Rozdział 31 Porozumienie z wrogiem
Siłą zostałam przeprowadzona przez wąski korytarz do innego pomieszczenia na jego końcu. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach stęchlizny, szkarłatu i najbardziej przerażająca woń śmierci. Jestem pewna, że nie jedno, to pomieszczenie widziało i nie jedne się tutaj działo, a każdy, kto przekroczył próg tego pomieszczenia, zdrów go nie opuścił. Pozostał na wieki zapamiętany przez ponure mury. Panował tutaj półmrok, więc z początku nie dostrzegłam stojącej na środku pokoju kobiety z małym podpalonym snopkiem ziół w ręku. Dookoła niej rozstawione zostawione zostały na ziemi grube białe świece. Ona zaś mamrotała coś pod nosem w niezrozumiałym dla mnie języku, prawdopodobnie po łacińsku. Posadzono mnie na krześle tuż przed nią. Spojrzałam na jej twarz i dość mocno się zlękłam. Miała odchyloną do tyłu głową, przewrócone oczy i specyficzny tatuaż składający się z jakiś symboli, run, a pokrywał jej całą twarz. Długie kruczoczarne włosy, spływały z ramion, plącząc się z dużą ilością kolorowych naszyjników sięgających, aż do pasa, kolczyki z kości, złote bransolety, wszystko idealnie współgrało z hebanową suknią do kostek. O dziwo nie posiadała butów, poruszała się boso, niczym prawdziwa plemienna szamanka. Nie miałam pojęcia, kim jest tajemnicza kobieta, ale z racji, w jakim świecie przebywam, obstawiałabym czarownicę. Kiedyś uznałabym, to za absurd, ale jeśli istnieją wampiry oraz wilkołaki, to dlaczego miałaby nie istnieć inne istoty nadprzyrodzone?
Starałam się opanować strach, ale niestety z każdą kolejną minutą niepewności narastał, coraz bardziej. Przerażało mnie otoczenie, a obecność kobiety wprowadzała w zakłopotanie. Jeśli nie zdarzy się cud, nie wyjdę z tego cało. Czy to czas, aby zrobić rachunek sumienia i pożegnać bliskich w myślach, przepraszając za moje nagłe zniknięcie. Choć nie, rodzina już zapewne się z tym pogodziła. Założę się, że myślą, iż umarłam, ale ja żyję, może nie mam się najlepiej, ale wciąż trwam przy życiu. Choć patrząc na obecne okoliczności, nie wiem, jak długo to jeszcze potrwa.
Kobieta przebudziła się niespodziewanie z transu, krzycząc coś wniebogłosy, po czym kazała przywiązać mnie do krzesła, abym nie spróbowała ucieczki, gdyż nic przyjemnego mnie nie czeka.
-Aaron, pośpiesz się, jeśli mnie szukasz - pomyślałam, przymykając oczy, kiedy czarownica szła w moim kierunku z rytualnym sztyletem w dłoniach.
PERSPEKTYWA KRÓLA
W pośpiechu zapakowaliśmy się do samochodów, jadących wprost na lotnisko.
-Wiesz, gdzie ona jest? - spytałem, siedzącego obok mnie James'a.
-W Bukareszcie - zamyśliłem się. -Możemy mieć jednak drobny problem z wejściem do kryjówki Iwanowa - spojrzałem na niego pytająco. -Ubezpieczył się i uzbroił się w całkiem pokaźną sumkę wampirów - wescthnąłem.
-Myślisz, że to czas zawrzeć chwilowe porozumienie z wrogiem? - spojrzałem na swojego przyjaciela, posyłając mu wymowny uśmiech, który odwzajemnił. -Zatem jedziemy odwiedzić naszych rywali - pokiwałem głową z uznaniem na swój plan.
Trzeba przyznać, że tym razem Nikołaj przemyślał swoje kroki. Z jednej strony jestem pełen podziwu, że wciąż ma siły próbować przeciwstawiać się jednemu z najpotężniejszych władców wampirów. Jednak popełnił drobny błąd w swoich poczynania, który pozwolił moim wampirom złapać jego trop. Choć przyznam nie chętnie, że ledwie zdołali wyczuć zapach Iwanowa. Sztukę maskowania, jak widać, opanował prawie do perfekcji, dlatego tak długo udawało mu się nas wodzić za nos.
Długo również myślałem, jak rozegrać mój krok i uznałem, że najlepiej będzie zdać się na żywioł. Zanim dotarliśmy na lotnisko, kazałem odbić w prawo. Prosto na drogę prowadzącą na terytorium wilkołaków, a ściślej mówiąc wprost do głównego domu alfy. Na sam zapach tych kundli już mnie mdliło, ale nikt lepiej nie zna tamtych terenów, niż oni. W końcu w dużej mierze to oni sprawują władzę na ziemiach Bukaresztu. Wampiry się tam nie zapuszczają, a jeśli im się zdarzy, unikają wilkołaków, jak ognia. Gorzej jeśli część z nich zechce, udać się razem zemną, w podróż, by oczywiście mieć wszystko pod kontrolą, ale cóż, jakoś to zdzierżę. Choć tego zapachu długo będę się pozbywał z wnętrza samolotu.
Na miejscu byliśmy już po około 30 minutach. Ledwie zdążyłem wysiąść z samochodu, a zdołali mnie już okrążyć, wpuścili mnie jednak na swoje terytorium, ale rzecz jasna odprowadzili pod same drzwi domu alfy, nie szczędząc sobie po drodze nieprzychylnych wyzwisk, czy dzikich powarkiwań w moim kierunku. I jak tu ich nie nazywać zwierzakami, skoro sami coś takiego prowokują? Nie rozumiem, dlaczego nie mogą się pogodzić, że wampiry są nad nimi w tej naszej magicznej hierarchii.
-Czego tu szukasz wampirze?! - warknął alfa na mój widok.
-Potrzebuję dostać się na Wasze ziemię w Bukareszcie - spojrzał na mnie zaskoczony, unosząc brew, po czym rozkazał wejść do środka, gdzie standardowo zostałem okrążony.
-Te kundle muszą mi tak stać nad głową? Nie jestem dla Ciebie zagrożeniem w Twoim domu, a potwornie śmierdzą - złapałem się za nos, wachlując sobie ręką przed nosem.
-Odsuńcie Cię - wilkołaki posłusznie oddaliły się i stanęły naprzeciwko mnie obok swojego alfy. -W jakim celu chcesz się dostać na nasze ziemie? - spytał stanowczym głosem. -Chodzi o te śmiertelniczkę? - dodała po chwili prześmiewczo. -Jak to jest, że one zawsze Ci znikają? - uniósł brew, śmiejąc się.
-Bo Ty myślisz, że ja mam czas ich pilnować? - zapytałem ironicznie. -Mam ważniejsze sprawy, jako Król, niczyją niańką nie zamierzam być - syknąłem.
-Traktujesz je, jak własne zabawki, zdobycze, które potem zasiedlają Twój pałac, niczym trofea, bądź giną w tajemniczych sytuacjach! - mówił podniesionym głosem alfa. -Czy my przypadkiem nie mamy chronić ludzi właśnie przed takimi sytuacjami? - wstał z kanapy. -Dlaczego, więc mamy pomóc odzyskać Ci Twoją zdobycz? - zadrwił.
-Właśnie, dlatego że macie obowiązek chronienia ludzi - również wstałem z kanapy i podszedł bliżej alfy, mierząc go złowrogim spojrzeniem. -Na Waszych ziemiach prawdopodobnie jest teraz torturowana śmiertelniczka i mam rozumieć nie rusza Cię ten fakt? - parsknąłem.
-Masz rację - pstyrknął palcami, spoglądając na swoich braci. -Pomożemy Ci, ale w zamian masz zwrócić jej wolność - uśmiechnąłem się cynicznie.
-Obawiam się, że to niemożliwe - odpowiedziałem chłodno.
-Zatem radź sobie sam Królu - posłał mi szeroki uśmiech od ucha do ucha, po czym odwrócił się do mnie plecami.
-Drogi Lucasie, pewny jesteś swych słów? - zrobiłem krok do przodu. -Pamiętasz, mam nadzieję o naszym pakcie? - odwrócił się zaintrygowany. -Nie uważasz, że z Belli jest dobry materiał na wampirzycę? - spojrzałem na niego wymownie, dumnie unosząc głowę, widząc jak alfę zalewa złość.
-Jeśli ją przemienisz, pakt straci wartość - powiedział groźnie. -Wiesz, co to oznacza? - spojrzał na mnie z powagą.
-Wojnę - odpowiedziałem z uśmiechem. -Ja jestem w stanie poświęcić dużą ilość wampirów, a jak u Ciebie z tym wilczku? - zadrwił. -Masz tyle kundli na poświęcenie? - nie odpowiedział.
-Pojadę ja i trzech moich braci - powiedział stanowczo, na co kiwnąłem z aprobatą.
Poddał się, nie miał możliwości przebicia mojego argumentu. Ja wampiry stworzyć mogę w każdej chwili, on nie ma wystarczającej ilości kundli, by iść ze mną na wojnę, gdyż zbyt ważni są dla niego.
Wspólnie udaliśmy się na lotnisku, gdzie samolot już na nas czekał. Przez większość lotu, czułem na sobie nieprzychylne spojrzenie alfy, ale zdążyłem się przyzwyczaić przez lata naszych przecinających się ze sobą dróg. Każde z nas najchętniej rozszarpałoby sobie nawzajem gardła, ale wiąże nas pakt i póki obowiązuję, krzywda stać się nie może nikomu.
-Pamiętaj, że nie masz prawa jej ruszyć - zwrócił się do mnie Lucas.
-Jeszcze jedno słowo, a przemienię ją zaraz, jak tylko odnajdę, obiecuję - odburnąłem, wyraźnie zirytowany.
-Może właśnie, dlatego zawsze tracisz swoje wybranki, bo na Twoje wygórowane ego nie ma miejsca w tych relacjach - rzucił sarkastycznie.
-Uważasz się za nieskazitelnego, ale to Ty pozwoliłeś skrzywdzić człowieka i za Twoją sprawą zginęła - spojrzałem na niego. -Czyżbyś nagle wypierał się przeszłości? - zamilkł.
Dalsza część podróży minęła w ciszy. Wcześniejsza krótka wymiana zdań wystarczyła, by na resztę lotu zapanował spokój. Lucas po dziś dzień nie wybaczył sobie tamtej sytuacji. Wtedy po raz pierwszy mieliśmy ze sobą do czynienia, później już jakoś to leciało.
A jeśli chodzi o plan po wylądowaniu, będziemy improwizować. Lucas zapewnił, że załatwi pomoc tamtejszych watach i wspólnymi siłami przebrniemy przez ochronę wroga. Z tym że ja z alfą będziemy musieli iść na przodzie, by poprowadzić resztę oraz jako najsilniejsi utorować drogę, słabszym. Natomiast, kiedy dotrzemy do miejsca, gdzie przetrzymywana jest Bella, Iwanowem zajmę się osobiście z czystą przyjemnością.
Bello nadchodzę, wytrzymaj jeszcze trochę, niedługo będziemy podchodzić do lądowania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top