Rozdział 27 Nadchodzę
Dopiero po kilku minutach bezruchu, mężczyzna odważył się zwrócić do mnie.
-Skąd ten płacz? - spytał z nutą przejęcia w głosie, uwalniając mnie ze swych objęć.
-Nie wierzyłeś - wzruszyłam ramionami, ocierając łzy, po czym spojrzałam na niego. -On tu był - dodałam cicho, zerkając w kierunku tarasowych drzwi.
-W pokoju? - spytał z niedowierzaniem Aaron. -Jak udało mu się ominąć ochronę? - powiedział sam do siebie pod nosem. -Zajmę się tym, raz jeszcze każe sprawdzić pałac - stał, wyciągając do mnie rękę, podałam mu dłoń, po czym z jego pomocą dźwignęłam się z ziemnych dębowych desek.
Ulżyło mi, kiedy Aaron po raz kolejny nie puścił moich słów mimo uszu, a jednak wziął je pod uwagę. Skoro stalker bez problemu omija pałacową ochronę, nie mogę czuć się bezpieczna. Wątpię, by udało im się go ująć, gdyż zapewne już dawno ulotnił się z terenu zamku i znając życie, nie pozostawił żadnych śladów, jak ostatnim razem.
Po kilku minutach zgodnie ze słowami króla, nim zostawił mnie samą, do mojego pokoju zawitał James, który miał mnie pilnować pod nieobecność władcy. Jeśli ktoś ewidentnie na mnie czyha, nie mogę pozostawać sama, gdyż będę łatwą zdobyczą, a z wampirem będzie miał ciężej w wyrównanym pojedynku.
Uśmiechnęłam się do mężczyzny, kiwając do niego głową na powitanie, po czym skierowałam się w stronę łóżka. Jeśli on będzie, mnie pilnować, ja mam okazję bezpiecznie się zdrzemnąć, gdyż ostatnimi czasy, kompletnie się nie wysypiam z powodu dręczących koszmarów.
-Wszystko w porządku panienko? - zapytał James, gdy z krzykiem zbudziłam się ze snu.
-Tak - wstałam, łapiąc się za serce. -Zły sen - odpowiadziałam półszeptem. -Kolejny z wielu - dopowiedziałam z nieukrywaną bezsilnością.
-Zawołać króla? - spytał, podchodzą bliżej.
-Nie - zaprzeczyłam, nie chcąc go niepokoić. -A zajęty jest? - zapytałam po chwili z nadzieją usłyszenia satysfakcjonującej odpowiedzi.
-Nie, chciałaby panienka złożyć mu wizytę? - uśmiechnął się delikatnie kącikiem ust, kiedy nieśmiało przytaknęłam. -Zatem zapraszam, zaprowadzę panienkę do króla - wspólnie opuściliśmy mój pokój.
James wziął sobie do swojego lodowatego, martwego serca złożoną Aaron'owi obietnicę pilnowania mnie, ponieważ odprowadził mnie pod same drzwi gabinetu. Odszedł, dopiero gdy zniknęłam za ich drzwiami oraz obiecał wrócić, kiedy skończę rozmawiać. Mam wtedy go zawołać, a on zaraz się zjawi. Wcale nie zaskoczyło mnie, że wystarczy, że wypowiem jego imię. Nie mam pojęcia, jak oni to robią, że słyszą Cię z drugiego końca pałacu.
-Sama tu przywędrowałaś? Gdzie James? - spytał, popijając szkarłatny napój z porcelanowego kielicha.
-Nie - pokiwałam głową na boki, podchodząc bliżej. -Odprowadził mnie po same drzwi - uśmiechnęłam się delikatnie, wskakując na biurku i siadając przed mężczyzną. -Aaron co właściwie z tym mężczyzną dalej będzie? - zapytałam z przejęciem.
-Szukamy go - zlustrował mnie wzrokiem od góry do dołu. -Ładna sukienka - puścił mi oczko, a ja się zarumieniłam. -Poszukiwania idą mozolnie, gdyż nikt nie przeciął się w królestwie z nikim nowym - ujął mnie za kostkę, po czym oparłam nogę o oparcie fotela. -Ciężko namierzyć zjawę - gładził mnie po łydce.
-Znajdzie go, prawda? - spytałam z nadzieją, smutno się uśmiechając.
-Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby go odnaleźć - odstawił kielich na blat biurka. -Do tego czasu będziesz pilnowana - zeskoczyłam z biurka.
-On potrafi ominąć ochronę - podsumowałam.
-Owszem - Aaron, machnął na mnie ręką, żebym się zbliżyła. -Jednak my mamy znaczącą przewagę - oparłam rękę o brzeg fotela, żeby nie stracić równowagi, po czym nachyliłam się nad mężczyzną, który pocałował mnie czule.
-Podoba mi się takie zapewnienie - uśmiechnęłam się, przygryzając mimowolnie dolną wargę. -Ale chyba nie czuję się jeszcze pewnie - zaśmiałam się.
-Nie czujesz? - uśmiechnął się zadziornie, po czym wstał.
Aaron, wsunął rękę za tył moje głowy, wplatając palce we włosy, drugą ręką objął mnie w talii, przyciągając mocniej do siebie, po czym złączył nasze usta w płomiennym pocałunku.
-Lepiej? - uśmiechnął się, kiedy ja zachłannie łapałam powietrze. -Możesz mi zaufać - skradł mi pocałunek. -Nie pozwolę Cię skrzywdzić - ukradł kolejnego całusa. -Nie martw się - musnął moje wargi.
-Dobrze - skinęłam głową. -Już mi lepiej - uśmiechnęłam się, oswabadzając z jego ramion. -Pójdę przewietrzyć się do ogrodu - Aaron zmierzył mnie spojrzeniem. -Wezmę ze sobą James'a - dodałam, po czym król wyraził aprobatę na mój pomysł.
Pomysł spędzaniu wolnego czasu w ogrodzie za płotem, którego krąży intruz, nie wydaję się trafny, ale wątpię, aby zbliżył się w momencie, kiedy po ogrodzenie krąży ochrona, a mi towarzyszy wampir.
Przed wyjściem z pałacu zabrałam ze sobą książkę. James wskazał mi skrytą między krzewami róż altankę z marmurową ławeczką oraz fontanną nieopodal. Nie wiedziałam o tym miejscu wcześniej, ale już wiem, jakie będzie moim ulubionym.
Pilnujący mnie wampir krążył w pobliżu, nie chcąc mi przerywać lektury. Zjawiał się od czasu do czasu z zapytaniem, czy wszystko dobrze, po czym odchodził.
Na chwilę postanowiłam zrobić przerwę od czytania. Odłożyłam książkę i wstałam, przysłuchać się pięknemu śpiewu ptaków, jednak po chwili coś przykuło moją uwagę. Za płotem szybko przemknęło coś ciemnego. Mimowolnie, przepełniona ciekawością podeszłam do ogrodzenia.
Nasze spotkanie nie trwało długo, ale wystarczyło, by zdążył mi szepnąć, że jeszcze nie czas, wróci w odpowiednim momencie, zabrać mnie na wieczność, po czym ulotnił się w gęstwinie drzew. Krew mi się w żyłach zmroziła, słysząc jego słowa. Jak, to jest możliwe, że tak perfekcyjnie drwi sobie z króla oraz jego ochrony. Rozumiem, że mogą go nie wyczuwać, ponieważ jest wampirem, ale żadnych śladów nie pozostawia?
Długo zastanawiałam się, czy niepokoić owym zdarzeniem Aaron'a, ale co by to zmieniło, że bym mu powiedziała, skoro i tak nie są w stanie go ująć? Chociaż może warto napomknąć o tym zdarzeniu. Na chwilę obecną straciłam dalszą ochotę przebywania w ogrodzenie, zgarnęłam książkę z marmurowego stołu, zawołałam James'a i razem udaliśmy się w drogę powrotną do pałacu. Po drodze powiadomiłam o zdarzeniu władcę, którego spotkaliśmy na korytarzu. Natychmiast kazał odprowadzić mnie do pokoju i nie spuszczać z oczu, zaś on wraz z ochroną udadzą się przeczesać las.
Będę trzymać kciuki, by tym razem im się udało, gdyż słowa nieznajomego, że zostanę z nim na zawsze, nie napawają optymizmem. Raz już zostałam porwana i nie chciałabym raz jeszcze. Może niedorzecznie, to zabrzmi z moich ust, ale tutaj przynajmniej wiem czego się spodziewać, a tam, obawiam się, że mogą mnie spotkać same nieprzyjemne rzeczy, których z całego serca nie chciałabym doświadczyć.
Wróciliśmy do pokoju, ale James nagle musiał się ode mnie oddalić, ponoć coś nieoczekiwanego się wydarzyło i jest pilnie potrzebny. Nie pytałam, nie było nawet czasu, wybiegł czym prędzej z pokoju, każąc mi pozamykać wszystkie okna oraz drzwi, on zapuka, jak będzie wracał. Przytaknęłam, po czym popędziłam spełnić jego prośbę, modląc się w myślach, oby nic nie stało się Aaron'owi.
Gdy odcięłam potencjalne drogi wejścia, położyłam się zmęczona na łóżku. Najwidoczniej musiałam przysnąć mimowolnie, gdyż po jakimś czasie zbudził mnie ten sam zimny powiew wiatru, miałam złego przeczucia. Słusznie skojarzyło mi się, to z pierwszą wizytą nieznajomego w moim pokoju, gdyż ta była drugą.
Włamywacz dopadł mnie, jak leżałam. Zakrył ręką moje usta, odcinając mi możliwość zawołania pomocy. Szepnął mi na ucho - jak obiecałem. Następnie na wskutek silnego uderzenia, straciłam przytomność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top