Rozdział 10 - Jestem...

Rafael...

Jasna cholera, z tą kobietą nie da się normalnie porozmawiać. Cały czas mnie prowokuje i wyprowadza z równowagi. Jestem wściekły na nią i na siebie. Okazałem słabość pokazując, jak bardzo jej pragnę, a ona dała mi pięścią w twarz i po prostu wyszła.

To co jej powiedziałem było ciosem poniżej pasa. Nic mi do tego, z kim jeszcze sypia i do jakiego frajera teraz się tak śpieszyła, ale na samą myśl, że po mnie pozwoliła się dotknąć innemu, nie mówiąc o tym, że mogła pójść z innym do łóżka, wpadłem w szał.

Krew mnie zalała na jej widok, ubranej w cholerną czarną skórę, która opinała jej cudowne ciało. Kurwa, brakowało jej tylko bata, żeby pokazać światu, że to ona tu rządzi. Od dwóch dni, kiedy to skosztowałem jej słodyczy, kiedy zaznałem tak obezwładniającej rozkoszy, nie potrafię o niej zapomnieć. Widzę ją na jawie, gdy pracuję przy tym jebanym biurku, na którym do tej pory są ślady jej paznokci, gdzie ją pieprzyłem, widzę ją w snach i budzę się obolały z pożądania ze sztywnym kutasem.

Napieprzyła mi w głowie i to porządnie...

Spierdoliłeś sprawę Rafa, toniesz zanurzony po szyję w gównie bez szansy na wydostanie się z tego szamba.

Z frustracji nad własną głupotą wsunąłem palce we włosy, patrząc przez okno, jak wsiada na motor i odjeżdża z rykiem silnika. Serce stanęło mi w piersi, gdy tak gwałtownie wystrzeliła na tej cholernej maszynie. Co to w ogóle za pomysł, żeby taka kruszynka, taka słaba dziewczyna, jeździła jakąś zabójczą machiną?! Cholera jasna! Gdy zadzwoniłem do niej dzisiaj, była poza miastem! Na litość boską! Za chwilę dostanę jakiegoś pieprzonego wylewu!

Potrząsnąłem głową, bo dotarło do mnie, że tak naprawdę to gówno mam do powiedzenia w tej sprawie. Ariela nie należy do mnie i nigdy nie będzie należeć. Nie nadaję się do jakichkolwiek związków, zbyt jestem popieprzony, a szambo w moim życiu nigdy tak naprawdę się nie skończy.

Ale Ariela?

Chryste! Co za kobieta, gorąca jak wulkan i cholernie seksowna. Widok jej ciała w tym kombinezonie postawił na baczność określaną cześć mojej anatomii wyłączając jednocześnie myślenie. Mój złotooki kotek pokazał dzisiaj pazurki, gdy sprowokowana zaczęła warczeć. Nie, dzisiaj z całą pewnością nie była słodkim małym kotkiem, dzisiaj była złoto grzywą lwicą. Jej oczy zmieniły kolor na złoty, co znaczyło, że jest wściekła a gęste włosy otaczały jej śliczną twarz jak kurtyna.

Chciałem zanurzyć ręce w tej gęstej masie, poczuć je między palcami, owinąć mocno wokół ręki i zanurzyć się w niej znowu, poczuć to cudowne ciało pod sobą, na sobie i wbijać się w nią bez końca, pieprzyć mocno, aż do zatracenia...

Moja kotka...

Niestety, na razie nie zapowiadało się, żebym mógł to zrobić, może nawet już nigdy, a czas cholernie szybko mi umykał i zaraz może się okazać, że sprawy w Edynburgu są pozamykane, a ja muszę wracać do Nowego Jorku. Nie miałem czasu bawić się w te wszystkie pieprzone podchody, tyle że... Ariela była wściekła i raczej nie żartowała z pozwaniem mnie do sądu, a że w jej obecności nie potrafię zapanować nad sobą i tym szaleńcem w spodniach, muszę wymyśleć sposób, jak mam ją przeprosić.

Szlag by to trafił, jak się przeprasza kobietę?

Wymyślę jakiś sposób na moją lwicę, nie poddam się tak łatwo. Chcę znowu poczuć to wszystko... Ten ogień, który wciąż się we mnie tli... Dotknąć go, poczuć jak zamyka sie na mnie dusząc nieziemską rozkoszą. Pomyślę o tym w samolocie, mam na to kilka godzin. Jak wrócę z Meksyku będę miał gotowy plan. Moje myśli przerwał brzęczyk interkomu. Spojrzałem zrezygnowany na biurko, będąc pewny, że to moja asystentka chce mi przypomnieć o czekającym na mnie samolocie.

- Tak?

- Panie mecenasie, dzwoni señor de la Hoja - gdyby głos mógł zabijać pewnie teraz wiłbym się w agonii.

Cholera! Przypomniało mi się, że była świadkiem mojego występu i po raz pierwszy w życiu nie wiedziałem jak mam się zachować. Z moją małą wredotą poradzę sobie w ten czy inny sposób, ale ta dziewczyna za drzwiami... Muszę przyznać, że odważna jest ta młoda koza. Co prawda nie sprzeciwia mi się otwarcie, ale czasami patrzy na mnie oskarżycielsko, najczęściej wtedy, gdy swoim zachowaniem robię z siebie głupka i palanta, czyli od poznania Arieli. Mimo podłego nastroju uśmiechnąłem się pod nosem. Ta dziewczyna przypomina mi mnie samego. Postawą i spojrzeniem potrafi zamrozić człowiekowi krew w żyłach. Szkoda, że nie będę mógł jej zabrać ze sobą do Nowego Jorku, gdy pozamykam w Szkocji wszystkie sprawy. Taka asystentka to skarb, a poza tym nie próbuje się mizdrzyć i mnie podrywać, co do tej pory było moim największym problemem.

- Dziękuję, panno Daniels – odpowiedziałem zanim przełączyłem na telefon od Cristo. -Hola Cristo. ¿Cómo estás? Zaraz zbieram się na lotnisko, widzimy się w Meksyku...

- Rafael amigo. Czy możesz mi powiedzieć, dlaczego w prawie wszystkich kanałach informacyjnych są zdjęcia Alejandry i informacje, że przebywa właśnie w hospital?

- Co takiego? O czym ty mówisz Cristo?

Kompletnie zaskoczony zacząłem szukać pilota, żeby włączyć telewizor i przekonać się, o czym on, do cholery, bredzi. Gdy w końcu udało mi się znaleźć odpowiedni kanał, z ważenia aż wylądowałem dupą w fotelu, a z twarzy odpłynęła mi cała krew.

Jak w amoku przerzucałem kanały informacyjne, ale na wszystkich było dokładnie to samo. Chmara dziennikarzy warujących przed wejściem do szpitala, kamery telewizyjne i fotoreporterzy. Co, do chuja?! Zabrzmiał beznamiętny głos, a na ekranie pojawiła się twarz jakiegoś dziennikarza.

'Przed godziną do szpitala Royal Victoria Hospital w Edynburgu, przetransportowano śmigłowcem Aemalin Gabrielle Austin Haddad, jedyną córkę i spadkobierczynię nieżyjącego emira, Zairb ab Haddad, jedną z najbogatszych kobiet na świecie.

Jak się dowiedzieliśmy, dziedziczka wielomiliardowego majątku, została uprowadzona kilka dni temu przez ojczyma, rosyjskiego przemysłowca i szefa zorganizowanej grupy przestępczej. Nie wiemy, gdzie była przetrzymywana i kto ją uwolnił. Z nieoficjalnych źródeł w szpitalu dowiedzieliśmy się, że jej stan określany jest jako bardzo ciężki i zagrażający życiu.

Do szpitala przybyły przyjaciółki i wspólniczki panny Haddad: Danielle Martin, ex modelka Lucinda Romero oraz Ariela Stratton, lady Russell. Będziemy na bieżąco informować państwa o stanie zdrowia panny Haddad'.

Chryste Panie, to tam śpieszyła się Ariela! Nie jechała do kochanka, tylko do szpitala! Gapiłem się na telewizor i widziałem przed sobą twarz tej mojej cudnej lwicy, gdy zraniona moimi słowami wychodziła przed niespełna pół godziny. Podczas gdy ona umierała ze strachu o życie przyjaciółki, ja próbowałem zmusić ją do seksu, a na koniec nazwałem dziwką.

Migawka zdjęć pokazywała moment, w którym żona Crista w towarzystwie blondynki Danielle, o ile pamiętam, przyjechały do szpitala. Otoczone armią ochroniarzy przebijały się w stronę głównego wejścia, atakowane z każdej strony przez te sępy z mikrofonami i kamerami.

Zacisnąłem pięść, warcząc gdy na kolejnym obrazie pokazała się Ariela... W tym cholernym kombinezonie, krocząca z dumnie uniesioną głową patrząc przed siebie... 

Miałem ochotę dorwać tych pieprzonych pismaków i rozerwać ich na strzępy. Widziałem jak na jej twarzy pojawił się strach, gdy jeden z tych odważniejszych podstawił jej mikrofon pod samą twarz. Na szczęście, chwilę po tym pojawili się ochroniarze, którzy wybiegając ze szpitala od razu odgrodzili ją od tej szarańczy.  

- Kurwa mać – mój krzyk poniósł się po gabinecie. – Co ja najlepszego zrobiłem!

Jednym ruchem ręki zmiotłem z biurka wszystkie dokumenty łącznie z laptopem, który roztrzaskał się na podłodze. Miałem ochotę rozbić szybę gołą pięścią, a najlepiej tą pustą głową, którą nosiłem na karku.

– Ja pierdolę! – przez szum wściekłości w uszach usłyszałem głos Crista. Zupełnie zapomniałem, że wciąż jest na linii a ja trzymam w zaciśniętej pięści telefon. Biorąc głęboki oddech próbowałem się uspokoić, co przy moim temperamencie było raczej niemożliwe. – Jestem, Cristo – czy to mój głos?

- ¿Qué está pasando Rafael? O czym mi nie powiedziałeś?

Oddychaj stary, oddychaj...

- Wszystko w porządku, tylko...

Jezu Chryste! Jak mam wytłumaczyć się z takiego okrucieństwa, jak znaleźć słowa? Moje ciało ogarnął nieopisany ból, miałem ochotę zwinąć się w kłębek by powstrzymać rozszarpywane wyrzutami sumienia serce i duszę.

- Rafa, nie wiem, co się dzieje, ale właśnie wsiadamy do odrzutowca. Zorganizuj nam przejazd do apartamentu i zawiadom personel, że przylatuję. Dasz radę?

- Tak, oczywiście, z kim przylecisz? – wydyszałem z trudem wracając do rzeczywistości, mając przed twarz Arieli...

- Jestem z Leonią. Postanowiłem, że najwyższy czas, żeby się zobaczyła z Alejandrą, ale nie informuj jej jeszcze o moim przylocie. Najpierw chcę się zorientować w sytuacji, wybadać na ile związek z Navarro jest poważny i jak bardzo zagraża naszemu małżeństwu.

- Cristo, przyjacielu... - zacząłem ściskając palcami grzbiet nosa. Co za uparty sukinsyn. - Jestem ostatnią osobą, która może się w tej sprawie wypowiadać, ale wasze małżeństwo nie istnieje. Nigdy nie istniało, to tylko papierek...

- Alejandra jest moją żoną i nie dam jej żadnego rozwodu – warknął wkurzony. - Już o tym rozmawialiśmy, Rafa. Przysięgała mi w kościele i jest, do kurwy nędzy, moja. Najwyższy czas, żeby sobie o tym prostym fakcie przypomniała. Widzimy się za kilka godzin.

Jak otumaniony siedziałem przez kilka minut ze słuchawką w bezwładnej dłoni i nie wiedziałem, co mam robić. Rozejrzałem się po zdemolowanym biurze i aż się skrzywiłem widząc rozmiar szkód, jakie wyrządziłem. Znowu trzeba będzie to i tamto naprawić, bo to już drugi raz, gdy w szale porozbijałem co się tylko dało.

Czas się ogarnąć, facet, pomyślałem podnosząc się z miejsca.

- Panno Daniels, proszę do mnie.

Na widok zniszczeń jej oczy zrobiły się ogromne. Zauważyłem ten szczególny wyraz w jej oczach i wiem co oznacza. Boi się mnie... Przełykając z trudem spojrzałem na wystraszoną dziewczynę, przywołując na pomoc wszystkie anioły w niebie staram się, aby w moim glosie był tylko bezmiar łagodności i spokoju, których absolutnie nie czuję.

- Jak pani widzi, panno Daniels, doszło tu do małego wypadku, więc będę potrzebował, aby ktoś to ogarnął. Po drugie, proszę zadzwonić na lotnisko i odwołać lot do Meksyku, jak również wszystkie moje spotkania aż do końca przyszłego tygodnia. Jeżeli ma pani jakieś zaległe sprawy, może pani nadgonić z pracą albo tu w biurze, albo w domu. Jeżeli nie ma nic pilnego, może pani wziąć urlop, oczywiście płatny i spędzić czas ze znajomymi lub z rodziną. Proszę o email z informacją, co pani postanowiła w tej sprawie. Wychodzę i nie będzie mnie już do końca dnia. Do widzenia.

Zostawiłem cały ten bajzel, jakiego narobiłem i zdejmując marynarkę z oparcia fotela szybkim krokiem wyszedłem z gabinetu, przemierzając w milczeniu korytarz, a następnie kierując się w stronę windy. Nie ma sensu brać auta, o tej godzinie utknę w korkach a brak mi cierpliwości i jeszcze porzucę samochód na środku ulicy.

Zdecydowany, złapałem przejeżdżającą taksówkę i podając adres oparłem się o wytarte oparcie. Przez chwilę siedziałem z zamkniętymi oczami. Dokładnie, sekunda po sekundzie odtwarzam dzisiejsze spotkanie z Arielą. Nie będzie łatwo. Coś co jest tak cholernie łatwe, że możesz sięgnąć po to jak po garść piasku na plaży, równie łatwo jak ten piasek przesypuje ci się między palcami. Przemija mieszając się z resztą piasku. Nierozpoznawalny, nic niewart...

Spieprzyłem sprawy, przyznaję. Jeżeli chodzi o moją małą lady, mam przez nią tak napieprzone w głowie, że chwilami zastanawiam się, kto podejmuje decyzje. Ja, czy ten cholerny fiut w spodniach. Oddycham zapachem Arieli i nie mogę jej sobie wybić z głowy. Ta cholerna obsesja na jej punkcie zamiast powoli wygasać, nabiera takiego rozmiaru, że przysłania mi wszystko inne. Widzę tylko ją. Moją małą złotowłosą wredotę, której pragnę jak opętany.

To nie jest zdrowe... To nie jest, kurwa mać, normalne, aby pragnąć drugiego człowieka aż tak obsesyjnie. Wiem to z pieprzonej autopsji, i do jasnej cholery, nie chcę tego! Wiem, czym się takie pieprzenie w głowie kończy, a ja nie będę po raz kolejny przechodził przez podobny syf, tym razem w roli tego złego.

Ale nie mogę zostawić tej popieprzonej sytuacji tak jak teraz. Ariela z pewnością wykopie mnie, jak tylko mnie zobaczy, ale nie jestem w stanie siedzieć w biurze, wiedząc, że słowa, które padły z moich ust zraniły ją jak cholera. Musi wiedzieć, że ja wcale tak o niej nie myślę.

Wyciągając z kieszeni telefon zadzwoniłem do Sergio.

- Czy możesz zorganizować dostarczenie mojego auta na parking pod Royal Victoria Hospital? Wieczorem przylatuje señor Cristobal, wyślij kierowcę na lotnisko i niech ktoś przygotuje jego penthouse – kończąc oparłem się o siedzenie i z zamkniętymi oczami próbowałem przygotować się na najważniejsze spotkanie w życiu. 

***

Arii...

Zapach środków antyseptycznych przyprawiał mnie o mdłości, gdy siedząc na niewygodnym plastikowym krzesełku przed salą operacyjną, gdzie lekarze próbują wyjąć z ciała biednej Gabi kulę, podrygiwałam nerwowo. Z chaotycznej relacji Cruza dowiedziałyśmy się, że postrzelił ją ojczym, gdy próbował uciekać przed ludźmi Raula i Malcolma. Jedna kula przebiła jej ramię na wylot, ale druga cały czas jest w środku, utkwiła zaledwie kilka centymetrów obok serca. Siedzimy w ciszy i bezruchu, każdy modli się na swój własny sposób.

Dani i Cruz trzymają się razem, jakby nieszczęście, jakie nas spotkało w końcu połączyło te dwie błądzące dusze. Obok Raula siedziała Lucy trzymając go za rękę, choć podejrzewałam, że on nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Siedział nieruchomo, jak posąg, z głową zwieszoną w poczuciu jakiejś klęski i poddania. Nie zdążył się przebrać, więc wciąż miał na sobie wojskowe moro, wymięte i brudne.

Jeżeli coś się stanie Gabi, jeżeli lekarzom się nie uda, nie wiem jak on i my wszyscy to przeżyjemy! To może nas zniszczyć...

Ona ma tylko nas, a my jesteśmy dla niej wszystkim, od lat. Teraz ma jeszcze tego przystojnego mężczyznę, który by ją odnaleźć, przekopałby łyżeczką do herbaty całą Ziemię. Piękna miłość, niespodziewana i niespokojna, tak jak oni sami.

Kątem oka widziałam, jak Cruz wtulał się w roztrzęsioną Dani. Tak, ona też w końcu się chyba odnalazła w tej plątaninie życia, choć szanse na to miała niewielkie.

Próbowałam zapanować nad swoimi myślami, które nieodwracalnie prowadzą mnie do Rafaela, mojego niebieskookiego japońskiego smoka. Na samą myśl o nim robi mi się ciepło w całym ciele, a serce zaczyna głośno bić. Co on ma w sobie takiego, że nie mogę o nim zapomnieć, nawet po tym jak mnie potraktował, jak poniżył mnie i obraził?

Zaczęłam drżeć, jakby był blisko mnie. Tak cholernie blisko, że prawie czułam jego zapach, który otulał mnie jak koc. Czułam jego wzrok na swoim ciele, czuły i delikatny jak pieszczota. W oczach poczułam wzbierające się łzy, ale nawet nie próbowałam się rozglądać, bo doskonale wiedziałam, że to wszystko to tylko wytwór mojej wyobraźni. Rafael nigdy nie był wobec mnie delikatny, był wymagający i brutalny, i był jedyną osobą na świecie, która mogła mnie zranić, bo nawet nie wiem kiedy, zaczęło mi na nim zależeć.

Czas, jakby zatarł się zwalniając bieg. Miałam wrażenie, że od lat przebywam już w tym nijakim korytarzu, otoczona równie nijakim kolorem szpitalnych ścian, wdychając ten drażniący nos i żołądek zapach środków odkażających. Siedzenie w jednym miejscu doprowadzało mnie do szału. Co chwila wstawałam, nerwowo przemierzając korytarz. Dziesięć kroków w stronę windy, nawrót i kolejne dziesięć kroków w stronę drzwi, za którymi lekarze walczyli o życie Gabi.

Cholera! To wszystko jest tak cholernie niesprawiedliwe, pomyślałam obejmując się ramionami. Ta dziewczyna zasługiwała na wszystko. Na miłość mężczyzny, który patrzyłby na nią tak jak Raul Navarro. Na czułego partnera, który jak Cruz Dani, trzymałby ją w ramionach odganiając wszystkie koszmary.

Gabi zasługiwała na wszystko, a tak mało jej dano. Zawsze dla innych i nigdy nie przejmowała się sobą. To tak cholernie niesprawiedliwe...

Zamrugałam powiekami, słysząc hałas. W drzwiach ukazał się lekarz, jeszcze w chirurgicznym fartuchu, z maseczką zwisającą mu na szyi i zmęczonym wyrazem twarzy. Nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca, siedziałam tylko, próbując z mimiki twarzy tego człowieka wyczytać co chce nam powiedzieć.

- Panie doktorze, co z nią? – Lucy nie wytrzymała i łapiąc lekarza za rękę zadała pytanie, na które tylko on znał odpowiedź.

- Panna Haddad za chwilę zostanie przewieziona na oddział intensywnej opieki medycznej – odpowiedział spokojnym głosem. Zapewne takich rozmów odbył już w swojej karierze tysiące. - Usunęliśmy kulę, ale w czasie zabiegu doszło do zatrzymania akcji serca i o mało jej nie straciliśmy. Na szczęście, to silna młoda dama, poradziła sobie z tym. Z powodu innych obrażeń będziemy ją jakiś czas utrzymywać w stanie śpiączki klinicznej i...

Oderwałam się w końcu od krzesła i dołączyłam do Lucy przerywając lekarzowi.

- Jakich obrażeń, o czym pan mówi doktorze? – zauważyłam ten moment, gdy wymienił spojrzenia z Raulem, a ten tylko pokręcił głową. – Co jest grane, do cholery, o czym nam nie powiedziałeś, Raul?

Milczący do tej pory olbrzym wstał z miejsca, prostując swoją sylwetkę. Wyglądałby groźnie, jak prawdziwy wojownik, gdyby nie ogromna rozpacz w oczach i poczucie winy.

- Nie chciałem wam wcześniej mówić, bo ważniejsze było postrzelenie, ale...- zabrakło mu słów, trzęsącą się ręką przeczesał już i tak potargane włosy. Spojrzał nam po kolei w oczy, po czym wydusił udręczonym szeptem – Ten sukinsyn ją torturował, była przywiązana, a ten zwyrodnialec ją biczował.

- O czym ty, do kurwy nędzy, mówisz, Raul? Jak to biczował? – krzyknęłam na niego, ale gówno mnie to obchodziło, że znajdowałam się w szpitalu. Potrzebuję jasnych i prostych odpowiedzi.

- Ojczym Gabrielli jest sadystą. Wywaliliśmy sukinsyna z naszych klubów, gdy prawie skatował na śmierć dziewczynę.

Po jego słowach zatoczyłam się na ścianę osuwając wzdłuż niej na podłogę. To nie może być prawda, nie Gabi, słodka i niewinna, z sercem wielkim jak cały wszechświat. Kręcąc głową zaczęłam szarpać się za włosy, próbując wyrwać z głowy obrazy, jakie podsuwała mi wyobraźnia. Czułam, jak wściekłość chwyta mnie za gardło, potworna i oszalała.

Muszę stąd wyjść, muszę stąd uciec inaczej jestem gotowa kogoś zabić.

Podniosłam się na nogi i tylko siłą woli udało mi się utrzymać pionową pozycję. Zawsze byłam najsilniejsza z naszej czwórki i teraz, widząc spojrzenia, jakie utkwiły we mnie Dani z Lucy wiem, że oczekują ode mnie przejęcia dowodzenia.

Ale to jest tak cholernie trudne... Taki chaos panuje w mojej głowie, taki rozgardiasz... Nie mogę znaleźć w sobie wystarczającej siły, żeby pozbierać nas do kupy. Być silną za nas wszystkie.

Zacisnęłam na chwilę powieki, gdy wspomnienie przywołało w mojej głowie niebieskie tęczówki...

- Cruz, zabierz Raula do domu, niech się przebierze i prześpi a potem wróć do szpitala – odezwałam się ochrypłym od wstrzymywanych łez głosem. – Dziewczyny, wy na razie zostaniecie tutaj, poczekajcie na Cruza. Jadę do domu, porozmawiam z Malcolmem, musimy zorganizować ochronę dla Gabi, bo przed szpitalem jest istne piekło. Nie wiem jak się dowiedzieli o wszystkim, ale nie można normalnie przejść. Potem wrócę i was zmienię, dobrze?

Nie czekając aż mi odpowiedzą odwróciłam się idąc w kierunku najbliższego wyjścia ewakuacyjnego. Czułam się jak robot, moje nogi były sztywne a ciało napięte, wszystkie negatywne uczucia jakie buzują w tej chwili we mnie trzymam pod kontrolą tylko ostatkiem sił. Nie mogę im pokazać, że jestem taka słaba.

Klatka schodowa była pusta, ale na wszelki wypadek zeszłam po schodach dwa piętra w dół, dalej nie dałam już rady. Ręką kurczowo trzymałam się poręczy wbijając w nią z całych sił palce, jakby ból, który sobie w tej chwili zadawałam miał mi pomóc opanować emocje. Licz do stu, licz do stu, powtarzałam sobie jak mantrę, ale gdy doszłam do trzech, z głośnym krzykiem poddałam się rozpaczy.

Otwartą dłonią z całej siły uderzyłam w ścianę. Mój krzyk zlał się w jeden odgłos z głośnym klaśnięciem i jękiem, jaki mimo wszystko wyrwał się z moich ust.

Przeraźliwy ból, to właśnie to, czego w tej chwili potrzebowałam. Bólu, aby czuć, że wciąż żyję... Uderzyłam drugi raz, trzęsąc się cała. Choć oczy miałam pełne łez żadna nie chciała popłynąć. Dusiłam się nimi, próbując spazmatycznie złapać odrobinę więcej powietrza. Krótkie, płytkie histeryczne oddechy, rzężący odgłos wydobywający się z mojego gardła...

Za mało... Wciąż nie czuję tego... Tej iskry życia...

Wzięłam kolejny zamach opuchniętą i obolałą dłonią, aby przywalić nią jeszcze raz w ścianę. Tym razem miałam zamiar włożyć w ten cios wszystkie pokłady sił, jakie mi jeszcze zostały. Tym razem zwinęłam dłoń w pięść, biorąc zamach i...

Moja dłoń nie dotarła do celu. Stałam zaskoczona i wpatrywałam się we własną pięść, łapiąc głośno oddech. Nie wiem dlaczego nie byłam w stanie ruszyć ręką. Mrugając powiekami, z wolna odzyskiwałam ostrość widzenia. Moje spojrzenie skierowało się wzdłuż mojego ramienia i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że ktoś trzyma w silnym uścisku mój nadgarstek, nie pozwalając mi na żaden ruch. Przesunęłam pomału spojrzeniem od długich opalonych palców zaciśniętych na mojej ręce powyżej nadgarstka, dalej zauważyłam ciemny rękaw marynarki.

Chwyciłam w obolałe płuca drżący oddech i wypełnił mnie znajomy zapach bergamotki... W jednej chwili zdałam sobie sprawę, kto stoi obok mnie, kto mnie powstrzymał, ale mój wzrok przesunął dalej docierając do twarzy Rafaela.

Niebieskie oczy nie były już tak lodowate jak zapamiętałam. Odrobinę zamglone i takie... Smutne? Potrząsnęłam głową starając się wyzwolić z tego odrętwienia, które czułam. To nie są prawdziwe obrazy, powtarzam sobie bez końca. To nie ten mężczyzna, który zaledwie kilka godzin temu potraktował mnie jak dziwkę. Po raz kolejny...

Nie ufam już Rafaelowi. Za dużo kosztowało mnie to, a teraz, gdy jestem tak cholernie rozbita jestem zbyt łatwą do zniszczenia ofiarą. Zauważył to chyba w moich oczach, bo ujął delikatnie mój nadgarstek i ciągle trzymając zbliżył się do mnie na odległość oddechu, cały czas patrząc mi w oczy i próbując przekazać w tym spojrzeniu, jak bardzo jest mu wstyd.

- Arielo?

Milczałam nie będąc w stanie odezwać się nawet jednym słowem. Ręka pulsowała nieznośnym bólem, w oczach czułam oceany nieprzelanych łez, a broda zaczęła mi drzeć. Byłam kompletnie zawieszona w rzeczywistości, jak bezrozumna kukiełka, którą teraz Rafael ciągnął za sobą po schodach i dalej do bocznego wyjścia ze szpitala.

Od razu z każdej strony zaatakowali nas dziennikarze. Strzelające migawki aparatów fotograficznych, szum kamer i narastający jazgot wykrzykiwanych pytań... Obiektywy kamer prawie dotykały mojej twarzy, gdy goniąc nas w drodze do samochodu, dziennikarze ciągle wykrzykiwali pytania. Nie obchodziło mnie, dokąd idę, byle oddalić się z tego przeklętego miejsca, pełnego przemocy i krwi. Zrujnowanych ludzkich marzeń...

Dokąd? Z kim?

To już przestało mieć jakiekolwiek znaczenie...

Przez chwilę ogarnęła mnie panika, gdy tłum prawie przydusił mnie do boku srebrnego auta. Zdezorientowana rozejrzałam się dookoła szukając w tej zgrai obcych twarzy czegoś znajomego.

Poczułam na ręku delikatny uściska palców i unosząc w górę wzrok odnalazłam w tym bałaganie, jaki mnie otaczał spokojny błękit, który mnie przywoływał...

- Jestem... Zabieram cię stąd...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top