Rozdział 3

-O pani, czy ten tu barbarzyńca próbował cię wykorzystać?- Spytał nowo przybyły, głosem tak donośnym, jak szerokie były jego barki. Dlaczego znowu: "barbarzyńca"? Każdy z tutejszych lubił walkę, nawet Zeus. Dlaczego więc zawsze zrzucali to na biednego Aresa?

-Tak Heraklesie. Proszę, zabierz go do ojca, by go ukarał, za to co mi zrobił.- Odparła Afrodyta, już całkowicie spokojna, z chłodnym uśmieszkiem patrząca na Aresa. Umysł boga wojny dopiero teraz rozpoczął szybciej trawić informacje. Dlaczego ona to zrobiła? Przecież jeszcze niedawno sama rzucała mu się do łóżka.

Dopiero, gdy Herakles, czy jak kto woli – Herkules – odwrócił się, wciąż trzymając Aresa za kark i wyszedł z pokoju, ten zobaczył zebranych przy drzwiach gapiów. Szemrali, wytykając go palcami. Wtedy na miejsce chwilowego otępienia, wróciła zwyczajowa nienawiść. Do nich wszystkich. A zwłaszcza do tej dziwki. Pełny gniewu, lub po prostu wkurwiony, wyjął miecz z pochwy i błyskawicznym ruchem zamachnął się, próbując odciąć trzymającą go w powietrzu rękę. Nim jednak ostrze miało nawet szansę dotknąć jego włosów na ręce, ten drugą ręką złapał je w dłoń. Nawet boska broń nie miała szans z tą kupą mięcha. Herakles wyrwał Aresowi miecz i rzucił bogiem w dal. Ten zrobił kilka fikołków na ziemi, i wylądował głową na ziemi, nogami do góry na drzwiach do sali tronowej Zeusa. Ares szybko się odczołgał, wstał i spojrzał na podchodzącego herosa. Skoro jego miecz nawet go nie zranił, nie miał jakiejkolwiek szansy. Jednak pod wpływem wkurwienia nie za bardzo się tym przejmował, i zamachnął się na jego twarz.

Herkules z łatwością złapał jego pięść w dłoń. Gdy próbował ją wyszarpnąć, ten przytrzymał. Nim miał szansę zaatakować inną kończyną, ten zaczął powoli wyginać jego nadgarstek do tyłu. W jego żelaznym uścisku, metalowe części powoli zgniatały się w jedną, i przynajmniej kilka kości pękło. Ares opierał się ile mógł, ale w końcu napierany upadł, starając się nie stracić dłoni całkowicie. Herakles popatrzył na klękającego z pogardą i jednym ruchem nogi posłał go przez drzwi do sali tronowej.

-Znowu sprawiasz nam kłopoty, Aresie, żywa wojno.

Ares wstał, podpierając się tylko lewą ręką. Wylądował naprzeciwko tronu Zeusa. Tuż za bogiem wojny ziała przepaść. To musiała być ta sala tronowa z widokiem. Zeus miał ich przynajmniej dziesięć. Zmierzył ojca chłodnym wzrokiem.

-Nie dajesz mi wyboru. Niniejszym zostajesz wygnany z Olimpu na czas nieokreślony.- Oznajmił, głaszcząc swoją brodę, po czym uniósł jeden ze swoich piorunów i rzucił nim w Aresa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top