Rozdział 17 Współczujące oczy.
Uderzając piersią o podłoże wypluł kolejną dawkę oleju. Komora go paliła, jakby miał w niej pożar, który trawił jego zbolałą Iskrę, wszystko wokół niej, pchał się przez gardło i chciał wydostać się przez usta. Kark bolał to tak mocno, że zdawało mu się, że odpadnie mu głowa. Może byłoby to nawet lepsze, gdyż bomba w postaci urządzenia KSI schowana pod jego hełmem chciała zrobić to, do czego jest przeznaczona, ale nijak jej to wychodziło, co objawiało się obezwładniającym bólem.
W przebłyskach świadomości, czyli między porażeniami prądu, pytał sam siebie, dlaczego jeszcze walczy, dlaczego po prostu nie pozwoli działać swojej zniszczonej psychice i nie zapadnie się, a potem zgaśnie. Po każdym użyciu paralizatora, po każdym uderzeniu któregoś z pickupów myślał gorączkowo nad celem tego cierpienia, a odpowiedź była zawsze taka sama - Dino. To wszystko robił dla Dino, aby go uratować tak, jak mu obiecał.
- Milton... - jęknął trochę niewyraźnie przez skrzywioną szczękę.
Z trudem podniósł głowę, aby spojrzeć na człowieka. Po jego brodzie spływał olej, a z optyk spływały gęste łzy, przez które prawie cała jego twarz była oblepiona kurzem.
- Błagam... - powtórzył po raz kolejny tego wieczoru.
Ludzie na trybunach wrzeli. Jeszcze tak głośno chyba na arenie nie było. Co chwilę jakaś puszka, a nawet zdarzyły się małe petardy, uderzały w ciało Transformera.
Sideswipe patrzył na swojego oprawcę optykami wypełnionymi błaganiami o litość. Wiedział, że to i tak nic nie da, ale nic innego nie mógł zrobić, nie licząc spełniania życzeń Edwarda.
- Tysiące ludzi również błagało. - odparł. - Czy ktoś ich wysłuchał?
Robot załkał żałośnie wiedząc już, co to dla niego oznacza. Silnik forda zagrzmiał, a zaraz potem na arenie rozległ się huk po uderzeniu zderzaka w bark metalowego żołnierza. Autobot jęknął głośno uderzając głową w ziemię. Drgnął czując fale potwornego bólu rozchodzące się od głowy i ramienia, a następnie łączące się w karku i biegnące dalej - wzdłuż kręgosłupa. Kiedy nieprzyjemne uczucie trochę złagodniało, a w głowie znowu powstał cel tej nierównej walki, podjął kolejny wysiłek podniesienia się i po kilku próbach wygrał bitwę z potężną grawitacją. Znowu skierował optyki na Miltona, który z triumfem i pogardą przyglądał mu się.
- Błagam... - jęknął.
Starszy mężczyzna uśmiechnął się zwycięsko, ale zaraz potem spoważniał i spojrzał na tłumy.
- To nie jest to, co chcemy usłyszeć, prawda? - zwrócił się do tłumu.
Ludzie odpowiedzieli krzykiem, który mógł ogłuszyć. Ktoś zaczął wykrzykiwać jedno, konkretne słowo, ktoś następny zaczął je powtarzać, potem następne kilka osób, aż w końcu cała arena drżała od jednego słowa: "morderca".
- Słyszysz, co chcemy usłyszeć?! - zawołał Milton, którego głos nawet wzmocniony przez głośniki ginął w tym wrzasku.
Człowiek w garniturze zwrócił się do tłumu i ruchem rąk nakazał mu uciszenie się. Chwilę to trwało, aż w budynku panował tylko głośny gwar, który mikrofon potrafił przebić. Wtedy mężczyzna ponownie odwrócił się do robota.
- Co chcemy usłyszeć? - zadał mu pytanie.
Autobot zacisnął usta na tyle, ile mógł i spuścił wzrok. Wiedział, że nie przejdzie mu to przez gardło, a jeśli już, zedrze mu je jak szczotka druciana. Jednak, nie wykluczał tego, że Milton go po prostu do tego zmusi, prędzej czy później. Kiedy usłyszał po raz kolejny to samo pytanie, tym razem wypowiedziane bardziej zdenerwowanym głosem, który wydał mu się wtedy groźniejszy niż warczenie Megatrona, nadął policzki i odwrócił głowę.
- Nigdy nie zabiłem człowieka. - wychrypiał ledwo słyszalnie, jednak nie umknęło to Miltonowi.
- Możesz powtórzyć? - człowiek zbliżył się i przykucnął przystawiając mikrofon do ust Transformera.
Sideswipe drgnął i spróbował cofnąć się od mikrofonu, ale kiedy kręcił głową, urządzenie uparcie podążało za jego ustami głodne jego głosu, który przekształci w wyrok. Nie mógł jednak uciekać przed tym wiecznie. Powie, czy nie powie, wyrok i tak padnie, nie wiadomo, który gorszy. Jednak, nie pozostawiono mu wyboru: Edward złapał go za element korony i z płomyczkiem zadowolenia w oczach z tego, iż sprawia mu tym ból, przyciągnął jego głowę do siebie i podstawił mikrofon pod usta.
- Powtórz. - powiedział tak, aby oddalony od niego mikrofon wychwycił jego głos.
- Nigdy nie zabiłem człowieka. - odpowiedział cicho.
Miał głupią nadzieję, że urządzenie nie złapie jego głosu, ale rozum kazał myśleć racjonalnie i przygotować się na kolejne ugryzienie paralizatora lub uderzenie któregoś z pickupów. Jego zmęczony głosik wydobył się z wielkich głośników rozwieszonych w budynku, skazując go tym samym. Przerażony wizją kolejnej fali bólu, zacisnął powieki, a kiedy Edward puścił jego koronę załkał jak najciszej. Jego ramiona i zwisające z pleców drzwi zatrzęsły się ze strachu. Słowa starszego mężczyzny rozniosły się po arenie, atakując i wpadając przez audio receptory do głowy Autobota. Jak rozszalałe, nieuchwytne, z nadrukowanymi ciągami liter piłeczki pingpongowe odbijały się w niej, nie pozwalając ułożyć poprawnego zdania z przypadkowo złapanych wyrazów. Dla niego wszystko już nie miało większego znaczenia, liczyło się tylko to, aby przetrwać te bolesne sekundy, które niebawem miały nastąpić.
Nie mylił się. Jego wrzask ugrzązł w gardle, z którego wydobyło się tylko słabe, drżące przez męczone drgawkami ciało skomlenie. Zesztywniały, wygięty w tył kręgosłup nagle stał się wiotki, i jak zwiędła z braku wody roślinka opada, tak wycieńczony organizm nie utrzymał ciężkiego, wzniesionego przez prąd ciała i Sideswipe runął bezwładnie na ziemię wciskając wszystkie trzy warstwy komory, prawie miażdżąc przy tym Iskrę. I jakby bólu było niewystarczająco, dźwięk uderzenia głową o ziemię był chyba nawet słyszalny w środkowych rzędach trybun.
Przez chwilę błoga ciemność spowijała jego umysł, a ból na chwilę przestał doskwierać, ale z każdą sekundą był bliżej wydostania się z tej nieprzeniknionej ciemności. Nie chciał wracać, bo wracały wszystkie dźwięki, odczucia, obrazy, wracały wszystkie przykre wspomnienia i wydarzenia. Mimo to, coś usilnie wypychało go z tego wspaniałego, jakże przyjemnego niebytu, nakazywało walczyć, stawić temu czoła, jak żołnierzowi przystało. Ale on nie chciał i przez to nie rozumiał, dlaczego pozwalał się wyciągnąć. Któryś raz już pozwalał się wyciągnąć. Pozwalał na powrót do cierpienia, w którym nie widział sensu. Więc dlaczego wciąż uparcie mruga ciężkimi powiekami, pozwalając skanować optykom zamazany obraz? Dlaczego?
Dla Dino, przypomniał sobie.
Walczy dla Dino. Żeby on nie musiał cierpieć, żeby wyciągnąć go z tego, jak mu obiecał. Trzeba rozwiązać szyfr i znaleźć go. To był jego cel, dla którego ciągle otwierał optyki i rozszerzał zbolałą komorę Iskry, aby zaciągnąć powietrza.
Wtedy zrozumiał, że to nie jakaś siła wyciągała go z przytulnej ciemności, tylko on sam rozpaczliwie łapał promyczki świadomości i podążał za nimi, aby samemu wyjść do świata. Nie może sobie pozwolić na nieprzytomność, nie może się tak łatwo poddać przed Miltonem, bo przez to, być może ten zdecyduje się dać mu odpocząć, co będzie oznaczać katorgę dla Mirage'a. Nie mógł na to pozwolić i myśląc w ten sposób, znalazł w sobie siłę, aby podnieść głowę, a nawet wesprzeć się na łokciach. Półprzytomnym spojrzeniem obrzucił otoczenie i zakręcił ciężką głową w poszukiwaniu organizatora tych publicznych tortur. Znalazł jasnoszarą plamę, która znajdowała się bliżej niż reszta wielokolorowych plam i coś mówiła. Robot wytężył swój słuch i umysł, aby zrozumieć słowa wypowiadane przez Edwarda, ale skończyło się tak jak wcześniej - wszystko zlało się w bełkot. Zdołał pojąć tylko ostatnie słowa, które zostały skierowane do niego. Zdołał, choć zajęło mu to nie małą chwilę.
- Nigdy, nie zabiłem człowieka. - powiedział jakby z automatu, wypranym z uczuć głosem.
Odpowiedź oczywiście nie zadowoliła starszego mężczyzny, a tym bardziej widowni. Karą, za ten niepoprawny odzew, było uderzenie zderzakiem czarnego pickupa. Kierowcą okazał się być Brian, który z ogromną satysfakcją przyglądał się, jak Transformer prawie mdleje od ciosu w skroń, jak po odsunięciu się samochodu uderza twarzą o ziemię.
Sideswipe ponownie zaczął ciężką walkę ze swoją świadomością, znowu myślał nad sensem tego wszystkiego i znowu znalazł ten sam powód, znowu wygrał tę walkę. Ale ile razy można stoczyć tę samą bitwę w ciągu kilku godzin? Jak wiele można znieść? Jak długo można walczyć? Okazuje się, że nadzwyczajnie wiele potrafi wycierpieć przyjaciel dla przyjaciela. A przynajmniej psychika na to pozwalała, gdyż stan fizyczny pogarszał się z każdą kolejną karą, z każdą złą odpowiedzią.
Autobot po raz kolejny uchylił powieki, a właściwie tylko ich jedną parę - prawa strona jego twarzy była tak zbita, niemal zmiażdżona, że nie potrafił otworzyć optyki. Spiął się i nieznacznie podniósł się, a z jego rozchylonych przez przesuniętą szczękę ust wypłynął gęsty, lepki olej.
- A ty wciąż jak ten Syzyf, któremu ciągle spada głaz przed szczytem góry. Słyszałeś chociaż o tym? Pewnie nie, bo po co. - wzruszył ramionami. - Jednak, to się zaczyna robić nudne, Transformerze. Myślałem, że padniesz po... Ja wiem? - nadął policzki zastanawiając się. - Dziesięciu porażeniach? Albo, że wcześniej się przyznasz. Uparta z ciebie sztuka... I chyba za to, cię tak uwielbiam i nienawidzę jednocześnie.
- Co ja ci zrobiłem? - wychrypiał nie dbając o to, że po brodzie nieustannie spływa mu olej.
Milton nagle spoważniał. Złośliwy, pogardliwy uśmieszek ustąpił morderczemu spojrzeniu. Człowiek podszedł do robota i nadzwyczajnie sprawnie, jak na swoje lata, złapał go za element korony po czym podciągnął jego głowę, wyduszając w ten sposób z gardła Cybertronianina przeciągły jęk. Metalowy żołnierz podniósł optykę na mężczyznę, jakby chcąc dowiedzieć się, co z nim za chwilę zrobi.
- Co mi zrobiłeś? - syknął do mikrofonu. - Jesteś na Ziemi. Byłeś w Chicago.
- To niczego mi nie wyjaśnia.
- Zabijałeś ludzi.
- Nigdy nie zabiłem człowieka. Nigdy.
Milton nie wytrzymał i cisnął głową Autobota o ziemię, a następnie zwrócił się do widowni:
- Podobno można rozróżnić po kolorze oczu, którzy z nich są tymi "dobrymi". Ale ja w to nie wierzę. Skoro potrafią zmieniać swój wygląd na zawołanie, to skąd mamy mieć pewność, że on nie jest tym "złym"? A no właśnie, nie możemy mieć pewności. Jest tu ktoś, kto był wtedy w oblężonym Chocago? - zapytał, a na trybunach zapanowała cisza. - Gdyż jest niepowtarzalna okazja samemu ukarać Transformera. - wśród ludzi rozszedł się głośny szmer, który wkrótce przerodził by się w głośny gwar. - A czy ktoś stracił tam kogoś?
Sideswipe, choć nie musiał znowu walczyć z ciemnością, podniósł się z jeszcze większym trudem. Jego ciężka głowa zakołysała się, a otępiałe spojrzenie z ledwością zatrzymało się na Edwardzie, który właśnie wyciągał rękę chcąc podać pilot od paralizatora mężczyźnie, który przyznał, że stracił dziewczynę i ojca podczas oblężenia.
- ...Ojciec zginął pod gruzami, natomiast Rose została żywcem spalona... - mówił młody, a jego słowa tylko częściowo docierały do Autobota. - ...Wybuchł przed nami, a zaraz za nami padły padła seria z karabinu. Jej ubranie się zajęło, a mnie ogłuszył kolejny pocisk. Nie zdołałem jej pomóc... Robot który strzelał, był srebrny... - i mówił coś jeszcze, ale żołnierz skupił się w tamtej chwili na rwącym bólu w karku.
- I co na to powiesz, Transformerze? - zapytał Milton.
- To nie mogłem być ja... - wykrztusił zmuszając się do myślenia. - Nie strzelałem do ludzi... Po za tym, w tamtym czasie próbowałem wydostać się ze zestrzelonego Xantium.
- Ale nikt tego nie może potwierdzić. - podsumował starszy człowiek. - Tak się ciekawie składa, że mamy twoją broń. Brian! Dajesz to! - zawołał.
Po chwili zza Sideswipe'a wyjechał GMC, który zatrzymał się przy prowadzącym. Drugi chłopak, który stał na pace samochodu, zrzucił z niego komplet ostrzy Autobota i dwa miotacze pocisków.
- Jak dla mnie, to trochę to przypomina opisaną broń. - powiedział stary.
Cybertronianin nagle sobie uświadomił, że przegapił jakiś ważny fragment opowieści. Co gorsze, nie miał żadnych argumentów na swoją obronę. Broń to broń, mógł zabijać i Decepticony, i ludzi, i niestety prawdą było, że te pociski wybuchają.
- Nie strzelałem do ludzi. - odparł nieprzekonany.
- Oh! Przyznaj się w końcu, a może mniej zaboli! - wrzasnął mężczyzna z trybun.
Chevrolet podniósł oczy na niego i w tym właśnie momencie ujrzał, jak jego palce wykonały niewielki ruch w pobliżu powierzchni pilota. Strach ścisnął jego skołataną Iskrę i już wewnętrznie panikując starał się znaleźć jakieś usprawiedliwienie, ale nic mu do głowy nie przeszyło.
- Jak mam udowodnić, że nikogo nie zabiłem? - zapytał słabo.
- Kłamiesz! Cały czas!
Moc paralizatora znowu została zwiększona, o czym Milton ochoczo powiadomił tłum. Z tego co zrozumiał, tylko raz został potraktowany tak silnym ładunkiem.
- Błagam nie... Nie rób tego.
- Co? Strach obleciał? Bo zaboli?
Sideswipe patrzył na niego błagalnie, bo nie wiedział, co powinien odpowiedzieć. A kiedy nie zdołał wypatrzeć w mężczyźnie choć odrobiny człowieczeństwa, popatrzył po innych ludziach - z zapartym tchem czekali na kolejne wydarzenia, niektórzy odwracali oczy i od Autobota, i od mężczyzny, a jeszcze inni rzucali robotowi nienawistne spojrzenia i tylko czekali, aż chłopak zrobi użytek z pilota. Nienawiść, pogarda, obojętność, tylko to zauważył.
- Bardzo ciekawa sytuacja. - odezwał się Milton jakby nie widział, jaki dramat właśnie się rozgrywa.
Widz, który trzymał pilot znowu wykonał delikatny ruch palcami.
- To nie byłem ja! - zaskomlał płaczliwie.
Nie wiadomo skąd znalazł w sobie siłę, że podniósł się nawet na kolana i w desperacji szarpnął łańcuchem zawieszonym z nadzieją, że się zerwie, a razem z nim przewód od paralizatora. Szarpnął jeszcze dwa razy, załkał i znowu zwalił się na ziemię.
- Proszę, nie... - załkał bojąc spojrzeć na człowieka.
- Moc maksymalna proszę państwa! - zaćwierkał Edward do mikrofonu.
- Litości, błagam... - jęknął przez zaciskające się przez strach gardło.
Spojrzał jeszcze raz na ludzi. Może nie widział, może coś się zmieniło, może jest tam ktoś, kto go nie potępia. Jedna osoba, chociaż jedna. Nie musi współczuć, nie musi nie czuć do niego żalu, ważne, żeby go chociaż nie potępiała. A tym czasem nienawiść, gniew, pogarda, obojętność.
- Proszę, ludzie, nie pozwólcie mu... - powiedział nie potrafiąc już podnieść głosu.
Nic, zero reakcji. Wszyscy czekali, aż zostanie porażony. Po policzkach spłynęły mu łzy. Niby takie same jak poprzednie, a jednak, te były inne. Nie wyrażały strachu czy bólu, tylko zawód, żal. Chciał nienawidzić ludzi za to wszystko, chciał ich potępić tak samo jak oni potępiali jego gatunek, chciał ich słać do Antyiskry, ale nie potrafił. Po tym wszystkim, co przeszedł współpracując z NEST, jakich tam poznał ludzi, wierzył, a nawet był pewny, że na Ziemi są dobrzy ludzie. I właśnie dlatego nie chciał życzyć im źle, bo kilkadziesiąt, czy kilkaset osób nie świadczy o całym gatunku. A jeśli nawet teraz się nad nim znęcają, może na co dzień to porządni obywatele, dbający o rodziny i bliskich.
Kiedy tracił już nadzieję, dla niego zdarzył się cud. Najprawdziwszy, najpiękniejszy cud. Część trybun po prawej, piąty rząd, pierwsze z rzędu krzesło. Dłońmi zakrywała usta, a jej policzki lśniły od łez. Jedyne współczujące oczy w tak ogromnym tłumie. Jedyne.
Nie potrafił oderwać od niej spojrzenia. Bał się, że gdy to zrobi, ona zniknie, jakby nigdy jej tam nie było, jakby to miał być wytwór jego wyobraźni. Ona też nie odrywała od niego wzroku. Co chwilę tylko mrugała upuszczając kolejne łzy, a pomiędzy mrugnięciami wpatrywała się w jego błękitne optyki.
- Nie licz na litość. Ty jej przecież nie okazałeś. - powiedział mężczyzna.
Sideswipe'owi Iskra podeszła do gardła. Chciał zacząć błagać, wyć, krzyczeć, ale tylko otworzył usta i patrzył na dziewczynę, która słysząc te słowa, poderwała się z miejsca. Spojrzała jeszcze raz na Transformera i zamarła w miejscu, nie mogąc oderwać oczu od przerażonych optyk. Chevrolet chciał ją błagać, aby go nie zostawiała, ale zamiast tego, uronił kolejną parę łez.
Prąd jaki przeszył jego ciało wygiął jego kręgosłup, usztywnił ręce i nogi, przyspieszył pracę Iskry, doprowadzając ją prawie do przesilenia i zatrzymania, niemal przepalił T-cog*. Kiedy paralizator przestał działać, robot długo cierpiał przez silne konwulsje. Niekontrolowanie uderzał głową o ubitą ziemię. Pobudzony modulator usilnie chciał transformować ciało, ale przez łańcuchy boleśnie rozciągał kończyny. Lewy nadgarstek zaczął się poddawać, aż w końcu silny wstrząs wykręcił go i złamał. Po około pięciu minutach tej autodestrukcyjnej szarpaniny, zaczęła wracać świadomość, pojawiły się płytkie wdechy, gardło nieco się rozluźniło - Cybertronianin zaczął pojękiwać. Zwieracz rozluźnił się i otworzył, a na ziemię wypłynęła ciemnobrązowa, oleista ciecz wymieszany z zielonkawą mazią, która oznaczała, że filtry źle pracowały. Z ust nagle wylał mu się olej z jakimiś grudkami brudu. Optyki wykręcały mu się do góry. Wyglądało, jakby zaraz miał zgasnąć. Ale to był tylko efekt zniszczonych obwodów, za mało, aby spowodować śmierć, o którą zaczął tak bardzo prosić.
Bolało go wszystko. Nie wiedział co bardziej. Wszystkie przeszywające odczucia zlewały się w jedną rozrywającą od środka bombę. Chciał odpocząć, miał już dość i chciał się od tego uwolnić, może nawet zgasnąć. O tym ostatnim decydowała Wszechiskra, jego wycieńczony organizm, albo KSI, a o reszcie Milton. Nie miał wpływu na to, co się z nim stanie i może tak tak konać kolejne tygodnie, które byłyby dla niego jak wieczność. Chciał po prostu mieć to już za sobą, ale chociaż tak bardzo chciał, wiedział, że to nie nastąpi, jego prośby nie zostaną wysłuchane.
Powolutku wszystko zaczynało wracać do normy. Głowa w końcu spoczęła na podłożu i szorowała je jedynie bokiem, kiedy ustające skurcze i próby transformacji szarpały jego osobą. Z jego nosa spłynęły dwa gęste strumyczki błękitno-zielonego energonu. Rozchylił optyki, bardziej z odruchu, niż z chęci czy rozeznania się w sytuacji. Nic mu to nie dało, cały świat stał się jedną, wielką maziają kolorów. Mimo to, spojrzał na trybuny, ale nie zobaczył tam białej plamy, wszystkie kolory tam były, ale nie biały. Nie było tam już współczujących oczu. Załkał żałośnie. Myśl, że dziewczyna o ciemnych włosach i białej bluzie była tylko przewidzeniem, halucynacją jego wycieńczonego umysłu była gorsza niż fakt, że to tylko połowa występu.
***
Dla Miltona nie był to jakiś wyjątkowy występ, zarobił tylko trochę więcej niż zwykle. Dla widzów był świetnym urozmaiceniem, ponieważ prowadzący nie karał Transformera w ich imieniu, tylko mogli zrobić to sami. Zaś dla Sideswipe'a było to wydarzenie, które go złamało. Granice jego wytrzymałości fizycznej i psychicznej zostały przekroczone. Nie potrafił już znieść bólu, więc zaczął mówić i robić to, co ludzie chcieli. Przyznał, że zabijał, nazwał się mordercą, ale przez to było tylko gorzej.
Nigdy by nie przypuszczał, że ludzie mogą być jak Decepticony, jeśli nie gorsi. To, co Sideswipe przeżył było przerażające. Został jeszcze dwa razy porażony paralizatorem ustawionym na maksimum mocy. Milton pozwolił, aby chętni okładali go kijami baseballowymi, łomami i innymi twardymi rzeczami. Niektóry ostro zakończonymi przedmiotami albo farbami w spreju malowali na jego lakierze niecenzuralne słowa lub obrazki. Ktoś nawet pomalował mu połowę twarzy czerwoną farbą, której krople dostały się do jego podbitej optyki. Zderzakiem forda zbito mu prawy bok, który potem podparto jego własnym ostrzem. Do tej pory podbierało go, a ponieważ Autobot był coraz słabszy nie umiał utrzymać wzniesionego boku i nadziewał się na broń coraz bardziej. Podniesienie boku odsłoniło jego brzuch i klatkę piersiową, przez co ktoś wpadł na pomysł i, kiedy dostał pistolet na gwoździe, wbił około dziesięciu takich metalowych drzazg w zagłębienia pancerza. Szyba prawych drzwi nosiła na sobie białą pajęczynę pęknięć, trzymała się w całości tylko dlatego, iż nie było to prawdziwe szkło. Płatami schodził oblepiony pyłem z gaśnicy lakier z poparzonych pleców i lewych drzwi, których obicie było prawie doszczętnie spalone. Trochę mniej niż godzinę przed końcem show stracił głos. Prawdopodobnie przez paralizator coś się w aparacie mowy przepaliło, albo po prostu zdarł je sobie od krzyku.
Leżał nieruchomo, tylko oddychał. Jego umysł był na pograniczu świadomości i snu. Był zbyt wycieńczony, aby móc myśleć, znowu ból oraz jakieś dziwne, cholerne, żołnierskie przyzwyczajenie nakazywało mu czuwać. W efekcie majaczył, choć w jego przypadku było to tylko poruszanie ustami, a także, momentami zdawało mu się, że jest winnym miejscu. Czuł jak bardzo go boli, więc wołał medyka Ratcheta, albo jego pomocnika - Jolta myśląc, że znajduje się w bazie NEST na wyspie Diego Garcia. Przez to otępienie nie usłyszał cichutkich, ostrożnych kroków.
Wszystkie drzwi do budynku były otwarte, aby się wywietrzyło. Śmierdziało spalenizną, olejem i kilkoma innymi rzeczami. Nikt tych drzwi nie pilnował, może dlatego, że widzowie mogli znęcać się nad robotem jeszcze długo po oficjalnym zakończeniu show. Jednak była już druga w nocy, a ostatnia osoba wyszła z budynku godzinę temu, więc teoretycznie ktoś powinien pilnować. Cóż, najwyraźniej dla Edwarda i jego pracowników oczywistym było, że kradzież, czy uwolnienie robota było niemożliwe, no bo kto by chciał uwolnić istotę, którą się powszechnie nienawidzi? A kradzież byłaby zbyt dużym i głośnym przedsięwzięciem.
Nieświadoma tego faktu, ale wykorzystując go, nie zbyt wysoka osóbka weszła tylnym wejściem. Kiedy weszła na arenę, przystanęła i chwilę przyglądała się zmaltretowanemu Cebertronianinowi. Mimo wszystko, bała się go i długo trzymała duży dystans. Przez cały czas trzymała telefon przed sobą i nagrywała. Uznała, że może jej się to przydać, jeszcze nie wiedziała do czego. Kiedy stwierdziła, że ma wystarczająco dużo materiału schowała urządzenie i powoli zaczęła się zbliżać do metalowego żołnierza. Jej serce biło szybko, jakby przed chwilą skończyła maraton i głośno, jak dzwony w kościele. Szła wzdłuż jego prawej nogi i przystanęła przy ostrzu. Przyglądała się, jak z każdym wdechem i wydechem sztylet wchodzi coraz głębiej. Nie mogła na to patrzeć. Delikatnie pogładziła bok chevroleta myśląc, że tak może przyzwyczaić metalową istotę do swojej obecności. Odskoczyła wystraszona, kiedy wielkie cielsko drgnęło, a z gardła wydobył się przeciągły jęk. Chwilę obserwowała i ulżyło jej widząc, że robot podniósł się nieco. Zbliżyła się, oparła jedną ręką o zbroję i zaczęła kopać w zapartą w podłożu podstawę ostrza. Udało się, ostrze płasko uderzyło o ziemię, a zaraz potem, prawie ją przygniatając, opadł Transformer.
Sideswipe otworzył lewą optykę. Ujrzał jedynie piach i swoje ramię. Iskra szybciej mu zapulsowała. Bał się, że zaraz ten ktoś go uderzy, ale to nie następowało. Po chwili usłyszał szuranie butów, a potem coś musnęło jego zbroję na plecach. Dotyk powtórzył się, jeszcze raz, i kolejny. Następnie po górnej krawędzi jego drzwi poczuł długie pociągnięcie, po którym to samo miękkie i ciepłe coś wylądowało na jego barku. Zaraz pojawiło się też drugie takie coś. Jedno było nieruchome i delikatnie ogrzewało niewielki obszar zbroi, a drugie delikatnie gładziło jego pancerz na barku, części ręki. Skupił całą swoją uwagę na tym przyjemnym dotyku i przymknął optykę. To na chwilę pozwoliło mu zapomnieć o męczącym go bólu. I tak trwał, dopóki nie usłyszał dźwięku rozpinanego zamka błyskawicznego. Podniósł powiekę i czekał. Jakieś przedmioty się przewalały w jakimś worku, jak stwierdził - pewnie materiałowym, bo nie słyszał szelestu. Potem rozbrzmiało puste pukanie, cichy szelest. Nim zaczął się zastanawiać, co to może być, przed jego twarzą pojawiły się dwa buty, a sekundę potem coś chłodnego i wilgotnego znalazło się na jego policzku, następnie zaczęło go ostrożnie pocierać. W końcu przeniosło się na resztę twarzy i głaskało każdą część z osobna zabierając ze sobą paskudną, oleisto-piskową maskę.
Nie wytrzymał i, chociaż zniechęcał go ból szyi, przekręcił głowę na tyle, ile wtedy mógł. Zobaczył kobietę w młodym wieku, o prawie czarnych włosach za ramiona oraz wielkich, piwnych, przerażonych oczach. To co go najbardziej go ucieszyło, to biała bluza, którą miała ubraną. Więc jednak mu się nie przewidziało, na trybunach znalazł współczujące oczy, które teraz szkliły się od łez. Chciał się uśmiechnąć, bo cieszył się na jej widok, ale nie potrafił. Zamiast tego, wpatrywał się w nią jak w najpiękniejszego anioła, jakby była cudem świata.
Trwali w tym odrętwieniu jakiś czas, aż w końcu dziewczyna drgnęła i prędko sięgnęła do pudełeczka w którym mieściły się wilgotne chusteczki. Usiadła na pietach, podłożyła jedną dłoń pod jego główkę, drugą z drugiej strony, podniosła i przybliżyła się, aby położyć ją sobie na kolanach. Nie przejęła się cieknącym mu z kąta ust olejem. Nie chciał położyć głowy na tej stronie, za bardzo go bolało, więc opierał tylko podbródek na jej nogach. Ona zaczęła czyścić i tę część twarzy jednocześnie gładząc jego obolały i czarny od paralizatora kark. Przyjemny chłód wędrował od czoła, aż po same końce wypustek zdobnego hełmu. Następny w kolejce była pokrywa audio receptora - każde zagłębienie, wcięcie, zagięcie i krawędź zostały wytarte. Przyjemne było, kiedy owinięta chusteczką dłoń kobiety okryła jego policzek. Prawdziwą ulgą okazało się wytarcie powiek, co zrobiła swoimi drobnymi paluszkami. Kiedy wycierała jego zapiaszczone wargi, zbyt mocno przycisnęła palce, a on szarpnął się odruchowo.
- Ciii, ciii... Cichutko. Już, spokojnie. Zabolało. Nie będę dotykać. - uspokoiła.
Dała mu chwilę na ochłonięcie i szybko skończyła czyścić jego usta. Odwróciła się i sięgnęła po swoją torebkę, którą podłożyła robotowi pod głowę, a sama uklęknęła i zaczęła coś majstrować na jego karku. Sprawdzała zapięcie obroży, ale nawet nie wiedziała, jak mogłaby ją zdjąć, dlatego złapała koniec kabla z wystającymi z niego drucikami znajdujący się między łopatkami i powoli zaczęła odwijać. Niektóre druciki były już jakby przyspawane do ciała robota, przez co była zmuszona je zrywać gwałtownymi szarpnięciami. Wolny kabel zaczęła przewlekać przez ogniwa łańcucha, aby uzbrojona końcówka znajdowała się jak najdalej od niego. Wtedy też zauważyła jego półotwartą optykę, którą bacznie obserwował jej ruchy. Zastygła na moment, a po chwili przysunęła się do niego i zaczęła głaskać go po czole. Sideswipe przymknął oko uspokojony.
- Jak oni mogą krzywdzić tak piękną istotę? - zapytała szepcąc, a mimo tego, wyraźnie było słychać jak głos jej drżał, zresztą jak ona cała.
Końcówki jej palców muskały jego koronę i czoło. To przyjemne uczucie sprawiało, że chciało mu się spać.
- Jak się nazywasz? - zapytała nie przerywając pieszczoty.
To pytanie ożywiło nieco Transformera. Pierwszy raz odkąd tu jest, ktoś zapytał go o imię. W końcu dla kogoś był istotą żywą, a nie maszyną. To go podniosło na duchu i grzechem by było nie odpowiedzieć. Problem w tym, że nie bardzo miał jak odpowiedzieć. Jednak dla chcącego, nic trudnego. Poruszył ręką, a na dźwięk szczękającego łańcucha człowiek podskoczył w miejscu wystraszony, jednak uspokoił się, kiedy w ruchu pozostała tylko dłoń robota. Jeden palec skrobał ziemię, a Autobot w tym czasie gorączkowo myślał nad ziemskimi literami, którymi powinien się posłużyć. Ciemnowłosa nie odrywała oczu od jego ręki i z uwagą śledziła powstające na ziemi litery.
- Sideswipe. - odczytała. - Sideswipe... To ładne imię. - uśmiechnęła się i odwróciła głowę w jego stronę. - Pewnie lubisz szaleć na drogach i powodujesz stłuczki. - zaśmiała się. - Ja nazywam się Angelika. Angelika Anderson.
Chciała coś jeszcze dodać, ale zrezygnowała i pozostała przy pieszczeniu jego części. Sideswipe przymknął optykę i zdawało się, że przysypia, ale natychmiast się rozbudził, kiedy usłyszał przed sobą dźwięk suwaka. Dziewczyna wyciągnęła coś z małej kieszonki torebki, a następnie nachyliła się nad obrożą. Po dźwiękach rozpoznał, że próbowała otworzyć zamek, ale nie wychodziło. Po kilkunastu minutach westchnęła sfrustrowana, po czym podniosła się i podeszła do obręczy oplatającej jego nadgarstek. Jej starania nie przyniosły żadnego efektu, ale dzięki nim Autobot wpadł na pomysł. Podniósł dłoń, na co ciemnowłosa odskoczyła i upadła uderzając pośladkami o ziemię, i znowu intensywnie myśląc nad literami napisał: "ostrze". Angelika przyglądała się napisowi nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi robotowi, ale kiedy pojawił się jeszcze jeden napis: "daj", nie zastanawiała się. Podbiegła do ostrza leżącego obok Transformera i przytaszczyła je do ręki. Chevrolet zaczął wysuwać i chować małe wypustki z nadgarstka sygnalizując tym ziemiance, co powinna zrobić. Siłując się z ciężkim przedmiotem szerszą jego część przybliżyła do nadgarstka wkładając wypustkę we wnękę. Dalej wszystko samo poszło, ciało robota samo przypięło broń, a zaraz potem jedna z krawędzi sztyletu stała się pomarańczowa od gorąca. Cybertronianin przyłożył gorący brzeg do łańcucha, a ten zaczął się topić, aż w końcu prawa ręka corvette była wolna.
Angelika patrzyła na to z pewnej odległości. Wciąż obawiała się znacznie większego i silniejszego, a może nawet wściekłego na ludzkość kosmity. Jednak ten wtedy przestał zwracać na nią uwagę i przyciągnął rękę do siebie. Nigdy by nie przypuszczał, że zwykłe zgięcie łokcia będzie dla niego taką ulgą. Nadstawił ostrze na obręcz na szyi, ale nie potrafił go tak ustawić, aby siebie nie oparzyć. Wtedy z pomocą przyszła Anderson i odpowiednio ustawiając ostrze jak i obrożę oraz podtrzymując rękę robota przepalili więżący element łańcucha. Przy mocniejszym szarpnięciu zapięcie rozpadło się, a obręcz uderzyła o ziemię z towarzyszącym szczękiem ogniw. Kobieta z radością poklepała kark robota, ale w momencie, kiedy wielka dłoń znalazła się za nią odcinając drogę ucieczki, znieruchomiała ze strachu. Moment grozy jednak przeminął, kiedy na czerwonym podłożu pojawił się kolejny napis: "3 ostrza". Od razu pobiegła do rozrzuconych przy trybunach sztyletów i dwóch miotaczy, wzięła jedno i pociągnęła je w stronę Transformera. W tym czasie Autobot próbował się przekręcić na prawy bok, lecz przez osłabienie i bóle nie było to proste. Udało się i już po chwili oba nadgarstki były uzbrojone i wolne od łańcuchów.
Angelika przykucała przy jego dłoniach i z czułością gładziła je. Sideswipe odpoczywał robiąc głębokie wdechy. Od tak długiego czasu w końcu mógł zrobić głęboki wdech, którego nie ograniczał ciężar ciała. Oddychał aż mu się w głowie kręciło. I byłby znowu przysypiał, gdyby nie delikatny dotyk na jego klatce piersiowej. Otworzył optykę i spojrzał na dziewczynę, która raz się uśmiechała, raz poważniała od strachu.
- Już tak niewiele ci zostało. - powiedziała. - Nie poddawaj się.
Autobot przymknął optykę. Chciał mieć już to za sobą, ale nie miał siły.
- Proszę. - usłyszał czując na policzku ciepło jej dłoni. - Sideswipe, musisz się pospieszyć. Jeśli ktoś tu wejdzie... Wszystko na marne.
Z gardła wyrwał mu się jęk, ale ten był jakimś objawem przypływu mocy. Jeśli nie teraz to nigdy i zaczął się podnosić na łokcie. Kilka wdechów i wyciągnął prawą rękę do tyłu. Cały czas asystowała mu Angelika i chyba tylko dzięki niej nie poddał się próbując sięgnąć do swojej kostki. Po wielu próbach utrzymania równowagi, z podtrzymującą jego rękę dziewczyną, nareszcie do sięgną ostrzem obręczy. Po wszystkim dał sobie chwilę na odpoczynek, po którym usiadł i wyprostował kręgosłup w którym coś strzeliło. Westchnął z ulgą i chwilę się tym rozkoszował.
- Rozcinaj ostatni łańcuch i uciekaj. - usłyszał obok siebie.
Panna Anderson stała obok niego, a u jej stóp leżał jeden z miotaczy. Kiwnął głową i sięgnął do skutej jeszcze nogi. Jeszcze przed chwilą czuł się lepiej, ale kiedy się nachylił, ból filtrów wycisnął z niego jęk. Nie cofnął się i szybko zniszczył ostatnią obręcz. Był wolny. Nic go już nie ograniczało, z wyjątkiem rozległych obrażeń ciała. Spróbował znowu usiąść prosto, ale tylko zdołał się poderwać i chwilę potem leżał na boku, a obok niego nieruchomo, jak słup soli stała dziewczyna, przerażona wizją przygniecenia przez metalowe cielsko. Kiedy szok minął, podeszła i ukucnęła przy nim. Jej dotyk zmuszał go do działania, jakiegoś ruchu, myślenia. Pobudzało go to jak lizanie łani nowo narodzonego jelonka do oddychania.
- Wiem, że boli. Ciii... - mówiła poklepując jego komorę. - Odpocznij chwilę.
Sideswipe stwierdził, że nie ma na co czekać. Nie odpocznie, ból nie zelżeje. Sięgnął po broń i schował pod zbroją w zamontowanym uchwycie na plecach. Rzucił ciemnowłosej krótkie spojrzenie, a ta ze rwała się z miejsca i po chwili przyciągnęła drugi miotacz. Kiedy i ten został schowany, Autobot przewalił się na brzuch, a następnie podniósł się. Stojąc tak na czterech próbował transformować, ale już po pierwszej próbie wiedział, że będzie to najgorsza transformacja w życiu. Druga próba, którą było już widać w postaci drgających części. Zajęczał żałośnie łapiąc się za brzuch. Z optyk wypłynęły mu łzy. Trzecia próba i zatrzymał się w połowie. Czuł, jakby coś rozcinało jego brzuch na pół, od którego zakręciło mu się w głowie i prawie upadł. Nim się zorientował, jego zwieracz puścił, a po nogach i brzuchu spłynął mu czarny olej. Chwilę dyszał, aż w końcu zebrał się w sobie i zmusił uszkodzony T-cog do pracy.
Nareszcie stanął na kołach. Myślał, że poczuje ulgę, ale zawiódł się. Ból promieniował od modulatora, a w dodatku jego złamany nadgarstek został obciążony. Mało tego, urządzenie zamontowane przez KSI zostało rozerwane, ale zanim to się stało, uszkodziło jego hełm. Podobnie zachowały się wiercone w jego części śruby i wbite gwoździe. Okropne wrażenia przyćmiły jego umysł i przez chwilę nawet nie wiedział gdzie jest i co się z nim dzieje, ale znowu pomocny okazał się być dotyk Angeliki. Głaskała jego nadkole i maskę, uspokajała.
- No już. Cichutko, Sideswipe. Wszystko dobrze. Już dobrze, po wszystkim. - mówiła, a po chwili podniosła się i położyła dłoń na dachu, a drugą gładziła przednią szybę. - Zbieraj się już. Uciekaj. - powiedziała, a na metal spadły dwie gorące łzy.
Ile z nim była? Niecałą godzinę? Nie ważne. Ten krótki czas wystarczył, aby poczuć do robota ogromną sympatię, a może nawet się z nim zżyć.
Dla Sideswipe'a to również okazał się niezwykły czas. Polubił ją. Czuł nawet, że ona może mu się przydać, że jest to ktoś, kto może mu pomóc. Teraz, kiedy jest osłabiony, ranny i będzie w ciągłym niebezpieczeństwie, ktoś, kto chociaż dotrzyma towarzystwa, będzie nieocenioną pomocą.
Otworzył drzwi od strony kierowcy, na co Angelika spojrzała zdziwiona. Ostrożnie przeszła na drugą stronę auta i przystanęła przy wejściu. Samochód z zewnątrz jak i w środku był tak samo zdewastowany, aż strach było do niego wchodzić.
- Tak? - zapytała.
- "Potrzebuję cię." - z radia wydobył się fragment piosenki.
- Ale do czego?
- "Ucieczka." "Dom." "Bezpiecznie." - odtworzył słowa, które wydawały mu się odpowiednie, bo tak na prawdę nie potrafił określić, do czego mu ona. - "Pomoc." "Ranny."
Anderson chwilę stała i myślała nad tym co usłyszała, aż w końcu uśmiechnęła się, porwała torebkę i ostrożnie wsiadła za kółko. Zbrązowiałe od zewnątrz i spalone od środka drzwi zamknęły się same, dwa duże zegary osłonięte szybką, w tym jedną pękniętą, oświeciły się, wielki ekran na kokpicie również. Bała się cokolwiek dotykać i jedyne co zrobiła, to zapięla pas.
Autobot zakręcił kołami i powoli potoczył się w stronę tylnego wyjścia. Im był bliżej wyjazdu, tym szybciej pulsowała jego Iskra. Aż w końcu ujrzał ciemne niebo usiane gwiazdami. Chłodny powiew wiatru musnął jego zbroję, a on na chwilę zapomniał o wszystkim, dopóki nie wjechał jednym kołem do dziury. Ból o wszystkim mu przypomniał i przypominał mu przez całą drogę nie wiadomo dokąd. Musiał kilka razy stanąć na poboczu i odpocząć, raz stanął w pobliżu stacji benzynowej, gdzie kobieta kupiła olej silnikowy i podała wycieńczonemu robotowi. Było kilka sytuacji krytycznych, kiedy myślał, że już dalej nie da rady. Angelika nie pozwalała mu się poddać i była na tyle zdeterminowana, aby pomóc mu, że w tych chwilach załamania pchała wielki, hybrydowy supersamochód.
I udało im się. Dojechali na miejsce, którym okazał się być dom starszego brata ciemnowłosej. Był już późny wieczór następnego dnia, kiedy wjechali na podjazd. Anderson wyskoczyła z auta i zaczęła dobijać się do drzwi. Otworzył jej starszy mężczyzna, otyły, z zaczątkami łysiny na czubku głowy i okularach na nosie.
- Angela? - zapytał zdziwiony na wstępie.
- Zaraz ci wszystko wytłumaczę, tylko błagam, pomóż mi schować ten samochód. - powiedziała prawie płacząc wskazując palcem na maszynę.
- Coś ty... ukra...
- Zaraz wytłumaczę! Wyjeżdżaj swoim i pomóż mi go schować! - wrzasnęła, co podziałało na mężczyznę jak na żołnierza rozkaz.
Zniknął w domu, a Angelika podeszła do Sideswipe'a.
- Zaraz będzie dobrze. - powiedziała poklepując dach Autobota.
Drzwi garażu zaczęły się podnosić, a kiedy były wystarczająco wysoko, wyjechał stamtąd rodzinny ford i stanął na trawniku przed domem. Wyszedł z niego ten sam człowiek, który rozłożył ręce w nierozumieniu.
- Pomóż mi go wepchnąć. On już dzisiaj nie odpali. - powiedziała, a grubasek wywrócił oczami i pomógł wprowadził auto do garażu.
Brama zaczęła się zamykać, a Angela czuła jak jeden kamień spada jej z serca. W wejściu do garażu pojawiła się kobieta, również starsza, o długich, kasztanowych włosach i miłym uśmiechu, którą przywitała przybyłą.
- A więc?! - zaczął mężczyzna. - Co to ma znaczyć? Zjawiasz się tu w nocy ze zdewastowanym samochodem wartym grube pieniądze.
Dziewczynie nagle oczy zalały się łzami, gdyż nie wiedziała jak to wyjaśnić. Zdołała wykrztusić tylko:
- Pomóż mu.
*T-cog - część umożliwiająca transformację, znany też pod nazwą "modulator".
Taki świąteczny prezent dla was i Sideswipe'a ;-)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top