I

- Miley. Wstawaj. Miley. Wstawaj. -Budził mnie od pięciu minut mój prywatny robot.
-Zamknij się , ty durna maszyno ! - Krzyknęłam , wygrzebując się spod ciepłej kołdry.
- Wstawaj. Miley. Jest. Godzina. Siódma. Trzydzieści. - Oznajmił Stewart spokojnym głosem, na co niestety ja zareagowałam bardziej emocjonalnie.
- Która!? - Momentalnie spuściłam nogi na podłogę.  -Cholera! Zapomniałam o spotkaniu ! - Uderzyłam się otwartą dłonią w czoło i zerwałam z posłania biegnąc do łazienki przez długi korytarz, po drodze potykając się o bokserki. Strzepnęłam je ze stopy i dopiero wtedy  poczułam zapach kawy. Momencik, mój robot nie robi mi zazwyczaj kawy , więc kto do cholery jest w moim domu? Zmieniłam kurs i zamiast do łazienki skierowałam kroki do kuchni. Przy blacie stał wysoki , postawny mężczyzna z ręcznikiem na biodrach i mokrych włosach. Chrząknęła cicho, zwracając na siebie jego uwagę.
- Miley, kochanie, zrobiłem nam śniadanie. - Odezwał się nieznajomy, ukazując białe zęby w uśmiechu.
- Okay...wiesz...ja niespecjalnie wiem co tu się stało. Boże, ja nie pamiętam nawet twojego imienia. - Potarłam rękę ze zdenerwowania.
Facet zaśmiał się krótko.
- Ryan, kochanie.
,, Nadużywa słowa kochanie"-pomyślałam i zerknęłam na zastawiony stół.
- A w ogóle skąd się tu wziąłeś?
- Nie pamiętasz? Wczoraj byliśmy na evencie. Byłem jednym z głównych inwestorów. Zaprosiłaś mnie do siebie i...i chyba wiesz co tu robiliśmy. - Podszedł do mnie i oplótł swoje ramię wokół mojej talii. Spojrzałam mu w oczy i nagle wspomnienia zaczęły wracać z prędkością światła. Event. Światła. Tańce. Wysoki szatyn. Mój dom. Seks.
Paskudna sprawa.
-Ryan, słuchaj, naprawdę chętnie zjadłabym z tobą śniadanie, niestety jestem już spóźniona do pracy i z przykrością muszę cię poinformować,żebyś się wynosił.
Mężczyzna spojrzał na mnie zszokowany.
- Jeszcze wczoraj obiecujesz mi wspólną przyszłość, a dzisiaj się wycofujesz?
- Jaka wspólna przyszłość? Człowieku, co ty pieprzysz? Byłam po czterech butelkach wina i dwóch puszkach piwa, chyba wzniosek nasuwa się sam. Nie pamiętam nic z tej nocy dlatego proszę, abyś w tej sekundzie opuścił moje mieszkanie.
Faceta aż nosiło z wściekłości. Ominął mnie i porwał swoje rzeczy z oparcia krzesła.
- Masz przesrane suko!- Wrzasnął i wyszedł z mieszkania trzaskając przy tym drzwiami. Jacy ludzie potrafią być zmienni. W jednej chwili są do rany przyłóż, a w drugiej skaczą ci do gardła. Jeszcze raz zerknęłam na bułeczki z nadzieniem czekoladowym i parującą kawę. Po chwili przeniosłam wzrok na zegar ścienny,który wskazywał siódmą pięćdziesiąt pięć.
-Stewart!-Wydarłam się na całe gardło wzywając mojego robota.
- Tak. Miley. Jestem. Tu. By. Ci. Służyć. - Wyrecytował Stewart, utartą od wielu lat formułkę.
- Wiem, wyślij wiadomość do mojego zastępcy, żeby dzisiaj wcześniej pojawił się w pracy. Dokładnie za pięć minut. Zamów samochód na Barker Street, i taksówkę pod apartamentowiec. Umów mnie z następnym klientem w moim biurze.  Notujesz? -Zapytałam dla większego komfortu, że lokaj niczego nie pominie.
-Notuję. Miley. - Odpowiedział chyba lekko urażony, że śmiem wątpić w jego kompetencje.
- Jasne. - Podeszłam do stołu i usiadłam na mięciutkim krześle, biorąc do ust bułeczkę i popijając ją czarną kawą. - Ogólnie, przyszły do mnie dziś jakieś wiadomości?
- Tak. Miley. Pierwsza. Od. Normana. Pisze. Że.
- Stój. - Chciałam uniknąć powolnego czytania maila przez robota. - Prześlij mi to na Ipoda. - Wyciągnęłam urządzenie i jednym kliknięciem znalazłam się na poczcie. Otworzyłam pierwszy lepszy mail.

Szanowna Pani Burbon

Mamy niepowetowany zaszczyt zaprosić Panią na event z okazji przywitania naszego nowego sponsora z Dubaju, który przez kilka dni gościć będzie w Diamond Hotel. Liczymy na Pani obecność .

Investor Brad&Zoe Company.

Ciężko odmówić, kiedy nadawca używa tak kwiecistych słów. Będę musiała wspomnieć Zoe, żeby zwolniła sekretarkę. Ponownie upiłam łyk kawy i zerknęłam do następnej wiadomości.

Miley!!!!

Gdzie ty do jasnej cholery jesteś!? Od dziesięciu minut miałaś grzać tyłek na fotelu za biurkiem i czekać na klienta, a znając ciebie, pewnie dopiero budzisz się ze snu,przytulona do jakiegoś faceta. Rusz dupę,bo nikt nie będzie na ciebie czekał.

Nawet się nie podpisał, dziad jeden. Mam następnego do zwolnienia. Mike do pewnego momentu był naprawdę wzorowym zastępcą, ale teraz pozwala sobie na zdecydowanie za dużo. Nawet jeśli miała być to forma żartu, takie teksty są nie na miejscu.
- Stewart! A co z Demonem? Wyprowadzony, nakarmiony? Właściwie gdzie on teraz jest?
-Demon. Jest. Z . Opiekunką. Dostarczę. Go . Wieczorem.
Nawet się ucieszyłam. Dzisiaj nie miałabym czasu się nim zająć.
Kiedy skończyłam moje śniadanie, otrzepałam dłonie i wstałam, teraz naprawdę kierując sję do łazienki. Załatwiłam swoje potrzeby i wkroczyłam do brodzika, rezygnując z wanny. Głośniczki przekazywały nastrojową muzykę,umilając mi kąpiel. Gąbką z peelingiem owocowym rozmasowałam ciało, po czym nałożyłam warstwę kremu nawilżającego, który po kilku sekundach spłukałam. We włosy wtarłam regenerujący płyn skrzypowy z elementami ziół lecznicznych. Śmierdzi ziołami, ale przynajmniej dzięki niemu moje włosy są miękkie i lśniące. Wygrzebałam się z brodzika, wytrałam skórę szorstkim ręcznikiem i ubrałam bieliznę. Przeczesałam włosy grzebieniem z rosyjskiej sosny. Wbrew pozorom, śmiesznie tania. Chwyciłam kosmetyczkę i wyjęłam z niej kilka palet od Chanel, Yves Saint Laurent, Armani i dwie inne. Otworzyłam paletkę Trait De Caractère od Chanel, która miała mi posłużyć do stworzenia dzisiejszego makijażu.
Sztukę tworzenia make-up'u, nawet jako agentka, opanowałam do perfekcji. Na małej półeczce pod lustrem leżały produkty potrzebne do wykonania odpowiedniego makijażu. Dbając o nawilżenie, w pierwszej kolejności chwyciłam za krem z róży, nawilżający cerę i stanowiący doskonałą bazę pod kosmetyki.
Następnie przechodząc przez kolejne etapy kończę malowanie,chowając produkty do kosmetyczki.
Końcowy efekt był naprawdę dobry. Przydymione oko, kreska pociągnięta w stylu smokey, fluid, puder transparentny, korektor, brązer, róż i rozświetlacz. Na koniec konturówka od Chanel i czerwona szminka od Yves Saint Laurent.
Wyszłam z pomieszczenia i poszłam do pokoju, otwierając ogromną szafę, z której wyjęłam gustowną czerwoną sukienkę i szpilki, czarne z czerwonym akcentem od Valentino. Zwinęłam torebkę od Louis Vuitton z przedpokoju i żegnając się ze Stewartem, wyszłam z domu. Winda zawiozła mnie na parter, a po kilku sekundach moim oczom ukazały się obrotowe drzwi i portier.
-Witam panią! - Mężczyzna po trzydziestce uśmiechnął się do mnie wesoło. To naprawdę miły facet z żoną i dwójką dzieci. Nie lubię ich, ale na szczęście ich ojciec jest do rzeczy.
-Witaj Pitt! Co tam dzisiaj?
-Nie wiem, Ellie poszła do ginekologa.
- Co? Jest chora? - Nie przejęłam się zbytnio, ale aż mnie korciło, żeby zapytać co jest grane.
- Nie, ale mamy podejrzenie, że jest w ciąży.
- Z trzecim? Nie przytłacza cię to?
- Oczywiście, że przytłacza. Wiesz, więcej wydatków a sytuacja mnie nie rozpieszcza pod względem finansowym. - Spuścił głowę i oparł się o blat. -Słuchaj Miley, fajnie mi się z tobą rozmawia, ale muszę wracać do pracy. - Jego twarz się rozpogodziła i pomachał mi na do widzenia. Wzruszyłam ramionami i przeszłam przez drzwi niemalże natychmiast wsiadając do taksówki.
-Proszę mnie zawieźć na Barker Street. - Zwróciłam się do starszego kierowcy i oparłam czoło o szybę.
Po kilku minutach znajdowałam się już w swoim gabinecie, czekając na pierwsze zlecenie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top