Rozdział 14
Bóg wojny stał zwrócony głową w kierunku napastników. Patrzył jak oboje z gracją zeskakują z dachu i lądują na ziemi. Widocznie spinał mięśnie do biegu. Gdy jednak tamci uniósł łuki, Ares wystrzelił w lewo i pobiegł między drzewa, starając się ich zgubić.
-Naprawdę myślisz, że tak mi uciekniesz? Jestem w swoim żywiole podła świnio, za niedługo powieszę sobie na ścianie twój wypchany łeb!- Krzyknęła za nim dziewczyna. Instynkt kazał mu się zatrzymać, i tym razem o dziwo go nie zawiódł. W drzewo tuż przed nim nim wbiła się jej włócznia. Ares wyrwał ją i stanął naprzeciwko zbliżających się napastników. Oboje już nakładali strzały, celując w niego.
-Apollo. Artemis. Jakże miło was znowu widzieć.- Prychnął, trzymając włócznię przed sobą. Bogini łowów prychnęła i strzeliła w niego. Ares spokojnie odbił strzałę włócznią. -Apollo, przemówisz siostrze do rozumu?
Bóg muzyki wydawał się o wiele spokojniejszy od siostry, a zarazem niezbyt chętny do walki.
-Mamy rozkaz samego Zeusa aby cię zabić. Nie jesteśmy idiotami, nawet nie próbuj nas przekonywać, abyśmy go nie posłuchali.- Warknęła Artemis. Ares uniósł brwi.
-Rozumiem, że pozwalasz jej mówić za siebie?
Apollo spojrzał na niego, jakby lekko zmartwiony.
-Sam nie wiem, czemu Zeus tak się ciebie boi. Ani czy naprawdę zrobiłeś to co mówił. Ale kim jestem, aby kwestionować jego rozkazy?- Odparł, trzymając łuk opuszczony. Ares wzruszył ramionami i rzucił włócznię na ziemię.
-W takim razie strzelajcie.- Polecił, rozkładając ramiona. Artemis bez zastanowienia wycelowała w niego, ale jej brat złapał jej łuk i opuścił.
-Co ty robisz?- Spytał. Bóg wojny się uśmiechnął.
-Jak to co? Przecież macie wykonać rozkaz. Ups, czyżbyś nie chciał zaatakować bezbronnego?
-Apollo, nie bądź idiotą.- Artemis znowu podniosła łuk. -Chce wykorzystać twoją dobroć.
-Z kolei, ja nie chcę walczyć z kimś, kto uważa, że zrobiłem coś, o czym nawet nie mam pojęcia, i co mam w dupie.- Odparł Ares. -Także miło było was znowu zobaczyć i takie tam.- Odwrócił się i spacerkiem się oddalił. Apollo stał w miejscu. Jego siostra przeklęła go pod nosem, zacisnęła zęby i strzeliła za Aresem. Czarnowłosy złapał strzałę, po czym odwrócił się do nich z psychopatycznym uśmiechem, a oczy błysnęły mu czerwienią. -Strzel jeszcze raz, a tą strzałą przyszpilę wasze jebane serca do mojej zbroi.
Artemis wzdrygnęła się, a gdy się ogarnęła, jego już nie była. Bogini łowów krzyknęła z frustracji i rzuciła bronią o ziemię. Apollo podniósł jej włócznię i podał jej.
-Nie idziemy za nim. Wracamy do domu.- Oznajmił stanowczym głosem i zniknął. Artemis mamrocząc schowała bronie i podążyła w jego ślady
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top