Warunkowo przyjęta

Cassandra odwróciła się w kierunku szkoły i nacisnęła starą, żeliwną klamkę. Drzwi uchyliły się z lekkim skrzypnięciem, odsłaniając długą, kamienno - piaskową alejkę, prowadzącą do monumentalnego, kremowego budynku wybudowanego w wiktoriańskim stylu. Uliczkę zacieniały korony gęstych drzew, zasadzonych po obu stronach drogi. Za nimi rozpościerał się ogromny plac zielonej, przystrzyżonej równo trawy. Nie słyszała z budynku żadnych hałasów ani gwaru towarzyszącego przerwie, ani w ogóle jakiegokolwiek gwaru typowego dla takich placówek. Nim dotarła do drzwi wejściowych, te otworzyły się nagle, a w ich progu dostrzegła wysoką, schludnie ubraną kobietę. W istocie, ubiór wyglądał bardziej jak mundurek szkolny – biała koszula upięta pod szyję i klasyczna, czarna, długa spódnica.

— To jest teren prywatny. Proszę natychmiast go opuścić — skrzekliwy nieco głos dotarł do uszu Cassandry. Dziewczyna wyjęła z kieszeni białą, złożoną na wpół kartkę i podała ją kobiecie. Ta skupiła spojrzenie i odczytała nieistniejący tekst.

— Ach tak.. no, no! — zamruczała. Uniosła spojrzenie i przez chwilę taksowała dziewczynę wzrokiem. Cassamdra przyjęła niewinny i spokojny wyraz twarzy, jakby była pewna swojej obecności w szkole. Kobieta po chwili, przeniosła znów spojrzenie na kartkę. Jej mina z minuty na minutę stawała się coraz bardziej zmarszczona. Cassandrze wydało się, że odczytuje tekst kilkukrotnie i dostrzegła w tym pewne niebezpieczeństwo. Iluzja zawsze bowiem pozostawała iluzją i tworzyła się dopiero w głowie czytającego, co oznaczało, że ponowne odczytywanie wiadomości za każdym razem mogło brzmieć odrobinę inaczej. Tylko kto, do cholery, czytał takie listy wielokrotnie?

— Przepraszam, możemy już wejść? Jestem strasznie ciekawa szkoły! — przerwała czytanie z przesadnym entuzjazmem.

— W tej szkole nie tolerujemy takich odzywek. To ja zdecyduję kiedy i czy w ogóle będziesz mogła przekroczyć progi tej placówki — odparła oschle kobieta.

— Kultura nakazuje, abyś się najpierw przedstawiła. No, słucham? — dodała.

— Nazywam się Amanda Rustic — skłamała Cassandra. Poniekąd, jej imię mogło coś znaczyć, wolała więc zachować wzmożoną ostrożność. Postanowiła zagrać bogatą, rozpieszczoną pannę, w końcu pieniądze były w stanie otworzyć wszystkie zamknięte drzwi i zyskać przychylność każdego.

— Pochodzę z Portugalii. Moi rodzice są właścicielami największej flotylli transportowej w Europie i życzą sobie, abym odebrała edukację w dobrej szkole, więc przysłano mnie tutaj. Czy to jakiś problem? — zagadnęła emanując pewnością siebie i przyjmując nieco zadufany ton. Szybko jednak zrozumiała, że tym razem się przeliczyła. Być może mając do czynienia z większością małostkowych ludzi, obietnicą łatwych pieniędzy i wpływów bez problemu zdobyłaby ich przesadną sympatię, zainteresowanie i pomoc, tutaj jednak na rzeczy było coś innego.

— Panno Amando. Do tej szkoły nie da się zapisać, niezależnie od statusu majątkowego Pani rodziny. Przyjmujemy tutaj wyłącznie wybitnie uzdolnione dzieci. Ten list mówi, że właśnie do takich Panna należy, w co śmiem wątpić. Jestem Jane Elizabeth Fork i sama ocenię, czy z tej mąki będzie chleb. Proszę za mną.

Słowa kobiety były stanowcze i nieznoszące sprzeciwu.

Wstrętna ropucha — pomyślała Cassandra i udała się za Panną Fork.

Kroki kobiet dudniły o marmurową posadzkę hallu. Liczne portrety ozdabiały ściany długich i szerokich korytarzy. Weszły na piętro. Schody i poręcze wykonane były z litego dębu. Wreszcie, dotarły do drzwi, do których przewiercono złotą tabliczkę z napisem „Sekretariat".

— Zaczekasz tutaj — rzekła Panna Fork tym samym, nie znoszącym sprzeciwu tonem i wskazała jej miejsce na krześle pod drzwiami. Sama zaś weszła do gabinetu.

Kobieta, nie będąca w istocie Dyrektorem, zasiadła w swoim wygodnym fotelu. Zerknęła na drzwi prowadzące dalej, do gabinetu przełożonej. Rozważała przez chwilę, czy o nowym narybku powiadomić Matronę. Ostatecznie porzuciła ten pomysł – Dyrektorka nie interesowała się ostatnio sprawami szkoły, zgłębiając stare księgi i mamrocząc pod nosem. Dawno już powinna iść na emeryturę i pozwolić jej zająć swoje miejsce — myślała panna Fork, ponownie zerkając na kartkę. Od razu rozpoznała iluzję. Czar był jej zdaniem niezwykle zaawansowany i jeżeli rzuciła go ta dziewczyna, z pewnością należała do jej świata i odebrała solidne podwaliny wiedzy o magii. Problemem był jej zapach, niezwykle ludzki, zwyczajny, jakby rzucono na nią czar maskowania aury. Wiedźmy można było rozpoznać je po innych jeszcze cechach. Charakterystycznych splotach linii dłoni. Znamionach na ciele. Głosie, w którym dźwięczała magia. Amanda Rustic była jednak nieskalana i czysta, niczym zwyczajny człowiek. Do tego rodzina Rustic, choć znana ze swych wpływów, nie należała do jej świata. Skąd wiedzieli o szkole? Jak odkryli talent córki? Już samo to sprawiało, że miała wątpliwości co do pochodzenia dziewczyny. Co powiedzą na to młode adeptki? Niezależnie od wszystkiego, dowód w postaci zaklętej kartki, otwierał dziewczynie drogę do tej szkoły. Nie mając wyboru, Jane Elizabeth Fork wpisała jej nazwisko na listę studentek, z dopiskiem – „warunkowy – potrzeba weryfikacji talentu". Następnie wstała niechętnie z zajmowanego miejsca i wyszła na zewnątrz, by umieścić dziewczę w internacie.

— Gratulacje i witamy w Watersby — rzekła do młodej adeptki i podała jej kwestionariusz osobowy. — Proszę o wypełnienie tego formularza najpóźniej do jutra do godziny 12. Zamieszkasz w internacie. Śniadanie w refektarzu rozpoczyna się punktualnie o 7. W szkole obowiązują mundurki i zakaz obnoszenia się swoim... bogactwem. W internacie nie można mieć swojego wyposażenia, o czym z pewnością zostałaś poinformowana. Będziesz w pokoju z Martą, zapraszam na górę — dodała, przepuszczając Cassandrę przed sobą i prowadząc ją do części mieszkalnej budynku. Pokoik, do którego trafiły był niezwykle skromny, o nieregularnym czworobocznym kształcie. Okna skierowane były na wprost od wejścia, zaś po pozostałych, przeciwległych stronach pokoju znajdowały się dwa identyczne, jednoosobowe, szare tapczany, nad którymi smętnie zwisały zbutwiałe już nieco szafki. Część po lewej stronie była już zajęta, na co wskazywała rozrzucona pościel oraz porozrzucane na szafkach książki wraz z jednym, niewielkim sukulentem, którego gatunku Cassandra nie rozpoznała.

— Pościel jest prana raz na dwa tygodnie. Jutro otrzymasz przygotowany dla ciebie rozkład zajęć — oznajmiła Panna Fork i zostawiła Cassandrę samą. Ta rzuciła się na wolny tapczan i rozważała, jakie kroki powinna dalej podjąć. Czy był jakikolwiek sens w tkwieniu w tym miejscu? Była jednak ciekawa.... Z jakiegoś powodu, ta dziwna kobieta, podejmująca samowolnie decyzje, wiedziała o istnieniu takich spraw jak iluzja czy magia i swobodnie posługiwała się nimi w swoich myślach. Czyżby ludzie zyskali dostęp do części Boskich mocy? To niemożliwe, chyba że... Chwyciła się za głowę, czując ogromny ból. Próbowała sobie przypomnieć, nie była jednak w stanie. Może ta zagadka dziwnego ośrodka, jakim było Watersby, przyczyni się do rozwikłania dręczącego ją poczucia niewiedzy i straty, której nie była w stanie uzasadnić? — z tą myślą, z rękoma splecionymi za głową i nieco nieprzytomnie patrząc w sufit oczekiwała nadejścia Marty. Postanowiła wzmocnić iluzję swojej fizjonomii, aby niechcący nie przerazić zgromadzonych w szkole osób. Ukryła więc jeszcze głębiej istotę swej mocy i głębię doświadczeń, aby jej spojrzenie było puste. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top