Rozdział 24 - Nie zawsze można wygrać...

Arii...

Ech, życie... Gdybym przewidziała wczorajszy dzień, za cholerę nie wyłączyłabym monitoringu w salonie. Zrobiłabym potem setki kopii tego nagrania i codziennie wysyłałabym do de la Hoja, tak dla zasady i z zemsty. Nic tak nie poprawia dziewczynie humoru, jak porządny shopping bez limitu na karcie i... facet na kolanach. Oczywiście nie z pierścionkiem w garści, ale ze łzami w oczach, przygnieciony poczuciem winy. A na deser – mina Rafaela, gdy opuszczał nasz apartament. Przed wyjściem wręczyłam mu kopertę. Trzas pras, załatwione.

To nic, że ten mały podły organ, zwany szumnie sercem, jakoś dziwnie reaguje od tego czasu. Przyzwyczai się, nie ma wyjścia. Nie oznacza to, że już skończyłam z rozrzutnym mecenasikiem. Ja się dopiero rozkręcam.

Na razie pojawiły się inne, ważniejsze sprawy, niż podła gadzina i sposób, jak do cholery udało mu się przemknąć przez moje wysokie mury. Żadnego alarmu przeciwlotniczego nie słyszałam, a i Ferguson, prawnik z Nowego Jorku, z którym współpracowałam, słowem się nie zająknął, że Sato jest w Edynburgu. Możliwe, że dopiero gadzina przyleciała, stąd udało mu się mnie wziąć z zaskoczenia. Nic to...

Tak jak mówiłam, mam teraz ważniejsze sprawy i raczej prędzej czy później, znowu będę musiała spotkać się z nim w sprawie Lucy. Ponieważ podła zagrywka Cristobala uniemożliwiła przeprowadzenie unieważnienia, Lucy zdecydowała się na rozwód. Nie mam co liczyć na to, że miły i sympatyczny mecenas Ferguson dalej będzie prowadził sprawy de la Hoja, skoro jego nadworny dupek zjawił się w mieście. W moich planach na przyszłość z całą pewnością nie ma pobytu za kratkami, a w tej chwili zabiłabym drania, gdybym tylko miała taką możliwość. Dla własnego bezpieczeństwa niech się na razie lepiej trzyma z dala ode mnie. Jak to powiedziała Dani? Pomarańczowy to nie jest kolor na ten sezon.

Póki co, aby nie kusić przeznaczenia, postanowiłam na kilka dni wyrwać się z Edynburga. Gadzina buszuje w Szkocji, Ariela będzie buszowała na 5th Avenue w Nowym Jorku. Przy okazji odbębnię te cholerne konsultacje z panią James, do której chyba nie trafiały moje zapewnienia, że nie interesuję się budownictwem miejskim. Kłamstwo, mam nos jak Pinokio, ale naprawdę próbowałam wszystkiego. W końcu uległam i, że tak powiem, połączę jedno z drugim. Służbowo i prywatnie robię wypad na kilka dni do Nowego Jorku.

Po całej tej zadymie z de la Hoja, dziewczyny skupiły się na Lucy, a ja na czekającym mnie spotkaniu, którego za diabła nie mogłam uniknąć.

- Arii? – rozmyślania przerwał mi głos Gabi, która weszła właśnie do mojego pokoju. – Jesteś pewna, że chcesz założyć taką sukienkę na ślub?

- A co z nią nie tak? – pytam, chociaż doskonale wiem, o co jej chodzi.

- No wiesz, poza tym, że jest cała z koronki, bez podszewki a ty nie będziesz miała na sobie nawet skrawka bielizny? Twój ojciec dostanie szału, gdy się w niej pojawisz w kościele, nie mówiąc już nic o dziennikarzach. Jak nic znowu trafisz na pierwsze strony.

To jest właśnie ten zakład, o którym w tak uprzejmy i wcale nienamolny sposób przypomina mi codziennie podły Nathan, w każdej wysłanej do mnie wiadomości. Takiego kuzyna to na rękach nosić, słowo daję! Na swoją obronę mogę powiedzieć to, że miałam niespełna sześć lat i nie miałam pojęcia, że:

Po pierwsze, że ta gnida zapamięta wszystko, tym bardziej, że chwilę wcześniej zrypał się z drzewa. W ten właśnie sposób stracił swojego pierwszego mleczaka, a ja przegrałam zakład.

Po drugie, że ten gamoń znajdzie kobietę, która gotowa jest wziąć na siebie to wielkie brzemię bycia żoną takiego głupka.

Po trzecie, że do czasu, gdy przyjdzie mi wywiązać się z zakładu, a tak w ogóle to zakładałam, że nie przegram, mój wygląd zmieni się tak bardzo.

Rozumiecie, mając sześć lat nie myślałam jeszcze o stanikach, szpilkach i seksownej bieliźnie. Nie wiedziałam, że mój biust z zacnego minus cztery, w porywach do minus dwóch, gdy tłuszczyk tworzył coś na podobieństwo biustu, wzbije się na miły dla oka i dobry do pomacania rozmiar C. Dla osoby tak szczupłej i niskiej jak ja, ale bez przesady, żaden ze mnie kurdupel, miseczka C to bardzo wyraźny znak, że uprząż na cycki jak najbardziej wskazana.

- Gabi, kochanie. Ja po prostu nie mam wyjścia. Przegrałam zakład z Nathanem, sędzia już się chyba przyzwyczaił, a prasa lata mi koło du...

- Okej, okej. Rozumiem o co ci chodzi – przerwała mi uśmiechając się szeroko. – Przymierz ją i przyjdź się pokazać, będziemy na ciebie czekały w salonie. Wieczorem idziemy z dziewczynami potańczyć. Masz ochotę na małe szaleństwo na parkiecie?

- A wiesz, że tak? Po weselu lecę na kilka dni do Stanów, więc nie będziemy się widziały. Poza tym potrzebuję chyba jakiś wakacji, ostatnie tygodnie były raczej intensywne i muszę naładować akumulatory.

- To nie jest głupi pomysł, wszystkim nam się przyda wypoczynek. Masz ochotę na nasze towarzystwo?

- Nie zadawaj głupich pytań, Gabriello Haddad. A teraz dawaj ten strzępek materiału i przygotujcie się na wielkie wejście.

Wbiłam się w to cudo i stanęłam przed lustrem. O jasna cholera! Suknia jest piękna, cała ze złotej koronki, przylega do ciała, jak druga skóra, u dołu rozszerzając się, a kilka pionowych rozcięć z wszytymi falbanami z cieniowanego złotego tiulu czyni z niej prawdziwe dzieło sztuki. Delikatne kwiatowe ornamenty były wyszywane złotą nicią i co tu ukrywać, zasłaniały jedynie strategiczne miejsca. Ewidentnie widać, że nie mam na sobie bielizny, ale jak zakład to zakład.

- Rany Julek, chyba nie masz zamiaru pokazać się w tej... w tym... - szok na twarzy Dani był dokładnie tym, co sama poczułam, gdy zobaczyłam się w lustrze, mi też zabrakło słów. – Arii, aniele, wyglądasz, jakbyś była naga!

- Uwierz mi, Dani, że wiem o tym – odpowiedziałam podziwiając swoje odbicie w szybie. Jeszcze tak odjechanej kiecki to ja na sobie nie miałam. - Mam oczy i widziałam się w lustrze.

- Więc, dlaczego chcesz ubrać coś takiego na ślub, skoro wiesz, że będzie tam masa dziennikarzy?

- Już mówiłam, przegrałam zakład z Nathanem.

- A czego dotyczył ten zakład? Szerzenia pornografii?

- Zaraz tam pornografii – zaprotestowałam broniąc mojej odjechanej kiecki.

- Arii, o co się z nim założyłaś?

Zatrzymałam się w swoim tańcu i stanęłam naprzeciwko dziewczyn zaplatając palce na brzuchu.

- No Dani, to było tak... Miałam sześć lat, a ten głupek powiedział, że jemu pierwszemu wypadnie mleczak. Znacie mnie, nie lubię żyć pod presją, a dla sześciolatki sprawa pierwszeństwa w każdej sytuacji to problem globalny. Wiedziałam, że ma lęk wysokości i powiedziałam, że jak wlezie na drzewo, skoczy i wybije sobie zęba, to ja na jego ślub przyjdę bez bielizny - wzruszyłam bezradnie ramionami. - No i gamoń skoczył.

- Ja pieprzę!

- Uwierz mi, aniele, zareagowałam tak samo i wtedy, choć byłam pewna, że żadna dziewczynka nie będzie chciała takiego szczerbola, i trzy tygodnie temu, gdy powiedział, że się hajta.

Wiem... Honorowanie dziecięcego zakładu to głupota. Ale honorna ze mnie kobitka, a ten głupek nie odpuszcza. Nie pozostało mi nic innego jak poprosić Gabi o pomoc. Ponieważ czasu było mało, przerobiła jedną z gotowych sukienek. Usunęła podszewkę i dokonała kilku innych koniecznych poprawek. Jestem niższa od niej, więc rozumiecie...

Okręcam się jak fryga patrząc jak dół sukni cudownie faluje i nie mogę wyjść z podziwu. Ładnemu we wszystkim ładnie, ale bez słodzenia, wyglądam w niej zajebiście.

- To się nie dzieje naprawdę – jęczała Dani wpatrując się w sufit.

- Odezwała się ta, co miała chustkę do nosa w seksklubie – wytknęłam.

- Miałam majtki!

- Mały trójkącik koronki, wielkie mi majtki. Może zapytamy o opinię osobę, która doskonale się orientuje w zakresie damskiej bielizny? Cruz będzie miał zapewne wiele do powiedzenia w temacie tej twojej bielizny – zaśmiałam się złośliwie. –Daj spokój, aniele. Zakład to zakład, sama wiesz. Gdybym wygrała...

- Ale nie wygrałaś, skarbie – podsumowała sytuację Lucy. – Dajcie spokój, dziewczyny, suknia nie jest taka zła. Nosiłam już gorsze.

- Tak, ale na pokazach, Lucindo Romero, a nie na ślubie – Dani nie dawała za wygraną.

- Dla mnie wygląda jak milion dolarów – swoją opinię wyraziła Gabi, za co posłałam w jej stronę wielki uśmiech.

- Dziewczyny, proszę... – sytuacja zaczęła się wymykać spod kontroli. Żeby kawałek koronki budził aż tyle emocji. To nie wybory do Europarlamentu, na Boga!– Będę ją miała na sobie dosłownie przez godzinę, może dwie. Pojawię się na ślubie, przywitam się z kim trzeba i wracam. Gwiazdy z nieba nie spadną z tego powodu.

- Hymm, hymm... Dzień dobry, paniom.

Byłyśmy tak pogrążone w rozmowie, że nie usłyszałyśmy nadjeżdżającej windy. Dopiero dźwięk męskiego głosu przywołał nas do porządku. Głosu, którego nie chciałam już więcej słyszeć.

Co on tu robi, do jasnej cholery?

Stał niecałe dwa metry od nas i wlepiał we mnie niebieskie ślepia. Chyba jako smoczy gatunek potrafi poruszać się bezszelestnie, bo nie zauważyłam go, dopóki się nie odezwała. Ciekawe, jak długo przysłuchiwał się naszej rozmowie?

Zamknęłam oczy w wyrazie frustracji i poczucia jakiegoś niezrozumiałego fatum, które ciążyło nade mną od chwili, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Czy to było zaledwie kilka tygodni temu? Czasami miałam wrażenie, że znamy się całe życie i że pojawił się w nim tylko po to, aby doprowadzić mnie do szaleństwa... Albo do morderstwa, bo widząc jak na mnie patrzy miałam ochotę zdzielić go pięścią w twarz, rozszarpać na kawałki i co tam jeszcze moja wyobraźnia mi podpowie, a ostatnio moja kreatywność była wręcz iście szatańska. Czas zmierzyć się z japońskim gadem.

- Kto pana tu wpuścił? – pierwsza zabrała głos Gabi.

Juhu! Mój fiołkowooki aniołek rusza do boju.

Wciąż stojąc bokiem spojrzałam w stronę mężczyzny, który samym swoim pojawieniem się w naszym salonie, podniósł temperaturę powietrza o kilkanaście stopni. Rafael Sato, numer jeden na mojej prywatnej czarnej liście, ubrany w trzyczęściowy garnitur, białą koszulę i błękitny krawat. Właśnie przeżywam deja vu z pierwszego naszego spotkania i mogę go w tej chwili nienawidzić i to tak na poważnie, ale zdania nie zmienię. Rafael w trzyczęściowym garniturze to seria orgazmów. Tym bardziej intensywnych, gdy doskonale wiem, co się ukrywa pod tym zacnym ciuszkiem. Zębami, dziewczyny! Zębami zerwałabym z niego to cholerstwo. 

Gdybym go tak nie nienawidziła, powtarzam to bez końca. 

Zacisnęłam uda widząc jak się cholernik porusza. Postąpił krok do przodu i wyciągnął rękę witając się z Gabi.

Uwaga, ona gryzie!

- Dzień dobry. Wczoraj nie mieliśmy okazji poznać się, nazywam się Rafael Sato i jestem adwokatem Cristobala de la Hoja.

- Wiem, kim pan jest – ametystowe oczy zapłonęły, gdy Gabi spojrzała na niego. – Czego pan chce?

Niestety, wrodzona dobroć i dobre wychowanie nie pozwoliły Gabi zignorować wyciągniętej ręki Rafaela. Szkoda, że nie mam pod ręką sekatora, albo kłusowniczych wnyków. W gruncie rzeczy może to jednak lepiej, że nie mam? Usuwanie plam z krwi jest tak cholernie pracochłonne.

- Przyszedłem na spotkanie z mecenas Russell, byliśmy umówieni.

Że, kurwa, co? Jacy my?

- Czyżby? – postąpiłam krok do przodu nie zwracając uwagi na swój strój. – O ile pamiętam, to jestem umówiona z twoim kolegą, a nie z tobą.

- Wysłałem ci wiadomość, Ariela. Cristo chce, żebym to ja poprowadził jego sprawy. Dlatego poprosiłem o to spotkanie. Nie odpisałaś, więc przyjechałem, ale zdaje się, że nie w porę. Czyżbyś znowu planowała jakiegoś psikusa? – rzucił z ironią bezczelnie mierząc mnie wzrokiem. - Kim jest ten biedak?

Noż psia mać! Zaraz się doigra, dupek jeden. Zacisnęłam palce chowając pięści za siebie.

- Nie twój cholerny interes, mecenasie. Czego chcesz? – warknęłam.

- Porozmawiać o rozwodzie Crista i twojej przyjaciółki.

- Dzisiaj nie mam czasu – odparłam nonszalancko, gestem dłoni dając mu znać, żeby spadał. - Zadzwonię do ciebie, jak tylko pozałatwiam pilniejsze sprawy.

- Przepraszam – Rafael zacisnął zęby słysząc mój ton i zwrócił spojrzenie na stojącą obok mnie Lucy, – ale zdaje się, że wspomniałaś o szybkim przeprowadzeniu sprawy rozwodowej.

- Czekałam sześć lat – odpowiedziała Lucy wzruszając ramionami - to kilka tygodni niczego nie zmieni. Przekaż Cristobalowi, że gdy będę gotowa, pierwszy się o tym dowie. Malcolm odprowadzi cię do wyjścia.

To już trzeci raz, gdy Rafael wychodzi oszołomiony. Nie wiem, która z nich zadzwoniła po naszego szefa ochrony, ale jak zwykle pojawił się w najbardziej oczekiwanym momencie. Nie żegnając się odwróciłam się plecami do Rafaela i ruszyłam w stronę sypialni. Nawet jeden mięsień mi nie drgnął, gdy na widok moich nagich pleców i tatuażu na biodrze, mój smok wciągnął przez zęby powietrze.

No i petarda, smoczysko jest wściekłe jak cholera. Życie znowu nabiera barw...

Minie zapewne jeszcze trochę czasu, zanim na jego widok moje serce nie będzie reagowało dzikim tańcem. Choć od tamtego ranka w apartamencie hotelu wiele razy próbowałam zrozumieć, co takiego się stało, że Rafael potraktował mnie jak dziwkę, nic nie wymyśliłam. Pamiętam wszystko... Nieoczekiwane spotkanie na bankiecie, to jak patrzył na mnie w trakcie kolacji, jak obściskiwał Barbarę. To jak się do tej flądry uśmiechał. A potem to co działo się w sypialni...

Ta magia, która mimo upływu czasu i tego co mi zrobił, wciąż jest jak żywa. Nienawidzę siebie za tę słabość, którą do niego czuję. Chciałabym być taka silna jak Rafael. Potrafić stanąć z nim twarzą w twarz i ani jednym gestem nie okazać słabości. Pokazać, że jest dla mnie nikim, że nigdy nie wyrwał mi serca.

***

- Dobra, a tak na poważnie, to co zamierzasz teraz zrobić z Rafaelem? Wydzwaniał do ciebie cały wieczór – głos Dani wyrwał mnie z zadumy.

Siedziałyśmy w klubie od jakiś dwóch godzin. W głowie mi lekko szumiało, ale nie od alkoholu, tylko od galopujących myśli. Od chwili, gdy pokazałam plecy oszołomionemu Rafaelowi bez przerwy zastanawiałam się na swoim następnym krokiem. Lucy dała mi wolną rękę w sprawie kontaktów z obozem wroga, ale co tu dużo mówić... Brakowało mi pomysłów, przynajmniej w tej chwili. Po jakie licho znowu przyleciał?

Współpraca z nowym adwokatem de la Hoja układała się w miarę dobrze. Nie było tych wszystkich zabierających oddech spojrzeń, dwuznacznych uwag i iskrzenia w powietrzu. Był znacznie starszym ode mnie mężczyzną, w wieku wuja Archibalda. Spokojny, rzeczowy i znający się na prawie rodzinnym nie tylko w Meksyku, ale i w Wielkiej Brytanii. Dlaczego nie mogę z nim załatwiać spraw związanych z rozwodem? To niesprawiedliwe...

- Jeszcze nie wiem, Dani. Zaraz po ślubie Nathana, lecę na kilka dni do Stanów, potem mamy w planie krótkie wakacje. Lucy – zwróciłam się do rudowłosej przyjaciółki – na pewno nie masz nic przeciwko temu, żeby odwlec w czasie twój rozwód? Wiesz, że możemy się tym zająć natychmiast. Archibald może w twoim imieniu zacząć działać już teraz.

- Arii, wrzuć na luz. Cała ta sprawa z unieważnieniem kosztowała nas za dużo nerwów. Niech teraz Cristobal czeka jak skazaniec na mój ruch.

- A jeżeli to on złoży pozew rozwodowy?

- Wtedy oszczędzi nam tylko czasu, ale nie liczyłabym na to. Za dużo wysiłku włożył w pokrzyżowanie mi planów. Nie wiem, co chciał tym osiągnąć, skoro od samego początku oskarżał mnie o zmuszenie go do tego małżeństwa.

- Sądzisz, że będzie chciał, abyś pozostała jego żoną? – zapytała Gabi, która jako ostatnia dowiedziała się o małżeństwie Lucy i całej sprawie z unieważnieniem. – Dlatego zrobił to wszystko?

- Nie wiem, Gabi. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć jego postępowania. Od lat ma kochankę, nota bene zaręczył się z nią, ale to mi zarzuca niemoralne prowadzenie się i całe legiony kochanków. A poza tym - wzruszyła szczupłym ramieniem - zupełnie nie interesuje mnie, co chce a czego nie chce Cristobal.

- No dobra, ale co z mecenasikiem? To teraz hot temat. Masz zamiar odpuścić mu to co ci zrobił?

- Mowy nie ma, Dani. Jeszcze nikt mnie tak nie potraktował jak on i wierz mi na słowo, nie pożyje dostatecznie długo, żeby chwalić się tym. Zanim uznam, że nasze rachunki są wyrównane, doprowadzę Rafaela Sato do szaleństwa. Muszę tylko odkryć jego słaby punkt – ten pomysł przyszedł mi do głowy nagle. W końcu każdy na jakąś pietę Achillesa i mam zamiar dowiedzieć się, gdzie jego najbardziej zaboli. – De la Hoja już był na kolanach, kolej na jego kumpla.

- A przy okazji, aniele. Widziałam jak wymknęłaś się na chwilę do siebie, a potem wbiłaś w mecenasika jakąś kopertę. Oddałaś mu pieniądze?

- Tak jakby – przyznałam robiąc wir w kieliszku. – Wpłaciłam kasę na konto szpitala, jako darowiznę od mecenasa. W środku miał podziękowania.

- Na szpital?

- Dokładnie na oddział chorób wenerycznych.

Gabi, która właśnie chciała przełknąć swojego szota zakrztusiła się, parskając alkoholem na stół. Dani opadła na oparcie kanapy zwijając się w atakach śmiechu, a Lucy prawie spadła na podłogę.

- Zawsze przypominajcie mi, dziewczyny, żebym z nią nie zadzierała – wysapała Dani wycierając łzy.

- Dobrze zrobiła – poparła mnie Lucy.

- Za to mogę wypić – Gabi wzniosła toast, gdy już była w stanie oddychać. – Na pohybel wrogom. A teraz idziemy potańczyć...

Poczekałam, aż pójdzie na parkiet i zatrzymałam Lucy i Dani.

- Co się z nią dzieje?

- Nie mam pewności – w głosie Dani słychać było, że bardzo martwi się o Gabi. – Ale coś nie tak z Raulem. Od kiedy wyszła ze szpitala, nie pojawił się ani razu i nie odbiera telefonów.

- Pytałaś Cruza o niego? – zwróciłam się do Dani.

- Tak, ale nic nie chce mi powiedzieć.

- Lucy – zwróciłam się do drugiej przyjaciółki – może ty spróbujesz porozmawiać z Raulem?

- Dzwoniłam do niego, ale jego komórka jest wyłączona. Zostawiłam wiadomość, może oddzwoni.

Cholera, cholera, cholera... Co jest nie tak z tymi facetami? Latają za dziewczyną, gotowi nieba jej przychylić, a potem zachowują się tak, jak teraz Raul... i jak Rafael. Tak, z nim rozprawię się po powrocie z wakacji. Teraz mam ważniejsze sprawy na głowie. Z szerokim uśmiechem ruszyłam za dziewczynami na parkiet... Cztery żywioły w akcji, strzeżcie się wrogowie.

Reszta tygodnia upłynęła w miarę spokojnie. Oczywiście jeżeli nie wezmę pod uwagę lawiny maili i połączeń od Rafaela. Serio, zaczynam się zastanawiac nad zmianą numeru. To już wali jakąś obsesją.

Facet ma ewidentnie problemy, z którymi sobie nie radzi, ale ja nie Matka Teresa, żeby przytulić biedaka do piersi. Niech się zgłosi do tej lafiryndy, której nie szczędził uśmiechów.

Udało mi się ogarnąć wszystkie zaległe projekty. Zostały tylko konsultacje dla pani James, ale one nie będą wymagały żadnych rysunków. Nakieruję ewentualnie na jakieś zmiany, ale ogólnie czarno widzę całą sprawę. Prułam do przodu, bo po pierwsze ślub Nathana, a po drugie mamy zaplanowane z dziewczynami vacaciones w jakimś gorącym miejscu i nie mam na myśli temperatury atmosferycznej. Kilku gorących przedstawicieli wrogiego gatunku i po tygodniu mogę wracać do rzeczywistości.

W tej chwili, odstrzelona w moją odjechaną kieckę idę kamienną ścieżką w stronę kościoła, położonego w jednej z bogatszych dzielnic Glasgow. Podłoże trochę niestabilne, ale jak już mówiłam, w szpilkach to ja na ośmiotysięcznik wlezę. Uniosłam jedynie dół sukni, aby nie daj Boże się nie pobrudził i w asyście strzelających migawek aparatów fotograficznych walę przed siebie.

Nabożeństwo jak nabożeństwo. Żadnych nowości od ostatniego ślubu nie wymyślili, nie ma tańców i śpiewów gospel, żeby rozruszać drętwe towarzystwo i ledwo wysiedziałam na tej twardej ławce. Co z tego, że po treningach z Rossem moje ciało to takie słodkie seksowne ciasteczko, skoro dupsko boli od siedzenia? Właśnie z uwagi na zbliżający się ślub Nathana byłam zmuszona zawiesić treningi. Siniaki cholernie trudno zasłonić makijażem, a ta menda, Ross, poniewiera mną za każdym razem.

Dzięki Bogu, msza skończyła się i w mogłam wyjść na świeże powietrze. Słysząc szepty za plecami i wzrok tych wszystkich ciotek- klotek i kuzynek, które przypominają sobie o mnie, gdy planując własny ślub, licząc na jakiś zajebisty prezent, wiedziałam, że właśnie doceniają moją śliczną sukienkę. Mówiłam wam... Będą mi jej zazdrościć.

- Zrobiłaś to...

Uniosłam głowę i jedną ciemną brew patrząc na pana młodego vel najgorsza gnida. Stał ze swoją świeżo poślubioną żoną, cały w uśmiechach i skowronkach, i bezczelnie lustrował moją odjechaną kieckę.

- Przestań się gapić – parsknęłam. – Tej sukienki nie dam ci przymierzyć.

Nathan zmieszał się, a potem parsknął śmiechem. Nie wiem dlaczego jest mu tak wesoło, tym bardziej, że właśnie przypomniałam mu, że mam na niego kilka niezłych haków. Zakład to rzecz święta, ale jak będzie mnie dalej tak prowokował, to świeżo poślubiona pani Morton dowie się kilku ciekawych rzeczy o swoim męskim małżonku. Jak dobrze poszukam na strychu, to i dokumentacja fotograficzna też się znajdzie.

- Kochanie, to moja szalona kuzynka, Ariela, o której tyle ci opowiadałem – zwrócił się do żony. – Smoczyco, poznaj moją żonę, Katie.

Z uśmiechem wymieniłyśmy uścisk. Taka babska nić przyjaźni oplotła nas, gdy stałyśmy naprzeciwko siebie. Śliczna dziewczyna, to muszę przyznać.

- Powiem szczerze, Nathan. Zawsze obawiałam się, że żadna ciebie nie zechce – zwróciłam się do kuzyna.

- Niby dlaczego? – obruszył się z uśmiechem.

- No wiesz... Szczerbaty głupek, który dał się wkręcić w skok z drzewa, żeby wybić sobie mleczaka? Przyznaj sam, że raczej marna reklama dla takiego inteligentnego gościa jak ty.

- Naprawdę to zrobił? – zapytała roześmiana Katie patrząc na męża z widocznym już na pierwszy rzut oka uczuciem. – Nie chciałam mu uwierzyć, gdy mi o tym opowiadał.

- To uwierz mi, kochana. Jak ci opowiem, co ten gagatek wyprawiał...

- Dobra, dobra... Nie psuj mi reputacji. Nie wiesz nawet jak musiałem się napocić, żeby zaciągnąć to dziewczę do ołtarza.

- Bo mądre to dziewczę – wbiłam szpilkę. – Widocznie widziała cię na tym drzewie i słyszała jak się darłeś spadając w dół.

- To był okrzyk Tarzana!

- Jasne. Co tylko sobie wmawiasz w nocy, Nathanie, choć dla mnie brzmiał jak wrzask wrony – zaśmiałam się. Mogę teraz śmiało uznać, że rachunki pomiędzy nami zostały wyrównane. – A teraz... Nie mam dla was prezentu, ale jak tylko wrócicie z podróży poślubnej, zrobię wam totalną metamorfozę waszego gniazdka.

- Serio? – zamrugał zupełnie zaskoczony moimi słowami. – Żartujesz, prawda?

- Nigdy z pracy. Macie ode mnie cały pakiet, łącznie z wykonaniem, a w czasie remontu będziecie mieszkali w wypasionym apartamencie, to z kolei prezent od moich przyjaciółek.

A niech tam ma... To był pomysł Gabi. Może i nie zna za dobrze Nathana, ale dla niej bez znaczenia, kim jest. Ważne, że trzymał zawsze moją stronę w starciach z sędzią i to on powiedział mi o kłopotach finansowych swojego ojca, a ja w porę mogłam pomóc.

To z kolei przypomniało mi o tym, że jeszcze nie rozliczyłam się z rodzicielem. Niestety, chyba wyczuł pismo nosem i zmył się zaraz po złożeniu nowożeńcom życzeń. Ma jakiś radar kłopotów, czy jak?

Nie wróciłam na noc do Edynburga. Do późnych godzin bawiłam się na parkiecie, a moja odjechana kiecka zrobiła taką furorę, że byłam równie często fotografowana, jak państwo młodzi. 

Tralala, to ja! 

Jak nic sędziego trafi szlag, jak tylko dorwie gazetę, ale mam na to wywalone. Jutro wracam do Edynburga, a za dwa dni lecę zobaczyć co słychać w moich ukochanych butikach. 

Jakby kto do mnie dzwonił, albo pisał, to mnie nie ma...

Seksi Arielka była, ale się zmyła.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top