Rozdział 30 Rytuał


Od momentu opuszczenia przez nieznajomego pomieszczenia, w którym przebywałam, zastanawiałam się nad dogodnym dla mnie rozwiązaniem i szczerze mówiąc, żadnego nie znalazłam. Ponieważ żaden scenariusz nie kończył się moim happy endem. W każdym kończyłam tak samo, jako zabawka dla urozmaicenia czasu, jedynie właściciele się zmieniali w tym wszystkim. Dlatego zdam się na los. Nie będę walczyć, pogodzę się z porażką i albo wykaraskam się z tego jakimś cudem, lub zakończę w miarę z dumą swój ludzki żywot.
Z zamyślenia wyrwały mnie dobiegające z korytarza kroki, a po chwili do moich uszu dobiegł zgrzyt zamka. Wrócił mój porywacz, lecz nie sam. Towarzyszył mu wysoki mężczyzna z blizną na oku.

-Zdecydowałaś się? - spytał nieznajomy, stając przede mną dumnie i krzyżując ręce na klatce piersiowej.

-Nie dałeś mi wyboru - odwróciłam wzrok. -Więc ja też Ci go nie dam - lustrowałam go złowrogo od stóp do głów.

-Idiotka - parsknął. -Zdajesz sobie sprawę, że wybór miał pewien haczyk? -zaśmiał się, widząc moje zwątpienie. -Wybierając mnie, może zmieniłbym zdanie i już byś była po części wolna -  uniosłam brew. -Natomiast teraz wkroczysz na drogę rytuału - spojrzał na swoje kompana, a ja zaniemówiłam. 

-Rytuału? - wydukałam z trudem, starając się ukryć strach, który próbował aktualnie przejąć kontrolę nad moim ciałem.

-Czyżby pominął tę część? - klasnął radośnie w dłonie. -Poświęcona - szepnął, nachylając się nade mną. -Lecz tutaj moja rola się kończy - puścił mi oczko, prostując się. -Baw się dobrze z moim przyjacielem - zaśmiał się, po czym odwrócił się na pięcie i skierował do wyjścia, po drodze poklepał jeszcze po ramieniu swojego towarzysza zbrodni i zniknął za drzwiami, pozostawiając nas samych.

Początkowo nie poznałam mężczyzny, wyglądał nieco inaczej, niż zapamiętałam go wcześniej. Wtedy nie miał blizny, widocznie musiał się jej nabawić przez ten czas, ściął również włosy i zapuścił brodę. Zaskakująca zmiana wyglądu, czy to znaczy, że przed kimś się ukrywa? A może ma dopiero taki zamiar? W każdym razie kwestie jego kryjówki i potencjalnych ucieczek na chwilę obecną nie są moim zmartwieniem. Raczej powinnam się obawiać faktu, że na miłą rozmowę nie liczy, a pragnie dokonać swojej zemsty. I tutaj sprawy komplikują się dla mnie niewyobrażalnie.

-Witaj Bello - uśmiechnął się. -Tęskniłaś równie mocno, jak ja? - spytał z pogardą w głosie. -Nie patrz na mnie takim oskarżycielskim wzrokiem, bo widzisz - kucnął przy mnie. -Ja naprawdę bardzo chcę skrzywdzić Aarona - parsknął śmiechem. -Uważa się za niepokonanego i wszechpotężnego - przewrócił oczami. -Nie uważasz, że czas, aby ktoś sprowadził go na ziemię? - nie odpowiedziałam. 

-Naprawdę myślisz, że coś tym zyskasz? Przecież oboje doskonale wiemy, że nawet jeśli uda Ci się go zrzucić z tronu, on Ci nie odpuści. Będzie Cię ścigał tak długo, aż dopadnie - westchnęłam, kręcąc głową na boki z politowaniem.

-Wśród wampirów krąży pewna legenda, plotka - spojrzałam na niego niepewnie. -Aby stać się najpotężniejszym, trzeba odprawić rytuał poświęcenia. Ciekawa jesteś listy potrzebnych rzeczy? - zaśmiał się. -Potrzebna jest ludzka istota, czysta niewiasta, szlachetnym sercu, nieskalana brudami świata oraz rytualny sztylet, który przeszyje jej serce na ołtarzu życia i śmierci - otworzyłam szerzej oczy z przerażenia. -Nim uleci z Ciebie ostatnie tchnienie, pożywię się Twoją krwią, przyśpieszając nieuniknione, a kiedy spowije Cię sen wieczny, cała należyta władza zwróci się w moje ręce. Ładna legenda, prawda? - posłał mi prowokacyjny uśmieszek.

-Próbuj szczęścia - odwzajemniłam jego uśmiech.

W tej samej chwili do pomieszczenia weszło jeszcze dwóch zamaskowanych mężczyzn, którzy otrzymali rozkaz przygotowania mnie do rytuału. W tym czasie mój spragniony zemsty oponent ulotnił się niezauważenie z pomieszczenia.

-Szkoda takiej ładnej buźki- szepnął prześmiewczo jeden z nich, spoglądając na mnie ukradkiem.

PERSPEKTYWA KRÓLA

Minęło już tyle godzin, że już dawno powinienem wiedzieć, gdzie znajduje się Bella, a tutaj wieści brak. Czy powinienem zacząć się już tym martwić? Może być, to znak, że dziewczyna już nie żyje? 
Jeśli faktycznie za wszystkim stoi Iwanow, to tym bardziej powinienem mieć już jakieś informacje. W końcu wysłałem wampiry, by go namierzyli.
Do czego, to doszło, że władca taki, jak ja, zaśmieca sobie myśli jakąś śmiertelniczką. Przecież równie dobrze, mógłbym znaleźć sobie nowe zastępstwo Belli, ale czy tak godne, jak ona? Niesamowite. Nie sądziłem, że kiedyś dojdzie do sytuacji, gdzie los człowieka nie będzie mi tak całkiem obojętny. Natomiast jeśli chodzi o nasz świat wampirów, to coś czuję, że szykuje się mała rewolucja, ponieważ nie pozwolę, aby ktoś bruździł w moim królestwie. Nie podoba mi się, że tyle osób pragnie w nie ingerować i chyba nadszedł czas zrobienia z tym porządku.

W pomieszczeniu rozległo się ciche pukanie, spojrzałem zdumiony w stronę drzwi, w których po chwili ujrzałem Mercy.

-W czym mogę Ci pomóc? - spytałem, bacznie obserwując kobietę, która zamknęła drzwi i podeszła bliżej mnie.

-Nie martw się Aaronie - uśmiechnęła się ciepło, kładąc dłoń na moim ramieniu. -Znajdziemy ją - spojrzałem na nią. -A kiedy, to się stanie, myślę, że winien jesteś jej rozmowę - zerknąłem złowrogo na rękę na ramieniu, po czym na nią.

-Wybacz panie - pośpiesznie odsunęła się ode mnie, spuszczając wzrok nieco speszona. 

-Zdaję sobie z tego sprawę Mercy - powiedziałem odrobinę spokojniej. -Nie chciałem, żebyś tak się poczuła, wybacz - wysiliłem się na sztuczny uśmiech.

-O to się nie martw, znam Cię wystarczająco długo i zdążyłam przywyknąć do humorów mojego wychowanka - zachichotała cicho, a ja jedynie westchnąłem na jej argument, który uwielbia mi przytaczać w momentach, kiedy staram się być prawdziwym królem. -Panienka Bella, darzy Cię uczuciem, rozumie - pokręciłem głową na boki, spoglądając w okno.

-Nasze relacje są aktualnie na etapie ofiara - oprawca, więc skąd ta pewność - uniosłem brew.

-Jej dusza i serce są zbyt czyste, by nosić w sobie nienawiść - uśmiechnęłam się troskliwie, podchodząc bliżej. -Wiesz mój drogi, co w tym wszystkim jest najzabawniejsze? - zdusiła w sobie cichy śmiech. -Trwam u Twego boku od 1717 roku, byłam przy Twoich narodzinach i towarzyszyłam i w każdym kolejnym etapie życia i wiesz co? - spojrzałam na nią z zaintrygowaniem. -Nie zmieniłeś się nic, dlatego Twoja piastunka będzie przy Tobie, kiedy panienka Bella postanowi przetestować Twoją nieśmiertelność - zażartowała. 

-Jak zawsze pomocna - westchnąłem, przymykając oczy i odchylając głowę do tyłu na oparcie fotela.

-Choć 300 wiosen masz na karku - nachyliła się. -To ja wciąż widzę tego zagubionego 25-latka - szepnęła mi do ucha. -Ty tego nie widzisz, lecz dla zawsze będziesz tym chłopakiem sprzed przemiany - otworzyłem jedno oko, by na nią zerknąć i delikatnie się do niej uśmiechnąć.

Mercy opuściła gabinet, pozostawiając mnie z natłokiem myśli. Nigdy nienawidziłem, gdy tak mi robiła, bo potem od przemyśleń bolała mnie jedynie głowa. Niestety ma rację i to też niechętnie przechodzi mi przez gardło, ale jednak. Winien jestem Belli rozmowę, lecz wpierw muszę ją odzyskać, aby rzeczywiście oczyścić swój umysł. 
Wstałem i już miałem opuścić pomieszczenie, żeby podjąć osobiście dalsze kroki w kwestii poszukiwań, gdy w progu wpadłem na James'a.

-Mamy ją! - zawołał, zanim zdążyłem się odezwać.

Chyba czas złożyć komuś wizytę...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top