Rozdział 56 Wrócił


Początkowo myślałam, że może mój mąż czegoś zapomniał, dlatego się wrócił i to na niego wpadłam, lecz gdy uniosłam głowę lekko do góry, aby spojrzeć na mężczyznę stojącego przede mną okazało się, iż nie był to wcale Król. Ale wysoki, krótko ścięty brunet o złotych oczach i spojrzeniu przepełnionym żalem, współczuciem, a zarazem nienawiścią i żądzą zemsty. Nie miałam pojęcia kim jest osoba silnie wpatrująca się w moją osobę. Lecz wtedy coś mi zaświtało. Już gdzieś go widziałam, a dokładniej na portrecie w pokoju, w którym leży Annabell. Czyżby to był słynny J.M.B we własnej osobie. Ukochany mojej osobiście się do mnie pofatygował. Ciekaw jestem co go skłoniło do tej decyzji. Jednakże teraz nabierają większy sens treści listów jakie mi zostawiał oraz jego ostatnia wiadomość jaką znalazłam na stoliku koło łóżka. Widocznie planował to od samego początku i być może właśnie to miałam wywnioskować z jego wiadomości. A nieobecność Aarona to idealny moment na spotkanie ze mną. Doskonale wie, że nikt nie może nam przeszkodzić oraz w obecnej chwili jestem bezbronna. Zajęło mi krótki czas zanim połączyłam wszystkie elementy układanki w jedną całość, ponieważ po pierwsze nie spodziewałam się, że może od tak po prostu sobie wejść niezauważony do pałacu, a po drugie nie poznałam go, ponieważ na portrecie wyglądał zupełnie inaczej niż obecnie. Poprzednio miał dłuższe włosy, a jego ubranie było w stylu wiktoriańskim. Na serdecznym palcu założony miał duży, srebrny sygnet, na którym widniała pieczęć, którą zamknięte były wszystkie listy. Można rzecz, że tylko po tym go rozpoznałam. Jego teraźniejszy wygląd uległ znaczniej zmianie. Jego ciemne włosy sięgające do ramion zostały krótko ścięte, zapuścił również delikatny zarost. Ubrany w ciemno szary garnitur połączony z białą koszulą oraz również ciemnym krawatem. Przez ramię przerzucony miał czarny płaszcz i wtedy zauważyłam na jego prawej dłoni sygnet. Lewą rękę włożoną miał w kieszeń spodni. A na jego twarzy widniał dziarski uśmiech. Odruchowo zrobiłam dwa kroki w tył co go niezmiernie rozbawiło. Wolnym krokiem szedł w moim kierunku zmuszając mnie przy tym, abym cofnęła się do środka pomieszczenia. Kiedy byliśmy już w sypialni zamknął za sobą drzwi, a następnie zbliżył się do mnie z pewnym siebie uśmiechem.

-Widzę, że mnie poznałaś. Cieszy mnie to Królowo - rzucił płaszcz na łóżku i dumnie się wyprostował

-Czym motywowane jest twoja wizyta? - spytałam lekko zdezorientowana obecną sytuacją

-Tobą - odpowiedział krótko i zaraz na jego twarzy ponownie zawiał ten sam dziarski uśmieszek, z którym patrzył na mnie wcześniej

-Jestem Jacques Morvant Blake, ale zapewne Król już ci o mnie wspomniał. Za to ty jesteś zadziwiająco podobna do mojej ukochanej, ale cóż się dziwić w końcu jesteś jej siostrą Bello Le Blanchard

-Skąd znasz moje prawdziwe nazwisko?

Zignorował moje pytanie.

-Wiem co planujecie - kontynuował dalej swoją wypowiedź

-I nie mogę wam na to pozwolić

-Nie chcesz odzyskać ukochanej? - spytałam nerwowo

-Nie w tym rzecz, ale z drugiej strony minęło sporo czasu. Rozumiesz co mam na myśli - przejechał dłonią po moim policzku

-Do czego zmierzasz?

-Pokaże ci. Chodź - wyciągnął dłoń w moim kierunku

-Wybacz, ale nie wydajesz mi się dość wiarygodną osobą, abym mogła się gdziekolwiek z tobą udać

-Nie obawiaj się. Nie skrzywdzę cię. Nie jestem na tyle nierozważny, aby zrobić ci coś złego w momencie, gdy mój stary przyjaciel jest właśnie drodze powrotnej do pałacu, a po za tym to nie jest odpowiedni czas. Jeszcze nie moja droga, a więc? - ponownie wyciągnął dłoń w moim kierunku

Nie mogę mieć pewności, że mnie nie skrzywdzi, ale z jednej strony ma rację. Przecież, gdyby taki miał plan to już dawno mógłby wykorzystać swoją okazję. Wiem, że nie powinnam się z nim nigdzie udać, lecz jestem ciekawa co chce mi powiedzieć.

-Zgoda, ale jeśli coś mi się stanie Król ci nie daruje - zaśmiał się

-Oczywiście Królowo. Panie przodem - otworzył drzwi i lekko się ukłonił

Dlaczego odnoszę wrażenie, iż bardzo dobrze bawi się nabijając z mojej osoby.

Z pałacu wydostaliśmy się głównym wejściem. I w tym momencie w mojej głowie pojawił się istny mętlik. Mam rozumieć, że on zawsze się tutaj tak dostawał. A nikt, dosłownie nikt nie zainteresował się jego osobą. Nie ja po prostu w to nie wierzę.

-Czyżbyś zastanawiała się czy zawsze tak tutaj wchodziłem? - kiwnęłam nieśmiało głową

-Nie, moi ludzie to robili. Dzisiaj pierwszy raz zawitałem osobiście

Skierowaliśmy się do samochodu zaparkowanego pod bramą pałacu. Kolejny fenomen. Zawsze pełno kręci się tutaj wampirów, a nagle jakby wszystkich wywiało. Naprawdę jestem pełna podziwu, ale to dowodzi również o tym jak beznadziejna jest ochrona Króla Wampirów. Skoro każdy obcy od tak może sobie wejść do jego pałacu.

Wsiedliśmy do samochodu i po 15 minutach opuściliśmy pojazd. Blake zaparkował na skraju lasu, a dalej w głąb udaliśmy się na piechotę. W oddali ujrzałam niewielkich rozmiarów, nie wzbudzających żadnych podejrzeń domek. Mężczyzna otworzył drzwi i puścił mnie przodem. Wnętrze było zupełnie normalne, ale sekret tego domu krył się w całkiem innym miejscu. Przeszliśmy do następnego pomieszczenia jakim była kuchnia. Tam zaś znajdowały się kolejne drzwi i gdy je otworzył wtedy wszystko zrobiłam. Za drzwiami kryły się betonowe schody prowadzące w dół. Mimo, iż jestem wampirem muszę przyznać, że przeszły mi nie małe ciarki po ciele. Zeszliśmy na dół, a tam natknęliśmy się na kolejne zamknięte drzwi. Włożył klucz, zamek zazgrzytał i lekko ręką popchnął je do przodu. To co tam zobaczyłam wolałabym nigdy tego nie ujrzeć. Moje oczy już nigdy nie zapomną tego widoku. Natomiast to co usłyszałam będzie mi przypominać o tym miejscu na wieki. 

Nigdy nie widziałam i nie doświadczyłam czegoś tak okropnego. 

Zastanawia mnie tylko, dlaczego mnie tutaj przyprowadził.

Jacques Morvant Blake to potwór.

Król Wampirów Aaron Williams przy nim to anioł.

Wszystkie opowieści stały się prawdą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top