Rozdział 8 Z deszczu pod rynnę
Po przebudzeniu zdezorientowanym lekko zamglonym jeszcze wzrokiem rozejrzałam się dookoła. W końcu pomierzenia dostrzegłam małą grupkę mężczyzn w dość niechlujnym ubiorze. Zatem moje początkowe tezy, jako iż w porwaniu maczać łapska mógł sam Król, legły właśnie w gruzach, a mało tego w przekonaniu mym utwierdził mnie tępy ból głowy, który dał o sobie niestety znać.
Królewska służba zwykła nosić się czysto oraz schludnie. Natomiast obecni delikwenci miłowali się w bardziej sportowym stylu, niżeli eleganckim.
Nurtuje mnie również jedno, dosyć istotne pytanie. Dlaczego ktoś zadał sobie tyle trudu, aby mnie pojmać?
À propos ograniczania wolności...Właśnie o czymś sobie przypomniałam. Przez te dziady plan mojej ucieczki ponownie został pokrzyżowany! A niech Cię Królu Aaronie!! Lub może byłam głupia, łudząc się, że jeszcze kiedyś dane mi ujrzeć będzie swą rodzinę.
Przez pewien czas, lustrowaliśmy swoje sylwetki wzajemnie, starając się dojrzeć choćby najmniejszego szczegółu w naszym wyglądzie, który co nieco, by o nas zdradził. Lecz prócz moje zirytowanie nie osiągnęliśmy nic tym sposobem, a panująca w czterech ścianach cisza doprowadzała do szału. Z każdą kolejną minutą...wróć wręcz z każdą sekundą, wzburzenie we mnie wzrastało. Natomiast, gdy do podziemnej ekipki dołączyła kolejna dwójka biernych gapiów, szala się przeważyła. Nikt przy mnie o mojej osobie szeptać nie będzie! Panowie może nawiązaliśmy już małą nić współpracy, w końcu tak długi kontakt wzrokowy o czymś świadczy...Nie, nie. Nic z tych rzeczy. Żartowałam. Emocję mi nieco wariują z powodu tej przytłaczającej sytuacji, więc nie syndromu sztokholmskiego tutaj obecnie nie zaznam
-Cóż za piękne kółko wzajemnej adoracji - rzuciłam zgryźliwie w kierunku mężczyzn.
Szepty nagle ucichły, a wszystkie złowrogie spojrzenia skupiły na mojej jakże skromnej postaci.
-Ty tam w kącie! Miłość mu jeszcze wyznaj - wzburzony delikwent ruszył w moim kierunku, zamachując się w międzyczasie, z chęcią zadania mi ciosu, lecz został powstrzymany w czas. Podbiegł do nas nieznajomy, który akurat wszedł do pomieszczenia, zatrzymując rękę mężczyzny milimetry przed moją twarzą.
-I po co ta agresja? - zgromił młodzieńca, uwalniając dłoń z uścisku. -A ty, po co rzucasz niesmaczne insynuacje w kierunku moich przyjaciół, celowo ich prowokując? - westchnął, kręcąc głową na boki.
-To ona? - zwrócił się do pozostałych, odwracając w ich kierunku. Przytaknęli ledwie zauważalnym skinieniem.
PERSPEKTYWA KRÓLA
W trakcie mojej pracy odważył mi się przerwać pewien zuchwalec, jakim okazał się Siergiej.
-Zapukać niełaska! - syknąłem pod nosem.
-Wybacz Królu, lecz Bella zniknęła - spuścił wzrok.
-Chcesz mi powiedzieć, że uciekła - wstałem od biurka. -Bo jej nie dopilnowałeś!
-Mniej więcej - odpowiedział niepewnie.
-To mniej czy więcej? - zbliżyłem się.
-Przewidziałem, ze cię wykiwa. Znajduje się na terytorium wilków - westchnąłem.
PERSPEKTYWA BELLI
Przez dłuższą chwilę mężczyzny szeptali między sobą. Jakby na moment zapomnieli o moim istnieniu, jednak wkrótce sobie przypomnieli. Niestety zyskałam miano zabawki. Marionetki Króla do jego zachcianek. Zresztą przecież i ja byłam jedną swego rodzaju niespełnioną rządzą, którą siłą zdobył po czasie. W jednej minucie moja, jak dotąd mi się wydawało dobra reputacja legła w gruzach. Niesamowite jest z jaką łatwością, druga osoba w stanie jest zadeptać w Tobie coś, co do tej pory uważałaś za atut. Normalnie amba Fatima reputacja była i ni ma.
-Mieszkasz u Króla w pałacu, prawda? - spytał jeden z nich.
-Pytasz, czy stwierdzasz?- odpowiedziałam z ironią w głosie.
-Pomożesz nam zniszczyć Króla Wampirów - najstarszy z grupy mężczyzn, podszedł do mnie bliżej, nachylając się nad moim uchem.
-Odmawiam - wzruszyłam ramiona.
Zapewne w innych okolicznościach obojętny byłby mi wieczny żywot Króla. Jakbym na przykład nie była na jego łasce. Jednakże skoro już jestem, to z dwojga złego wolę gniew tych panów, niż wariackiego, krwiopijczego dupka zdolnego do niemożliwego, gdyż samo jego istnieje, już jest niemożliwym.
-Ona myśli, że ma wybór - nieznajomy odwrócił się do swoich kompanów, po czym wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem.
-Ktoś, kiedyś dał mi do zrozumienia, że marzenia dobra rzecz - wzruszyłam ramionami.
Oprawcy najwidoczniej nie przypadła do gustu moja riposta, gdyż uznał, że złapanie mnie za podbródek i zmuszenie do skrzyżowania naszych spojrzeń, abym w jego mogła dojrzeć przepełniająca go złość, przeplataną z nienawiścią, jaką zapewne darzył wampiry, ponieważ skąd inaczej całe to przedstawienie?
-Będziesz współpracować! -krzyknął, po czym opuścili pomieszczenie, zatrzaskując za sobą z impetem drzwi.
Obecnie czasu na przemyślenia w zaistniałej sytuacji mam dość sporo, zatem doszłam do pewnej istotnej konkluzji - jestem już zmęczona tym przeklętym światem. Zostałam wmieszana w coś, o czym zielonego pojęcia nie miałam, a do tej pory uważałam to za możliwe jedynie w filmach fantasy. Wampiry, wilkołaki, królestwa i walki o tereny? Przecież absurdalnie nawet brzmią te słowa. Bawią się moi życiem, jakby nic nie znaczyło. Dla nich może być bezużytecznym, lecz ja mam inne zdanie w tej sprawie. Biorę udział w niebezpiecznej grze, niemającej dobrego zakończenia. Próbuję walczyć, trzymać się, stwarzam iluzję, w którą sama nie wierzę. Z zewnątrz dorosła kobieta, w środku małe dziecko, które cholernie boi się, co przyniesie następny dzień. Siłą wywieziona do obcego kraju i siłą wyrwana z prawdziwego życia. Hm, a może właśnie prawidłowym wyjście byłoby - poddać się. Pozwolić zabić? Nie cierpieć? Jeśli im pomogę, zabije mnie Aaron. Nie pomogę, zabiją mnie oni. Nie ma dobrego rozwiązania, a o powrocie do Nowego Yorku mogę pomarzyć.
Co prawda zawsze uważałam, ze jedynie tchórze się poddają, gdyż boją się zawalczyć o siebie. Jednak im dłużej rozmyślam, tym bardziej zaczynam twierdzić, że to nie strach, a zaledwie bezpieczniejsze wyjście.
Nurtuje mnie również jedna rzeczy, czy Król wie? Skoro posiada taki wszechstronny wachlarz umiejętności, może telepatia również się tam skrywa?
A niech Cię Królu Aaronie!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top