Rozdział 8
X. Y. X. L2. X.
-Suwaj dupę!- Siostra zepchnęła go z kanapy, wzięła pilota i wyłączyła mu konsolę. Chłopak wstał i miał ją ściągnąć za włosy, gdy otrzymał solidne uderzenie pięścią w brzuch.
-Kurwa... Nie zapisałem gry zjebko... Co ci odbija?- Spytał, trzymając się za brzuch. Blondynka w fioletowej bluzie nie odpowiedziała, tylko włączyła wiadomości. Pokazywali ostrzeżenie o jakimś zbiegu na przedmieściach. Chłopak przez chwilę się zastanawiał, czemu nagle prawdziwy przestępca interesuje jego siostrę, zjebaną na punkcie Anime, gdy pokazali filmik, który komuś udało się nagrać podczas zdarzenia w jakiejś knajpie. Facet w czarnym ruszał się tak szybko, że przez ciemne tło ledwo było go widać. Za to dobrze było widać strugi krwi, rozlewające się z każdym, nadnaturalnie silnym uderzeniem. Nagle ten odwrócił się do kamery, nagle pojawił się tuż przy niej, najprawdopodobniej wywołując zawał u wszystkich oglądających swoimi upiornymi czerwonymi oczami i psychopatycznym uśmiechem.
-On jest taki Kawaii~!- Jego siostra zaczęła obejmować się rękami z uśmiechem. Chłopak westchnął.
-Dobra, i tak nie chce mi się przechodzić tego samego poziomu od nowa... Idę się przejść Jenny. Nie zabij nikogo z miłości.- Mruknął i wyszedł z mieszkania.
***
-Wiesz, chyba zapomniałem zapytać, jak się nazywasz.- Mruknął Sam, zerując puszkę Coli, którą zabrał jednemu ze strażników.
-Skup się na drodze.- Odparł Ares, patrząc w lusterko, na podpalony przez uwolnionych przez niego więźniów zakład. -Dlaczego ciebie też zgarnęli?
-Próbowałem powstrzymać zgłaszającego, widzieli że z tobą wszedłem, uznali, że z tobą współpracuję.
-Dobrze. Przynajmniej nie jestem sam w tym gównie. Miło z ich strony, że nawet ci blokady na samochód nie założyli...- Ares też wziął jedną z puszek. Wzięli ich zdecydowanie za dużo, ale Sam nalegał. -Widziałeś co robiłem w tym barze?
-Widziałem też, jak rozjebywałeś ściany cholerną pięścią. Dlatego chyba możesz powiedzieć mi swoje imię?
Ares otworzył puszkę i wziął łyka, przez chwilę patrząc w szybę.
-Jestem Bogiem Wojny.
Sammy patrzył na drogę, zachowując się, jakby nawet nie usłyszał, że ten coś powiedział.
-W sensie Kratos?- Spytał w końcu.
-Ares. Jestem Ares. I kim jest Kratos?
-No, ta postać z gry mojego bratanka.
-Jest tylko jeden Bóg Wojny, i jestem nim ja.- Warknął Ares.
-Nieeee... Jestem pewien że Bóg Wojny to Krat...- Sammy prawie dostał zawału, gdy Ares wybił szybę, w pięści zgniatając puszkę z colą. Z trzęsącymi rękami uznał, że lepiej się już nie odzywać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top