Rozdział 28 - Ta pierwsza...

Rafael...

- Ufam ci...

Chryste! Czym zasłużyłem na tę cudowną kobietę?

Napływ gwałtownych emocji i uczuć, z którymi nigdy wcześniej nie miałem do czynienia zatamował mi oddech w piersi. Pieprzyć wszystkie powody i rozważania, dlaczego ona a nie setki innych, które wcześniej spotkałem. Pieprzyć to, że ta mała wredota rozpieprza moje życie i robi to z taka klasą, że stoję jak ciołek z otwartą jadaczką, patrząc jak kroczy przez zgliszcza w tych swoich absurdalnie wysokich butach i zadziornym uśmiechem.

Wdarła się we mnie. Jest w moich myślach, marzeniach, w każdym biciu serca. Moja mała kobietka, moja waleczna lwica. Tak cholernie ją skrzywdziłem, a ona zamiast wykopać mnie ze swojego życia, patrzy teraz na mnie z tym cudownym ogniem w zielonych oczach, na który zupełnie nie zasłużyłem...

Kurwa mać! Tylu rzeczy o mnie nie wie. Tylu rzeczy nigdy się o mnie nie dowie... Boję się, że stracę ją, tym razem na zawsze.

- Boże! – pocałowałem ją w czoło, dziękując Najwyższemu za moją Arielę. – Nie zasługuję na ciebie, skarbie, ale przysięgam zabiję każdego, kto będzie chciał mi ciebie odebrać...

Wystarczył zapach jej ciała... Szalejący we mnie niepokój uspokoił się. Ta kobieta działała na mnie na tylu poziomach. Niemiłosiernie mnie wkurza, wyprowadza z równowagi impertynenckimi odzywkami, albo tym olewatorskim traktowaniem. Setki razy z trudem powstrzymałem się przed przetrzepaniem jej tego zgrabnego tyłeczka, tak aby nabrała rozumu i bojaźni przede mną. Jednocześnie samym dotykiem, czy tak jak teraz, zapachem ciała przygaszała płonący we mnie ogień.

Była moim uzupełnieniem...

Dlaczego, na Boga, nie spotkałem jej kilka lat wcześniej? Wtedy wszystko byłoby lepsze, prostsze...

Ponownie potrząsnąłem głową i oddychając głęboko spojrzałem w kocie oczy mojej kobiety. Oddychała szybko, patrząc na mnie roziskrzonym wzrokiem. Uśmiechnąłem się, gdy z uniesioną brwią i wyzwaniem w oczach wysunęła w moją stronę złączone nadgarstki. Ja pieprzę! Jeszcze nie wie, co chciałbym z nią zrobić, a w tych cudnych oczach już jest pieprzony głód.

- Wahasz się, mecenasie?

Parsknąłem śmiechem i pochylając się nad Arielą, złożyłem na jej opuchniętych ustach szybki pocałunek, po czym wyprostowałem się patrząc na nią z góry. Mój fiut drgnął, gdy jęknęła niezadowolona. Mój kotek lubi być dotykany, pomyślałem kreśląc palcem zawiłe wzory na miękkiej skórze nadgarstka.

Szarpnąłem za węzeł, sprawdzając czy nie zacisnąłem zbyt mocno. Ariela spojrzała na swoje związane ręce, a na jej twarzy pojawił się taki wyraz, że z trudem zdusiłem śmiech. Nawet nie zdała sobie sprawy z tego, że ją wiążę. Dosłownie urosłem wzdłuż i wszerz, bo sama świadomość tego, jak działam na zmysły Arieli zajebiście mnie podniecała.

Gdyby jeszcze tak poza łóżkiem była taka posłuszna...

- Sprawię, że oszalejesz, kociątko – wyszeptałem dotykając ustami i językiem miękkiej skóry pomiędzy kształtnymi piersiami. – Będziesz mnie błagała, kochanie...

- Przekonamy się – jęknęła wyprężając się pode mną.

- Trzymaj ręce za głową – ostrzegłem, żałując, że nie mam jej do czego przywiązać, ponieważ za zagłówek służył wysoki i miękki headboard. Pieprzone nowoczesne wymysły dekoratorów. – Dotkniesz mnie, a nie pozwolę ci dojść.

Chwyciłem w palce twardy sutek i ściskając pociągnąłem skręcając nadgarstek. Mój fiut zadygotał niecierpliwie, gdy Ariela jęknęła. Moje usta zamknęły się na drugiej piersi. Tak kurewsko dobrze smakowała...

Jest moja... Przez całą noc udowadniałem jej to, słuchając jej ochrypłych krzyków. Kurwa! Jak to kobieta potrafi krzyczeć! Dzięki Bogu znajdowaliśmy się na ostatnim piętrze i raczej wątpliwe, aby ktoś nas usłyszał.

Uśmiechnąłem się, gdy nad ranem zasnęła w moich ramionach zupełnie wyczerpana. Patrząc na śpiącą dziewczynę zdjąłem z jej nadgarstków strzępki paska, którym na początku związałam jej ręce. Mówiąc szczerze, zaskoczyła mnie, że wytrzymała tak długo. W pewnym momencie stało się dla mnie wyzwaniem zmuszenie jej do dotknięcia mnie.

Widziałam jak walczy ze sobą, zagryzając usta i jęcząc, podczas gdy pieprzyłem ją nieśpiesznie. W końcu się poddała, a ja stwierdziłem, że ograbienie samego siebie z uczucia, gdy ta kobieta mnie dotyka, to czysta zbrodnia, którą zapewne niejeden jeszcze raz popełnię.

Teraz, leżąc z Arielą w ramionach ponownie zacząłem wszystko analizować. 

Jeszcze nie mam pojęcia jak to zrobię, ale za wszelką cenę muszę trzymać Arielę z daleka od Stanów. Nie podejmę takiego ryzyka. Ona nie może się dowiedzieć, po prostu nie może...

Zacisnąłem powieki wyrzucając z głowy wizję życia bez Arieli. Życia pozbawionego soczystych barw, szalejących uczuć, które choć sprawiały, że stawałem się słaby, dawały mi jednocześnie niesamowitą siłę, aby walczyć o Arielę. O nas... Dlatego właśnie ona nie może się dowiedzieć...

Bo, na Boga, co zrobię, gdy pozna prawdę i nie będzie potrafiła mi wybaczyć?

***

Arii...

Budząc się wiedziałam, że jestem sama. Z trudem otworzyłam oczy, zmuszając opuchnięte powieki do ruchu. Moje ciało błagało o pozostanie w bezruchu, wysyłając tylko nieznaczne sygnały w postaci przytłumionego bólu. W sypialni panował półmrok, ale odczuwalne wciąż otępienie nie pozwalało mi zorientować się, czy to wczesne godzinny ranne, czy środek nocy.

Z cichym jękiem przekręciłam głowę w bok, gdzie na poduszce znajdowało się wyraźne wgłębienie, jedyny znak, poza unoszącym się w sypialni zapachem jego wody po goleniu, że jeszcze niedawno leżał tu Rafael. Oszołomiona i obolała, z zaciśniętymi zębami przekręciłam się na bok podnosząc się i siadając na łóżku. Poczekałam, aż świat przestanie się kręcić dookoła mnie i wstając na drżących z wyczerpania nogach powoli przeszłam do łazienki.

Opłukałam twarz zimną wodą i spojrzałam na swoje odbicie w zajmującym całą ścianę lustrze. Włosy roztrzepane na wszystkie strony, podpuchnie powieki i sine kręgi pod zaczerwienionymi oczami. Tak właśnie kończy się kilkugodzinny seks z facetem, który w sypialni zamienia się w dziką bestię. Przyglądając się sobie uważniej zauważyłam opuchnięte usta, zaczerwienioną skórę na policzkach i szyi, oraz ślady palców i zębów, jakie zostawiły na mnie usta i palce Rafaela.

Zataczając się weszłam pod prysznic nie czekając, aż z deszczownicy poleci ciepła woda. Czułam każdy jeden siniak, jaki zostawiły palce i zęby Rafaela na moim ciele, gdy przez długie godziny kochał się ze mną, jak szalony. To nie był czas na rozmowy i dopytywanie się, jakim cudem znalazł mnie w Nowym Yorku zaledwie kilka godzin po moim przylocie i dlaczego mnie szukał.

A teraz zniknął... Bez słowa, czy choćby zwykłej kartki zostawionej na stoliku. Czułam się wykorzystana i miałam ochotę walić głową w twarde marmurowe kafelki. Jestem głupia! Za każdym razem pozwalam mu robić ze sobą co tylko chce, bierze mnie jak rzecz, a potem zostawia. Kurwa, dobrze chociaż, że tym razem nie rzucił na łóżko pieniędzy, pomyślałam z wisielczym humorem.

Nie mogę zostać w tym hotelu. Nie chcę być w miejscu, do którego może wrócić, bo nie wiem, czy dałabym radę oprzeć się temu mężczyźnie. Nie przejmując się wodą kapiącą na podłogę, wróciłam do sypialni i z torebki wyciągnęłam telefon. Nie mam pojęcia, która jest teraz godzina w Szkocji, ale muszę porozmawiać z Gabi.

Stałam w kałuży wody kapiącej z moich włosów na błyszczącą drewnianą podłogę, i zagryzając obolałe usta czekałam, aż po drugiej stronie odezwie się jedyna osoba, która może mi w tej chwili pomóc.

- Gabi? Potrzebuję twojej pomocy...

- Arii? – usłyszałam nieco zaspany głos i szelest pościeli. – Poczekaj, aniele. Daj mi się obudzić. Która jest w ogóle godzina? Pierwsza w nocy?

- Nie mam pojęcia...

- Arii? Co się dzieje?

- Rafael mnie odnalazł.

- Ale jak to odnalazł? – zdenerwowała się. – Poczekaj chwilę, bo nie kontaktuję. Przecież on wczoraj rano był w klubie. Chciał się z tobą widzieć i był zaskoczony, że ciebie nie ma. Mówiąc szczerze, aniele, to był cholernie wściekły.

Wściekły? Chyba przywiózł trochę tej złości ze sobą, pomyślałam siadając na łóżku. Dobijał się do drzwi apartamentu, a potem go po prostu przeszukał, jakby miał nadzieję kogoś jeszcze oprócz mnie zastać.

- Zrobił ci coś?

Parsknęłam krótkim śmiechem. Z całą pewnością nie o ten rodzaj 'czegoś' właśnie zapytała, ale przecież nie powiem Gabi, że najpierw stracił panowanie nad sobą, a potem pieprzył się za mną całą noc.

- Nie, nie zrobił mi krzywdy, ale nie chcę zostać w tym miejscu – pożaliłam się.

Gdybym nie była tak cholernie rozstrojona i zmęczona, sama ogarnęłabym sprawę zmiany hotelu. Jednak bałam się, że Rafael za swoimi kontaktami, bez trudu mnie odnajdzie. To było jego miasto.

- Daj mi kilka minut, a zorganizuję ci coś nowego. Spakuj się i czekaj.

- Na co?

- Arii... Wiem, że nie chciałaś, ale ja nie mogłam puścić cię bez ochrony. Aiden, jeden z ochroniarzy z lotniska, leciał razem z tobą. A na JFK już czekali na ciebie inni. Zanim się na mnie wściekniesz dodam tylko, że mieli trzymać się z daleka i nie interweniować bez wyraźnej potrzeby – powiedziała nie dopuszczając mnie do głosu. – Jak tylko wynajmę ci pokój, przyjdą po ciebie.

- Ok.

- Ok? Tylko tyle? Nie będziesz mi robiła awantury za ochronę?

- Na więcej nie mam po prostu siły – przyznałam.

- Załatw co musisz i wracaj. Zmienię ci bilet i jeszcze dzisiaj wieczorem będziesz mogła wylecieć. Ogarnę tylko, gdzie dokładnie. A, i pamiętaj. Wyłącz telefon. Nie mam pojęcia jak przeklęty mecenasik cię namierzył, więc na wszelki wypadek nie włączaj komórki, zanim nie wrócisz do Szkocji.

- Dobrze. Same kłopoty ze mną – przyznałam ze smutkiem.

- Bo kłopotliwa z ciebie mała lady, aniele – zaśmiała się. – Dobra, daj mi działać. Widzimy się niedługo.

Spakowałam się, wrzucając wszystko jak leci do walizki. Cale szczęście, że jeszcze nie dostarczono moich toreb z zakupami, bo nie mam pojęcia, jakbym to wszystko pomieściła.

Dwadzieścia minut później, tak jak powiedziała Gabi, zjawił się wysoki blondyn. Rzadko miałyśmy do czynienia z pracownikami ochrony z lotniska, ale w trakcie poszukiwań Gabi, wszyscy przewinęli się przez naszą restaurację. Jednak Aidena zapamiętałam z mojej pierwszej jazdy motorem na lotnisku. To on stał niedaleko Jacka, podczas gdy Ross dawał się okładać, a ja zawierałam satysfakcjonujące znajomości z przemiłymi Kolumbijczykami.

- Tylko jedna walizka? – zdziwił się widząc podręczny bagaż stojący przy drzwiach.

 - Nie, resztę dostarczą rano do hotelu – przyznałam powstrzymując śmiech na widok mojego nieszczęśliwej miny. Niewątpliwy znak, że był świadkiem mojego przemarszu po sklepach.

- Odbierzemy wszystko. Proszę za mną.

Opuszczając apartament nawet nie obejrzałam się za siebie.

***

Jadąc po południu na spotkanie z Sylvią James, dziękowałam Bogu za moje dziewczyny. Dzięki Gabi znalazłam w tym mieście bezpieczne schronienie. Wystarczył jeden telefon, a ta cudowna istota wynajęła dla mnie apartament w hotelu Waldorf Astoria na Manhattanie, a wcześniej przydzieliła trzech ochroniarzy, pracujących w jednej z wielu firm należących do Gabi, a mieszczących się w Stanach.

Tak jak podejrzewałam wcześniej, cały wczorajszy dzień obserwowali mnie z dyskretnej odległości. Dostali rozkaz pilnować mojego bezpieczeństwa w czasie mojego pobytu w Nowym Yorku, ale na jej polecenie teraz ujawnili swoją obecność. Byłam pewna, że tym razem Rafael mnie nie odnajdzie. Apartament był wynajęty przez Konsorcjum, a nie na moje nazwisko. Jednak odjeżdżając spod hotelu Intercontinental, co chwilę spoglądałam w tylną szybę, upewniając się, czy nie jedzie za nami Rafael.

W Waldorf Astoria czekał już na mnie gotowy apartament. Nawet nie musiałam się zameldować w recepcji. Aiden jeszcze w drodze do hotelu wręczył mi klucz do pokoju.

- Przed południem przywieziemy pani zakupy, lady Russell – oznajmił rzucając kierowcy zarozumiały uśmiech. – Proszę w tym czasie odpocząć. Po południu przyjdę po panią i zawieziemy na kolejne spotkanie.

Nie mam pojęcia, czego miał dotyczyć ten uśmiech, ale po minie kierowcy i krótkim spojrzeniu, jakie rzucił na mnie w lusterku odniosłam wrażenie, że Aiden właśnie pochwalił się moim tytułem. Jak dzieci, daję słowo!

Miałam sporo czasu do spotkania z panią James. Zdrzemnęłam się w wielkim łóżku, dziękując Bogu, że nie czuję tego cholernego zapachu męskich perfum. Ominęło mnie śniadanie, ale wczesny lunch zjadłam w pokoju. Próbując nie myśleć o tym, co wydarzyło się w nocy, zajęłam się drugą sprawą, którą miałam w planach dopiąć w trakcie mojego pobytu w Stanach. Skontaktowałam się z managerem zespołu najlepszych striptizerów w Stanach, na których namiar dała mi przed wyjazdem Dani. Nie mam pojęcia skąd u niej takie znajomości, ale udało mi się wszystko zorganizować. Chciała Gabi pokaz, to jak mi Bóg miły, zorganizuję jej takie urodziny, że nie zapomni ich do setki.

Patrzyłam przez zaciemnioną szybę SUV-a na mijane wysokie budynki, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego dałam się namówić na te konsultacje. Przecież ja się nie bawię w takie rzeczy. Uwielbiam projektować nowe wnętrza, ale dla mnie od samego projektu nie mniej ważne jest uczestniczenie w poszczególnych etapach zmian. Dopiero wtedy, gdy patrzę na projekt, porównując go z tym co widzę przed sobą mam pewność, że po raz kolejny spełniłam czyjeś marzenia.

- Jesteśmy na miejscu, lady Russell, 230 East 68th Street. To te niebieskie drzwi za metalowym płotkiem. Proszę się nie spieszyć, będziemy tutaj na panią czekać – zwrócił się do mnie kierowca SUV-a, wysoki Afroamerykanin, jeden z przydzielonych mi przez Gabi ochroniarzy.

Mężczyzna zatrzymał się właśnie pod wskazanym przeze mnie adresem, podczas gdy Aiden stał na zewnątrz trzymając otwarte drzwi samochodu. Druga 'Kuara' zatrzymała się za nami, a dwóch mężczyzn dołączyło już do Aidena.

Zagarnęłam z siedzenia torebkę, sprawdzając, czy mam w niej nowy telefon, który miał mi służyć tymczasowo, dopóki nie mogłam korzystać z mojego. Nie to, że miałam nadzieję, że Rafael do mnie właśnie wydzwania, szalejąc z niepokoju. Aż tak naiwna nie jestem. Zaliczył i zmył się równie szybko, jak się pojawił.

Nie, to nie tak... Szukał mnie. To nie może być przypadek, że zjawił się w klubie szukając mnie i zaledwie kilka godzi później pojawił się w Nowym Yorku i to w hotelu, w którym się zatrzymałam.

- Lady Arielo?

Szarpnęłam głową słysząc zaniepokojony głos Aidena. Kuźwa! Znowu przez Rafaela odpływam w najmniej oczekiwanym momencie. Spięłam się, mobilizując wszystkie siły. To jeszcze nie czas na roztrząsanie tych wszystkich pogmatwanych uczuć i analizowanie motywów Rafaela. Do tego potrzebuję dobrej tequili i towarzystwa dziewczyn.

- Dziękuję, myślę, że nie zajmie mi to dłużej niż godzinę – zwróciłam się do kierowcy. – W razie czego zadzwonię. Możecie pojechać teraz na kawę i wrócić po mnie później.

- Raczej poczekamy, proszę się nami nie przejmować.

Profesjonaliści, jak wszyscy ludzie pracujący dla Gabi. Pewnie przykazała im nie spuszczać mnie z oka, tym bardziej po moim telefonie. Stojąc na chodniku wśród śpieszących się nowojorczyków spojrzałam na czteropiętrowy budynek z jasno brązowego piaskowca. Trzy pietra mieszkalne z dużymi prostokątnymi oknami, brukowany mały dziedziniec z masywnymi donicami, z których na ściany budynku wspinał się pnący bluszcz. Nie był to budynek, jakim zazwyczaj się zajmowałam, preferowałam styl podmiejski, czyli duże domostwa, najlepiej otoczone połaciami trawników i drzew. Albo duże pomieszczenia w pofabrycznych budynkach, które można było zamienić na piękne lofty. Ten dom do mnie nie przemawiał, brakowało w nim życia, jakiejś iskry.

Zauważyłam ruch firanki w oknie na pierwszym piętrze i cień postaci. Czyżby właścicielka zaczęła się niecierpliwić? Otwierając bramkę spojrzałam na zegarek; jestem kilka minut przed czasem. Nienawidziłam się spóźniać, może to było związane z tym, że mój ojciec robił to nagminnie. Jedyne sytuacje, gdy zjawiałam się spóźniona związane były z wymuszonymi na mnie spotkaniami, na których grałam rolę nieposłusznej córeczki sędziego Strattona.

Zanim podeszłam do drzwi te otworzyły się i w progu stanął niski mężczyzna w ciemnym garniturze. No proszę, proszę... Pani James ma majordomusa. Siwowłosy i lekko zgarbiony mężczyzna przywitał się ze mną lakonicznie i idąc przede mną po schodach, wskazywał drogę do części mieszkalnej.

Rozglądałam się idąc za milczącym mężczyzną. Tak jak mówiłam, ten dom do mnie nie przemawiał. Wszystko w nim było jakieś takie sztuczne, na pokaz. Zatrzymałam się w holu rozglądając z zaciekawieniem. Może sie mylę? Może ten dom ma jednak w sobie jakiś ukryty potencjał? Skrzywiłam się na widok ciemnobrązowych drewnianych podłóg przykrytych grubymi kremowymi dywanami. Całości dopełniały wiszące na ścianach obrazy w złotych ramach. 

Klasyka i to w nie najlepszym stylu...

Z salonu wyszła kobieta, na oko około trzydziestokilkuletnia, szczupła brunetka z włosami związanymi w gustowny koczek z tyłu głowy. Ubrana w błękitne spodnie, białą bluzkę z długim rękawem i zabójczo wysokie szpilki, w uszach błyskały diamentowe kolczyki. Dyskretny makijaż podkreślał niewątpliwą, trochę dziecinną urodę kobiety.

- Witam, bardzo się cieszę, że zgodziła się pani przylecieć do Nowego Jorku. Jestem Sylvia James – nawet głos miała dziwnie dziecięcy, gdy uśmiechając się do mnie wyciągnęła szczupłą dłoń.

- Dzień dobry, Ariela Russell – miała zimne palce, tak samo jak bladobłękitne oczy, którymi mierzyła moją sylwetkę.

Przeszedł mnie dreszcz, gdy tak bacznie mi się przyglądała. Gdy w końcu uwolniła z uścisku moją dłoń, miałam ochotę wytrzeć ją o spodnie. Nie lubię jej, pomyślałam.

- Zapraszam do salonu – wskazała ręką otwartą przestrzeń. - Czy mogę zaproponować coś do picia?

- Nie, dziękuję, pani James.

- Może jednak? Woda, sok?

- Poproszę sok, dziękuję – zgodziłam się byle w końcu przestała tak dziwnie mi się przyglądać.

- Proszę się rozgościć. Zaraz wrócę – rzuciła i stukając obcasami zniknęła w długim korytarzu.

Biorąc głęboki oddech weszłam dalej, przecież nie będę stała w holu. Salon był prostokątnym pomieszczeniem z dwoma oknami, w których wisiały śnieżnobiałe firanki. Na środku jednej ze ścian piękny marmurowy kominek, nad którym wisiało trójskrzydłowe lustro w złotej ramie. Kolejny kremowy dywan na środku pokoju z niskim okrągłym stolikiem z surowego drewna, niebieska sofa i rudobrązowy fotel, a w rogu pokoju wysoka lampa na trzech nogach. Kilka obrazów wiszących na ścianach było najbardziej nowoczesnym elementem w tym pokoju. Mieszanina nowoczesności i starego stylu z ciężkimi złotymi zdobieniami.

Skrzywiłam się z niesmakiem. Te złote ciężkie zdobienia były po prostu straszne.

Czekając na panią James podeszłam do kominka. Na gzymsie z szarego żyłkowanego marmuru stało kilka fotografii Sylvii w, uwaga, uwaga, w złotych ramkach! Studyjne portrety i kilka niepozowanych zdjęć. Tylko na jednym towarzyszył jej wysoki czarnowłosy mężczyzna. Kobieta trzymała dłoń na jego ramieniu, jej blade palce z dużym zaręczynowym pierścionkiem leżały na rękawie ciemnego garnituru. Twarz mężczyzny była niewidoczna, wyglądało jakby całował ją w szyję, obejmując zaborczo za biodra. Stanowili piękną parę.

Słysząc zbliżające się kroki podeszłam do sofy. Nie chciałam być przyłapana na wścibstwie. Ogarnęło mnie jakieś dziwne uczucie na widok pary na zdjęciu. Może związane z wyrazem szczęścia i rozkoszy, widocznych na twarzy kobiety, a może z tym, że mężczyzna na zdjęciu był tak podobny do Rafaela.

- Jest już sok, zapraszam – Sylvia postawiła na stoliku dwie wysokie szklanki z sokiem pomarańczowym. – Świeżo wyciskany, tylko takie lubię. Te z kartonów czy butelek to czysta chemia.

- Ma pani piękny dom, pani James – zwróciłam się do niej. Mam nadzieję, że za to kłamstwo nie będę musiała się tłumaczyć temu na górze. - Raczej nie potrzebuje mnie pani, żeby cokolwiek tu zmieniać.

- Nie, nie... Potrzebuję pomocy w sypialniach, zupełnie nie potrafię sobie poradzić, a czas mnie goni.

- Jak rozumiem, to piętro pozostaje bez zmian?

- Oczywiście, narzeczonemu podoba się wystrój – jej spojrzenie skierowało się w stronę kominka. – Ślub za kilka tygodni, a dwa górne piętra są w kompletnej rozsypce. Potrzebuję pani pomocy, żeby nadać moim pomysłom jakiegoś obrazu, charakteru... Narzeczony zupełnie nie ma czasu, ciągle w podróżach służbowych.

- To on jest na tamtym zdjęciu?

- Tak, to zdjęcie z kolacji zaręczynowej – zaśmiała się zmysłowo i kręcąc głową. – Jesteśmy bardzo nietypową parą. Kilka lat temu byłam jego macochą, mój mąż był znacznie starszy ode mnie i nigdy nie miał dla mnie czasu. Towarzystwa dotrzymywał mi pasierb i koniec końców zaczęło między nami iskrzyć i zakochaliśmy się w sobie. Oficjalnie jesteśmy razem od rozwodu i w końcu w tym roku zdecydował się poprosić mnie o rękę - pochyliła się w stronę stolika, żeby odstawić szklankę.

Rękaw bluzki podciągnął się do góry odsłaniając prawy nadgarstek i szeroką złotą bransoletę. Na bladej skórze widoczne były czerwone otarcia oplatające nadgarstek. Widząc mój wzrok wbity w jej dłoń, Sylvia nerwowym gestem poprawiła rękaw bluzki, odsłaniając identyczne ślady na lewym nadgarstku. O kurwa! Takie same ślady widniały na moich nadgarstkach, po tym jak Rafael związał mi ręce.

Tylko najwyższym wysiłkiem woli powstrzymałam się przed dotknięciem swoich nadgarstków. Na policzki buchnęła mi czerwień i po raz pierwszy w życiu nie wiedziałam co mam powiedzieć. Słyszeć o perwersyjnym seksie to jedno, ale widzieć ewidentne ślady, że ktoś bawi się tak w sypialni, to zupełnie inna sprawa. Miałam wrażenie, że z mojej twarzy można wyczytać to co robiłam w zaciszu sypialni z moim japońskim smokiem.

- Czym się zajmuje pani narzeczony? – zapytałam, żeby przerwać krepującą ciszę.

- Proszę mi mówić po imieniu, będzie nam się lepiej rozmawiało.

- Oczywiście – zgodziłam się.

- Pytałaś, Arielo, czym się zajmuje mój narzeczony. Jest prawnikiem i wspólnikiem w dużej południowo-amerykańskiej firmie, ale obecnie bardzo dużo czasu spędza w Europie. Właśnie przyleciał na kilka dni. Niestety, jeszcze nie wstał, inaczej z chęcią bym ci go przedstawiła.

- Może następnym razem – zapewniłam pośpiesznie. Jakoś niespecjalnie chciałam poznać faceta, który zostawił takie ślady na jej skórze. Kurwa! To spotkanie robi się coraz bardziej dziwne i żenujące. - Możesz mi pokazać sypialnie, o których mówiłaś?

Przyglądając się Sylvii zauważyłam coś dziwnego w jej zachowaniu. Jej zimne bladoniebieskie tęczówki badały uważnie każdy mój gest, jakby spodziewała się po mnie jakiegoś określonego zachowania. W jej słowach opisujących jej relacje z narzeczonym była jakaś dziwna nuta, pełna pasji i obsesji, a z tego, co zrozumiałam była znacznie starsza od swojego przyszłego męża. Chyba nie jest o mnie zazdrosna, na litość boską!

- Och, przepraszam, siedzę tu i zanudzam cię swoim prywatnym życiem, ale tak dobrze mi się z tobą rozmawia. Czuję, że zostaniemy przyjaciółkami.

Raczej w to wątpię, chciałam powiedzieć, ale zasznurowałam usta. Idąc za nią schodami na piętro zastanawiałam się, w jaki sposób mogę się wymiksować z tej całej sprawy. Nie pasowała mi Sylvia i ten dom, z różnych powodów, nad którymi na razie nie chciałam się zastanawiać.

Dom wbrew pozorom był duży, ponad trzysta siedemdziesiąt metrów kwadratowych, pięć sypialni, każda z kominkiem, trzy łazienki, dwa salony i jadalnia, nowoczesna kuchnia na niskim parterze oraz ogród i prywatne patio. Miał cholernie duży potencjał, ale sama właścicielka odbierała mi wszelką ochotę na zajęcie się tym projektem.

- Na tym piętrze są trzy sypialnie, jedną z nich chciałabym przeznaczyć na gabinet, ale nie mogę się zdecydować którą – wyjaśniła wchodząc przede mną po szerokich schodach. - Mąż z całą pewnością będzie dużo pracował w domu. Wyżej są jeszcze dwie sypialnie, z założenia przeznaczone na gościnne pokoje, ale z całą pewnością już niedługo będziemy potrzebować pokoju dziecięcego.

Oderwałam wzrok od jej dłoni spoczywającej na płaskim brzuchu. Kurwa! Dosłownie wstrząsnął mną dreszcz. Ten dom i ta kobieta... Nie mam cholernego pojęcia, dlaczego tak gwałtownie reaguję zarówno na nią, jak i na atmosferę, którą emanowało to miejsce.

Widok każdej z trzech sypialni był dla mnie zaskoczeniem, ponieważ panował w nich absolutny chaos. Nic do siebie nie pasowało, ani meble, ani dywany. Na ścianach kwieciste tapety i jeszcze więcej obrazów i luster w ciężkich złoconych ramach, do tego jakieś nowoczesne biurka, półki i nocne stoliki. Natomiast łazienki były małymi dziełami sztuki. Wszędzie żyłkowany marmur, śnieżnobiałe porcelanowe wanny z hydromasażem i duże kabiny prysznicowe z podwójnymi deszczownicami. Wychodząc z ostatniego na tym piętrze pokoju byłam prawie chora. Ten, kto jest odpowiedzialny za ten chaos powinien zacząć się leczyć!

Nie zdążyłam się odezwać, gdy na korytarzu pojawił się mężczyzna, którego wcześniej wzięłam za majordomusa. Podszedł do Sylvii podając jej telefon.

- Wybacz, Arielo, muszę odebrać. To moja weeding planerka. Idź sama na górę, za chwilę do ciebie dołączę, dobrze? A i sypialnia po lewej jest zamknięta – stukając obcasami zeszła na dół schodami.

Jeżeli pokoje na tym piętrze wyglądają tak jak te, które właśnie widziałam zacznę chyba krzyczeć, pomyślałam otwierając drzwi po prawej stronie. Całkowite bezguście, jakim kierowano się urządzając te pomieszczenia było jak zgaga mecząca po przejedzeniu. Wywoływało wymioty.

Stanęłam w progu kolejnej sypialni i z niedowierzaniem otworzyłam szeroko oczy. Ten pokój był jak z innej bajki. Naprzeciwko drzwi wejściowych stało olbrzymie łóżko z wysoką ramą w nogach, całe z czarnego drewna. Przez wysoką ramę nie widziałam pościeli, ale dam głowę, że jest czarna, pomyślałam. Nad wezgłowiem, na ścianie zawieszono czarną metalową siatkę. W takim samym kolorze były skórzane fotele i wysoka otomana, znajdujące się w głębi sypialni po lewej stronie. Ściany wyłożone były grafitowymi panelami ściennymi, na których wisiały duże czarno-białe obrazy.

Spojrzałam na ten znajdujący się po mojej lewej stronie, przesuwając wzrok ku kolejnym.

Matko jedyna, to nie były obrazy, tylko zdjęcia. I to nie byle jakie zdjęcia, tylko akty. Na wszystkich była Sylvia z ciemnowłosym mężczyzną, którego twarz pozostawała w cieniu. Stał za kobietą, silnymi ramionami obejmował jej nagą postać, przytulając ją do swojej piersi, palcami pieścił piersi i brzuch, całował jej szyję lub plecy pochylając głowę nad ciałem kochanki. Z sercem bijącym w piersi, że wtargnęłam nie do tej sypialni, odwróciłam się chcąc jak najszybciej wyjść z tego pokoju.

Wtedy mój wzrok odnalazł kolejne zdjęcie. Miałam wrażenie, że moje serce przestało nagle bić, płuca pękały z braku powietrza, ale nie byłam w stanie oddychać patrząc na plecy mężczyzny na zdjęciu.

Stał pomiędzy udami kobiety, całkowicie nagi. Wspaniale wyrzeźbione mięśnie pleców tworzyły wręcz idealny trójkąt z szerokimi ramionami i wąskimi biodrami. Pochylał się w lewą stronę całując jednocześnie prawą pierś kobiety, palce lewej dłoni zacisnął na jej udzie, druga dłoń znikała pomiędzy jej rozłożonymi szeroko nogami, którymi obejmowała mężczyznę. Na twarzy Sylvii malowała się rozkosz granicząca z bólem, wygięta w ekstazie do tyłu szyja i rozchylone usta, jej długie paznokcie wbijały się w plecy mężczyzny na wysokości łopatki.

W jego tatuaż.

W głowę mitycznego gada.

Smoka.

Znam ten tatuaż! Jeszcze ubiegłej nocy moje palce dotykały skóry pokrytej tuszem.

Widziałam ten tatuaż zaledwie wczoraj. Jezu Chryste, mężczyzną na zdjęciach był Rafael, nie mogłam się mylić! Tego smoka na plecach poznałabym wszędzie!

A może to jednak nie jest Rafael? Jezu! Przecież mogę się mylić, prawda? Tatuaż to tylko tatuaż i może zdobić plecy niejednego mężczyzny. Jezu, niech to nie będzie on, błagam!

Jak lunatyczka odwróciłam się chcąc uciec z tego pokoju, gdy niespodziewanie w sypialni usłyszałam czyjś głęboki oddech.

Boże, byłam w totalnej rozsypce i właśnie zostałam przyłapana przez Sylvię na buszowaniu w jej sypialni. Jak ja się wytłumaczę z czegoś takiego, gdy nie jestem w stanie znaleźć w głowie jednej sensownej myśli?!

Moje serce roztrzaskało się w pył, a jego zdrada chwyciła mnie jak smocze szpony za gardło. Trzymałam się tylko tej wątłej nici, którą próbowałam przekonać samą siebie, że to nie jest Rafael.

To za dużo jak na mnie... Byłam w totalnej rozsypce...

Mimo to spojrzałam w stronę, skąd wciąż słyszałam spokojny oddech. Myśl Ariela, po prostu, kurwa, myśl!!! Nikt za mną nie stał, wciąż byłam tu sama... nie, nie sama.

W łóżku spał mężczyzna.

Prześcieradło okrywało jedynie jego wąskie biodra. Leżał na brzuchu, z głową częściowo schowaną pod poduszką, jakby chował się przed wpadającymi do pokoju promieniami słońca.

Na metalową siatkę padł pojedynczy promień i rozbłysnął na jej oczkach i zapiętych skórzanych kajdankach. Nie spuszczając wzroku ze śpiącego mężczyzny zaczęłam po cichu iść w stronę uchylonych drzwi. Wstrzymując oddech złapałam zimną dłonią za klamkę i ostatni raz spojrzałam w stronę łóżka.

Nie widziałam już śpiącego w nim mężczyzny, nie musiałam...

Jego obraz miałam wciąż przed oczami.

Szerokie barki i tatuaż na plecach...

Cieniutka nić pękła, a ja spadałam z niemym krzykiem na ustach. Wszelkie wątpliwości zniknęły.

Mężczyzną na aktach i w łóżku był Rafael... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top