Rozdział 27 - New York, New York...
Rafael...
Stan zawieszenia... Totalna pustka, w której wciąż próbowałem znaleźć jakąś odpowiedź na miliony pytań. Spadły na mnie z siłą śnieżnej lawiny, wraz ze słowami Crista. Jasna cholera! Jak to się mogło stać?! Jakim, kurwa, cudem nie zorientowałem się, że ta bezczelna Barbara łże w żywe oczy?!
Ja pierdolę! Na tym cholernym bankiecie, byłem tak rozkojarzony i wściekły na zachowanie Arieli, że nawet przez sekundę nie zastanowiłem się, czy to, co ta baba mówi może być kłamstwem. Nie zawahałem się... Łykałem wszystko jak młody bociek... Noż kurwa! Dałem się podejść jak małolat, nie do wiary!
- Rafa? – zaniepokojony głos Crista dochodził do mnie jak z oddali. – Ocknij się, kurwa!
Zdezorientowany potrząsnąłem głową. Narastający huk masakrował moje bębenki doprowadzając do pieprzonego bólu głowy. Nie potrafiłem skupić się na tyle, żeby zacząć rozsądnie myśleć.
Co teraz? Co, do jasnej cholery, mam zrobić teraz? Potraktowałem Arielę jak dziwkę i nie wstydzę się użyć właśnie tego słowa. Wiem, jestem skurwysynem. Nie musicie mówić mi tego ani wypominać mojej głupoty. Nawet nie mogę tego zwalić na pieprzony alkohol, zazdrość, czy wściekłość. Doskonale wiedziałem co robię i wszystko, kurwa mać, miałem zaplanowane.
Do ostatniej sekundy!
Te cholerne pieniądze... Pierdolone trzy tysiące, które rzuciłem Arieli, jak najgorsza menda. Jestem, kurwa, idiotą!
Zaciskając pięści, wbiłem paznokcie we wnętrze dłoni. Nikłe liźnięcie bólu nie pomogło mi wydobyć się z tej pieprzonej ciszy. Słyszałem własne myśli, jakbym wykrzykiwał je na całe gardło.
- Posłuchaj... Cholera, wiesz, że nie jestem jakimś pieprzonym specem w tych sprawach, ale... Może porozmawiaj z Arielą? Mało ją znam, ale to cholernie rozsądna dziewczyna. Powiedz jej prawdę, że ta cała Barbara podpuściła cię i...
- Nie, Cristo. Ariela jest cholernie dociekliwa. Będzie chciała wiedzieć, dlaczego zareagowałem w taki sposób. Będę musiał powiedzieć jej, dlaczego właśnie ta sprawa jest dla mnie tak cholernie ważna – stwierdziłem zaciskając pięści. – Nie wiem , czy jestem na to gotowy.
- Rafa, chcesz powiedzieć, że Ariela nie ma pojęcia o... Nie rozmawiałeś z nią o tym?
- Nie musi wiedzieć – odpowiedziałem twardo, kończąc temat. – To jej nie dotyczy.
Potrząsnąłem głową czując jak żółć podchodzi mi do gardła. Można powiedzieć, że na własnej skórze poznałem prawie wszystkie odcienie zdrady. Pierdolone wspomnienia...Piekło, w jakim wtedy żyłem, i które mnie ukształtowało. Pozbawiło mnie wszystkiego i przez wiele lat myślałem, że już na zawsze. I wtedy stało się coś niesamowitego. Coś tak oszałamiającego, że do tej pory nie jestem w stanie się z tego otrząsnąć.
Jedna mała kobietka, z ostrym jak brzytwa językiem, ogniem w oczach i zajebiście zmysłowym ciałem. Namieszała mi w głowie, wydobyła na wierzch wszystkie uczucia, których wcześniej nie znałem i rozpieprzyła mój poukładany logicznie świat. Od tego czasu pędzę na jakieś pieprzonej górskiej kolejce i nie pozostaje mi nic innego, niż trzymać się mocno, łapiąc to wszystko, co ominęło mnie w życiu.
Moja mała wredota...
Najebało się...
Ale znajdę sposób. Odzyskam Arielę. Już nie muszę wydzierać ją z rąk narzeczonego, ani porywać sprzed ołtarza. Tym całym Moreau jakoś niespecjalnie się przejmuję, choć jeszcze nie tak dawno temu widok ich obydwojga doprowadzał mnie do wściekłej kurwicy. Na razie przestał się przy niej kręcić, a ja zrobię wszystko, aby nigdy więcej ten pieprzony playboy nie znalazł sie blisko mojej kobiety.
Znajdę sposób na wszystko. Przecież nie jesteśmy dziećmi, prawda? Sprawy zawodowe zostawimy na boku. Dopóki nasi przyjaciele nie załatwią swoich spraw i nie dojdą do porozumienia, stoimy po przeciwnych stronach. Jednak nie pozwolę na to, żeby coś takiego nas poróżniło. Obowiązki jedno, a sprawy prywatne drugie.
Z drugiej strony, to nawet może być podniecające. Wiecie, taka przedłużająca się gra wstępna. Jestem twardy za każdym razem, gdy Ariela zwraca się do mnie per mecenasie. Mam wtedy ochotę zatkać jej usta moim fiutem, a potem porządnie zerżnąć na biurku. Przeczuwam, że zanim tych dwoje uparciuchów de la Hoja dogada się, czeka mnie życie pełne kłótni z wybuchową i temperamentną kobietką.
Odkładam na bok sprawy finansowe Crista, wszystkie te pieprzone układy, łącznie ze sprawą kurateli nad Leonią. Najgorsze co mogło się stać już się stało. Nie było w tym żadnej mojej zasługi, bo Cristo zrobił to, co sam uznał za słuszne, a teraz siedzi jak na beczce prochu.
Po raz pierwszy w życiu będę walczył o coś, co jest cholernie ważne dla mnie. Jako prawnik nigdy nie przegrałem żadnej sprawy i nie łapcie mnie teraz za słowa, wypominając, jak pewna mała kobietka pozamiatała moją zawodową reputacją. Uznajmy, że tak zadecydowało za nas przeznaczenie, a ja musiałem stanąć oko w oko z tą wściekłą i cudowną lwicą, gotową rozszarpać mnie na kawałki. Powiem więcej... Zaczynam uwielbiać w niej tego ducha walki. Życie z tą kobietą nigdy nie będzie nudne. Już nie mogę się doczekać...
Moje życie w Edynburgu, u boku takiej kobiety, nigdy nie będzie nudne.
A Nowy York? A Stany?
No cóż... To co dzieje się w Nowym Yorku, zostaje w Nowym Yorku. To co zostawiam w Stanach, zostaje w Stanach.
Są sprawy, które zawsze będą mnie trzymały w tym mieście, ale nie muszę nikomu o nich mówić, prawda? Są sprawy, dla których zawsze będę wracał do tego kraju. To tylko i wyłącznie moja sprawa...
Tak będzie lepiej dla wszystkich.
Ariela nie musi wiedzieć o pewnych sprawach, dla jej własnego dobra...
***
Arii...
Powiem wam, że gdyby nie dwie rzeczy, moja noga nigdy nie stanęłaby w tym mieście.
Pomijam ogólnie znany fakt, że Nowy York jest legowiskiem japońskiej gadziny. To nie wina tego miasta, że ta skrzydlata zaraza wybrała sobie na miejsce zamieszkania tak odjechaną miejscówkę. W końcu znam go dopiero od kilku tygodni i głupotą byłoby obarczać go winą za zło wszelakie na świecie. Nie to, żebym nie chciała, ale bądźmy miłosierni. Taki nieoczekiwany, dobry gest z mojej strony. Dzień dobroci dla zwierząt.
To sama atmosfera tego miasta. Pęd ludzi na ulicach, którzy wbici w obowiązkowe korporacyjne ciuszki, każdego dnia walczą o przetrwanie. Jeszcze kilka miesięcy temu, jedną z tych osób była Dani. Jak ona wytrwała w tym świecie pozostaje dla mnie zagadką. Nikt mi nie wmówi, że takie życie to spełnienie marzeń. To pieprzona gehenna, którą przeżywasz na własne życzenie każdego dnia, gdy stajesz do wyścigu. Spieprzaj, albo daj się zadeptać...
Ten pęd, który nie pozwala ci uśmiechnąć się do przechodniów, życząc im miłego dnia, bo od razu patrzą na ciebie jakbyś się człowieku urwał z choinki, albo był szpiegiem korporacyjnym. To jest dokładnie to, co mogę doświadczyć na chodnikach w Edynburgu, Glasgow, czy Saint Andrews. Zwykła ludzka uprzejmość, której na próżno szukać w takiej metropolii jak New York.
Dlaczego zatem wracam do tego miasta jak bumerang wyrzucony w powietrze?
Dwie rzeczy... Kocham to miasto ze dwie rzeczy, których nie znajdziesz nigdzie indziej. Oczywiście, ulic takich jak 5th Avenue, a może i lepszych, jest na tym świecie od cholery i ciut ciut. Ale jak dodasz do tej ulicy cudowne miejsce, jakim jest bez wątpienia Bryant Park, to nic tego nie przebije. Romantyczny skrawek zieleni otoczony drapaczami chmur, strzegącymi spokoju w tym okruchu zieleni pośrodku betonu i szkła. Jak mityczne olbrzymy pochylone nad cudem ludzkich rąk. Gigantyczna łąka, na której w słoneczne i ciepłe dni setki nowojorczyków wylega się na trawie w porze lunchu. Cudowne miejsce, do którego tęsknię równie mocno jak do moich ukochanych butików.
Delikatne uderzenie kół samolotu wywołało na mojej twarzy szeroki uśmiech. Jestem na miejscu. Zostawiłam problemy w Edynburgu, ale spokojnie, ze wszystkim się zmierzę, gdy nabiorę dystansu. Po kolei będę eliminowała z mojego życia to, co zatruwa mnie swoim jadem.
Czekając aż samolot ustawi się na odpowiednim pasie, wróciłam myślami do wczorajszego dnia.
Po moim starciu z sędzią, przed ponad dwie godziny jeździłam jeszcze na lotnisku, starając się uspokoić. Dziewczyny przyjęły to ze spokojem, obserwując tylko z daleka moje poczynania na pustym pasie startowym.
Gdy już wszystkie te wściekłe uczucia przydusiłam zimnym opanowaniem, podjechałam spokojnie do miejsca, gdzie stały. Z daleka widziałam małe poruszenie pomiędzy hangarami. Nieudolne próby ukrywania się przed nami. Dzięki Bogu, że dziewczyny były skupione na mnie, a nie na tym, co działo się za ich plecami.
- Lepiej? – zapytała Dani przyglądając mi się uważnie.
- Nie wiem, czy kiedykolwiek się uspokoję – odpowiedziałam. – Jedno jest pewne. Nigdy więcej nie chcę mieć nic wspólnego z sędzią.
- Zrobił ci awanturę o te artykuły w gazetach?
- Nie tylko, Gabi. Ten skurwiel chciał podsunąć mnie de la Hoja, rozumiesz?
- Podsunąć? W jakim sensie?
- Myślał, że okażę się na tyle mądra – ironicznie zrobiłam w powietrzu cudzysłów, - że wskoczę mu do łóżka i zaciągnę do ołtarza, a on dzięki temu będzie mógł brylować w towarzystwie, jako teść miliardera.
- Lucy?
- To prawda – potwierdziła zapytana. – Arii zna moje zdanie na ten temat, ale to co chciał zrobić sędzia, to pieprzony żart. Dobrze, że posłałaś go do diabła, bo zrobiłaś to, mam nadzieję?
- Nie od razu – przyznałam wbijając palce w kask. – Dopiero jak nazwał mecenasika mieszańcem.
- Że co?!
-Wyobrażacie to sobie? Ten pacan śmiał powiedzieć o Rafaelu mieszaniec i zabronił mi się z nim spotykać! Ja pieprzę, dziewczyny! Ma szczęście, że nie miałam pod ręką niczego ostrego, bo przysięgam, wyprułabym mu flaki. Pieprzony hipokryta i rasista!
- To jest... To... - biedna Gabi dosłownie zapowietrzyła się z oburzenia. – No spalę go żywcem!
Nic tak nie wyprowadzało dziewczyny z równowagi, jak jakiekolwiek formy prześladowania. Tępiła takie zachowanie, zarówno w Konsorcjum, jak i w naszym klubie. Ten, kto nie szanował odmienności innych, nie miał co szukać tam pracy. Sama, jako dziecko zaznała fizycznej i psychicznej przemocy i znęcania się ze strony ojczyma i przyrodniego brata. Zawsze z dumą przyznaje, że jest autystyczna i naprawdę wiele robi, aby zmienić postrzeganie osób znajdujących się w spektrum Autyzmu.
- Co z nim robimy? – zapytała Dani.
- Nic. Karma to suka, i prędzej czy później wróci do niego. Zapłaci za wszystko, a ja będę tylko stała, patrząc jak wali się ten jego cudowny świat.
Po ich minach widziałam, że najchętniej własnoręcznie wymierzyłyby sędziemu sprawiedliwość. Nie mam złudzeń i doskonale wiem, że w tej chwili nie powstrzymałoby ich nawet to, że sędzia jest moim ojcem. Kawał drania z niego i tyle. Gdzieś w mojej głowie krążą takie myśli, że aż boję się je dopuścić do głosu. W końcu jestem człowiekiem, a nie bestią.
Po tylu latach, gdy pozwalałam mu rządzić moim życiem, nabrał zapewne przekonania, że będę na każde jego skinienie. Nie wyszedł mu pomysł wciśnięcia mnie zdradzieckiemu narzeczonemu, to przez lata kombinował, komu mnie sprzeda. Jak, kurwa mać, kobyłę. Chryste! Jak ja nienawidzę tego człowieka!
Jeszcze siebie mogłabym przeboleć. Doskonale wiem, kim jest, choć przyznam szczerze, doskonale maskował swoje prawdziwe oblicze. Jednak nigdy mu nie wybaczę, że nazwał Rafaela mieszańcem. Kimś, kto w mniemaniu sędziego Stratton, jest gorszy od niego. Pieprzony dorobkiewicz, który wybił się dzięki kontaktom i szantażowi.
Rafael Sato wszystko zawdzięcza sobie. Mogę go w tej chwili nienawidzić, ale wiem, że to nie przyjaźń z Cristobalem de la Hoja sprawiła, że jest bardzo wziętym prawnikiem, a w prawie międzynarodowym nie ma sobie równych w całych Stanach. To on sam...
Zacisnęłam powieki, czując jak niechciane łzy zbierają się w kącikach oczu. Dlaczego nagle zrobiło mi się tak cholernie źle i przykro?
- Wiesz co? A może polecisz wcześniej do Stanów, zrobisz co tam sobie zaplanowałaś, a zaraz potem przylecisz do nas i wyruszymy na nasze wakacje? Nawet tydzień wystarczy. Co wy na to, dziewczyny?
- Nie mam nic przeciwko, ale nie piszę się na maraton po sklepach z Arii – rzuciła z wrednym uśmiechem Lucy. – Wolę poczekać, aż nakarmi tego zakupowego potwora i wybiega nadmiar energii na nowojorskich ulicach. Szczególnie teraz, gdy Rafael tak zalazł jej za skórę, a sędzia wyprowadził z równowagi.
- Bardzo śmieszne, Romero - parsknęłam posyłając jej zranione spojrzenie.
- Jestem podobnego zdania – poparła ją Dani. – Ty sobie leć, a my poczekamy na ciebie, aniele.
Słowo daję... Faceci, którzy zasłużą sobie na takie jak one kobiety, powinni wznosić do Boga dziękczynne modły. Nie dość, że trafią im się okazy z serii limitowanej, to w dodatku trzymają się z dala od sklepów. Oczywiście, gdy nie zmusza je do tego okoliczność. Nie miejcie złudzeń. Wszystkie trzy mają takiego samego pierdolca na punkcie ciuchów jak ja, z tym, że ja wykorzystam każdą okazję do kupienia czegoś nowego. A już nie wspomnę nic o nowych bucikach... Tłumaczę to tym, że mam chandrę i muszę poprawić sobie humor. A co!
Wróciłyśmy do klubu i gdy ja szykowałam się do podróży, Gabi załatwiła mi przelot i wszystkie inne sprawy.
W tej chwili znajdowałam się już na lotnisku JFK w Nowym Yorku. Odprawę prawie przeleciałam, w końcu jedna mała walizeczka to żaden bagaż. Ale poczekajcie na mój powrót, to was zaskoczę.
Wsiadłam w jedną z czekających przed terminalem taksówek i pojechałam do hotelu 'Intercontinental' na Time Square, gdzie miałam wynajęty penthouse. Wcześniej chciałam zatrzymać się w innym hotelu, ale Gabi nie chciała nawet o tym słyszeć.
- Nie będziesz nocowała w jakimś hoteliku, Arii. Lecisz sama, bez ochrony, więc zrób mi tę uprzejmość i zatrzymaj się w dobrym hotelu. Będę spokojniejsza wiedząc, że jesteś bezpieczna.
Widząc, jak bardzo martwi się o mnie, poddałam się i pozwoliłam Gabi na działanie. Pierwsza klasa w samolocie i najlepszy pokój w hotelu. Mam tylko nadzieję, że nie wpadła na pomysł wynajęcia ochroniarzy, ale na wszelki wypadek, w drodze do hotelu co chwila spoglądałam przez tylną szybę, wypatrując czarnego SUV-a.
Jednak wyglądało na to, że albo zapomniała o tym drobnym problemie, albo zorganizowała ochronę, ale zgubili mnie na lotnisku, albo są tak dobrzy, że nawet ja ich jeszcze nie namierzyłam. W tej chwili miałam w nosie, czy mnie śledzą, czy nie. Miałam cały dzień dla siebie i plany, których żaden facet mi nie zrujnuje...
Wpadłam do wynajętego apartamentu i po szybkim prysznicu byłam gotowa na to, co dziewczyny lubią najbardziej. Zanim zetnie mnie różnica czasowa, zdążę obejść przynajmniej kilka ulubionych butików. W razie czego, wrócę do hotelu, prześpię się przed spotkaniem z panią James, które przełożyłam o jeden dzień wcześniej. Im szybciej załatwię te nieszczęsne konsultacje, tym szybciej będę mogła dokończyć zakupy i wrócić do Szkocji.
Wychodząc z lobby hotelu na chodnik, założyłam okulary przeciwsłoneczne i uśmiechnęłam się wdychając zapach miasta.
Zapowiada się zajebiście udany dzień. Z tą myślą tanecznym krokiem ruszyłam w stronę Bryant Park, a stamtąd droga wiedzie prosto do shoppingowego raju...
***
Po kilku godzinach przemarszu przez moje ulubione butiki, wróciłam taksówką do hotelu. Jutro rano wszystkie moje zakupy zostaną dostarczone do hotelu, a muszę się przyznać, że mam kilka nowych perełek, na widok których dosłownie kopara opada. Nie mam pojęcia, dlaczego wydałam fortunę na nową bieliznę, skoro nie będę miała komu się w niej pokazać, ale tak jak mam słabość do bucików, tak grzeszę nadmiarem koronek, atłasu i jedwabiu.
W tej chwili, zupełnie wykończona nie myślałam już o niczym innym jak o wygodnym łóżku. Z głową pękającą z niewyspania zrzuciłam tylko sukienkę i buty, i w bieliźnie padłam na łóżko, marząc przed zaśnięciem, aby spotkanie z upierdliwą Sylvią James było już za mną.
Obudził mnie potworny hałas. Łup, łup, łup...
Oszołomiona i zdezorientowana otworzyłam oczy zastanawiając się, gdzie ja, do diabła, jestem, bo z całą pewnością to nie była moja sypialnia. Chwila moment... Nowy York? Rzeczywiście, przecież przyleciałam tu zaledwie kilka godzin temu. Skąd ten hałas? Ból głowy nasilał się z każdą chwilą, nie pozwalając mi zebrać myśli. Ktoś chyba puka do drzwi, a raczej wali w nie pięścią, bo echo głośnych uderzeń niosło się po całym dwupiętrowym apartamencie.
Chwytając z otwartej walizki cienki szlafrok zeszłam na dół jak lunatyczka, próbując nie spać na stojąco. Jak tylko zabiję tego, kto tak hałasuje, wrócę do łóżka i będę spała choćby do Gwiazdki. Nie zawracając sobie głowy sprawdzeniem, kto stoi na korytarzu, ze złością otworzyłam drzwi.
Już ja cię, kurwa, puknę!
- Czy mogę wiedzieć, dlaczego... - widząc mężczyznę opierającego się ramieniem o futrynę, w jednej chwili obudziłam się, jakbym wpadła głową do lodowatej wody. – Rafael?
- Mogę wejść?
Nie czekając, aż ochłonę z szoku i zareaguję, przepchnął się obok mnie w otwartych drzwiach. Czując, jak otarł się o mnie swoim ciałem odskoczyłam do tyłu uderzając plecami o ścianę holu. O jasna panienko! Co on tutaj robi? Z tego co mi wiadomo, jeszcze wczoraj był w cholernym Edynburgu!
- Możesz mi powiedzieć, skąd się tutaj wziąłeś?
Trzasnęłam drzwiami i wmaszerowałam do salonu, zaciskając poły krótkiego szlafroczka. Wciąż miałam na sobie pończochy, a jak znam życie, moje włosy przypominały w tej chwili ptasie gniazdo. Rafael stał na środku pokoju i bacznie rozglądał się dookoła, jakby czegoś szukał.
– Rafaelu! Zadałam ci pytanie. Co ty tutaj robisz?!
To nie był ten sam mężczyzna, z którym rozmawiałam zaledwie kilka dni temu. Po raz pierwszy widziałam go w czymś innym niż garnitur. Stroju sportowego nie biorę pod uwagę, a spodnie dresowe to żaden ciuszek, prawda? Co tu mówić, wyglądał smakowicie, ubrany w wąskie niebieskie jeansy, granatowe sneakersy Hugo Boss'a i bladobłękitny T-shirt. Przez ramię przewiesił czarną marynarkę z łatkami na łokciach.
Gdzie, do licha, podział się trzyczęściowy garnitur? Wcześniej myślałam, ba nawet byłam pewna, że w wydaniu biurowym, Rafael to seria niekończących się orgazmów. Zmieniam zdanie! Ten nowy styl, a do tego czarne włosy, seksownie roztrzepane we wszystkie strony, w stylu fryzura po seksie sprawiały, że wyglądał jak bardzo niegrzeczny chłopak. Niegrzeczny i cholernie seksowny...
Cholera, Arii, chyba masz dziewczyno kłopoty!
Niebieskie spojrzenie prześlizgnęło się po mnie, delikatne jak aksamit i gorące, jak pochodnia. Z trudem stłumiłam jęk, gdy poczułam ogień na piersiach. Objęłam się ramionami, chowając przed wzrokiem Rafaela widoczne dowody mojego podniecenia, co nie umknęło bacznemu spojrzeniu mężczyzny. W niebieskich tęczówkach pojawił się mrok i z trudem kontrolowane emocje.
- Jesteś sama? – oczy Rafaela błyszczały jak u dzikiego zwierzęcia. – Odpowiedz mi, Ariela. Czy jesteś tutaj sama?
Zamrugałam zaskoczona pytaniem. Chwila, moment... Zdaje się, że to mój pokój, a nie sala przesłuchań. Nie dość, że wdarł się bez zaproszenia, to ma zamiar mnie przesłuchiwać? Pogięło go?
- Do cholery, a co cię to obchodzi?! Zaraz, gdzie ty idziesz? Rafael!
Nie przejmując się moim krzykiem minął mnie i ruszył schodami na piętro, prosto do sypialni. Dosłownie wmurowała mnie w podłogę. Przez sekundę nie potrafiłam ogarnąć tego, co się, do cholery, właśnie odpierdala w moim apartamencie. Japońska gadzina wpada jak do siebie i panoszy się jak właściciel. Noż święci pańscy! Zanim go dogoniłam zdążył już obejść pokój i właśnie wychodził z łazienki.
- Co ty, do kurwy nędzy, wyprawiasz? Wynoś się z mojego pokoju!
Wściekła tupnęłam stopą w miękki dywan, żałując, że nie mam na sobie szpilek. Przynajmniej mogłabym w sposób bolesny dla pewnych części ciała zaakcentować moje niezadowolenie.
Jak widać, Rafaela niewiele obeszło moje wyraźnie wkurzenie, bo zatrzymał się na środku sypialni ciężko oddychając. Stał ze spuszczoną głową, zaciskając nerwowo palce. Wysoki, milczący i tak cholernie pociągający... Jezu Chryste! Czy ja już naprawdę nigdy nie uwolnię się od tego mężczyzny i tego, co robi ze mną? Te wszystkie uczucia, które starałam się w sobie stłumić, teraz wybuchły jak fajerwerki. Czułam Rafaela każdym skrawkiem skóry, wdychałam ten cholerny zapach bergamotki i cytryny. Zapach mojego smoka...
- Rafaelu, do licha!
- Ariela, lepiej będzie, jak zejdziesz na dół i na mnie poczekasz. Zaraz przyjdę, daj mi minutę – wydusił ochrypłym głosem nawet na mnie nie patrząc.
- Mowy nie ma – podeszłam do niego i złapałam za ramię chcąc, żeby spojrzał na mnie. – Co się z tobą dzieje? Wpadasz tu jak jakiś szaleniec, przeszukujesz moją sypialnię... Co jest z tobą nie tak?
- Zejdź na dół... - odsunął się ode mnie, jakby nie mógł znieść mojego dotyku. Zabolało... Cholernie mocno. – I na litość boską, ubierz się, bo nie ręczę za siebie.
- A ty może w tym czasie będziesz przeszukiwał mi walizkę? Posłuchaj mnie, Rafaelu, nie wiem, jak mnie znalazłeś, ale będzie lepiej jak stąd wyjdziesz, zanim wezwę ochronę. Nie zapraszałam cię i nie mam ochoty na twoje towarzystwo.
Stanęłam bokiem, wskazując Rafaelowi schody, po których lepiej, aby zszedł sam, niż ja miałabym mu w tym pomóc. Jego zachowanie jest cholernie dziwne. Nie mam pojęcia, w jaki sposób dowiedział się o moim wyjeździe i jak, do jasnej cholery, udało mu się mnie odnaleźć. Nowy York to nie alejka w parku.
- Ariela, zrób to, o co cię proszę, bo za chwilę będzie za późno... - wycedził przez zaciśnięte zęby.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że Rafael z ledwością panuje nad sobą. Stał na środku sypialni, dysząc jak po biegu, ze zwieszoną głową i zaciśniętymi w pięści dłońmi. Napięty, jak cięciwa łuku, która w każdej chwili może zostać zwolniona, posyłając śmiercionośny grot strzały.
W tej chwili daleko mu było do mężczyzny, który kontrolował każdy swój gest i słowo. To nie był ten Rafael, którego pamiętałam z pierwszego naszego spotkania. Co się z nim dzieje, do licha?
- Rafaelu, co ci się stało?
- Kurwa, czy choć raz możesz zrobić to, o co cię proszę?!
- Ale... - podskoczyłam wystraszona.
W jednej chwili stałam obok Rafaela, a w następnej zabrakło mi powietrza w płucach. Plecami uderzyłam w ścianę, gdy Rafael chwycił mnie w ramiona i całym ciałem przycisnął do twardej powierzchni. Sapnęłam, gdy moje plecy przylgnęły do zimnej ściany.
- Chcesz wiedzieć, co mi się stało? – ochrypły szept owiał mi twarz, a w niebieskich oczach zapłonęło pożądanie. – Ty mi się stałaś – warknął zaciskając palce na moich biodrach. - To przez ciebie... Wszystko, kurwa mać, przez ciebie...
Zamrugałam gwałtownie powiekami, nie mając pojęcia, o czym mówi. Otworzyłam usta, gotowa ustawić drania do pionu za jego dziwne zachowanie.
- Przez ciebie, kobieto – wyszeptał w moje usta.
Jak szalony zaczął mnie całować zrywając ze mnie okrywający mnie jedwabny szlafroczek, własną koszulkę i rozpinając spodnie. Złapał mnie za uda i podnosząc do góry, owinął się moimi nogami w pasie, z jękiem wbijając we mnie twarde biodra. Szorstki materiał jeansów ocierał się o wnętrze ud rozsyłając po całym ciele rosnące we mnie pożądanie.
Tylko nie to! Chciałam walczyć, nie dopuścić do tego, żeby znowu potraktował mnie jak dziwkę, tak jak ostatnim razem, ale szaleństwo, które go ogarnęło było jak zaraźliwa choroba. W mgnieniu oka przeniosło się na mnie odbierając każdą rozsądną myśl i zmieniając mnie w niegasnące pragnienie. Zanurzyłam dłonie w czarnych zmierzwionych włosach i z jękiem rozkoszy poddałam się jego dłoniom, ustom i ciału. Rafael pożerał mnie gorącymi ustami, kąsając i ssąc moje wargi, tłumiąc nimi moje niepewne protesty. Odnalazł wrażliwe miejsce za uchem i drażnił je językiem, ugniatając jednocześnie obydwie piersi, palcami szczypiąc naprężone boleśnie sutki. Przyciskał mnie do ściany tylko siłą swojego potężnego ciała, niespokojne dłonie przesuwając po całym ciele, by dotrzeć w końcu do złączenia ud, którymi obejmowałam jego szczupłe biodra. Pokój wypełniały nasze przyspieszone oddechy i jęki.
- Rafaelu! – krzyknęłam słysząc i czując, jak rozrywa moje majteczki, a w następnej chwili poczułam, jak wsuwa we mnie palce.
Byłam tak cholernie podniecona, tak głodna jego dotyku...
- Jezu, ależ jesteś mokra, kotku.
Patrząc mi w oczy zaczął pieprzyć mnie palcami. Mocno... Głęboko...
Zachłysnęłam się powietrzem, gdy zginając palce zaczął drażnić ten szczególny punkt w moim wnętrzu. Płonące spojrzenie, szorstki dotyk na udach, oddech i zapach Rafaela, zapach naszych ciał... Za dużo bodźców na raz... Wbiłam zęby w dolną wargę powstrzymując krzyk. Nie mogłam oderwać wzroku od twarzy Rafaela. Od widoku tej zmysłowej gorączki, która paliła się w jego oczach. Tak cholernie blisko...
- Dojdź. Teraz – warknął, naciskając kciukiem na moją łechtaczkę, a ja krzycząc jego imię rozsypałam się w niekończącym się orgazmie zaciskając się na poruszających się we mnie palcach. – Spójrz na mnie...
To nie była prośba, słowa Rafaela wypowiedziane niskim wibrującym w całym moim ciele ochrypłym szeptem były żądaniem, któremu nie byłam w stanie się oprzeć. Z trudem otworzyłam oczy, wciąż delikatnie pulsując na poruszających się we mnie palcach. Widziałam go już ogarniętego pożądaniem, ale to co malowało się teraz na jego twarzy to było szaleństwo.
Piękny błękit oczu zastąpiła czerń powiększonych źrenic, skóra na policzkach napięła się jak pergamin, oddychał chrapliwie przez zaciśnięte szczeki, a nad brwiami perliły się krople potu. Nie spuszczając ze mnie spojrzenia chwycił mnie za biodra i delikatnie ściągnął w dół, prosto na swoją naprężoną męskość. Szeroka i gruba główka jego kutasa rozciągała mnie sprawiając ból, przez co nieznacznie napięłam mięśnie ud unosząc się w górę. Rafael ścisnął mocniej moje biodra i z głuchym warknięciem nabił mnie na siebie wypychając jednocześnie biodra w górę. Krzycząc, odrzucił głowę do tyłu i zaczął się gwałtownie poruszać, głuchy na jęk bólu, jaki wyrwał się z mojego gardła, gdy wbił się we mnie.
- Chryste, Ariela!
Rafael warczał i przeklinał z każdym gwałtownym zanurzeniem. Ból, jaki jeszcze przed chwilą czułam zamienił się w niekończącą się najczystszą rozkosz, płonęłam wspinając się na szczyt spełnienia czując, jak porusza się we mnie jak oszalały. Twarz Rafaela zaczęła mi się zamazywać, zbilżający się orgazm pozbawiał mnie po kolei wszystkich zmysłów i nagle wybuchnęłam jak supernowa, krzycząc i zaciskając się na nim tak mocno, że z głośnym przekleństwem, drżąc na całym ciele, Rafael zaczął tryskać we mnie gorącą spermą. Wciąż poruszając się we mnie złapał w dłoń moje włosy na karku i po raz kolejny spadł ma moje obolałe wargi w żarłocznym pocałunku, kładąc na wzburzonej pościeli.
- Jeszcze z tobą nie skończyłem – szybkimi ruchami pozbył się do końca spodni i bokserek, skopując z nóg buty.
Rafael Sato był po prostu piękny. Drogie garnitury ukrywały wspaniale zbudowane ciało, które aż prosiło, aby je lizać i pieścić. Na lewym boku i mięśniu piersiowym wił się tatuaż, mój kochany zimnokrwisty gad. Japoński smok z niebieskimi oczami. Był dokładnie taki sam, jak mężczyzna, który nosił na swoim pięknym ciele jego wizerunek.
Egzotycznym, groźny i fascynujący. Na pierwszy rzut oka, równie zimny jak wieczna zmarzlina, zabijająca wszystkie żywe istoty swoim błękitnym lodem. Skuwał w sopel lodu, zabierał oddech i bicie serca... Ale pod tą powłoką, pod ścianą lodu widziałam mężczyznę.
Mojego Rafaela... Mojego smoka...
- Wyciągnij ręce – głos Rafaela wyrwał mnie z krainy, gdzie żyją smoki.
Klęczał na łóżku pomiędzy moimi nogami i trzymał w rękach długi pasek wyciągnięty z mojego szlafroka. Czyżby chciał mnie nim związać?
- Co chcesz zrobić? - zapytałam cofając się odrobinę.
- Chcę cię na chwilę unieruchomić.
- Nie będziesz mnie związywał, Rafaelu - potrząsnęłam zdecydowanie głową. - Takie rzeczy to nie moja bajka.
- Ufasz mi?
- Nie wiem...
- Spójrz na mnie, Ariela – pochylił się nade mną z poważnym wyrazem twarzy, opierając potężne ramiona po obydwu stronach mojej głowy. – Ufasz mi, że nie zrobię ci krzywdy?
- Ja... - z trudem przełknęłam, gdy powróciło do mnie wspomnienie tego, jak mnie potraktował w hotelu.
Ale przecież nigdy dotąd nie skrzywdził mnie fizycznie, owszem bywał gwałtowny, czasami nawet bardzo, ale nigdy z premedytacją mnie nie skrzywdził. Rafael czekał, obserwując emocje pojawiające się na mojej twarzy. Bałam się tego, co będzie chciał zrobić. To chyba normalne, prawda? Tym bardziej dla kogoś takiego jak ja, kto generalnie o seksie wiedział wiele, ale z praktyką to raczej kiepsko. Całe moje doświadczenie to ten fascynujący mężczyzna, w oczach którego pojawił się żal.
– Ufam ci.
- Boże! – dotknął ustami mojego czoła składając na nim pocałunek – Nie zasługuję na ciebie, skarbie, ale przysięgam zabiję każdego, kto będzie chciał mi ciebie odebrać...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top