Rozdział 13

Ares siedział na ławce w parku, zbierając myśli. Na pewno musiał opuścić tą ich zgraję. Już nawet na Olimpie było spokojniej, bo wszyscy go unikali. Musi znaleźć jakąś wymówkę i sobie pójść. Chociaż Eros tak łatwo raczej ni odpuści. W sumie, czemu miałby się tłumaczyć? Ma prawo po prostu odejść...

-Chcesz loda?- Spytała stojąca przed nim Jenny. Bóg wojny zamrugał kilka razy i w ciszy wziął od niej loda czekoladowego. Dziewczyna usiadła obok, Ares westchnął. -Masz tam kogoś?

-"Tam", czyli?- Spytał, patrząc na gałkę loda, zastanawiając się, jak się je to cholerstwo. Nie miał w zwyczaju jeść ludzkich słodyczy, zazwyczaj pozostawał przy starym dobrym mięsie i alkoholu.

-No wiesz, te całe niebiosa. Och, masz może brata?

-Wiesz, moim ojcem jest Zeus, więc moi bracia to większość bogów. Stary nie przeleciał chyba tylko własnych córek. A, i nie mam nikogo. Już... Chyba wolę się nie wiązać.- Odparł Ares, po czym wgryzł się w loda, fundując sobie mroza mózgu. Syknął, wywołując cichy śmiech dziewczyny. Ten też lekko się uśmiechnął i wtarł loda we włosy dziewczyny. Gdy ta próbowała go z siebie zetrzeć, przeciągnął się i usłyszał świst strzały za sobą. Oczekując najgorszego, odwrócił się. Na szczęście zobaczył tylko przybitego strzałą do drzewa loda. Jenny zamarła, wciąż z rękami tam, gdzie przed chwilą był lód.

-K-k-kto to był?- Zająknęła się, nie zmieniając wyrazu twarzy.

-Zdaje się, że mój ojciec jednak o mnie nie zapomniał.- Uznał Ares, próbując ocenić położenie strzelającego.

-Prawie trafił...- Powiedziała pod nosem Jenny.

-Trafił. Nie celował w ciebie. To był strzał ostrzegawczy.- Odparł, w końcu zatrzymując wzrok na dachu jednego z pobliskich budynków. Strzelający wyszedł z ukrycia. Blondyn w krótkich białych szatach, ze złotym łukiem w rękach i harfą przypiętą do pasa. Obok stała jego siostra, ubrana tak samo, z przewieszonym przez ramię łukiem i włócznią w dłoniach. -A to znaczy, że zaczęły się łowy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top