo tylko czeka na kolejną okazję...
- No to dzięki ci wielkie, dupku – warknąłem zaciskając palce na obudowie telefonu. – Właśnie jedna z tych nic nieznaczących dziewczyn, które zignorowałeś, okazałą się pieprzonym prawnikiem i teraz tylko przez nią mogę kontaktować się z twoją żoną. Masz szczęście, że ta raptuska podarła ten cholerny pozew.
- Taka ostra? Która to?
- Nieważne, która – warknąłem, bo idiotyczny komentarz Crista wyprowadził mnie z równowagi. – Zrozum w końcu... Ten cały pozew to jedna wielka ściema. Od początku mówiłem ci, że czymś takim mogę narobić sobie problemów. On nawet nie był do końca zgodny z prawem. Chcesz mnie wsadzić na minę? – jęknąłem przeczesując włosy nerwowym ruchem. – Co ty, do cholery, kombinujesz, co?
- Rafa... To nie czas na tego typu rozmowy. Masz rację, dałem dupy z tymi dziewczynami. I oczywiście masz rację co do samego wniosku o powrót do Meksyku. Skup się na tym, żeby zająć czymś Alejandrę. Do unieważnienia ślubu jest jeszcze trochę czasu, więc mam pole manewru. W razie czego, zagram mocniejszą kartą...
- Cristo... Rozmawialiśmy o tym wiele razy. Zamiast się teraz szarpać, usiądźcie i porozmawiajcie, do cholery! Rzucanie się na nią z tymi twoimi pomysłami narobi więcej złego niż dobrego.
Ok... Szanuję tego dupka i jest moim przyjacielem. Razem walczyliśmy w klatce, gdy za moją namową zainteresował się sportem. Znamy się od wielu lat i to jest ten rodzaj męskiej przyjaźni, której nie zniszczy nawet kobieta. Tego do tej pory byłem absolutnie pewien. Dopóki nie spotkałem złotowłosego diablęcia w tych cholernych szpilkach i z jęzorem, który pochlastał mnie na plasterki.
Ta wyszczekana dziewczyna zalazła mi za skórę i to tak cholernie mocno, że najchętniej chwyciłbym palcami tę arystokratyczną szyjkę i ukręcił jej głowę. Chryste! Jeszcze nigdy nie spotkałem się z tak absolutnie lekceważącym stosunkiem do strony przeciwnej. Dobra, do cholery! Może i nie miała bladego pojęcia kim jestem, gdy wparowała do salonu, ale w momencie, w którym się zorientowała z kim rozmawia, powinna spieprzyć w podskokach i przynajmniej się przebrać! Doskonale wiedziała, że przyjdzie nam teraz spotykać się w sprawie negocjacji i co? Mam za każdym razem widzieć oczami wyobraźni ten cholerny czerwony negliż?
- Daj mi kilka dni do namysłu, dobrze? Nie zrezygnuję całkowicie z planów względem Alejandry, ale może faktycznie powinienem pewne sprawy jeszcze raz przemyśleć.
Odetchnąłem głęboko. Chwała ci Panie, przynajmniej odzyskuje zdrowy rozsądek. Ten facet jest tak cholernie nastawiony na zemstę, że nie widzi niczego więcej.
Jest jedna rzecz, której nie pochwalam i już wiele razy próbowałem wpłynąć na Crista. Mianowicie Leonia... Ta dziewczyna jest przyrodnią siostrą Crista, ale też i jego żony, Alejandry. Ojcem Leonii i Crista był Amador de la Hoja, a dziewczyny miały wspólną matkę. Pomijam teraz szczegóły, ale od czterech lat siostry ani razu się nie widziały. Cristo zamknął Leonię w szkole z internatem, co jako jej prawny opiekun mógł zrobić i zakazał Alejandrze zbliżać się i kontaktować z siostrą.
Za kilka lat Leonia uzyska prawną kontrolę nad własnym majątkiem i stanie się niezależna od Crista. Ten głupek nawet się nie zastanowił, że postępując tak, rani dwie osoby, a nie tylko żonę. Samą Alejandrę miałem w dupie, przyznam szczerze, ale szkoda mi było Leonii.
Byłem jedynakiem i nie mieściło mi sie w głowie, że rodzeństwo może sie tak traktować. Gdybym miał siostrę albo brata, z całą pewnością starałbym się być najlepszym bratem na tym cholernym świecie.
Ustaliłem jeszcze kilka mniej ważnych spraw, w tym mój przylot do Meksyku za kilka dni i zakończyłem rozmowę. Tylko odłożyłem telefon, a w mojej głowie znowu pojawił się obraz tego diablęcia. Szlag by to trafił! Rzuciłem telefonem roztrzaskując urządzenie o ścianę obok drzwi.
- Co z tym faxem? – rzuciłem do interkomu.
- Jeszcze nie przyszedł, mecena...
Rozłączyłem się, nie dając jej dokończyć.
Wyjątkowo dzisiaj irytują mnie wszystkie kobiety.
***
Od kilku godzin nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Gdyby nie obawa przed zdemolowaniem apartamentu, prosto z tego pieprzonego loftu nad klubem 'Fallen Angeles', pojechałby do siebie i tam w spokoju zastanowił się nad dalszymi krokami. Pieprzony problem był taki, że w tej chwili za grosz nie ma we mnie spokoju, a tylko wściekła, ślepa furia. Im dłużej muszę czekać na to co ustali dla mnie Sergio, tym bardziej nakręcam się w swoim wkurwieniu, odtwarzając w głowie po tysiąc razy te chwile, gdy miałem ochotę zakończyć życie tej cholernej baby.
Jak ona śmiała tak mnie potraktować, głupia wywłoka! Jak śmiała zarzucić mi, że ja i jej popieprzony ojciec...i jeszcze paradować nago i mnie pouczać i ...
Słysząc pukanie warknąłem krótkie wejść i do środka wślizgnęła się dziewczyna. Przez chwilę nie miałem pojęcia, kim jest. Zamrugałem powiekami zdezorientowany.
- Przyszedł fax, na który pan czek...
Wyrwałem kartkę z jej rąk tak gwałtownym ruchem, że dziewczyna aż się cofnęła ze strachu. Czytając kilka linijek wypocin Sergia, zacisnąłem zęby i zgniatając kartkę rzuciłem ją w stronę ściany, marząc żeby zrobić w niej dziurę. Dziewczyna uciekła i całe szczęście, bo widok mojej wściekłości nie był miłym obrazem.
Zgrzytając zębami jednym ruchem zmiotłem wszystko z biurka. Laptop wylądował po drugiej stronie gabinetu, pod drzwiami do prywatnej łazienki, a wszystkie dokumenty najpierw uniosły się w górę jak anielskie skrzydła, opadając w dół jak białe konfetti.
Ten gówniany świstek papieru, który do tej pory przysłał mi Sergio niewiele mi powiedział o diablęciu, z którym mam zamiar się rozprawić. Nie było sensu dalej tkwić w tych czterech ścianach. Zostawiając za sobą pobojowisko, postanowiłem wrócić do swojego apartamentu, zlecając uprzednio Sergio szczegółową obserwację tej wredoty.
- Całodobowa obserwacja – rzuciłem nie zaszczycając asystentki spojrzeniem.
Dopiero w drzwiach zatrzymałem się na tyle długo, żeby wydać polecenie.
– Niech ktoś ogarnie moje biuro. Może pani iść do domu.
Zdążyłem już na tyle wytrzeźwieć, że mogłem usiąść za kółkiem. Jadąc do jednego z kilku firmowych apartamentów, wciąż nie potrafiłem się uspokoić. Gdy Cristo pierwszy raz wspomniał o tym, że to ja poprowadzę w jego imieniu sprawy z jego żoną, popukałem się w głowę, twierdząc, że nie mógł wymyślić większej bzdury.
Po pierwsze, za cholerę nie znałem się na prawie rodzinnym i nie miałem pojęcia, na co mógłbym się natknąć w trakcie negocjacji z Alejandrą de la Hoja. Jednak po zapewnieniach Crista, że do żadnych negocjacji nie dojdzie, bo sprawa jest dziecinnie prosta, wziąłem głęboki oddech i zgodziłem się. W końcu ten facet to mój przyjaciel i nigdy świadomie nie wpieprzyłby mnie na minę.
Czas nam sprzyjał, bo ten szurnięty Meksykanin postanowił otworzyć filę DEHO w Edynburgu. Mieście, w którym od jakiegoś czasu mieszkała Alejandra. Nie wierzę w zbiegi okoliczności. Może i Cristo często działa bez żadnego planu, ale nie dotyczy to Alejandry de la Hoja i jestem przekonany, że postanowił w ten sposób zbliżyć się żony, z którą nota bene, wkrótce przestanie łączyć go cokolwiek.
Pytanie, po jaką cholerę ryzykuje miliardy dla tej kobiety?
Cristo nigdy nie zostawia spraw na pół gwizdka, a jak się za coś bierze, to z całym rozmachem. Szczególnie, gdy w grę wchodzą jego pogmatwane stosunki z żoną. Obserwacją kobiety, miejsca w którym mieszka razem z trzema przyjaciółkami i wszystkim co robi, od tygodni zajmuje się grupa Sergio. Facet jest głównym szefem ochrony osobistej de la Hoja. To jego broszka pilnować wiarołomnej pani de la Hoja. Każdy jej krok jest skrupulatnie śledzony i monitorowany.
Teraz mają dodatkową robotę. Może mając na celowniku dwie kobiety, w końcu będą robić to za co im Cristo płaci, pomyślałem wjeżdżając windą na ostatnie piętro apartamentowca, gdzie mieścił się firmowy penthouse.
Ostatnich kilka miesięcy kursuję pomiędzy Stanami, a Edynburgiem, dopinając szczegóły otwarcia tu filii DEHO, a teraz zajmując się prywatnymi sprawami Crista.
Gdy w ubiegłym tygodniu przyjechałem po raz pierwszy do Edynburga w sprawie Crista, spotkałem się z Sergio. Przyniósł mi wszystkie zebrane wcześniej przez jego grupę materiały, dotyczące zarówno Alejandry, ale i jej trzech przyjaciółek. Dowiedziałem się, że mają problem z wprowadzeniem ludzi na dwa najwyższe piętra kamienicy, w której mieściły się restauracja, nocny klub i prywatne apartamenty tych czterech młodych kobiet.
Rzucając marynarkę na oparcie fotela, minąłem salon i wszedłem do gabinetu. Nalewając w szklankę rudej usiadłem otwierając pierwszą z teczek, które zostawił mi Sergio. Znałem pobieżnie nazwiska tych dziewczyn, to jak wyglądają i czym się zajmują. Wiedziałem, że dziewczyny mieszkały razem przez cztery lata w jakiejś mieścinie nad Morzem Północnym. Co z tego, że znajdował się tam trzeci w rankingu uniwersytet w Szkocji, i jeden z najstarszych, skoro to dalej zwykła dziura.
Wszystkie cztery skończyły ten jakże zaszczytny uniwersytet i... I wielkie gówno. Z tego co udało się ustalić, żadna z nich nie pracowała w wyuczonym zawodzie, a kilka tygodni temu zamieniły dyplom ukończenia wypasionego uniwersytetu na zatrudnienie w klubie nocnym. Gdzie tu logika i jakiś sens, do cholery!
Po raz kolejny wyzerowałem alkohol i pukając palcami w biurko zacząłem na spokojnie analizować to co się dzisiaj stało.
Bardzo szybko od dostarczenie pierwszego pisma nawiązano kontakt z moim biurem. Dlatego byłem przekonany, że czeka mnie przyjemny wypad do tego cholernego kraju. Miałem szczery zamiar załatwić sprawę za drugim podejściem. Nie obraziłbym się, gdyby udało mi się już za pierwszym razem wzbudzić w Alejandrze odpowiednią dozę strachu przed mężem, zmuszając ją tym samym do natychmiastowego powrotu do Meksyku, gdzie zająłby się nią jej mąż. Jedno, dwa spotkania, odpowiednia dawka prawniczych formułek i groźnie brzmiących sformułowań i z walizką w ręku mógłbym wsiąść do odrzutowca firmy DEHO, który czeka na mnie na lotnisku. Dalsze jej losy niewiele mnie interesowały. Była jedynie niewielką przeszkodą i odskocznią w mojej rutynie.
Skupiłem się na Alejandrze nie przewidując żadnych większych problemów.
I po raz pierwszy w swojej karierze stanąłem w miejscu nie potrafiąc wykrztusić słowa, podczas gdy mały złośliwy troll właśnie deptał moją zawodową i męską dumę. Pieprzonymi szpilkami!
Z tym trollem to przesadziłem, ale to małe złotowłose diable, które wtargnęło w trakcie mojej wizyty do salonu, całkowicie rozpieprzyło mi mózg. Mam kilka zasad w swoim życiu, których trzymam się jak przykazań. Jednym z nich jest unikanie tak wulgarnych i wyzywających kobiet jak to małe wściekłe babsko.
Nie wiem co takiego jest w tej kobiecie, że jej zachowanie wyprowadziło mnie z równowagi. Szczególnie kilka momentów, gdy z ledwością zapanowałem nad własną wściekłością. I tego, do cholery, nie rozumiem, bo miałem dziką ochotę rozpieprzyć tego faceta, który jakby nigdy nic wlazł do salonu. Doskonale zdawałem sobie sprawę, kim jest ten cały Cruz Moreau.
Obydwoje z Raulem Navarro, zdeprawowani do cna i kładący łapy na nie swoich kobietach...
Potrząsnąłem głową waląc się mentalnie w pysk. Jaka nie jego kobieta? Jak nie jego to czyja? Co się ze mną dzieje?!
Nie rozumiałem, dlaczego sam fakt, że ten pieprzony Francuzik był z tą złotowłosą, impertynencką babą w łóżku, tak cholernie mnie wkurzył. A dokładniej, wywalił mój świat w kosmos, budząc pieprzonego potwora. Do tego ten cholerny kolczyk i daję słowo, teraz będę się zastanawiał, gdzie, u licha, ta kobieta ma założony piercing. Pępek, a może łechtaczka?
Do jasnej cholery! O czym ja myślę?
A wszystkiemu winny jest Cristo...
I ONA. Lady Ariela Russell. Mała pyskata cholera.
Jednym haustem wypiłem kolejne pół szklaneczki whisky i roztrzaskałem ją o ścianę. Stanąłem dysząc z wściekłości, patrząc na nieszczęsną kupkę szkła, w którą zamieniła się szklanka z mojego ulubionego kompletu. Winą za ten stan rzeczy obarczyłem oczywiście tę złotowłosą wiedźmę. Czułem, że jeszcze jeden drink i gotów będę odszukać ją i udusić. Tyle że wtedy ONA zobaczyłaby, do jakiego stanu mnie doprowadziła.
A tego za nic w świecie nie chciałem.
Muszę pomyśleć, zaplanować kolejny krok. Lady Russell zapłaci mi za wszystko...
Stojąc pod prysznicem próbowałem zrozumieć, jakim cholernym cudem sprawa, która nie powinna zająć mi dłużej niż dziesięć dni, tak się spieprzyła...
Doskonale znałem kobiety pokroju Alejandry, a ta była z nich chyba najgorsza. Od prawie sześciu lat unika męża, jak tylko może, zaniedbując obowiązki wobec niego, szlajając się po świecie z co rusz to innym facetem. Podziwiam cierpliwość i wyrozumiałość przyjaciela względem żony, ale w końcu miarka się przebrała, gdy zaczęła spotykać się z Raulem Navarro.
Ja na miejscu Crista już dawno rozwiódłbym się z taką kobietą, nie czekając sześciu lat na unieważnienie ślubu.
Co do samego Raula Navarro, facet miał opinie niebezpiecznego gracza. Był bogaty, może nie tak jak Cristo, ale jemu mało kto dorównuje. Biznes w postaci bardzo ekskluzywnych seksklubów, z których trzepie naprawdę niezłą kasę, a które prowadzi razem z tym cholernym Francuzem, Moreau, to tylko przykrywka. Zwykłemu obywatelowi z milionami na koncie nie udałoby się zdobyć informacji o Navarro, ale Cristo nie jest szarym i miernym milionerem. Ma więcej władzy niż pieprzony prezydent Meksyku, a czasami się zastanawiam, czy nawet nie prezydent Stanów Zjednoczonych.
A że cholerny Navarro porządnie zalazł mu za skórę, bzykając mu pod nosem żonę, Cristo wykopał na niego wszystkie brudy. Ciekawe, czy rudowłosa top modelka wie, że sypia z mordercą? Navarro ma na swoje usługi bandę najemników, których razem z Moreau wyszkolił w Kolumbii. Każdy ich klub jest obstawiony gotową w każdej chwili do akcji armią, która za kasę zabije każdą szumowinę, na którą dostaną zlecenie.
Oto kim jest Raul Navarro...
Ogarnąłem się i siedząc w gabinecie starałem się zapanować nad wciąż tlącym się we mnie gniewem.
Przetarłem zaczerwienione oczy i spojrzał na tarczę zegara. Chryste, już prawie ranek. Na zazwyczaj idealnie uporządkowanym biurku walały się sterty odręcznie zapisanych kartek i wydruków. Wszystkie dotyczyły mojej przeciwniczki: urodzona wtedy a wtedy, ukończyła to i tamto. W zasadzie nic ciekawego.
Poza dwiema sprawami.
Zastanawiające jest to, że od blisko trzech lat praktycznie nie istniała w żadnych mediach i portalach z życia wyższych sfer. Nie udzielała się towarzysko, bardzo rzadko można ją było zobaczyć na galach czy przedstawieniach. Gdzie w tym czasie była, co robiła? Kochanek?
Sądząc z tego, czego byłem świadkiem, to raczej niejeden. Od razu poczułem budzącą się we mnie złość. To bez sensu, stwierdziłem nie rozumiejąc tego, co się ze mną dzieje.
A co najważniejsze... Ta mała wredota rzeczywiście ukończyła prawo i to na cholernym Cambridge. Najlepsza na roku, obskoczyła program w pięć lat, a nie w siedem, studiując jednocześnie w pieprzonej Szkocji. Mało tego, jak się przekonałem, doskonale włada językiem japońskim, czego się zupełnie nie spodziewałem. Czy czuję wstyd za to, że będąc tego faktu zupełnie nieświadomy, zbluzgałem małą wredotę? Absolutnie nie!
Gdybym teraz stanął przed nią w dokładnie takiej samej sytuacji, mając świadomość jej znajomości mojego pierwszego języka, zrobiłbym dokładnie to samo. Powiecie, że nie wypada, bo w końcu jakby nie patrzeć kobieta i do tego jakaś tam lady... Mam na to wywalone, mówiąc szczerze.
Ariela Russell, jakaś tam lady, to wredna diablica, o moralności kotki na dachu. Nie wiem co się dzieje w tym ich lofcie, ale wygląda na to, że dzielą się facetami jak indykiem w Święto Dziękczynienia.
Postanowiłem skończyć na dzisiaj. Byłem zmęczony i obolały po wielogodzinnej pracy. Wstałem z fotela i ruszyłem w kierunku sypialni, gdy stojący na biurku fax znowu ożył. Chciałem zignorować dostarczone właśnie informacje, gdy jakiś szósty zmysł kazał mi się zatrzymać. Poczekałem, aż maszyna przestanie drukować i zacząłem czytać.
Z każdą linijką tekstu i z każdym zdjęciem mój smok budził się znowu do życia. Kurwa mać, ta mała wiedźma wszystko zaplanowała! Odegrała całą tę komedię, żeby wytrącić mnie z równowagi.
Moje dłonie zacisnęły się na papierze marząc, by było to gardło tej podłej kobiety. Zrobiła ze mnie głupca i teraz świętuje?
- Poczekaj tylko, mała lady, to dopiero początek. Nie wiesz, z kim masz do czynienia. Kiedy z tobą skończę, będziesz mnie na kolanach błagała o litość, na kolanach, kurwa mać! – wściekły jak jeszcze nigdy wcześniej uderzyłem pięścią w biurko, przysięgając jej zemstę.
I zacząłem wyobrażać sobie klęcząca przede mną złotowłosą diablicę, proszącą o łaskę, nagą za wyjątkiem tych pieprzonych pończoch z podwiązkami, w czerwonych szpilkach i... z moim kutasem zanurzonym głęboko w gardle.
Chryste! Moim ciałem szarpnął dreszcz pożądania, a nabrzmiały nagle fiut zaczął ocierać o delikatny jedwab bokserek. O ja pierdolę, o czym ja, kurwa, myślę, do ciężkiej cholery? Plan był prosty. Zniszczyć pewną siebie wiedźmę i odzyskać utraconą przez nią twarz, bo czego jak czego, ale utraty twarzy moja japońska połowa nie zniesie.
A teraz widziałem tylko, jak wbijam w to małe słodkie ciałko mojego naprężonego kutasa, a ona krzyczy z bólu i rozkoszy. Prawie czułem dotyk jej nagich pośladków, rozgrzanych do czerwoności uderzeniami ręki, gdy na zmianę pieprzyłbym jej dwa otworki, wbijając się do końca, aż po same jaja.
Dysząc, oparłem ramiona na biurku próbując uspokoić rozbestwione zmysły i złapać głębszy oddech.
Jeszcze nigdy w życiu, na samą myśl o kobiecie nie przeżyłem tak potężnej erekcji, nigdy nie był tak kurewsko wściekle podniecony. Gdy po chwili podniosłem głowę, na mojej twarzy nie widać było żadnych emocji. Zimna ściana pieprzonego lodu.
Gdyby teraz ta mała wściekła wiedźma zobaczyła mnie, spieprzałaby gdzie ją te cholerne szpilki poniosą. Spojrzałem na swoje odbicie w oknie.
Smok powrócił, jeszcze bardziej niebezpieczny. Lodowato błękitne oczy błyszczały pożądaniem i zemstą. Wyprostowałem się, ignorując naprężonego w dalszym ciągu fiuta i zacisnąłem pięści w wyrazie determinacji. Podjąłem decyzję i teraz nikt i nic nie ochroni przede mną lady Arieli. Nie oglądając się za siebie ruszyłem do sypialni.
Wraz z każdym krokiem, czułem jak moje mięśnie falują od wypełniającej mnie wściekłej furii i pożądania. Z każdym krokiem smok na moich plecach poruszał się jak żywy, mrużąc lodowato błękitne oczy.
Zabawimy się, mała lady...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top