Rozdział 24

Bóg wojny stał i patrzył na swojego przeciwnika, kręcąc młynki ostrzem miecza. Facio zwący się Gruntem zaczął powoli podchodzić.

-A więc jesteś bogiem? Czyli wespnę się na szczyt, jako zabójca bogów!- Wykrzyknął, po czym zamachnął się bronią. Ares jak od niechcenia zablokował cios swoim mieczem. Byłoby pięknie, gdyby jego broń przy okazji nie rozpadła się na pół. Grunt się uśmiechnął. Nie śpieszył się.

Ares wziął do jednej ręki ostrze, do drugiej rękojęść.

-To chyba trochę kurwa nie fair?!- Zawołał na trybuny. Edonos bacznie obserwował Okeanosa. Posejdon wydawał się zamyślony. Nikt nie widział w tym nic złego. Bóg wojny zaklął pod nosem i odwrócił się z powrotem w kierunku przeciwnika.

-Weź nie płacz, moja pierwsza ofiara nie może być...

Nasz Grunt nie skończył. Ares rzucił mu ostrzem miecza w brzuch. Gdy tamten próbował to wyjąć, przewrócił go, po czym stanął na ostrzu, wbijając je głębiej. Oczywiście towarzyszył temu błysk czerwonych oczu i uśmiech psychopaty.

Tłum milczał. W normalnych okolicznościach wiwatowałby, zaskoczony brutalnością wykończenia.

Ale coś było nie tak.

Ares kątem oka zauważył jakieś zamieszanie na trybunach, tam gdzie był Posejdon. Ale jego uwagę przyciągnęło coś innego. Przed nim, zapowiedziany blaskiem i hukiem pioruna, zmaterializował się Zeus. Nieistniejący wiatr rozwiewał mu włosy i szaty, tworząc jeszcze większą aurę wspaniałości. No bo jak możnaby obejść się bez efektów specjalnych?

-Witaj synu. Kiepska walka.

-Ej chciałem do końca walczyć. Jako nagrodę przyjąłbym twoje wyjaśnienie i przeprosiny.- Mruknął Ares, podnosząc broń przeciwnika. Jego tatuś sięgnął do pasa po swoje pioruny

-Wybacz, nie mam na ciebie czasu.

Nim jednak zdążył nim rzucić, ściany pałacu pękły pod wpływem ciśnienia.

***

Dla Edonosa wszystko działo się bardzo szybko. Oglądał "walkę" tylko kątem oka. Całą uwagę skupiał na największym zagrożeniu, Okeanosie. Gdy usłyszał grzmot oznajmiający przybycie Zeusa, odruchowo zdjął topór z pleców i obrócił się w stronę Tytana. Tamten tylko się uśmiechał. Wojownikowi zajęło chwilę zrozumienie, że jedno z zagrożeń jest bliżej Posejdona.

Nim zdążył zareagować, Amfitryta pisnęła. Odwrócił się. Axel już wykręcił jej nadgarstek, zabierając jej sztylet. Posejdon patrzył na nią, bez emocji. Pewnie dopiero ogarniając, co się miało stać.

Edonos obrócił się po raz kolejny. Okeanos spojrzał mu w oczy.

-A mogłeś tu nie przychodzić.- Oznajmił z uśmiechem, po czym uniósł ręce, miażdżąc ściany pod naporem wody. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top