Rozdział 25 - Niewybaczalny błąd...

Rafael...

Jeżeli myślicie, że jestem jakimś cieniasem, tchórzem i kompletnym kretynem, który trzęsie dupą przed takim chucherkiem jak Ariela, to w obronie mojego honoru i żebyście nie ponieśli tego pomówienia dalej, wam przypieprzę.

Może i nie mam żadnego doświadczenia z kobietami, a tym bardziej z takimi jak moja wojowniczka. Może nie przemawia za mną staż związku i świadomość, że za kilka dni przejdzie jej wkurwienie na mnie i foch. Może dałem się po raz kolejny zaskoczyć i wyprowadzić jak cielę, ale wszystko co robię ma swój cel.

Znacie mnie... Działam na podstawie planu, który dopracowuję do cholernej perfekcji, przez co nie ma możliwości, aby coś mnie zaskoczyło. Muszę mieć kontrolę i nad własnym życiem i nad tym co robię. To ważne...

Wszystko ładnie i pięknie, ale raz jeden jedyny moje plany rozpieprzyła mała złotowłosa kusicielka i od tego czasu wszystko się sypie. Z początku wywoływało to moje niesamowite wkurwienie. Dla człowieka lubiącego porządek i ład we wszystkich aspektach życia, chaos to coś zupełnie abstrakcyjnego. Dlatego, gdy za sprawą Arieli znalazłem się w jakimś pieprzonym młynie, gdzie moje życie wywalało się do góry nogami, popychane jej małymi rączkami, a ja nie mogłem nic zrobić, tylko przyglądać się destrukcyjnej sile, z jaką to chuchro robiło ruinę we mnie i dookoła mnie, trafił mnie jebany szlag!

Zareagowałem w typowy dla siebie sposób, nie dopuszczając do siebie uczuć. W końcu, co ja tam mogłem wiedzieć o uczuciach? Na zimno, z nabytym przez lata cynizmem zaszufladkowałem moją przeciwniczkę, mając zamiar odpłacić jej za każdy sarkastyczny komentarz, jaki mnie obrzuciła od chwili pierwszego spotkania.

Gdzieś tam musiałem popełnić błąd, albo tak skupiłem się na planowanym odwecie i nieoczekiwanym pożądaniu, które we mnie zapłonęło za sprawą tej mojej małej wredoty, że nie zauważyłem maleńkiego pęknięcia w mojej lodowej zbroi. Dosłownie maleńki uszczerbek w wydawałoby się niezniszczalnej powierzchni.

Tyle wystarczyło tej kruszynie, aby chwycić mnie za gardło. Siła uczuć, z jakimi przyszło mi się zmierzyć była i jest powalająca.

Nie zawsze sobie z tym radzę.

Mówiąc szczerze, w tej chwili nie radzę sobie w ogóle.

Nie mam żadnego punktu zaczepienia, aby ruszyć do przodu. Po cichu liczyłem na to, że skoro Cristo narozrabiał i w tej chwili jedynie rozwód wchodzi w grę, a co za tym idzie, musi ruszyć całą procedura majątkowa, zacznę działać tak szybko, jak to tylko możliwe. Tym bardziej, że z tego co powiedział, bo ja kompletnie nie pamiętam nic z tamtego dnia, Alejandra chce załatwić to jak najszybciej.

Nigdy nie rozumiałem, co oznacza stwierdzenie kobieta zmienną jest. Miałem przeczucie, że może chodzić o ich niezrozumiałe dla większości mężczyzn problemy w wyborem ubrania. Tego przebierania się co chwila, łącznie ze zmianą makijażu i uczesania. Te wszystkie cuda wianki to nie moja bajka.

Nie interesował mnie ten temat na tyle, aby zgłębiać meandry kobiecej psychiki i tego jak reagują w różnych sytuacjach. Nie interesowała mnie fachowa literatura w tym zakresie, ponieważ, z wiadomych powodów, nie planowałem aż tak bliskiego związku z jakąkolwiek kobietą.

No i chyba poległem właśnie na tej przeszkodzie.

Teraz pomału dociera do mnie, że powiedzenie kobieta zmienną jest, to nie problem w wyborem kreacji, a ciągłe zmieniane opinii i postanowień. Ludzie, toż na dłuższą metę z tak mało zdecydowaną kobietą, to nic tylko urżnąć się w trupa w najbliższym barze i przeczekać ten czas podejmowania ostatecznej decyzji. Wczoraj mi się chciało, a dziś mi się odwidziało...

No i weź tu, kurwa, facet ogarnij temat! Nagle Alejandra doszła do wniosku, że skoro sześć lat czekała, to nikomu korona z głowy nie spadnie, jak poczeka jeszcze kilka tygodni.

Miałem na ten temat zdecydowanie odmienny punkt widzenia, ale co ja mogłem w starciu z Arielą i jej zastępem amazonek. Noż kurwa, nie mam możliwości dorwania tej małej wredoty z dala od stada, w jakim się poruszają. Wszędzie razem, jedna za drugą i to dosłownie i w przenośni.

Jak tak dalej pójdzie, przyjdzie mi kupić sieć i odłowić Arielę z łapanki, albo zrobić wjazd do loftu i zagarnąć dziewczę dla siebie.

Po raz pierwszy miałem sposobność zobaczyć je wszystkie cztery. Poza Arielą i Alejandrą, najmniej wiem o wysokiej blondynce, którą łączy coś z Moreau. Za cholerę nie możemy zdobyć żadnych informacji o tym, co, kto i z kim...

Cristo wścieka się na Kolumbijczyka, który póki co gdzieś się zawieruszył, bo od dobrych kilku tygodni nikt go nie widział pod klubem. Cristo z tego powodu raczej nie szlocha, a ja jako dobry przyjaciel nie uświadamiam go, że to, iż tych dwoje się nie spotyka, nie oznacza, że się nie widują. W końcu żyjemy w dobie Internetu, światłowodów i całkiem niezłych telefonów z porządnymi kamerkami. Już wystarczająco ma napieprzone w głowie.

Nowa dziewczyna, Gabriella, to egzotyczna piękność. Nie sprawdzaliśmy jej z Cristem, bo informacje podane w prasie w zupełności nam wystarczą. Dziewczyna ma taką władzę i możliwości, że lepiej jej nie wchodzić w drogę. Mówiąc szczerze, nie sprawiła na mnie wrażenia jakiejś pieprzonej księżniczki, co to ma więcej kasy niż rozumu. Zadziorna, ale daleko jej w tym do mojej kobietki i stanęła w obronie Arieli jak tylko zorientowała się, kim jestem. Czytelny znak, że moja reputacja znacznie mnie wyprzedza, a ja utknąłem w jednym miejscu.

Niepotrzebnie wyskoczyłem z tym durnym komentarzem, ale jak zobaczyłem ją w tej złotej sukni, od razu trafił mnie szlag. Dwie sekundy mi wystarczyły, aby zorientować się, że jej właścicielka zapomniała założyć pod spód pieprzonej bielizny. Noż ludzie, ile można tak pomiatać moimi zszarganymi nerwami?! A jak zobaczyłem to wielkie rozdarcie na plecach, odsłaniające złocistą skórę aż do tego cholernego tatuażu i dołeczków w dole pleców, to mało tam nie zszedłem na miejscu.

Jeżeli Ariela uważa, że wyjdzie w czymś takim do ludzi, to... No i, kurwa, dupa! Pogrozić to ja teraz mogę na odległość, wkurwiając się coraz bardziej, ale za cholerę nie mam prawa powiedzieć idź i zmień kieckę. To znaczy, prawo mam, bo Ariela jest moja i szczucie innych mężczyzn oraz nadmierne odsłanianie ciała, to coś, za co powinienem przetrzepać jej pośladki. Po prostu, krzyczenie na odległość, gdy ta uparta kobieta mnie nie słyszy, mija się z celem.

Jednym słowem... Brak mi władzy wykonawczej...

Wyrok zapadł, a na wykonanie i wymierzenie kary, muszę niestety poczekać i to nie wiem jak długo.

Na razie, póki co, zleciłem ludziom Sergio, baczne obserwowanie tego małego diablęcia. Nie chcę, aby wpakowała się w jakieś kłopoty. Na zewnątrz czatują miliony złych wilków, które tylko czekają, aby dorwać w swoje łapska taką kruszynkę.

Wracając do mojego Wielkiego Planu Odzyskania Arieli, w skrócie WPOA...

Plan jest, ale jak już wspomniałem, nie mam jak wdrożyć go w życie. Na razie postanowiłem uzmysłowić tej krnąbrnej kobiecie, że nie pozbędzie się mnie tak łatwo, a Rafael Sato powrócił do miasta. Zdeterminowany, aby odzyskać kobietę swojego życia i wyrwać ją z ramion każdego fiuta, który chciałby mi ją ukraść. Nie przejmuję się tym, że na moją obecność zareagowała obojętnością i złością, w końcu ma powód, aby trzymać mnie na dystans. Może jestem facetem wielkiej wiary, ale myślę, że gdy wyjaśnię całe to nieszczęsne zdarzenie, szybko jej przejdzie. Moja kobieta nie potrafi długo trzymać urazy, a tym bardziej darzyć kogoś takimi uczuciami jak nienawiść.

Po tym jak wykopała mnie w poniedziałek, dając na odchodne tę pieprzoną kopertę, postanowiłem dać jej odrobinę swobody. Nie za dużo, aby nie zapomniała o mojej obecności. Skoro nie chciała spotkać się ze mną osobiście, ponowię próbę raz, i kolejny raz, gdyby zaszła taka potrzeba. Jednym słowem, do skutku. W końcu zmięknie i mnie wysłucha. Jeden dzień to i tak cholernie długo dla gościa, któremu cholernie się śpieszy. Niestety, z wielkim trudem i narastającą irytacją musiałem przyjąć na klatę kolejną porażkę we wtorek plus widok Arieli w tej cholernej sukni. Chyba jednak troszkę się przeliczyłem w ocenie sytuacji, ponieważ jest już pieprzony piątek, a ona nie odebrała żadnego połączenia ode mnie, a dzwoniłem kilka razy. Kilkadziesiąt, żeby być szczery.

- Rafa?

- Ariela Russell, nie mogę odebrać. Zostaw wiadomość.

Rozłączyłem się z chwilą, gdy zabrzmiał dźwięk na poczcie głosowej. To już chyba z dwudziesty raz dzisiaj. Jakieś czterdzieści pięć razy w czwartek i mniej więcej tyle samo w środę. Możecie powiedzieć, że coś ze mną jest bardzo nie w porządku. Pewnie nawet przyznałbym wam rację.

Powoli kończy mi się cierpliwość... Mam przeczucie, że im dłużej zwlekam, tym złość Arieli rośnie coraz bardziej. Nie wiem, co robić, bo nie odbiera ode mnie telefonów, ani nie odpisuje na emaile i opracowanie nowego planu z każdym mijającym dniem staje się pieprzoną koniecznością, jeżeli chcę odzyskać moją kobietę. Nie miejcie wątpliwości. Chcę, czy muszę, to w moim wypadku bardzo delikatne określenia.

Nie odbiera, a ja mimo to dzwonię z uporem maniaka tylko po to, żeby usłyszeć jej głos. Tak właśnie napieprzyło mi się w głowie. Pewnie ma to swoją medyczną nazwę, ale nie mam najmniejszego zamiaru zgłębiać dalej tego tematu. Dla własnego zdrowia psychicznego wmawiam sobie, że to też odmiana uczuć. Skoro dopadły mnie te wszystkie uczucia, które tak mnie załatwiły, że nie poznaję samego siebie, to jedno więcej czy mniej niczego istotnego do sprawy nie wniesie. Mam pierdolca na punkcie tej kobiety i na tym poprzestanę.

- Rafa, do licha...

Biorąc głęboki oddech otrząsnąłem się z tych wszystkich pogmatwanych myśli, krążących w mojej głowie i spojrzałem przez ramię na Crista. Był piątkowy wieczór, a my jak dwóch kosmonautów, których rakietę wyjebało daleko od Układu Słonecznego i teraz dryfują sobie w Kosmosie, siedzimy sobie w domku...

Wielka plazma w salonie jest ciemna, bo po cholerę włączać to diabelstwo, skoro i tak nic nie oglądamy. Siedzimy, sączymy drineczki i w zasadzie każdy z osobna pogrążony jest w swoich myślach. Cristo zapewne kombinuje co dalej ma robić z Alejandrą, a ja jak to właśnie wam przedstawiłem, stalkuję moją kobietę.

Ileż w tym małym ciałku złości! Ja już dawno bym się poddał i chociaż odebrał jebany telefon, żeby nawrzucać dzwoniącej osobie. Ale nie moja wredota... Oprócz anielskiego imienia, ma zajebiście anielską cierpliwość, której we mnie nie znajdziesz za groma.

Odetchnąłem czując baczne spojrzenie Crista i odpychając się ramieniem od szyby, do której byłem przyklejony sam nie wiem jak długo, spokojnie podszedłem do barku. Szkoda robić kilometrów i wstawać za każdym razem, gdy będę chciał sobie dolać, pomyślałem zabierając whisky. Usiadłem w fotelu, stawiając flaszkę na podłodze pomiędzy nogami.

- Odłóż, kurwa, ten telefon – warknął widząc jak przykładam telefon do ucha.

- Ariela Russell, nie mogę odebrać. Zostaw wiadomość.

Spojrzenie Crista odzwierciedlało dokładnie to, co o mnie myśli, ale chyba na wszelki wypadek, gdyby poza tym, że rzuciło mi się na mózg, miałbym mieć problemy ze wzrokiem, postanowił mnie oświecić.

- Tobie już kompletnie odjebało – parsknął. – A myślałem, że tylko ja mam napierdolone we łbie przez kobietę. Co tym razem?

- To co zawsze – wzruszyłem ramionami popijając whisky. – Powiedz mi... Masz większe doświadczenie z kobietami. Jak długo może się gniewać? No wiesz... Minęły ponad trzy tygodnie, a ta kobieta wciąż pała do mnie takim gniewem, jakby to stało się dopiero co. Jest jakiś schemat?

Prawdę powiedziawszy, nie było kiedy porozmawiać, a raczej nie miałem ochoty wysłuchiwać tych wszystkich obelg, jakie bym usłyszał, gdybym powiedział co takiego wydarzyło sie w hotelowym apartamencie. Pewnie Cristo myśli, że się pokłóciliśmy, i dlatego wyjechałem do Nowego Jorku, żeby dać Arieli czas na ochłonięcie. Ja pieprzę... Żeby to było tak cudownie proste, jak zwykła kłótnia. 

Cristo parsknął rzucając mi rozbawione spojrzenie. Dobrze mu się śmiać, draniowi. Zanim pozwolił Alejandrze napieprzyć sobie we łbie, bzykał wszystko co ma cycki. No, kurwa, jakby nie było, musiał liznąć trochę bojowego doświadczenia.

- Rafa, naprawdę oczekujesz ode mnie tego rodzaju porad? Zobacz, jak koncertowo spierdoliłem własne życie i zastanów się jeszcze raz, czy oczekujesz od takiego gościa jak ja jakichkolwiek wskazówek, jak rodzić sobie z kobietą.

Ma rację... Żaden z niego autorytet. Wyzerowałem drinka, nawet nie czując smaku alkoholu. Szlag by to trafił! Jak tak dalej pójdzie, to wyląduję na odwyku w jakimś miłym ośrodku, gdzie przy okazji będą mnie leczyć z rozpieprzonej wątroby.

Jakieś sugestie? Fachowa literatura? Opinie specjalistów? Może kursy on-line? Cokolwiek, do cholery!      

- Kobiety to takie skomplikowany istoty – zacząłem swój pijacki monolog patrząc przed siebie. – Niby to takie kruche i słabe, a jak zajedziesz takiej za skórę, to oskalpuje cię przy użyciu maszynki go golenia.

- Maszynki? – parsknął Cristo. – To twoje diablę nie potrzebuje czegoś takiego. Jej wystarczy ostry język. ¡Dios! Ileż w tym maleństwie energii. Jesteś pewien, że chcesz...

- O tak... Zdecydowanie chcę. Tylko nie wiem jak się do tego zabrać.

- Słuchaj... Wiem, że sytuacja jest cholernie skomplikowana i nie po twojej myśli. Doskonale zdajesz sobie sprawę, że ja pierwszy nie złożę pozwu rozwodowego. Nie po to tyle walczyłem, żeby pozwolić jej teraz tak łatwo odejść. Jest tak, jak powiedziałem po spotkaniu z adwokatami. Jeżeli Alejandra chce dostać rozwód, będzie musiała sama złożyć dokumenty do sądu.

- A jak to zrobi?

- Będę przeciągał tak długo jak się da. Nie zrezygnuję z niej, nie po tych wszystkich latach i nie dla tego kurewskiego najemnika. Navarro nie zasługuje na taką kobietę, jak Alejandra, a ona nie będzie z nim szczęśliwa. Będzie ją zdradzał, ten typ tak ma...

Wyłączyłem się dając Cristowi pogrążyć się w żalach.

Czy ja, będąc na miejscu Crista, pozwoliłbym Arieli odejść ode mnie? Czy pozwoliłbym jej związać się z innym mężczyzną, nawet mając świadomość tego, że będzie ją traktował jak królową? Potrafiłbym żyć, myśląc każdego dnia o tym, że gdzieś tam, daleko ode mnie, jakiś pojebany sukinsyn właśnie dotyka kobiety, która jest moją duszą?

Zacisnąłem szczęki, czując jak rośnie we mnie wściekłość. Przysięgam, za chuja nie pozwoliłbym na to. Walczyłbym o nią do ostatniego oddechu i bicia serca, bo chociaż nie spodziewałem się tego, w moje życie wkroczyła drobna blond piękność, rozjaśniając wszystko pieprzonymi kolorami tęczy. Narozrabiała, to niech teraz weźmie za to odpowiedzialność. 

Miałem ochotę ponownie zadzwonić... Choćby po to, aby usłyszeć jej głos. Ciekawe co teraz robi? Grupa Sergio była w Glasgow, gdzie to małe diablątko pojechało rano, wraz z ochroniarzami. Dostałem tylko informację, że jest bezpieczna, ale zdjęcia z obserwacji dostanę najprawdopodobniej jutro. Z całą pewnością wróciła już bezpiecznie do loftu. Wszędzie ją nosi, pomyślałem uśmiechając się, podczas gdy Cristo dalej nawijał. Może i bym skupił się na tym co pieprzy, ale jak wspominałem wcześniej. Żaden z niego ekspert w nurtującym mnie zagadnieniu, jakim jest związek z kobietą.

Uwierzycie? Dwie niedorajdy zapijają smutki... Życie jest kurewsko pojebane, to moje zdanie. I wiecie co? Właśnie doszedłem do wniosku, że mam dość milczenia Arieli. Dość fochów i tych wszystkich akcji, po których nic tylko urżnąć się w trupa i czekać na reinkarnację, licząc, że w następnym życiu ta kobieta nie okaże się taką uparta istotą.

Spojrzałem na zegarek na nadgarstku. Szlag, prawie dziesiąta wieczór. Dzisiaj jest już za późno na wizyty, tym bardziej, że już mam nieco w czubie, a przy mojej kobiecie trzeźwość i pełna koncentracja są niezbędne. Jeszcze niczym we mnie nie rzucała, ale lepiej być przygotowanym na wszystko.

Westchnąłem dolewając whisky. Cristo wszedł na jakiś wyższy poziom, rozważając właśnie najlepsze sposoby uśmiercenia kolumbijskiego najemnika. Przymknąłem oczy, modląc się, żeby to było tylko takie pierdolenie pijanego faceta. Naprawdę nie miałem ochoty wyciągać jego dupska z pierdla. Jeszcze jednej sprawy nie załatwiliśmy, a prawo karne, tak jak i rodzinne to nie moja bajka...

Zapowiada się zajebiście długa noc...

***

KURWA!

Zacisnąłem powieki, czując uporczywe łomotanie w skroniach. Obudziłem się jakieś pół godziny temu i choć wtoczyłem się pod prysznic, za cholerę nie czuję się lepiej. Jeżeli czuję się tak jak wyglądam, to tylko pogratulować mi wczorajszego pijaństwa z de la Hoja. Tak w zasadzie, to chyba mogę przypisać mu pełną odpowiedzialność za to wszystko. Powiedzmy, że jego pijackie wynurzenia spowodowały u mnie nagłe łaknienie, a że pod ręką stała butelczyna...

Nie mam pojęcia jak dotarłem do własnego łóżka i nie mam cholernego pojęcia, jak uda mi się przetrwać nadchodzący dzień. Stałem w otwartym na salon aneksie kuchennym, opierając się rękami o granitowy blat wyspy.

- Chryste!

Zacisnąłem powieki, przeklinając pod nosem dekoratora wnętrz i pieprzone białe fronty szafek w kuchni, które teraz odbijając słońce wypalały w moim mózgu krwawą ścieżkę. Chyba najwyższy czas na jakiś remont...

Cholernie mnie suszyło i zapewne najlepszym lekarstwem byłby mały klin, ale na samą myśl o alkoholu dostawałem drgawek. Jak dorwę Crista, to jak tu stoję, wpieprzę mu przy najbliższej okazji. Będzie się wyczołgiwał z klatki. Będzie krwawił jak zarzynany prosiak...

Nawet nie drgnąłem, gdy obok mnie pojawiły się wielkie opalone dłonie. Proszę bardzo! Sprawca wczorajszej libacji i zapijania smutków!

- Nawet się, kurwa, nie odzywaj – wyszeptałem ochrypłym głosem.

- Nigdy więcej, Rafa – wysapał przesuwając trzęsącą się rękę w stronę dzbanka z wodą. Przynajmniej na siłę, pogratulować. – Chcesz?

W porządku... Może nieco złagodzę skopanie mu tyłka. Ja w tej chwili nie miałem siły ruszyć palcem, nie mówiąc już o tak wielkim wysiłku, jakim było nalanie wody. Prysznic i dotarcie do salonu to jak na chwilę obecną kres moich możliwości. A wszystko przez tego pijaka...

Z zamkniętymi oczami, mobilizując wszystkie pokłady siły uniosłem szklankę do ust. Dobry Boże... Po cholerę chlać to gówno, skoro woda smakuję tak wyśmienicie? Dobrze, że piliśmy w samotności. Jeszcze tylko tego brakuje, żeby świadkiem naszego upodlenia były nasze kobiety...

Koniec świata! Zobaczcie jak bardzo mam popieprzone w głowie, skoro przejmuję się takimi rzeczami. Jeszcze niedawno olałbym to, czy ktoś mnie widział, czy nie. Nie sądźcie tylko, że chleję na umór i mam problem z alkoholem. Daleko mi do tego. W zasadzie, ostatni, gdy tak się upodliliśmy, miał miejsce jakieś cztery lata temu. Parę dni potrwało, zanim wydobyłem Crista z pijackiego dołka po tym, jak Alejandra nie przyleciała na pogrzeb matki. Możecie mi wierzyć na słowo. Kilka dni więcej, a nasze wątroby nadawałyby się do przebadania.

Reasumując... Picie z Cristem, gdy w naszych głowach panuje taki huragan myśli spowodowany przez kobiety, to nie jest najlepszy pomysł. Powiem więcej... Zajebiście zły pomysł! Miałem jechać do Arieli, ale w taki stanie to raczej nie odważę się jej pokazać na oczy.

Cristo chyba jednak lepiej toleruje tak duże dawki alkoholu niż ja. Przynajmniej tak to wygląda z mojej perspektywy, bo poza uniesieniem szklanki, dalej stoję jak kołek zastanawiając się, jakim cudem przeżyję ten kurewski dzień! A on? Wolno, ale jednak stać go na jakiś ruch, porusza się po kuchni. Jemu nie przeszkadza kolor szafek, podczas gdy ja wciąż nie jestem w stanie unieść głowy i spojrzeć na ich oślepiającą biel.

Przerwałem użalanie się nad sobą, gdy przede mną pojawiła się kolejna szklanka, tym razem z musującymi pastylkami w środku. Nagroda Nobla za tabletki na kaca...

Dobrych kilka godzin później, po porządnej drzemce w zaciemnionej sypialni i litrach wody, poczułem się prawie żywy. Odświeżony po zimnym prysznicu, narzuciłem na siebie spodnie od dresu i omijając szerokim łukiem uszczuplone w nocy zapasy alkoholu, doczłapałem się do kuchni. Cristo, ubrany w jeansy i T-shirt, siedział na wysokim krześle, popijając kawę i sprawdzając coś w swoim telefonie. To właśnie ten zapach skłonił mnie w końcu do podniesienia dupy.

Penthouse najeży do holdingu, więc Cristo jest jego właścicielem, ale do cholery! Ma swój apartament, a wygląda, jakby właśnie przeprowadził się do mojego.

- W dzbanku – rzucił patrząc na mnie z krzywym uśmieszkiem.

Zmieniłem zdanie... Dalej chcę powycierać nim wszystkie kąty. Walenie w worek to żadna frajda, a Cristo jest wymagającym przeciwnikiem.

- Możesz się przestać nabijać – warknąłem, gdy zbawcza moc kofeiny dotarła do mojego mózgu. Prawie żywy... - Ostatni raz pozwoliłem ci w mojej obecności wziąć do łapy butelkę.

- Nikt nie kazał ci pić – wytknął wciąż tym idiotycznym uśmiechem. – Masz swój rozum...

- A ty jak wypijesz to nie potrafisz się przymknąć – warknąłem masując skronie. – Miałem dość twojego pieprzenia, po którym wizja twojego meksykańskiego dupska za kratkami stawała się naprawdę wyraźna.

Z tego co pamiętam, to ten głupek planował już przejęcie wszystkich interesów Navarro, łącznie z seksklubami. Dalej pieprzył coś o prywatnej wyspie i wywiezieniu tam najemnika. Jak wam powiem, że planował wybudowanie tam swojego prywatnego Alcatraz, to wierzcie mi... Ten furiat jest do tego zdolny.

- Jeżeli to miałoby usunąć tego najemnika z życia mojej żony, to możesz być pewien, że mówiłem poważnie.

Mam na ten temat inne zdanie, bo po minie Crista wiedziałem, że nawet nie pamięta, o czym pieprzył ostatniej nocy.

- A co mówiłem?

No jestem cholernym geniuszem! Widzicie? Nie pamięta, a ja z pewnością nie przypomnę mu tych głupot. Wzruszyłem ramionami.

- Trenowałeś ostatnio?

- Masz ochotę na mały sparing? - spojrzałem na Crista. – Zapraszam.

- Wiesz, że zawsze – parsknął wskazując na mnie jedną ręką. W drugiej trzymał kubek z kawą. – Wyglądasz, jakbyś naparzał na siłowni.

- A ty to może nie?

- Fakt. Gdzieś trzeba wyładować frustrację. Może nie powinienem, ale cieszę się, że nie jestem w tym sam. Dobrze wiedzieć, że najlepszy kumpel liznął choć trochę tej słodyczy, a twoja pani dba o to, żeby nie zabrakło ci motywacji – rzucił wpatrując się w telefon.

Przyjebać mu to mało, warknąłem w myślach. Gdybym teraz pokazał jak bardzo zirytował mnie ten komentarz, Cristo nie dałby mi żyć. A ja uważałem go za mojego przyjaciela... Jak bardzo człowiek może się pomylić.

Dopiero po chwili dotarło do mnie w pełni to, co powiedział. Wyprostowałem się, zaciskając palce. Znam Crista. Wiem, że nie jest typem faceta, który pieprzy coś bez sensu. Wszystko co mówi ma jakieś znaczenie Czułem, że nie spodoba mi się to co za chwilę usłyszę.

- Motywacji, mówisz.

Rozejrzałem się po kuchni i salonie, sam nie bardzo wiedząc czego szukam. Było wczesne popołudnie. Coś w mojej głowie świszczało... Jakieś niejasne wciąż przeczucie związane właśnie z Arielą. Wiadomo, przez własne pijaństwo i pośrednio przez de la Hoja nie ma mowy, żebym dzisiaj pojechał do klubu. Jak mówiłem, potrzebne mi wszystkie zmysły i to działające na zwiększonych obrotach.

Nie, to było coś innego...

- Sergio...

Noż kurwa! Przecież czekałem na raport z wczorajszej obserwacji. Ponownie sprawdziłem godzinę i jakby nie było, facet powinien być tu już dobrych kilka godzin temu. Nigdzie nie widziałem teczki, w której zazwyczaj przynosi wszystkie zebrane materiały.

- Spokojnie, Rafa. Dzwonił jakiś czas temu. Przywiezie wszystkie materiały z ostatnich dni.

- Wydarzyło się coś, o czym powinienem wiedzieć?

Cristo uniósł głowę, odrywając spojrzenie od ekranu telefonu.

- Na bankiecie Ariela przedstawiła nam takiego wysokiego blondyna - wypalił niespodziewanie. - Pamiętasz jak się nazywa?

Zdziwiony pytaniem zmarszczyłem brwi patrząc uważnie na de la Hoja. Zaczynam świrować, albo coś przede mną ukrywa. Cristo na doskonałą pamięć i założę się, że pamięta nazwisko tego wymoczka. Zazgrzytałem zębami, czując narastającą wściekłość. Ten stan zawieszenia, gdy Ariela z uporem i konsekwentnie ignoruje wszystkie moje próby kontaktu, a przez to również niemożliwość wytłumaczenia się z tego co zrobiłem, za cholerę nie poprawia mojego podłego samopoczucia.

- To Nathaniel Morton – warknąłem zaciskając pięści.

- Wiesz, że wczoraj się ożenił?

Zabrakło mi powietrza... Poczułem się, jakby właśnie wyszarpano mi z piersi serce. Pazurami, rozcinając skórę, mięśnie i kości... Jednym cięciem. Potrząsnąłem głową, starając się wyrzucić z niej wciąż rozbrzmiewające w niej echo słów Crista.

- To niemożliwe... - wyszeptałem patrząc dookoła dzikim wzrokiem.

Nie... To nie może być prawda! Przecież to nie może tak się skończyć, do licha! Nie moja Ariela, na Boga! Ona jest moja!

- Rafa, do licha!

Poczułem szarpnięcie. Ciężka ręka Crista zatrzymała mnie w miejscu. Próbowałem zrzucić ją z siebie, ale zamiast tego, poczułem jak Cristo przygniata mnie do ściany. Skurwiel przyduszał mnie, dociskając przedramieniem moją szyję. Zaczęło brakować mi powietrza, a przed oczami tańczyły czarne punkty.

- Uspokój się, pojebańcu – syknął unikając mojego łokcia. – Kurwa!

Naparł na mnie swoim cielskiem, wyduszając ze mnie powietrze. Jeszcze przez chwilę próbowałem się uwolnić, warcząc przez zęby i wyzywając sukinsyna na czym świat stoi, ale nawet na ułamek sekundy nie zwolnił swojego uścisku.

- Puść mnie – wydusiłem resztką sił.

- Uspokoiłeś się?

- Cristo, kurwa mać, powiedziałem puść mnie!

- Puszczę, ale jak zobaczę, że zaczynasz szaleć, to ci przypierdolę, rozumiesz? – rzucił ostrzeżenie, po czym powoli zmniejszał nacisk na moją szyję. – W porządku?

Gdybym nie był tak kurewsko słaby to przysięgam, przypierdoliłbym mu teraz w ryj! Przyjaźń przyjaźnią, ale to był pierwszy raz, gdy obezwładnił mnie w taki sposób. Chryste!

Oparty plecami o ścianę położyłem dłonie na udach i z pochyloną głową starałem się uspokoić oddech i wrzącą we mnie furię. Kurwa mać! Wszystko przepadło! Zabrakło mi czasu... Czy to na swoje wesele Ariela ubrała tę złotą suknię? Czy to dla tego sukinsyna tak się wystroiła? Kiedy ja siedziałem jak ten ostatni kretyn, planując jak odzyskać moją kobietę i dzwoniąc do niej co kilka minut, ona w tym samym czasie składała przysięgę... Kiedy razem z Cristem zalewałem swoje sumienie, Ariela tańczyła w ramionach swojego, kurwa, męża!

Jest mężatką... Gwarantuję, że nie zdąży się nacieszyć zmianą stanu cywilnego, bo wkrótce będzie wdową!

- Możesz mi teraz powiedzieć, co wydarzyło się na tym jebanym bankiecie?

Uniosłem głowę wciąż dysząc jak po przebiegnięciu maratonu. Ma facet szczęście, że zareagował błyskawicznie. To jest właśnie to... Pieprzona utrata samokontroli. Opanowanie emocji... Coś, na co pracowałem ponad połowę swojego życia i co jak wydawało mi się jest pod moją całkowitą kontrolą. Nie istniało nic na tym cholernym świecie, co mogłoby mnie jej pozbawić. Nic, dopóki w moje życie nie wpadła ta złotowłosa kusicielka w czerwonym negliżu i wyzwaniem w oczach. W tych małych dłoniach dzierży całe moje życie, w tym klucz do tej strony mojej osobowości, która powinna zostać zamknięta na wieczność.

- Ta blondynka, Barbara... Zna Arielę i wiedziała o niej takie rzeczy, do których twoim chłopakom nie udało się dokopać. Pociągnąłem ją za język i dowiedziałem się, że ten cały Nathaniel – warknąłem z nienawiścią – jest narzeczonym Arieli i w przyszłym roku mają wziąć ślub.

W tym momencie zaczęło mi się nieco przejaśniać w głowie. Pewne rzeczy się nie zgadzały, bo do licha...

- Twoja Ariela i ten cały Nathaniel? Jesteś tego pewien?  

- Jestem. Poza tym, sam widziałem jak macał ją na moich oczach. Wściekłem się. Znasz moje zasady, Cristo. Wiesz, dlaczego to dla mnie tak cholernie ważne. Gdy okazało się, że Ariela jest zaręczona i nawet słówkiem nie wspomniała o narzeczonym rogaczu, dostałem szału.

- Ja pierdolę... Coś ty zrobił?

Wyprostowałem się i z zaciśniętymi pięściami spojrzałem na Crista. Nie jestem z tego dumny. Nie jestem dumny z siebie, bo żadna kobieta nie zasługuje na takie traktowanie. Ale zrobiłem to, powodowany zranioną dumą i zazdrością.

- To co wtedy wydawało mi się słuszne. Zaciągnąłem Arielę do apartamentu, pieprzyliśmy się całą noc, a rano rzuciłem jej pieniądze na łóżko i wyszedłem.

- ¡Dios! Ciebie już całkiem popierdoliło!

- Wiem, nie musisz mi o tym mówić. Kurwa, myślisz, że nie żałowałem? W każdej jednej sekundzie. Wciąż mam przed oczami wyraz jej twarzy, gdy siedziała w łóżku... Kurwa, Cristo! Wszystko się zjebało...

Jak mam teraz o nią walczyć? Nie wyobrażam już sobie życia bez tej kobiety, rozumiecie?

- Rafa...

Przyjrzałem się Cristobalowi... Ton, jakim wypowiedział moje imię postawił na baczność wszystkie moje instynkty. Jeżeli coś się stało Arieli... Jeżeli ten kurewski Morton coś jej zrobił... To jebane miasto spłynie krwią tego skurwiela, przysięgam.

- Nathaniel Morton ożenił się wczoraj w Glasgow. Rzeczywiście, Ariela była na ślubie i na weselu. Jako gość, Rafa.

Jako gość? O czym on pieprzy, na rany Chrystusa? Jak można być gościem na własnym ślubie?

- Rozumiesz? Morton ożenił się z niejaką Katie Wallace, córką byłego premiera Szkocji. Ta cała Barbara świadomie wprowadziła cię w błąd, albo miała nieprawdziwe informacje. Stawiałbym raczej na to pierwsze, zważywszy na to, że ewidentnie pchała ci się na fiuta, a ty ewidentnie byłeś zainteresowany Arielą.   

- Ale...

Jezu Chryste!

Teraz dopiero zjebałem!

Czy może być gorzej? 

Myślałem, że jednak nie może...

Żyłem w pieprzonym błędzie.

Piekło dopiero nadciągało...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top