Rozdział 4 Burza po ciszy.

Noc była spokojna, żaden nagły przypadek się nie trafił i brutalnie nie wytargał Jolta z łóżka, za co był niezwykle wdzięczny Decepticonom, że i one czasem w nocy śpią. Już zdążył nauczyć się cieszyć z tak prostych rzeczy jak spokój, sen czy pobudka przez pikanie budzika. Wystarczyło, że przez ogromną liczbę wymagających natychmiastowej pomocy rannych, nie spał dwie noce z rzędu, po których wyglądał i czuł się jak żywy trup. Według Ratcheta te dwie noce bez snu to wcale nie było dużo i prawdziwy test wytrzymałościowy przejdzie dopiero wtedy, gdy pracy będzie na dekacykl i zadowoli się dziesięciocyklową drzemką gdzieś w kącie. Wyspany czuje się oczywiście lepiej, trzeźwo i logicznie myśli, a przede wszystkim nie robi błędów, przez które jego przełożony dostaje białej gorączki, padaczki, nerwicy i Primus wie czego jeszcze.

Dzień zaczął mu się leniwie i nudno. Nie było dużo pracy, jego jedynym zadaniem było zrobić obchód po salach szpitalnych: zmienić kilka opatrunków, przepisać nowe leki lub tylko zmienić dawki, pobrać kilka próbek do badań i sprawdzić oraz spisać parametry ciężkich przypadków, nie raz utrzymywanych w śpiączce, na podtrzymaniu życia, lub w komorach CR, a potem istotne informacje i uwagi przekazać medykom oddziałowym i pielęgniarkom, aby następnie przekazać pobrane przed chwilą próbki do laboratorium. W tym czasie Ratchet mógł spokojnie zająć się dokumentami, zaplanować zabiegi oraz operacje, zamówić potrzebny sprzęt i podać wskazówki do układania grafików personelu medycznego. Wszystko to, co aktualnie jest jego zadaniem zaraz po przyjściu do szpitala, robił wcześniej biały Autobot i dopiero potem mógł zająć się sprawami organizacyjnymi. Ogarnięcie takiego szpitala samemu musiało być nie lada wyzwaniem, a o tym jak długo to trwa, zdołał się już przekonać — na początku jego pracy starszy medyk nie odstępował młodzika na krok i kontrolował, czy wykonuje swoją pracę poprawnie i sumiennie.

Po wszystkim wrócił do zatoki medycznej, gdzie uprzątnął kilka rzeczy i został bez zajęcia. Była to zdecydowana rzadkość wprowadzająca go w zakłopotanie. Mógł tylko czekać, aż ktoś potrzebujący pomocy pojawi się w zatoce albo główny oficer medyczny znajdzie mu jakąś robotę. Nie lubił siedzieć bezczynnie, musiał mieć jakieś zajęcie, jakiekolwiek. Nie wymyśliwszy nic lepszego, włączył newspada. Nad jego ręką pojawił się holograficzny ekran i zaczął po kolei sprawdzać jakieś mniej lub bardziej istotne wiadomości s-cyklu* i dekacyklu. Nie interesowało go życie gwiazd i ich wyimaginowanej w czasie wojny sławy, ale lepsze to, niż kolejne dołujące wieści z frontu, teorie spiskowe dziennikarzy czy statystyki poparcia frakcji. Następnie chciał przejrzeć stronę z nowinkami naukowymi, na której swego czasu często czytał o nowych wynalazkach, pomysłach na nowy sprzęt lub metodach leczenia. Zanim zaczął pracę w GBA, szczególnie cieszyły go wywiady z naukowcami takimi jak Jetfire albo Perceptor, inżynierami jak Wheeljack lub medykami tak wybitnymi, jak Ratchet. Teraz to wszystko ma tuż obok siebie, jednak dobrze jest czasem dowiedzieć się, co myślą i robią naukowcy po drugiej stronie globu. Jednak zanim przełączył się między stronami, do zatoki medycznej weszła Teracloud z wózkiem pełnym leków, które trzeba było odłożyć na swoje miejsca.

— Dzień dobry — powiedziała na wstępie. — No nie przypuszczałabym, że czyta pan takie bzdury!

— Właśnie miałem przełączać na „Kwanty"...

— Ta... Jasne. — Uśmiechnęła się w niezrozumiały dla młodego medyka sposób, dlatego zrezygnował z ciągnięcia tematu.

— Pomóc? — zapytał, podnosząc się z fotela.

— Ależ spokojnie, niech sobie pan nie przeszkadza i czyta dalej. Dam radę, przecież to nie jest ciężka praca. — Wzięła do ręki kilka butelek i zaczęła je odkładać do szafek.

— Nalegam — powiedział, łapiąc kilka fiolek i odczytując z etykiety ich zawartość, by móc potem odłożyć je w odpowiednie miejsce.

— Skoro tak... A mógł sobie pan odpocząć jeszcze chwilę, praca medyka musi być na pewno wyczerpująca.

— Dzisiaj akurat jest jakoś spokojnie. Obawiam się, że to jakaś cisza przed burzą, a na tę chwilę nie potrafię sobie znaleźć zajęcia. — Schylił się, by odstawić większe butelki. — A u pani? — zapytał, próbując ukryć jak jego pewność siebie z jakichś przyczyn spada na łeb na szyję.

— Dzień jak co dzień, niezależnie od tego, co panowie mają tutaj, my, tam niżej, często nie mamy chwili na odpoczynek. Pacjenci nieraz dają się we znaki, a to boli, a to niewygodnie, a to cewnik przeszkadza, a to chcą już wyjść na żądanie...

— Wiem, dlatego zaproponowałem pomoc.

— Jeśli ma pan chwilę, to mógłby pan pomóc na dole... Odłożenie leków to mój najmniejszy problem.

— Teoretycznie tak, tylko ktoś zawsze musi być w zatoce, a Ratchet jest zajęty — wyjaśnił, odkładając do szuflady niezużyte strzykawki. — A może skończylibyśmy z tym „panem" i „panią"? Pracujemy niemal obok siebie, może byłoby tak łatwiej?

Pielęgniarka spojrzała na niego i zmierzyła go od góry do dołu. Uśmiechnęła się znowu w ten sam nieodgadniony sposób, który wprowadzał go w zakłopotanie.

— Nie sądzę.

— A gdybym zaprosił na kofergon po pracy? Można by porozmawiać w spokoju i poz...

— Przepraszam, kiedy? Kończę późno wieczorem, nie dam rady.

— Kończymy o tej samej porze i...

Wtedy do pomieszczenia weszła inna pielęgniarka. Wzięła z przywiezionego przez siebie wózka kilka rzeczy, a następnie pchnęła wózek w stronę Jolta. Odbił się od jego nogi, zanim ten zdążył go złapać. Kilka rzeczy na blacie przewróciło się.

— To jest do mycia — powiedziała i w pośpiechu wyszła.

— No widzi pan, ma pan już zajęcie — powiedziała Tearcloud i również wyszła, pchając przed sobą swój wózek.

Jolt zaklął w myślach i pociągnął stolik na kółkach w stronę zlewu. Zaczął przekładać sprzęt i wtedy komunikator w jego audio-receptorze powiadomił go o przychodzącym połączeniu. Nie wiele myśląc, dotknął palcem czujnik odbierający połączenie.

— No w końcu, Jolty! Bałem się, że znowu odrzucisz. — Usłyszał wesoły, ale zarazem uspokajający i nieco zachrypnięty głos.

— Cześć tato. Wybacz, ostatnimi czasy urwanie głowy miałem. Była wymiana sił na froncie i masę rannych nam przywieźli. Dzisiaj jakoś wyjątkowo spokojnie jest.

— Na froncie? Jakim?

— Sistex, ale moglibyśmy o tym nie rozmawiać? Męczą mnie już te tematy. — Zatkał odpływ w zlewie i odkręcił wodę. Że też nikt jeszcze nie wpadł na to, że można zainwestować w zmywarkę, a o takiej z wbudowanym autoklawem może chyba tylko pomarzyć.

— Oczywiście, ale jak na spokojny dzień jesteś coś zdenerwowany. Coś się stało?

— Nie...

— Jolt, przecież słyszę.

— Ach... No bo... Próbowałem zaprosić pewną pielęgniarkę na kofergon, ale nie udało mi się. Ktoś wszedł i mi przerwał, i nie wyszło. — Zakręcił i zabrał się do pracy.

— Nie przejmuj się, synek. Masz jeszcze czas na romanse.

— Nie byłbym tego taki pewny w obecnej sytuacji.

— Ty znowu apokalipsę przewidujesz... Trochę optymizmu!

— Jestem realistą... Bardziej miałem na myśli to, że dopóki jestem tylko pomocnikiem medyka, to mogę sobie pozwolić na romanse z pielęgniarkami. A kiedy oficjalnie zostanę medykiem GBA, to będę o stopień wyżej niż pielęgniarki i przepisy będą mi tego zabraniać. Dlatego trochę mi spieszy, bo może znalazłbym tu fajną dziewczynę. Trochę to głupie...

— Wcale nie głupie. Dzięki temu niżsi stopniem nie będą mogli ubiegać o niesłuszne podniesienie stopnia zapewnione przez...

— Ale z pielęgniarki do medyka? To trochę nielogiczne, do tego potrzebne jest wykształcenie, a nie plecy. A druga sprawa, takie podnoszenie stopnia jest chyba bardziej uzasadnione w wyższych sferach...

— Oj zdziwiłbyś się. To nowe prawo, więc ma kilka wad.

— Raczej mnóstwo... Tato, coś zachrypnięty jesteś. Chory jesteś?

— A nie... To nic takiego. Wczoraj lodowatego energonu się napiłem i...

— Tato, a mógłbyś bez ściemniania? Gdyby to było od zimnego, to byś rzęził, a nie chrypiał.

— Ech... Złapałem odpryskówkę wrzodziejącą*... Na szczęście wrzody jeszcze nie wyszły.

— Byłeś u lekarza?

— Tak. I żeby ci to udowodnić to... Przepisał mi devirax** w spreju i dioloxum** w płynie. Podawać ci dawki, czy mi wierzysz?

Jolt uśmiechnął się szeroko, rozbawiony. Jego ojciec nigdy nie lubił chodzić po lekarzach i zawsze odkładał wizyty do momentu, aż jego stan tego wymagał. Kilka razy wylądował przez to w szpitalu. W tamtym czasie uczący się dopiero Jolt, stał się nieco przewrażliwiony na tym punkcie i zawsze starał się dopilnować, aby ojciec zadbał o swoje zdrowie. Kiedy w końcu otrzymał uprawnienia do wykonywania zawodu, radość jego ojca była niezmierna, gdyż mógł leczyć się w domu i dopóki młody Transformer pracował w przychodniach i szpitalach w ich rodzinnym mieście, tak właśnie było. Jednak sytuacja zmieniła się, kiedy ordynator jego oddziału szpitalnego stwierdził, że z jego wykształceniem, ambicjami i umiejętnościami chłopak po prostu się marnuje na chirurgii urazowej. Za jego zgodą, ordynator wystawił rekomendację, dzięki której już po dwóch dekacyklach Jolt pakował swoje rzeczy i wylatywał do Iacon. Natomiast jego ojciec, chociaż dumny aż mu pierś rozpierało, niestety musiał sobie przypomnieć, jak umawia się wizyty u lekarza.

— Wierzę — odpowiedział z uśmiechem. — Coś słychać u was ciekawego?

— A jakoś nie bardzo. Po staremu. Ostatnio uruchomili mały tor wyścigowy. Jest podobno szansa na jakieś niszowe zawody i transmisję na żywo. Będzie można coś w końcu obejrzeć.

— Też bym obejrzał, ale u mnie planowanie czegokolwiek mija się z celem. Mój czas pracy to teoretycznie pięć megacykli, a w praktyce nie raz cykl słoneczny...

— Ratchet!

Jolta jakby kopnął prąd. Światła w pomieszczenie zamigotały. Szkło stało się śliskie i zlewka przeskoczyła mu między palcami zanim rozległ się trzask. Chwila ciszy i analizy sytuacji. Pod nogami chrupnęły mu odłamki, kiedy odwrócił się w stronę wejścia do zatoki. Wielkimi jak Luna-1*** optykami zmierzył wicelidera od góry do dołu. W audio-receptorach słyszał swoją iskrę.

— Jolt, co się stało? — W uchu usłyszał zaniepokojony głos.

— W gabinecie albo na sali! — zawołał szybko młody medyk, wskazując na kolejne drzwi.

Czerwony Transformer przeszedł dalej. Trzymał się za lewą rękę. Coś musiało się stać, ale młodzik nawet na to nie wpadł, że to on mógłby udzielić mu pomocy. W głowie miał już tylko sprzątanie rozbitego szkła. Nie zważając na pytania ojca w słuchawce, zebrał większe odłamki zlewki i wyrzucił, a zaraz potem uruchomił odkurzacz automatyczny. Urządzenie szybko pozbierało drobinki szkła, a potem zaczęło szukać innych śmieci, jeżdżąc i skanując podłogę. Wtem do pomieszczenia wpadł biały medyk, a za nim zbrojmistrz.

— Widzisz go?! Widzisz?! Tak?! Świetnie! To na badanie wzroku nie przychodź! To jak mnie tu nie ma, to idziesz do niego! Jolt, zaj...

Jolt nie rozumiał, co zaszło. Dopiero po chwili dostrzegł, że spojrzenie Ratcheta padło na jeżdżący po podłodze czarny, okrągły odkurzacz, który przez chwilę był jedynym obiektem zakłócającym całkowitą ciszę swoim szumem. Medyk westchnął ciężko i zmęczonym wzrokiem spojrzał na swojego pomocnika.

— Co tym razem poszło?

— Litrowa zlewka.

— Zamęczycie mnie... — westchnął i wyszedł, zostawiając go z wiceliderem.

— Jolt? — usłyszał w audio-receptorze.

— Tak, tak, już jestem — odezwał się, wskazując czerwonemu Transformerowi kozetkę. — Nic się nie stało. Wystraszyłem się i rozbiłem szkło. Będę musiał kończyć, bo mam kogoś na przyjęciu...

— Oczywiście.

— Z kim gadasz? — zapytał półszeptem Ironhide.

— Z tatą... — Z automatu odpowiedział ściszonym głosem, po czym uniósł brew.

— To gadaj dalej. Mnie to nie przeszkadza.

— Aha... No dobrze. Jednak nie muszę kończyć — powiedział niepewnie, po czym podszedł do zastępcy Prime'a i rzucił okiem na osmoloną rękę. — Co się stało? — zapytał półszeptem.

— Generator blastera wybuchł przy strzale próbnym.

— A mama jak tam? — zapytał Jolt.

Wypchnął spod kozetki krzesło i palcem pokazał pacjentowi, aby siadł na nim. Podszedł do blatu i zaczął wybierać potrzebny sprzęt oraz medykamenty i układać je na wózku.

— W pracy jeszcze jest. Ogólnie to w porządku, ale... Ostatnio zajrzała do twojego pokoju i coś mi potem zaczęła o dziecku gadać. Nie bardzo wiem, o co jej chodziło. Odniosłem wrażenie, że z jakimś większym opóźnieniem przeżywa twój wyjazd i... Ja wiem? Tęskni za tobą, to widać, ale wie, że do domu już szybko nie wrócisz i chyba chce kimś załatać tę dziurę. Nie zrozum mnie źle!

Jolt w tym czasie podprowadził wszystko do kozetki. Dla siebie przysunął fotel. Po przyciśnięciu jednego przycisku na panelu sterowania, kozetka podniosła się i wyprostowała, stając się stołem. Usiadł na krześle i bliżej przyjrzał się ranie. Jeśli faktycznie był to wybuch generatora, to albo był to mały generator, albo wybuch był słaby. Zazwyczaj eksplozja blastera potrafi urwać rękę, a tymczasem Ironhide miał tylko lekko stopiony i brudny od brunatno-rudego nalotu pancerz. Spryskał ranę środkiem znieczulającym i chwilę musiał odczekać.

— Ma rację. Ja już z gniazdka wyleciałem i powinienem zadbać o swoje, a wy starzy nie jesteście, możecie starać się o kolejne.

— Oj, synek, to trochę zabolało.

— Tato, ale taka jest kolej rzeczy. Odchowujecie jedno, bierzecie się za drugie. — Pstryknął wicelidera w przedramię. — Czuje pan coś?

— Trochę — odpowiedział, zaciskając pięść i rozluźniając ją.

— To jeszcze chwila.

— Rób, co masz robić, szkoda czasu.

Jolt przeskanował twarz Autobota, jakby nie zrozumiał, co powiedział, po czym nasączył gazę płynem myjąco-dezynfekującym i zaczął ścierać nalot powstały od niecałkowitego spalania energonu. Na początku ostrożnie, ale widząc, że nie przynosi to efektów, zaczął się do tego bardziej przykładać.

— A co u ciebie? Oprócz tego, że masz urwanie głowy? — zapytał ojciec.

Jolt westchnął ciężko i z jakiegoś powodu spojrzał na czerwonego Autobota i na jego nieszczęście ich spojrzenia się skrzyżowały. Zdał sobie sprawę z tego, że ma głośno ustawiony komunikator i jego pacjent wszystko słyszy, a co gorsza, był ciekawy jego odpowiedzi. Rozzłościło go to. Mógłby przeboleć fakt, że jego rozmowa jest mimowolnie słyszana, ale tego, że ktoś się jej z własnej woli przysłuchuje, nie potrafił przetrawić. Wyjątkowo zdał się na odwagę i odrobinę złośliwości.

— Przez Ratcheta za jakiś czas dostanę nerwicy, a na nerwicę to ja go w końcu wykończę. No, chyba że wcześniej dostanę zawału iskry przez wicelidera! A to podobno Bliźniaki Terroru są zmorą tego szpitala... W każdym razie, jak tak dalej będę tłukł naczynia i niszczył sprzęt, wliczając w to przepalone bezpieczniki, to wylecę sąd na zbity pysk i tyle będzie z mojej wielkiej kariery u boku najlepszego medyka wojskowego na Cybertronie.

Rozbawienie na twarzy Ironhide'a powoli zaczynało w nim grzać energon. Może dlatego, że spodziewał się gniewu ze strony zastępcy Prime'a. Byłoby to efektem zamierzonym, a tymczasem okazało się, że coś poszło nie po jego myśli. Pokręcił głową i wrócił do oczyszczania rany.

— Synek, nie możesz na starcie zakładać najgorszych wydarzeń, każdemu się zdarza...

— Nie każdemu, bo nie każdy kopie prądem.

— Zobaczysz, jeszcze się tam wszystko ułoży. I błagam cię, nie rób nic głupiego.

— Przecież nic głupiego nie robię. Umyślnie...

— I słuchaj się Ratcheta. To mądry facet, dużo się od niego nauczysz.

— Straszny zrzęda.

— A wicelider to faktycznie taki gbur?

— Powiedzmy... — Podniósł głowę, a spojrzenia jego i Ironhide'a znowu się skrzyżowały. — Powiedziałbym raczej, że jest... Złośliwy, ale znośny.

Powietrze zadrżało od niskiego rechotu czerwonego robota. Jolt aż się odsunął zdezorientowany, przyciągając do siebie ręce. Za chwilę w drzwiach pojawił się Ratchet, ze strachem skanując pomieszczenie. Medycy spojrzeli na siebie, a młody po chwili rozłożył ręce. Spodziewał się, że dostanie w twarz, bo z tego, co opowiadał główny oficer medyczny, tak właśnie powinien zachować się jego pacjent.

— Myślałem, że cię dusi albo sam umiera... — westchnął biały Autobot, po czym jakby nic się nie wydarzyło, wrócił do gabinetu.

— Ja wiem, że ty byś z chęcią mnie w grobie zobaczył! — zawołał za nim Ironhide.

— Jolt, co tam się wydarzyło? — zapytał zaniepokojony ojciec.

— Nie zgadniesz, kogo mam na przyjęciu... — westchnął, wracając do oczyszczania rany.

— Primusie... Jolt! Ty faktycznie prosisz się o zwolnienie.

— Wiesz co? Ja się spodziewałem, że dostanę w zęby, a nie śmiechu na sali.

— To uwaga do mnie, czy go tylko informujesz? — zapytał Ironhide.

— Jedno i drugie — warknął.

— Wiesz co, Jolt? Ja może faktycznie zadzwonię kiedy indziej... Nie chcę cię rozpraszać.

— No dobra... Jak nie będę odbierać, to będę zajęty.

— Wiem, wiem... Do usłyszenia.

— Przekaż mamie, że ją kocham. Ciebie też. Pa.

Połączenie zakończyło się, a w jego a-ceptorze nastała głucha cisza. Nieznośna, głucha cisza. Chciał jeszcze z nim porozmawiać, a nawet więcej. Chciał się z nim spotkać, pogadać o głupotach, powygłupiać, a przede wszystkim przytulić. Od wielu cykli stelarnych nie jest już małym robotem, nawet nie jest już nastolatkiem czy młodym dorosłym, co jednak nie zmieniało faktu, że był do nich mocno przywiązany. Martwił się o nich, każdego dnia bał się, że coś się stanie, chociaż Ibex jak na razie znajduje się daleko od sił zbrojnych Decepticonów. W pewnym sensie miał wyrzuty sumienia, że on siedzi w uzbrojonym po zęby Iacon, w bezpiecznej bazie, a jego rodzice w mieszkaniu w mieście, które jest wielkim portem kosmicznym, a słynie z wyścigów. Nie raz myślał o tym, aby ściągnąć ich do stolicy, GBA zapewniłoby im mieszkanie i w razie potrzeby ochronę, ale wiedział doskonale, że rodzice nie zostawią dorobku życia. Przy wylocie z Ibex to im proponował i wiedział, że tym razem odpowiedzieliby mu to samo, co wtedy.

W skupieniu zmywał nalot. To mu pomagało w opanowaniu swoich emocji. Był wściekły i rozgoryczony. Miał okazję porozmawiać, ale jak na złość jego rozmowa szybko się skończyła. Tak bardzo skupił się na pracy i burzy w swojej głowie, że nawet nie poczuł mrowienia na plecach, jakie powoduje przepływ prądu przez jego ciało, co z kolei sprzyja powstawaniu nieraz efektownych wyładowań elektrycznych pomiędzy częściami. Zorientował się dopiero wtedy, kiedy przez przypadek kopnął prądem swojego pacjenta. Ironhide wyrwał mu rękę, a on odepchnął się od stołu, podnosząc ręce. Przez chwilę się nie ruszał. Przymknął optyki, ciężko westchnął i zapanował nad swoją nadzwyczajną zdolnością.

— Przepraszam — powiedział zmieszany, z powrotem przysuwając się do stolika.

— Zawsze tak masz, kiedy się denerwujesz?

— Jak się zdenerwuję, stresuję, wystraszę... — Wziął nowy wacik i nasączył go preparatem. — Czasami to zauważę, zanim kogoś porażę i zapanowuje nad tym.

— Ciekawa zdolność... Urodziłeś się z tym?

— Tak... Podobno już jako trzylatek potrafiłem kopnąć.

Wicelider zaśmiał się. Jolt popatrzył na niego zdziwiony, pomijając fakt, że znowu go wyprowadził z równowagi.

— Wyobraziłem to sobie, wybacz...

Medyk wrócił do pracy. Po takim powierzchownym oczyszczeniu stwierdził, że rana wcale nie jest bardzo poważna. Żadne przewody nie zostały uszkodzone, tylko zbroja została nadtopiona i zniekształcona, co po mechanicznym wyrównaniu bez problemu powinno się zagoić.

— Skąd jesteś? — zapytał znowu Ironhide.

Jolt na moment znieruchomiał. Cicho spuścił powietrze i zaciągnął go ponownie.

— Nie wiedziałem, że z pana taka gaduła.

— Skończ już z tym panem... — Wywrócił optykami. — Nie lubię, kiedy się do mnie tak zwracają.

— No dobra, Ironhide...

— No więc?

— Z Ibex. Dlaczego pytasz?

— Jestem po prostu ciekaw. Lubię wiedzieć, z kim mam do czynienia.

— A pan? Znaczy... A ty? Pochodzisz z Iacon?

— Tak... Urodziłem i wychowałem się tu, ale ojciec pochodził z Thetacon...

Na moment zapadła cisza. Jolt miał problem z doczyszczeniem jednego zakątka. Wziął nowy kawałek gazy.

— Prawdopodobnie urodziłem się w Praxis albo Yuss, może Stanix — powiedział po chwili zastanowienia. — W wieku pięciu stel-cykli* straciłem rodziców. Autoboty wywiozły mnie do Ibex. Miałem jedenaście stel-cykli, kiedy zostałem adoptowany.

— Trochę się naczekałeś.

— No cóż... Miałem ciężki charakter.

— Ta... — mruknął bez przekonania, uważnie obserwując ruchy jego palców. — Uczyłeś się w Ibex?

— Tak, w Akademii Medycyny i Nauki. Najpierw na kierunku reprologia^ i położnictwo, ale kiedy skończyłem pierwszy stopień studiów, ojciec namówił mnie na medycynę wojskową.

— Reprologia? Cóż tak?

— Rodzice mieli powód do adopcji... Zawsze interesowała mnie medycyna, ale nigdy nie wiedziałem, czym konkretnie chciałbym się zająć. Sytuacja rodziców w pewnym sensie mnie zainspirowała...

— Dlaczego dałeś się namówić?

— Tata uświadomił mi, że na medycynie wojskowej będę miał wszystko, od chorób zakaźnych, przez genetykę i moją reprologię, po chirurgię wszelakiej maści... Argumentował to, że w obecnej sytuacji będę miał więcej możliwości doboru pracy, a potem, jeśli będę chciał, dokończę swój kierunek.

— Miał sporo racji... Jesteś zadowolony?

— Tak. Przynajmniej mój dylemat został zażegnany. — Uśmiechnął się. — A ty po Akademii Nauk i Technologii?

— Tak, po technologii broni.

— Łatwo się domyślić. Z własnej inicjatywy?

— Tak. Od małego mnie to interesowało. Miałem około roku, kiedy ojciec nauczył mnie ręcznie przeładować blaster. Na chwilę spojrzał gdzieś indziej, a ja odbezpieczyłem... Na szczęście skończyło się tylko na dziurze w ścianie.

— To chyba mamy coś wspólnego — zachichotał.

— Ta... Czym się zajmują twoi rodzice?

— Mama pracuje w kontroli lotów statków handlowych, a tata kiedyś był konserwatorem toru Ibex Cup, a teraz pracuje w porcie w sektorze wycieczkowców, także jako konserwator.

— Musieli się na ciebie sporo wykosztować.

— I wykosztowali... Mama wiedziała, że nigdy swoich dzieci nie będzie mieć, więc chciała zająć się jakąś sierotą i dać jej lepszy drugi start. Wiedzieli, na co się piszą. Wcześniej uzbierali sporo pieniędzy, z czego potem opłacili moje studia. Z tego, co wiem, jeszcze im coś z tego zostało. Tata mi zawsze powtarzał, żebym się niczym nie przejmował i skupił na nauce. Mówił, że nie pozwoli na to, abym razem z nim naprawiał rupiecie w porcie.

— Rodzice potrafią zrobić wiele dla swoich dzieci... Niestety moi rodzice nie mieli tyle szczęścia... Na studia musiałem zarobić, wiele cykli stelarnych mi to zajęło i dużo zdrowia kosztowało. Pracowałem w stoczni w Staniz, potem w kopalni w Alihex, ostatecznie poszedłem do wojska, tutaj. Najgorsze, co mnie spotkało... Ale udało mi się w końcu zarobić. Skończyłem je, a po nich nie mogłem znaleźć pracy w zawodzie. Wiedziałem, że tak może być, więc poszedłem do CMC^^. Potem przekształcili to w Służby Bezpieczeństwa. Dopiero kiedy znowu wcielono mnie do wojska, zacząłem pracę w zbrojowni. Primusie... Ile to już stel-cykli minęło... — Złapał się za głowę i oparł łokieć o stół. — A mam wrażenie, że kilka cykli temu...

— Nie zanudzaj, Ironhide. — Do zatoki wszedł Ratchet. — Nie truj mu tymi swoimi wojennymi opowieściami...

Stanął przy blacie przed komputerem i zaczął coś sprawdzać. Nad trzymanym przez niego kubkiem unosiła się para. Prawdopodobnie był to jego drugi kofergon.

— Przyszedł Pan Maruda, niszczyciel dobrej zabawy... — powiedział wicelider, obserwując medyka przez palce i uśmiechając się wrednie.

Jolt uśmiechnął się pod nosem. Ratchet odwrócił się, jednocześnie siorbiąc i zgromił ich spojrzeniem. Chwilę trzymał płyn w ustach, wydymając policzki, a widząc jego groteskowy wyraz twarzy, Ironhide parsknął śmiechem. Zakrył się dłonią i starał się powstrzymać swój rechot.

— Zrób mi kiedyś przysługę i zachłyśnij się aparatem mowy... — Medyk wywrócił oczami. — Albo odstrzel sobie łeb... Jesteś już równie nieporadny co stary...

— Odezwał się Transformer pierwszej młodości... Powiedz szczerze, ciężko wyhodować taką oponę na bebechu? — zapytał, podparłszy głowę na ręce i spojrzał mu w optyki ze złośliwym uśmieszkiem.

— Och... — Tym razem wywrócenie oczami podkreślił teatralnym ruchem głowy. — Zdecydowanie trudniej, niż pusty łeb i żyć tyle stel-cykli udając, że ma się ponadprzeciętne IQ.

— Ja to przynajmniej udawać potrafię. W każdym razie, brawo za osiągnięcie. Gdyby nie ręka na stole, przyklasnąłbym ci...

— Jolt, znieczuliłeś go? — Młody, który ze śmiechu powoli kładł się na stole, odwrócił się i potwierdził. — To następnym razem się wstrzymaj. Ten prymityw tego nie wymaga. Jakby sobie ten łeb odstrzelił, to by się nawet nie zorientował. Nie ma potrzeby marnowania preparatów na niego.

— Sprawdzić, czy cię nie ma gdzie indziej — burknął Ironhide, czując, że tę bitwę z Ratchetem przegrał.

— Nie mam pojęcia — wykrztusił młody.

— A tak... Ile nam ostatnio zeszło... — westchnął i odwrócił się do komputera.

Jolt włączył małe wiertło, którym zaczął wygładzać zniekształconą powierzchnię zbroi. Niestety łączyło się to ze sporym hałasem, więc Ironhide nawet nie próbował jeszcze raz uszczypnąć Ratcheta swoją złośliwością, odnosząc się do jego wypiętego tyłka. Westchnął i przełożył to na następną okazję.

— Bardzo źle to wygląda? — zapytał Ratchet w chwili przerwania hałasu, stając obok Jolta. — Wyczyść mu to do końca i użyj tego... Jak to było...?

— Ubiwerktynu**?

— Nie, tego drugiego. O! Dumiwerdyny**.

— Pięćdziesiątka?

— Najsilniejszy, jaki znajdziesz. Jego zaraz rdzawica łapie. I poczekaj, aż wyschnie, nie ma sensu tego owijać czymkolwiek.

Wyszedł. Mała szlifierka wróciła do pracy, a z nią nieprzyjemny, zgrzytliwy hałas. Znudzony obserwował zgrabne ruchy palców niebieskiego medyka. Przeszło mu przez myśl, że być może młodzik będzie kiedyś godnym następcą Ratcheta. W końcu ten stary rzęch nie będzie żył wiecznie i nie będzie wesoło, jeśli specjalista w tak wielu dziedzinach medycyny zostawi Cybertron na pastwę chorób i urazów. Jolt ma już za sobą ten pierwszy krok, jakim było ukończenie kierunku medycyny wojskowej, aby stać się wybitnym medykiem. Teraz ważne jest, żeby nie zaprzepaścił tego drugiego i nauczył się jak najwięcej od Ratcheta, a po drodze nie uniósł się dumą, nie uznał, że umie już wszystko i nie ześwirował. Jeśli to zaliczy, wystarczy, że pozostanie pokorny i dalej będzie zgłębiał swoją wiedzę, a wtedy jego przełożony będzie mógł gasnąć w spokoju.

W Iskrę ukłuła go igiełka zazdrości albo żalu. Nawet jeśli w tej chwili Ratchet traktuje młodzika wyłącznie jako pomoc czy stażystę, to niewykluczone, że być może w niedalekiej przyszłości zacznie traktować go jak ucznia. A on? Do tej pory nie przeszło mu przez myśl, że może wypadałoby przekazać komuś swoją wiedzę akademicką, jak i tę z własnych doświadczeń. Teoretycznie mógłby uznać Ironfista za kogoś takiego, ale młody Wrecker ma własną ścieżkę, którą podąża i nie miał zamiaru mu w tym przeszkadzać. Łączy ich miłość do broni, ale chłopak raczej nie jest zainteresowany zabawą w mentora i ucznia, a swoich planów na życie ściśle nie wiąże z rusznikarstwem czy zbrojmistrzostwem, chociaż ma już za sobą kilka ciekawych projektów. Ironfist to zdecydowanie Autobot, któremu z pełnym zaufaniem powierzyłby opiekę nad zbrojownią, ale nic poza tym.

— Długo się znacie? — zapytał Jolt, wyrywając go z zamyślenia.

Spojrzał na swoją rękę. Medyk już dawno skończył zabawę wiertłem i wrócił do zmywania pyłu i resztek osadu.

— Z Ratchetem? Szmat czasu.

— Czyli?

— Z jakieś czterysta stel-cykli? Na pewno dłużej niż z Optimusem, czy nawet z bliźniakami — powiedział ciszej niż zwykle. Nie chciał, aby medyk go słyszał.

— A skąd?

— Stąd... Łatał mnie, kiedy zarabiałem na studia. Mój pierwszy zaufany lekarz.

— Naprawdę? Ty też z tych, co odkładają wizyty?

— Nie lubię... Zbyt wielu mi po prostu zaszkodziło, a Ratchet do tej pory nie popełnił żadnego błędu.

— Co masz na myśli?

— Mam... Pewne nadwrażliwości... Alergie? Nie, inaczej. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale niektóre leki na mnie nie działają albo wywołują jakieś efekty uboczne. Genetyka się w to miesza... Ratch mi to próbował wytłumaczyć, ale nie dociera do mnie ten lekarski bełkot...

Jolt wyprostował się i popatrzył na wicelidera. Przymrużył jedną optykę, a z każdą chwilą jego głowa coraz bardziej przechylała się na bok, jakby w jego głowie wiedza miała postać płynu i żeby ją przeszukać, musi ją przelać z jednej strony na drugą.

— Że też wcześniej na to nie wpadłem... — powiedział w końcu. — Przecież żelazna zbroja czy tam trithylliowa to wada genetyczna. Jakim cudem rozmawiamy, przecież to jest letalne!?

— Moich rodziców też o to pytali. — Uśmiechnął się.

— Czytałem o tym, jest to zjawisko rzadsze niż zielone iskry. Ba! Zielone iskry to przy tym energon powszedni! Podobno takich przypadków było chyba z 7 w całej historii Cybertronu.

— Nie wiem, ile ich było, ale niestety im coś rzadszego, tym trudniej się z tym obchodzić. Ratchet ma albo wyjątkowe szczęście, albo wyjątkową intuicję. I tak jak mówiłem, przed studiami poszedłem do wojska i pech chciał, że trafiłem na kogoś, kogo już znałem i kto po prostu chciał mi uprzykrzyć życie. Nie wiem, czy wiesz, jak wygląda wojsko tam na niskich szczeblach. — Młodzik pokręcił przecząco głową. — I nie chcesz wiedzieć, a tym bardziej przeżyć na własnej zbroi. Teraz może to tak źle nie wygląda, ale na pewno nie jednego kadeta jeszcze wykąpią w lodzie albo w przepalonym oleju. Za czasów Zety wojsko było równie skorumpowane, co Senat. Wyzysk, wyzysk, wyzysk... Z frustracji starsi wyżywali się na młodszych, i jedynie oficerowie potrafili nad tym zapanować. Nie było dnia, aby któryś nie trafił tutaj. Ja miałem o tyle przejebane, że nade mną zawisł właśnie oficer i mogłem jedynie pomarzyć, że ktokolwiek się za mną wstawi. Raz na trzy cykle słoneczne musiałem się pojawić w zatoce.

— Ktoś miał na to odwagę? Kto? — Rzucił mu krótkie spojrzenie, unosząc brew.

— Nie, młody, to ja nie miałem odwagi postawić się oficerowi, chociaż złoma znam, odkąd pamiętam, ale kto to był, to już wolałbym zostawić dla siebie. Niewiele osób o tym wie i wolałbym, aby tak pozostało. Nie chcę szargać jego opinii. Nie będę takim kutasem jak on...

Jolt zachichotał. Ironhide zgromił go wzrokiem, jednak młodzik nawet się nie podniósł.

— W każdym razie... Na początku Ratchet nie pytał, wiedział, co się dzieje, ale szlag go powoli zaczynał trafiać, bo nikt inny tak często się u niego nie pojawiał. Aż w końcu, po kilku orbi-cyklach* przywlokłem się tutaj z rozłupanym kolanem, potłuczonym biodrem i rozwalonym łbem. Do tej pory nie mam pojęcia, jak mi się to udało... Ratch ostro się wkurzył. Przypuszczam, że gdyby nie przysięga lekarska, dobiłby mnie na miejscu. Chwilę powrzeszczał i zabrał na zabiegówkę. Rada na przyszłość, jak się nakręci w opierdolu, to mu nie przerywaj, jak się wykrzyczy, to mu przejdzie. W przeciwnym razie jeszcze oberwiesz. Sprawdzone na własnej zbroi. No, a potem wydusił ze mnie, kto mnie tak zrobił. Wystawił mi czterodekacyklowe zwolnienie bez konieczności odrabiania. Myślałem, że go zabiję, kiedy poszedł to zgłosić gdzieś wyżej — bałem się, że będę mieć jeszcze gorzej — ale uchroniło go to, że nie potrafiłem zwlec się z wyra. Potem... Na szczęście nie pogorszyło się, ale też niestety nie poprawiło. Wszyscy w zasadzie mieli gdzieś, co się dzieje z kadetami, a przetrwać mają najsilniejsi. Ratchetowi jednak zależało — i zależy dalej oczywiście — bo w końcu to to jego praca. Jednak wtedy chyba szczególnie zaczęło mu zależeć, bo przez ten czas rekonwalescencji miał mnie na głowie i prawdopodobnie stwierdził, że nigdy więcej i chciał się mnie jak najszybciej pozbyć. Nikt wcześniej nie napsuł mu tyle nerwów...

— A nie Sideswipe i Sunstreaker?

— Przed nimi byłem ja. Po pewnym czasie miał mnie dość, a ja po prostu lubiłem patrzeć, jak się piekli. — Na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek. — To był w tamtym czasie jedyny facet w bazie, z którym mogłem pogadać jak z Transformerem i którego mogłem nazwać dobrym znajomym, na przyjaciela było jeszcze za wcześnie.

— A on co o tym myślał?

— Przypuszczam, że prędzej zeżarłby własne opony, niż przyznał, że byłoby mu smutno beze mnie. — Powiedział głośniej, zerkając w stronę drzwi do gabinetu. — Potrafiłbyś ogarnąć to wszystko sam? — zagadnął już ciszej.

Jolt na moment podniósł na niego optyki. Wziął czysty wacik i nasączył go płynem.

— To zależy, jeśli byłoby dużo roboty, mógłbym nie dać rady nad tym zapanować.

— Ale gdyby było spokojnie?

— Mógłby być nawet ciut większy ruch niż dzisiaj i chyba bez problemu.

— Bo mam zamiar w najbliższej przyszłości wyciągnąć tego zrzędę do Maccadama.

Młodzik znowu podniósł na niego optyki. Wyprostował się.

— Mam pomóc? — W jego oczach błysnęła jakaś iskierka ekscytacji.

— A chcesz?

— Wiesz... Może nie znam Ratcheta tak długo i dobrze jak ty, ale wydaje mi się, że staruszek przyspawał się do tego miejsca.

— I to grubymi spawami... Możesz mi nie wierzyć, ale Ratch kiedyś taki nie był. Wkurzałem go ostro moim przesiadywaniem tutaj, ale jak tylko znalazł chwilę, to dzwonił do mnie: „robisz co?" „nie" „to Maccadam". Zostawiał stażystów czy ściągał wolnych oddziałowych i ulatniał się ze mną. Będziesz miał odwagę, to zapytaj go o szczegóły. Ech... Trochę mi się tęskni do tamtego czasu, chociaż wpierdol na wstępnie był codziennością...Jak będzie kiedyś wieczorem jakiś luźny czas, a będę na GBA, to daj mi znać. Resztą się zajmę. — Puścił mu oczko. — Kiedy to skończysz?

— Cóż... Gdybyś tyle nie gadał, pewnie już dawno by cię tu nie było.

— Że niby to moja wina?

— Zagadujesz mnie.

— Możesz gadać i jednocześnie pracować.

Młody medyk wyprostował się. Uśmiechał się w taki sposób, w jaki uśmiecha się matka do dziecka, które powiedziało coś głupiutkiego. Ironhide automatycznie się skrzywił, zdając sobie sprawę, że młodzik miał rację. To przeładowanie karabinu od tyłu^^^ mu nie wyszło i wprawdzie nie miało prawa się udać. Zacisnął szczękę, z trudem przyjmując ten fakt, a jeszcze gorzej mu przyszło uświadomienie sobie, że było to zagranie niepodobne do niego. Na samą myśl, że może to być objaw nadchodzącej zdziadziałości, coś skręciło go w T-cogu.

— Jesteście tacy sami, tylko prędzej połkniecie własne zęby, zanim to przyznacie — stwierdził.

Ironhide ryknął śmiechem. Sztucznym i nerwowym co prawda, ale niewiele mu brakowało do autentycznego brzmienia. Znacznie bardziej naturalnie brzmiał Ratchet w swoim gabinecie, który wkrótce pojawił się w wejściu.

— Że niby ja z nim?! — zawołał, jeszcze się śmiejąc.

— O tym właśnie mówię! — powiedział Jolt wskazując na oficera.

Ironhide spoważniał w jednej chwili. Wizja bycia zrzędą jak Ratchet w jednej chwili stanęła przed nim tak samo, jak Jolt siedział naprzeciwko niego i przeraziła na tyle, że przez chwilę nie reagował na to, co działo się obok niego. W tym czasie starszy medyk wykłócał się z młodszym, gdzie ten drugi miał prawdopodobnie niemałą frajdę z tego, że jego teoria broniła się sama. W końcu biały Autobot wrócił do swojego gabinetu, nie mając już ochoty albo siły na przekomarzanki z pewnym swego młodzikiem, a prawda była taka, że jego stażysta po prostu miał dobre argumenty, którym nie mógł zaprzeczyć.

Jolt, jeszcze chichocząc pod nosem, wrócił do oczyszczania poparzonej ręki wicelidera. Chciał pociągnąć temat, ale zauważył skwaszony wyraz twarzy jego pacjenta. Wstrzymał się i zamiast się odezwać, zwrócił uwagę na nieco szybciej poruszającą się komorę czerwonego Autobota. Nie przerywając mycia, wcisnął niepostrzeżenie palec drugiej ręki, sprawnie odnajdując wyczuwalnie pulsujący przewód z energonem.

— Co cię tak zdenerwowało?

Ironhide poniósł na niego spojrzenie. Miał rozszerzone źrenice i wyglądał, jakby przed momentem całe życie przeleciało mu przed optykami.

— Wszystko w porządku?

Weteran kiwnął głową, jakby chciał zrzucić z siebie to chwilowe otępienie. Już otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale wtedy zgasło światło. Zgasło dosłownie wszystko, a wszystkie drzwi automatycznie się otworzyły. W ciemnościach było widać tylko świecące optyki dwóch Autobotów.

— Jolt! — wrzasnął wściekły oficer medyczny.

— To nie on — odezwał się wicelider, zanim młodzik oprzytomniał.

W gabinecie rozbłysły światła reflektorów Ratcheta, który wkrótce wszedł do zatoki medycznej. Zbrojmistrz także włączył swoje lampy i rozejrzał się po pomieszczeniu. Zatrzymał się na bezpiecznikach — wszystko było na swoim miejscu z wyjątkiem podświetlenia. Zazgrzytał zębami, słysząc, że Ratchet zerwał się z miejsca po uświadomieniu sobie, że w zatoce nie włączyło się zasilanie awaryjne. Mając resztki nadziei nawiązał połączenie z Sideswipe'em

— Powiedz, że to ty, a jak ty, to nic nie rób, bo jestem w zatoce — powiedział zaraz po tym, jak młody żołnierz odebrał.

— No teraz przeginasz, stary!

— Kurwa... Gdzie jesteś?

— Z Sunny'm na piątym. Dostaliśmy wezwanie od oficera Straita. Jest ciemno jak w grobowcu. Wiesz, co się stało?

— Nie. W zatoce nie włączyło się zasilanie awaryjne. Mam nadzieję, że na szpitalu działa. Daj mi potem znać, co chcieli. — Rozłączył się. — Skończ to szybko — zwrócił się do medyka.

Chłopak kiwnął tylko głową i przyspieszonymi i silniejszymi ruchami dokończył zmywanie spalenizny. Zaraz potem odszedł od stołu i przeszukał szafki, mając na celu polecony przez Ratcheta medykament. Po chwili wrócił i wylał pewną ilość gęstego płynu na zbroję, a potem specjalną szpachelką rozprowadził po blasze.

— Za chwilę powinno wyschnąć. Uważaj na to chwilę.

— Jasne — burknął i chciał już wyjść z zatoki, ale zatrzymał się. — Jolt. — Odwrócił się do młodego Autobota, który znieruchomiał i spojrzał na wicelidera. — Nie bierz z nas przykładu, bo staniesz się dziadem... — powiedział i wyszedł.

Nie przypuszczał, że nagła wizyta u medyka tak bardzo wytrąci go z równowagi. Że też musiał wyjść tak wstrętny temat jak starość. Było to coś, co go coraz bardziej przerażało. Powoli spełniająca się wizja ciągłych wizyt u medyka, bóli szkieletowych^^^^, nieporadności ruchowej, słabnących siłowników, problemów ze snem i koncentracją, spadku libido stresowała go bardziej, niż jakakolwiek wizja walki z Decepticonami czy nawet śmierci. Co gorsza, obok niego żyły dwa przykłady obrazujące, jak może skończyć. Jednak różnica między nim a Ratchetem i Kupem polegała na tym, że oni się tym nie przejmowali. Być może dlatego, że oni nie czuli takich potrzeb jak on albo czuli się już spełnieni. Co prawda średni wiek to jeszcze nie czas umierać i bez problemu mógłby przeżyć drugie tyle, jednak miał poczucie, że czas przecieka mu przez palce i nim się obejrzy, będzie ponad tysiącletnim, zrzędliwym kawalerem bez przekonania o swoim zrealizowaniu. Nie chciał skończyć w tak okropny sposób, a tym bardziej nie chciał być w tym sam. Nie, nie chciał przeżyć życia sam, nie chciał z tej samotności powoli gasnąć w środku, nie chciał stać się pustą skorupą i kilkoma tonami metalu.

Wzdrygnął się, mając to wszystko przed optykami. Potrząsnął głową i wyprostował się, jak na żołnierza przystało. To nie był dobry moment na użalanie się nad sobą, trzeba było znowu zająć się pewnie jakąś drobnostkową głupotą, która może doprowadzić do niemałego chaosu, a może nawet tragedii. To jak z niedopałkiem rzuconym na łatwopalne, bez problemu można go ugasić, wystarczy tylko ruszyć głową. Jednak zazwyczaj ktoś źle reaguje, a wtedy z małego niedopałka powstaje pożar. Zdarzyło się kilka takich sytuacji jak na przykład pomyłka w kontroli lotów. Każdemu może się zdarzyć, w końcu na lądowisku dużo się dzieje. Podali pilotom nieprawidłowy numer lądowiska i zamiast alarmowo dzwonić na pokład z rozkazem natychmiastowej zmiany kursu, co rozwiązałoby problem w mniej niż cykl, to po ekspresowej konsultacji z „doradcami" próbowali na szybko zmienić wytyczne, co zajęło im około pięć cykli. W efekcie prawie doszło do zderzenia ze statkiem, który z tego wskazanego miejsca startował, bo piloci nie zostali poinformowani o pomyłce na czas, a sami widząc transportowiec naprzeciwko nich, też nie zorientowali się, że coś jest nie tak. Nie dość, że zapchali lądowisko, to jeszcze hangar, bo startujący statek w ucieczce zahaczył o wrota i potrącił kilka mniejszych wahadłowców. Takie sytuacje uświadamiają, że jedna czwarta robotów w GBA to idioci, druga ćwiartka są kretynami, którzy przyklaskują idiotom albo im doradzają, a kolejne dwadzieścia pięć procent to imbecyle, które nie myślą samodzielnie. Pozostała część GBA jeśli nie ogarnia i nie zarządza tym burdelem na kółkach, to po nim sprząta, odkładając istotne sprawy na dalszy plan, bo jeśli tego nie zrobi, to właśnie te pożary z małych niedopałków zrujnują wszystko.

W centrali tuż przed jego przyjściem musiało włączyć się lokalne zasilanie awaryjne, gdyż wielkie monitory dopiero się rozświetlały. Prowl wraz z zastępującym Jazza Bumblebee próbowali dowiedzieć się, co tym razem nawaliło. Optimus wyszedł ze swojego gabinetu i podszedł do najbliższego monitora, na którym leniwie otwierały się jakieś dane. Nie było nigdzie Ultra Magnusa i chciał już o niego zapytać, kiedy do pomieszczenia wpadła Elita-One.

— Co jest grane?

Nikt jej nie odpowiedział.

— Wiedzą tyle, co ty — mruknął po chwili, kiedy ta stała na środku i z rozłożonymi rękami rozglądała się po pomieszczeniu.

— A tyś gdzie był?

— W zatoce medycznej.

— A komandor?

— Wyszedł chwilę przed awarią. Nic nie mówił — odezwał się Bumblebee.

— Coś jest na minus drugim... Centrum energetyczne. Wyślij tam kogoś Ironhide — powiedział Prowl nie odrywając wzroku od monitora.

— Jasne. — Odwrócił się do najbliższego monitora i po uruchomieniu pewnego systemu, potocznie nazywanego rekruterem zebrał grupę techników i mechaników, jednocześnie łącząc się z Wheeljackiem. — Zasuwaj na centrum energetyczne na minus drugim.

— Właśnie tam jadę. Domyśliłem się, bo jeśli nie włączyło się awaryjne, to problem jest prawdopodobnie tam.

— Śpiesz się. Szpital jest chyba bez zasilania, a jest kilku na podtrzymaniu. — Rozłączył się.

— Magnus już idzie, był na chwilę u siebie w kwaterze — poinformowała Elita.

— Powiedz mu, żeby jechał na wieżę! Jest chaos na lądowisku! Nie umieją nad tym zapanować. — zawołał Optimus. — Ja jadę na areszt. Elita, nadzoruj, co się dzieje. Ironhide, ty na minus drugie.

— A nie lepiej na odwrót?! — zawołał wicelider, zanim Prime przetransformował.

— Ty z poparzoną ręką? — rzucił, transformował i wyjechał, zanim jego zastępca zdążył się odezwać.

Ironhide chwilę stał i patrzył tępo w stronę wyjścia z centrali.

— Coś nie w formie dzisiaj jesteś — stwierdziła Elita, podchodząc do niego. — Coś się stało?

— Gorszy dzień... — mruknął i wyszedł z centrali.

Preparat na jego ręku prawie wysechł, a ponieważ zależało mu na czasie, nie czekał dłużej i transformował. Niestety fakt, że wszystkie windy stanęły, wszyscy przypomnieli sobie o spiralach komunikacyjnych. Awaria wywołała takie poruszenie, że wszystkie panikujące i te chcące się czegoś dowiedzieć Transformery wyszły ze swoich kryjówek, zapominając prawdopodobnie o zasadach BHP i postępowaniu w takich sytuacjach i zapchały najbliższą spiralę. Zatrzymał się, nawet nie próbując wjechać w tłum pojazdów, a tym bardziej transformować. Gdyby zmienił formę, prawdopodobnie wszyscy rzuciliby się na niego z pytaniami o sytuację. Z tego co udało mu się usłyszeć, niektórzy uznali, że trzeba się ewakuować, chociaż nie mieli do tego podstaw. Alarm nakazujący ewakuację uruchamiany jest z centrali i ma oddzielne zasilanie. Pewnie jakiś panikarz na to wpadł, a reszta imbecyli podłapała pomysł. Zawrócił i pojechał do najbliższych schodów, z których korzysta niewielka liczba robotów, do których on z pewnością się nie zalicza. I to nie jest tak, że ma słabą kondycję, bo nie jeden przy nim może nie nadążać, ale po zejściu z dwudziestego piętra na piąte musiał stanąć i odsapnąć, bo zwyczajnie zakręciło mu się w głowie. Zaczął współczuć wszystkim Transformerom mającym latające i nieprzemieszczające się formy alternatywne, tym niemogącym transformować i wszystkim innym z jakichś powodów skazanym na korzystanie ze schodów, kiedy zabraknie im miejsca w windzie. W końcu do końca pojął ideę tego wynalazku i jego znaczenia w społeczeństwie.

— Elita? — zwrócił się przez komunikator.

— Tak?

— Jest tam Magnus?

— Nie. Co ty tak sapiesz?

— Słuchaj, jeśli się da, ogłoś, że nie ma ogłoszonego alarmu i wszyscy mają wrócić do swoich zajęć. Spirale są zapchane i zapierdalam po schodach...

Po drugiej stronie usłyszał śmiech. Sapnął zirytowany i rozłączył się, wznawiając swój maraton. Stanąwszy przed ścianą, na której wielkimi znakami było napisane „-2" miał ochotę ucałować podłogę. Utwierdził się w przekonaniu, że do końca życia będzie nienawidził schodów i niech ktoś utnie mu koła, a odstrzeli sobie łeb. Dojazd do centrum energetycznego nie zajął mu długo. Na miejscu byli już prawdopodobnie wszyscy, których tu wysłał z Wheeljackiem włącznie.

Pomieszczenie było ogromne, może nie tak wielkie jak hangar, ale z pewnością robiło wrażenie. Jednak jeszcze większe wrażenie robił potężny reaktor energonowo-jądrowy, który był iskrą całej bazy. Wydajny, mało awaryjny i dla profesjonalistów wcale nie taki trudny w utrzymaniu. Niestety, jego nawet najmniejsze wersje są zbyt duże, aby chociaż stanowiły zasilanie największych promów kosmicznych. Wysokość tego egzemplarza wynosiła spokojnie około czterech pięter, czyli około osiemdziesięciu metrów. Jego podstawa znajdowała się na minus czwartym piętrze, a więc wszyscy zebrani znajdowali się w połowie jego wysokości. Główna jego część przypominała wielką, zamkniętą puszkę położoną na boku, a przez wszystkie inne mechanizmy, szczególnie w tej półciemności, wyglądał jak zlepek części, o którym wypowiedzieć potrafią się tylko wybitni inżynierowie i naukowcy.

Biały Autobot umiejętnie kierował przydzielonymi do pracy robotami, jednocześnie sam z wyświetlonymi przed sobą planami budowy fragmentu wielkiego silnika próbował coś zdziałać. Widząc go przy panelu z wieloma pokrętłami i kabelkami, Ironhide domyślił się, że próbuje dociec, z czym ma do czynienia.

— Wiesz już coś? — zapytał wicelider, podchodząc do niego.

— Tylko tyle, że coś spaliło cały sterownik. Na szczęście silnik się wyłączył, a nie wyleciał w powietrze z połową Iacon.

— A co z awaryjnym?

— Ktoś odłączył generator zapasowy od sterownika głównego. Zasilanie awaryjne nie włączyło się, bo system nie dostał informacji o awarii zasilania głównego. Próbuję do tego... Hej! Nie to! To drugie! No tak, to! — Krzyknął do gościa, który zajmował się jakimś innym panelem. — Próbuję dojść do tego, jak to zrobił. Nie wygląda mi to na przypadek, no chyba, że ktoś miał naprawdę potężnego pecha. Ewentualnie odłączenie generatora od sterownika nastąpiło znacznie wcześniej, ale pozostaje pytanie, jakim cudem sterownik... No sam widzisz! Wszystko do wymiany się nadaje, nie wiem, w co ręce włożyć!

Ironhide'owi przyspieszył puls i zrobiło się gorąco. Przypomniała mu się ostatnia rozmowa z Optimusem i wieść, o raporcie dotyczącym uzbrojenia Iacon, a także o przypuszczeniach lidera. Zacisnął szczękę, co nie umknęło uwadze Wheeljacka, jednak ten nie odezwał się.

— Kto mógł to zrobić?

— Ktoś, kto ma o tym pojęcie i dostęp do planów budowy tego ustrojstwa — powiedział schylając się do czegoś. — I co z tym zasilaniem?! — Krzyknął, prostując się.

— Jeszcze chwila! — ktoś mu odkrzyknął.

— Czyli w sumie każdy, kto jest tu konserwatorem, mechanikiem, inżynierem albo jest z centrali, ewentualnie ktoś wyjątkowo upoważniony. Przydałby się Perceptor...

— Pewnie pomaga Ratchetowi...

W tym momencie wielkie lampy ożyły bladym światłem, a za chwilę rozbłysły oświetlając całe pomieszczenie. Większość Transformerów wyłączyło swoje reflektory.

— Na ten moment niewiele mogę ci powiedzieć, Ironhide. Jak będę coś wiedzieć więcej, to się z tobą albo Optimusem skontaktuję, albo osobiście złożę raport Optimusowi. W tej chwili możesz mu przekazać, że mam wstępnie założoną przyczynę braku zasilania i że mnie to wygląda to na celowe działanie. Nie wiem, co wykażą dalsze oględziny, więc mogę się mylić.

— Jasne. — Skierował do wyjścia. — Wheeljack. — Zatrzymał się i odwrócił do Autobota, który na moment oderwał się od pracy. — Czegokolwiek się dowiesz, pierwsze informujesz centralę.

Naukowiec stanął przodem do zastępcy Prime'a. Chwilę patrzył mu w optyki, najprawdopodobniej analizując to, co usłyszał i porównywał z wyrazem twarzy czerwonego Autobota. Ironhide był jak otwarty plik, tylko napisany w staro-cybertrońskim i nie każdy potrafił go odczytać. Wheeljack jednak niejeden szyfr potrafił odczytać.

— Wiesz coś o tym? — zapytał w końcu.

— Mam... obawy. — Odwrócił wzrok. — To nie może wyjść na bazę.

— Zrozumiałem — powiedział po chwili.

Inżynier już wiedział, co jest grane. Nie powinien, im mniej osób wie, tym lepiej. Jednak oszukiwanie go, mijało się z celem. Jak każdy naukowiec, miał zwyczaj doszukiwania się prawdy i prędzej czy później i tak by się o wszystkim dowiedział, przypadkiem albo celowo. Ponadto Wheeljack dba o tę bazę, a przez to o nich wszystkich i zasługuje na to, aby wiedzieć, że generałom grunt pali się pod nogami. Wierzył, że dzięki tej wiedzy będzie mógł więcej im pomóc, doradzić.

— Jak będziesz czegoś potrzebował, to... Wiesz jak — powiedział na odchodne.

W połowie drogi gdzieś koło dziesiątego piętra usłyszał komunikat Elity. Najwyraźniej nic nie działało, aby móc ten komunikat ogłosić wcześniej. W każdym razie i tak nie będzie mógł skorzystać ze spirali, bo wszyscy kretyni, którzy postanowili się ewakuować, teraz będą wracać. Kiedy w końcu wyszedł na dwudzieste, czuł swoje napięte siłowniki na udach. Może to był dobry moment, aby nad nimi trochę popracować, w końcu czekała go misja w górach.

Zasilanie awaryjne nie było tak wydajne jak to główne. Generator był na to za mały, aby całe GBA świeciło się jak niebo podczas Festiwalu Utraconego Światła albo Dnia Wszechiskry. W pełni zasilane są między innymi szpital, centrala, Wieża Kontroli Lotów i innych waznych nych miejscach zapewniających bezpieczeństwo. W innych, mniej ważnych miejscach takich jak na przykład zbrojownia pod zasilaniem pozostawały ważniejsze sprzęty, takie jak komputer i magazyn, a także kilka żarówek, dzięki którym nikt nie powinien zabić się w ciemnościach, ale nie dawały wystarczająco dużo światła, aby przy nich pracować. Wszędzie tam, gdzie nie działo się nic istotnego, czyli głównie korytarze i część mieszkalna, świeciły się tylko światełka, dzięki którym baza nie pogrąża się w całkowitej ciemności.

Na korytarzach panował kompletny chaos. Widząc to, przeszło mu przez myśl, że należałoby powtórzyć podstawowe szkolenia. Na samą myśl gotował się w nim energon, bo po pierwsze, do części Transformerów nic nie dociera, a po drugie, te szkolenia są źle przeprowadzane i być może dlatego po bazie szwendają się kompletni debile. Za te szkolenia zazwyczaj był odpowiedzialny Ultra Magnus, a jeśli on nie mógł ich przeprowadzić, robił to ktoś równie kompetentny i żywiołowy co on. Szkoli się głównie żołnierzy, którzy są odpowiedzialni za jakieś oddziały czy grupy, a ci z kolei mają obowiązek przeszkolić swoich podwładnych. Ironhide już sobie wyobrażał, jak to wyglądało — coś takiego pewnie nie istniało, jedynie w postaci podpisików pod dokumentami.

W centrali była tylko Elita i Prowl. Oboje przed monitorami. Strateg jak zwykle ze spokojem na twarzy, tym razem w sposób przyspieszony klikał po klawiaturze, natomiast pani oficer ciężko wzdychając i z wyraźnym zirytowaniem męczyła się chyba z jakimś plikiem.

— Ironhide, wiesz już coś? — zapytała fembotka, prostując się.

— Mamy problem — burknął.

— Tyle już wiem, a szczegóły?

— Wolałbym to najpierw przegadać z Optimusem i poczekać na dokładny raport Wheejacka.

— Czyli nie powiesz?

— Ech... Generator główny prawdopodobnie został uszkodzony celowo. Resztę sobie dopowiedz.

Prowl podniósł optyki znad monitora i zmierzył spojrzeniem dwójkę Transformerów. Sięgnął do kubka i napił się, jakby nigdy nic.

— Ciekawie się zaczyna — skomentował.

— Gdzie Bumblebee? — zapytał wicelider.

— Z Ultra Magnusem w areszcie. Kilku sobie uznało, że chce wyjść... Jak możesz, to ogarnij strażnice. Chłopaki nie wiedzą, co się dzieje.

Kiwnął głową i odwrócił się do pierwszego lepszego monitora. Zminimalizował jakieś mapy i po krótkim komunikacie, Teletran włączył okno komunikacyjne ze strażą graniczną miasta. Zauważył jedynie wysłany im rozkaz od Prowla, o wstrzymaniu działań obronnych. Jest to standardowa procedura, która ma zapobiec tragedii. Kiedy coś się dzieje, co nie jest normą i nie mogą skontaktować się z bazą, strażnicy przechodzą w stan gotowości i mają prawo strzelać bez rozkazu. Niestety w takich sytuacjach stanowią zagrożenie nawet dla swoich. Liczy się wtedy szybkość i jeśli to, co się dzieje, nie jest sprawką Decepticonów, oni jako jedni z pierwszych powinni otrzymać rozkaz o odwołaniu stanu gotowości, co z kolei daje czas na uporządkowanie powstałego bałaganu, a dopiero potem wysyła się wyjaśnienia.

Napisał wytłumaczenie zaistniałej sytuacji i ręcznie podpisał, używając rysika. Jest to jedna z form zabezpieczenia. Ktoś kiedyś przewidział scenariusz sterroryzowania centrali i wymyślił, że podpis może być formą zaalarmowania reszty Autobotów. Wystarczy specjalnie zmienić swój charakter pisma, a system to zarejestruje i informacja o błędnym podpisie pojawi się u tych, do których ten rozkaz ma zostać wysłany. Trudno jest to obejść, jednak nie jest to niemożliwe, dlatego istnieje jeszcze kilka innych systemów weryfikacyjnych.

Kończąc swoje zadanie, w rogu ekranu zauważył czerwoną kropkę. Zaraz po tym, jak wysłał wiadomość do głównodowodzącego strażą graniczną, poprosił system o wyświetlenie komunikatu. Było zawiadomienie o usterce radarów. Z niepokojem zaczął czytać treść, a z każdym kolejnym wersem iskra mu przyspieszała, aż wiedział wszystko, co konieczne.

— Teletran, łącz mnie z głównodowodzącym strażą graniczną miasta Handcuffem, teraz! — wrzasnął.

System bezbłędnie namierzył wspomnianego Autobota i rozpoczął nawiązywanie kontaktu. Na ekranie pojawiły się trzy kropki, a kiedy robot odebrał połączenie, zamieniły się w linię.

— Oficer Handcuff, głów...

— Odwołuję rozkaz! Utrzymać stan gotowości do odwołania! Wycofać wszystkich zwiadowców w tej chwili, zamknąć wieże strażnicze.

— Co się dzieje? — zapytał oszołomiony oficer, całkowicie zapominając o oficjalnym zwracaniu się do zastępcy Prime'a.

— Nie mamy radarów. Jesteście w tej chwili naszą jedyną formą obrony. Obserwować niebo i ziemię, stały kontakt z bazą!

— Rozkaz!

Zakończył połączenie.

— Prowl! — odwrócił się do stratega. — Wysyłaj patrole lotnicze i ogłoś mobilizację. Elita, wyślij wsparcie na strażnice.

— Co się dzieje? — zapytała fembotka.

— Jesteśmy ślepi. Wszystkie radary szlag trafił, padło wszystko!

— Ale nic nie przyszło o awarii — odezwał się Prowl, wstając z fotela.

— Widocznie nie mogło. Wiadomość bezpośrednia z Kontroli Lotów i potwierdzenie z BPP. Ściągnijcie Prime'a, jadę tam. Będę dzwonić na centralę.

Wybiegł z centrum dowodzenia, a wypadając na korytarz, transformował i rozbił się bokiem na ścianie. Jakby nic się nie wydarzyło, trąbiąc na wszystkich, pognał do najbliższej spirali. Kilku prawie potrącił, a na spirali niejednemu zarysował lakier albo wgniótł w barierkę. Posypało się za nim kilka obelg, ale szybko cichły, kiedy żołnierze orientowali się, z kim się minęli. W końcu wjechał na ostatnie piętro, gdzie znajdowało się Biuro Patrolu Przestrzeni. Nie bardzo pamiętając drogę, jakimś cudem bezbłędnie dotarł na miejsce. Wpadł do pomieszczenia, w którym w tym samym momencie panujący tam sajgon zatrzymał się i skupił uwagę na nim.

— Co się odpierdala?! — wrzasnął, o mało nie wychodząc z siebie.

Potrafił na wiele rzeczy przymknąć optykę, ale dezorganizacji nie tolerował w ogóle, a tym bardziej w takich miejscach jak to. Powinien tu być ład i spokój, aby potem nie powstawały głupie błędy.

— Próbujemy dojść do przyczyn usterki. — Postawny, ciemnozielony Transformer wstał z fotela.

— Co ty tu robisz, Hound? — zapytał sztucznie spokojnie.

Komandor Hound mimo swojego wysokiego stopnia rzadko przebywa w pobliżu centrali i większości centrów i biur. Na tę chwilę zajmuje się organizacją i składem wojska, a nawet osobiście zajmuje się treningiem żołnierzy, zaś szczególnie skuteczny jest jako dowódca polowy, więc jego obecność w tym miejscu jest nie lada zaskoczeniem. Ponadto, według wiedzy wicelidera, Hound powinien jeszcze znajdować się w Kalis.

Jest to robot nieco starszy od niego, ale wygląd i jego charakter mówiły o nim co innego. Łagodny, pogodny i często uśmiechnięty Autobot z ogromnym doświadczeniem w armii. Poznali się dopiero, kiedy Optimus zażyczył sobie stałej ochrony. W tamtym czasie Hound był wojskowym łącznikiem między Głównym Wojskiem Iacońskim a Służbami Bezpieczeństwa i nie raz doradzał Prime'owi w kwestiach zbrojnych i taktycznych. Kiedy zaś Ironhide został wiceliderem i on często sięgał opinii starego weterana. Był o tyle lepszy od Kupa, że nie był upartym dziadygą i chętnie rozpatrywał nowe metody rozwiązywania problemów.

— Jestem w zastępstwie za oficera Venta.

Ironhide spuścił ciężko powietrze, potem głęboki wdech i jeszcze jeden ciężki wydech. Naprawdę nie spodziewał się, że ten dzień może okazać się tak trudny do przeżycia. Miał wrażenie, że za moment coś w nim pęknie albo to baza się zawali. Zdecydowanie odzwyczaił się od takich wariactw. Znacznie łatwiej mu było strzelać do wroga, niż myśleć nad tym, jak uchronić całe miasto przed atakiem, a takie niespodzianki, jak żołnierze na nie swoich stanowiskach zdecydowanie mu tego nie ułatwiały. Chociaż w gruncie rzeczy o takich rzeczach wiedzieć nie musiał i najzwyczajniej w świecie nie powinien się tym przejmować. Jednak on lubił mieć porządek, przynajmniej w plikach i robotach, wyjątkiem jest warsztat — to jest bałagan, w którym czuje się swobodnie.

— Każdy na swoje miejsce i robić to, co do niego należy... — powiedział już spokojniej. — Hound, czy ktoś jest przy talerzach? — zapytał, podchodząc bliżej.

— Tak, wysłałem tam już ekipę naprawczą, ciągle szukają usterki.

— W którym momencie rejestracja padła?

— Jak zgasły światła, tak zdechły talerze — odparł Hound, siadając na fotelu. — Chodź tu — przywołał wicelidera do siebie. — Teoretycznie pomiary nie powinny ustać. Jest na to akumulator, aby takie nieprzewidziane sytuacje nie przerwały rejestracji.

— Powiedz mi coś, czego nie wiem — warknął.

— Co ty się tak pieklisz? — zapytał półszeptem, szanując prywatność zastępcy Prime'a i nie dając innym mimowolnie słuchać, o czym rozmawiają.

— Będziesz na moim miejscu, to pogadamy.

— Już ci dawno mówiłem, że to nie twoja bajka... W każdym razie! Już się pewnie domyślasz, że tym razem to nie zadziałało. Problem w tym, że z przywróceniem zasilania, wszystko powinno zacząć działać, ale tak się nie stało. System diagnostyczny niczego nie znalazł, więc przypuszczalnie to problem techniczny, ale nie mam do tego stuprocentowej pewności. Już ci coś pokażę, tylko to... znajdę... — Zaczął przeszukiwać swój zakopany w plikach i otworzonych kartach pulpit. — Obiło mi się o a-ceptory, że cię rzuciła.

— Nawet mi nie przypominaj — warknął ostrzegawczo.

— Od początku mi się nie podobała. Według mnie powinieneś zrezygnować z tej posadki i rozejrzeć się w bazie.

— Możesz się nie wpieprzać w nie swoje sprawy?

— Nie wpieprzam. Po prostu mówię, co myślę. Widać po tobie, że ci to nie służy. — Odwrócił się do niego i zeskanował spojrzeniem. — Albo jesteś krytycznie zmęczony, albo przez nerwy za chwilę będziesz wyglądał jak Kup w wieku pięciuset stel-cykli. Obstawiam to drugie.

— Hound — przeszedł do szeptu — jak się nie zamkniesz, to ci przypierdolę.

— Ktoś musi ci to powiedzieć i dziwię się, że Mirage jeszcze tego nie zrobił. Rozumiem, że nie chcesz nikogo zawieść, szczególnie Optimusa, ale zastanawiam się, czy to jest warte powolnego wyniszczania się.

— Długo jeszcze? — Niecierpliwił się.

— Jestem tu trzeci dzień, czego ty ode mnie oczekujesz?

— Roboty, a nie pierdolenia.

— Podczas roboty, można pogadać. Wisisz mi drinka, pamiętasz?

— Pamiętam. Postawiłbym ci, ale myślałem, że wracasz dopiero dzisiaj.

— Nie, już dwa dekacykle jestem tutaj. Nie przejmuj się. Jeszcze będą okazje. O! No wreszcie!

Ironhide przyjrzał się temu, co pojawiło się na ekranie i gdyby nie to, że był wśród innych żołnierzy, prawdopodobnie skręciłby komandorowi kark. Był to program od obsługiwania monitoringu.

— Chcesz mi powiedzieć, że tyle szukałeś głupich kamer? — syknął, zaciskając pięści.

— Nie jestem tu na co dzień... Widzisz tu coś niepokojącego?

Wicelider z niechęcią przyjrzał się każdemu z dwudziestu pięciu okienek, na których wyświetlane były widoki sprzed kamer w czasie teraźniejszym. Na czterech było widać pracujące Transformery.

— Nie.

— To patrz teraz. — Przełączył kilka rzeczy. — To widok minuta przed tym, jak zgasły światła. — Na kamerach nie działo się zbyt wiele, w kilku okienkach widać rozmawiające roboty, ktoś ląduje na dachu i kieruje się do Wieży Kontroli Lotów, która znajduje się po przeciwnej stronie od Biura Patrolu Przestrzeni. Za chwilę wszystkie okna stały się czarne. — Kamery wyłączyły się wraz z zasilaniem i powinny włączyć wraz z jego powrotem. Patrz teraz tu. — Znowu coś poklikał. Pojawił się aktualny widok z kamer, a na drugiej karcie programu wszystkie okienka były czarne. — To jest widok z pięcioklikowym*^ opóźnieniem.

Ironhide z niepokojem przyjrzał się obu oknom. Nie był specjalistą od tego typu spraw, ale z tego co zdążył się już nauczyć, stwierdził, że nie zdziwiłby się, jeśli zaraz Iacon wyleci w powietrze.

— Kamery działają, ale nie zapisują. Są jak lornetki — powiedział Hound po chwili ciszy. — Podejdź do Recoila, ten żółty, szczupły.

Ironhide wyprostował się i rozejrzał się po pomieszczeniu. Wspomniany Autobot siedział przed ekranem, ze słuchawkami na audio-receptorach i w zawrotnym tempie ogarniał wyskakujące przed nim pliki. Hound nieco przesadził, mówiąc, że żołnierz jest szczupły — gość wyglądał jak tyczka ze skrzydłami. To, co dopiero po chwili zauważył to to, że jego skrzydła były tylko marną częścią tego, co posiadał kiedyś.

— Podobno coś dla mnie masz? — odezwał się Ironhide, stając nad żołnierzem.

Ten podskoczył. Słuchawki zerwał. Gdzieś spadły. Trzask i ktoś walnął głową w klawiaturę. Chłopak wyprostował się, jakby go ktoś naciągnął, a podniesiona do salutowania ręka zesztywniała.

— Sierżant Recoil, technik informatyk! — powiedział głośno, a jego komora iskry nawet nie drgnęła.

Wicelider chwile stał sztywno, zaskoczony tak gwałtowną reakcją. Nie zauważył, że zakrył ręką pierś, jakby miał dostać zawału. Odetchnął ciężko i stanął luźniej. W tle zauważył, że uderzony skrzydłami Autobot trze tył głowy i syczy coś pod nosem.

— Spocznijcie żołnierzu — powiedział na tyle łagodnie, na ile go było wtedy stać.

Młody Autobot dopiero po chwili powoli i ciężko opadł na fotel, i odwrócił do monitora. Już chciał za coś się zabrać, kiedy dłonie zaczęły mu się trząść. Z każdą chwilą było coraz gorzej, a w końcu w panice zaczął czegoś szukać przy sobie. Wyciągnął inhalator i ściskając go aż nazbyt mocno, wcisnął go sobie do ust, kuląc się przy tym. Ciężkie sapanie na moment zagłuszyło cały szum w pomieszczeniu. Ironhide w tym czasie przyglądał się temu, nie chcąc nawet sprawdzać, czy uczucie bycia obserwowanym jest słuszne. Zaczął się też zastanawiać, co zrobił nie tak.

— Niech pan chwilę poczeka, Coil się zaraz uspokoi — powiedział jeden z Autobotów.

Nie było co do tego wątpliwości, że facet jest na lekach. Widząc do tego oberżnięte skrzydła, kilka diagnoz nasuwało się samo. Ironhide westchnął ciężko i ruszając ręką w taki sposób, aby chłopak go widział, położył dłoń na jego ramieniu. Miał ochotę kląć, ale jeśli chciał się czegoś dowiedzieć, młodzik musiał się uspokoić, a to pewnie by mu nie pomogło.

— Gorszy dzień? — zapytał, przykucając przy fotelu. Cały czas ściskał jego ramię, co jakiś czas poklepując go po plecach.

Autobot wysunął przed siebie poziomo ustawioną dłoń i kilka razy przechylił ją z boku na bok. Nie miał w niej dwóch ostatnich palców.

— U mnie też tak sobie. Liczyłem, że w spokoju dzisiaj ogarnę większość roboty w zbrojowni, ale na złość generator plazmowy walnął mi w ręku. — Pokazał poparzoną rękę.

Sierżant zerknął na czerwonego Transformera, najpierw na rękę, potem przeniósł spojrzenie na twarz. Oddech zaczął mu zwalniać. Miał duże, podkrążone optyki, a do tego jasna karnacja i powstawał idealny obraz zmęczenia psychicznego. Po chwili podniósł się nieco i wciąż przygarbiony, ciągle trzęsącą się ręką podjął próbę pracy.

— Jeśli tego potrzebujesz, możesz jeszcze poczekać. Fakt, śpieszy mi się, ale twój stres wcale mi nie jest na rękę.

Autobot pomachał ręką na znak zaprzeczenia.

— Nie, nie... — wykrztusił, na moment odrywając się od inhalatora. — Muszę mieć zajęcie.

Wicelider kiwnął głową i pozwolił mu działać. Jego wydajność pracy spadła diametralnie. Zanim coś kliknął, miał kilka zawahań. Zdawało się, że po kilka razy czyta ten sam tekst.

— Przepraszam, mam trochę problemów zdrowotnych — odezwał się, kiedy już prawie wszystko wróciło do normy.

— Więc dlaczego tu jesteś?

— W domu było jeszcze gorzej. — Zaciągnął się lekiem z inhalatora. — Po kilka razy na dzień mi się to zdarzało. W pracy mam zajęcie i nie myślę tak dużo.

— Zespół stresu pourazowego?

— Możliwe. Lekarze sami nie wiedzą. Jakieś pomieszanie zespołu, nerwicy z atakami paniki. Mam silne leki na uspokojenie, więc przepraszam, jeśli nie wszystko zrozumiem za pierwszym razem.

— Nie przepraszaj, nie masz za co. — Wyprostował się.

— No więc komandor Hound kazał mi sprawdzić monitoring. — Szum zaciąganego powietrza, a potem kilka kaszlnięć. — Praca kamer zakończyła się o... piątej sześćdziesiąt siedem, tak jak padło zasilanie, do tej pory jednak nie przywrócona została funkcja zapisywania. Gdyby to była usterka sprzętu, nie widzielibyśmy nic nawet w czasie teraźniejszym, więc to problem w systemie. Podejrzane jest, że dzisiaj w nocy była awaria monitoringu. Doszło do jakiegoś zwarcia i od dziesiątej osiemdziesiąt dwa do pierwszej trzydzieści pięć kamery nie działały w ogóle, jednak... Jednak... — Chłopak wyprostował się, a za chwilę przetarł optyki ręką. — Jednak system przestał zapisywać już trzydzieści cykli wcześniej. Chciałem znaleźć jakiś błąd, ale nie udało mi się to. Gdyby to było znowu włamanie, pewnie zostałyby jakieś ślady, ale niestety... To wykracza poza moje możliwości i uprawnienia.

— Dlaczego nie zostało zgłoszone, że kamery nie zapisują?

— Bo odkryłem to kilka cykli temu.

— Dobra... — westchnął. — Sporządź mi raport i wyślij na centralę. Gdybyś coś jeszcze znalazł, w trybie natychmiastowym łączysz się z centralą. Trzymaj się młody. — Poklepał go po ramieniu. — Zdrowia życzę. — Odwrócił się i słysząc za sobą jeszcze słabe „dziękuję bardzo", podszedł do komandora.

— Będziesz coś wiedział, dzwonisz bezpośrednio do mnie albo Prime'a. Im mniej osób wie o szczegółach, tym lepiej — powiedział szeptem.

— Zrozumiałem. Jakby się dało, niech ktoś mądry tu przyjdzie.

— Wheeljack jest przy generatorze, a Perceptor może być zajęty na szpitalu. Zobaczę, co da się zrobić.

Ironhide wyszedł i od razu pojechał do centrum dowodzenia. Na miejscu zastał Optimusa i Ultra Magnusa, których spojrzenia od razu padły na niego. Choć powinni zachować zimny energon, widać po nich było, że są zdenerwowani i nie wiedzą, do czego ręce włożyć.

— To może być sabotaż, ale wygląda mi to na atak — powiedział na wstępie, rezygnując z osobistej narady z Optimusem, jednak zauważywszy Bumblebee powstrzymał się od dalszego wygłaszania teorii.

— Mnie nie do końca — odezwał się Prowl. — Wokół Iacon latają patrole. Do tej pory nic nie znaleźli. Ich własne skanery nic nie wykryły, żadnej aktywności naszej ani Decepticońskiej.

— Mam raport z patrolu przestrzeni — powiedziała Elita. — Bumblebee, musisz opuścić centrum.

— Jasne. — Żółty Autobot szybko opuścił pomieszczenie. — Jest krytycznie — stwierdziła fembotka. — Nasze obawy się sprawdzają, prawdopodobnie mamy szpiega w bazie.

— Skąd te wnioski? — zapytał Prime.

— Kamery w Biurze nie działają. Propo... — zaczął Ironhide.

— Może i one zostały jakoś uszkodzone przez wyłączenie zasilania. — Ultra Magnus zabrał głos.

— W nocy miała miejsce „próba generalna" — warknął Ironhide. — Poczekajmy na raporty od Wheejacka i z patrolu przestrzeni. Jeśli jest taka możliwość, w BPP przydałby się Perceptor, on szybciej dojdzie do tego, co tam padło. Trzeba też sprawdzić monitoring w centrum energetycznym, czy tam czasem do tego nie doszło do tego samego, co w Biurze.

Optimus kiwnął głową. Po jego wyrazie twarzy można było poznać, że myśli nad czymś gorączkowo. Cóż, teraz decyzje zależą od niego.

— Prowl, w jakiej odległości od granic miasta prowadzone są patrole powietrzne? — zapytał.

— Wzdłuż granicy, najdalej pięć hików od granicy.

— Niech wyślą dodatkowe, do dwudziestu hików. Mają zezwolenie na ostrzał bez rozkazu. Ultra Magnusie, poproś Perceptora, aby poszedł do tych radarów. Musimy poczekać na te raporty, nie mamy innego wyjścia. Prowl, czy mamy dobrego informatyka?

— Informatyk może nie wystarczyć. Ktoś, kto umie hakować — powiedział szybko Ironhide. — Mirage to może zrobić.

— Wybacz Ironhide, ale nie ufam mu — odezwał się strateg. — A i dla niego lepiej.

— To znajdź kogoś lepszego w tej chwili — prychnął.

— Bez problemu... — Napił się z jedno z pięciu stojących na biurku kubków.

Oczekiwanie było najgorsze, chociaż nikt nie mógł narzekać, że nic się nie dzieje. Z całej bazy spływały jakieś komunikaty, informacje i raporty, wszystko trzeba było przeczytać, zweryfikować i na to zareagować. Na szczęście, nic z tych rzeczy nie wymagało osobistego sprawdzenia. W chwili przerwy Ironhide'owi udało się pogadać z Sideswipe'em. Nie dowiedział się niczego pocieszającego — bliźniaki zostali wysłani do Altihex jako strażnicy graniczni na czas nieokreślony. Wylot następnego dnia, o ile obecna sytuacja tego nie zmieni.

Do późnego popołudnia wszystko było wiadomo — sterowniki generatora i radarów zostały przepalone dzięki małym plątaninom kabli z zapalnikiem, których nazwy Ironhide nie zdołał zapamiętać. Coś w systemie kamer zostało zmienione, jednak nie było śladów włamania, bo najwyraźniej haker miał dostęp do tego systemu i nie musiał specjalnie się wysilać, co było dowodem na to, że mają Decepta w szeregach. A żeby tego było mało, ten chwilowy brak zasilania kosztował czyjeś życie, potrzymywane przez aparaturę od powrotu z Sistex. Z bardziej optymistycznych wieści było to, że udało się naprawić radary i powoli wszystko zaczęło wracać do normy. Do żadnego ataku także nie doszło, przez co Prowl miał śmiałość stwierdzić, że ktoś albo próbował spowolnić reakcję Autobotów, albo odwrócić ich uwagę, a pół megacyklu później Ironhide miał ochotę mu za to skręcić kark, bo jego luźna teoria znalazła potwierdzenie.



*s-cykl; orbi-cykl; stel-cykl; — skrót od „cykl słoneczny" czyli dzień; skrót od „cykl orbitalny" czyli miesiąc; skrót od „cykl stelarny" czyli rok.
**odpryskówka wrzodziejąca — choroba wywoływana cyberwirusem (czyli „wirusem" o budowie niebiałkowej atakującym tylko istoty o budowie metalicznej) objawiająca się odpadaniem płatków metalu, bulwiastymi zniekształceniami, wyciekiem przesączu energonowego, błękitnymi wybroczynami i bólem w miejscu bytowania wirusa. Nie atakuje zewnętrznej strony zbroi. Nie jest groźna, ale uciążliwa.
***devirax, dioloxum, ubiwerktyn, dumiwerdyna — fikcyjne leki
****Luna-1 — jeden z dwóch księżyców Cybertronu, w niektórych seriach zniszczony lub zagubiony, tutaj normalnie widnieje na nieboskłonie.
^reprologia — (łac. roproductio — rozród) cybertrońska dziedzina nauki zajmująca się rozrodem Transformerów, wymyślone na potrzeby fanfiction.
^^CMC — Cybertrońska Milicja Cywilna
^^^przeładować karabin od tyłu — odwrócić kota ogonem, czyli przedstawić fakty w fałszywy sposób.
^^^^bóle szkieletowe — odpowiednik bólu kości
*^nanoklik — sekunda.


No...! Nie było aktualizacji od września 2019... czyli ponad rok...
Co poszło nie tak?
Wszystko. Zresztą, liczba 2020 mówi już sama za siebie i nie muszę tłumaczyć.
Niektórzy pewnie zapomnieli o istnieniu tego tworu, ale Atka nie pozwoli mu zdechnąć i zgnić i jeszcze go trochę pomęczy. A ponieważ jest taki rok, a nie inny to nawet zmartwychwstanie ff może się zdarzyć. Jest do tego 22 grudzień i chyba można uznać, że dodatkowo zdarzył się świąteczny cud. Z tej okazji także wszystkim czytającym życzę Wesołych Świąt i żeby świat powrócił do normalności.
P.S. Mogą pojawić się poprawki starszych rozdziałów, ale w większości kosmetyczne, więc nie przejmować się ewentualnymi aktualizacjami i nie nastawiać się na nowe rozdziały. Żeby się nie zawieźć liczcie, że następny rozdział także za rok.


Hound

Praca z Pinterest.com.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top