8. And I owe it all to you
Bill Medley & Jennifer Warnes - Time of my life
AXL
– To było dosyć dziwne, ale zarazem takie naturalne – oznajmiłem, będąc pod wrażeniem, uprzednio streściwszy Hannah wydarzenia minionego wieczoru.
Nie spodziewałem się po Victorii takiej reakcji. Tak naprawdę to ona pierwsza wyciągnęła rękę do zgody. Przez chwilę nawet myślałem, że mam zwidy. Ale nie. Doszliśmy do porozumienia, a dziewczyna na nowo stała się moją przyjaciółką. A przynajmniej o to zabiegała.
Nie wiedziałem, ile z tego wszystkiego to była zasługa Hannah. Na pewno rozmawiała z Victorią na mój temat. Rudowłosa w końcu przyznała się, że od dawna martwiła się, iż swoją postawą mnie rani. Oczywiście to był jeden wielki stek bzdur. Kiedy to usłyszała, kamień spadł jej z serca. Wracając, byłem bardzo wdzięczny lekarce, że przygotowała naszą dwójkę na tę rozmowę.
– Myślisz, że teraz będzie łatwiej?
Westchnąłem, dłużej zastanawiając się nad jej pytaniem.
Z niemałym trudem Victorii udało się przekonać znajomego ochroniarza, żeby wpuścił nas do klubu. Zbyt wiele razy mnie z niego wyrzucał. Ewidentnie nie przypadłem mu do gustu. Za to do Edwards miał słabość. Dzięki temu mogliśmy wrócić do naszych przyjaciół.
Wszyscy wydawali się być dziwnie zestresowani. Rosie od czasu do czasu obgryzała paznokcie, Slash nerwowo popijał whiskey, a Steven wybijał na kieliszku rytm People Are Strange. Nikt do tej pory nie pokwapił się nawet o otworzenie drogiego francuskiego szampana, który z dobre dwadzieścia minut temu przyniosła kelnerka.
Jednak kiedy ujrzeli, że Victorii udało się doprowadzić mnie do porządku, nagle odetchnęli z ulgą. Niepotrzebnie się martwili. Poczułem dziwny ścisk w żołądku. Ile jeszcze razy będę musiał doprowadzać ich do takiego stanu?
Wszystko zdawało się wrócić do normy. Popijaliśmy szampana, rozmawialiśmy, wspominaliśmy. Czułem się dziwnie swobodnie, jak nigdy dotąd. W duże mierze to była zasługa Victorii. W jej szafirowych oczach dostrzegłem ten sam błysk i radość ducha, które dawały jej siłę do życia w Lafayette. Zmieniła się, ale w głębi nadal była tą samą dziewczyną. Przez ten moment mogłem z powrotem poczuć się, jakbym nadal błogo spędzał czas w niewielkiej knajpce Joe, patrząc, jak je frytki i popija shake'a truskawkowego.
Tylko czy uda mi się powtórzyć ten wyczyn?
Skrzywiłem się na samą myśl, że wszystko mogłoby wrócić do poprzedniego stanu rzeczy.
– Chciałbym – odparłem z przekonaniem. – Ale nie wiem, czy uda mi się zachowywać spokój.
Zazgrzytałem zębami. Kobieta zanotowała coś, następnie odkładając stalowy długopis na blat biurka.
– Masz wielkie chęci, a to już jest dobry początek.
Parsknąłem śmiechem. Najważniejsza była samokontrola, której jak do tej pory nie potrafiłem się nauczyć. Władały mną agresja i wybuchowy charakter. Normalnie nie skrzywdziłbym muchy, ale w takim stanie pozwalałem ponieść się emocjom, czego później często żałowałem. Szczególnie jeśli krzywdziłem najbliższych.
– Będziemy nad tym pracować – obiecała.
Doskonale wiedziała, o czym pomyślałem. Już wiele razy rozmawialiśmy o moich chęciach i samokontroli.
– Mam wrażenie, że za każdym razem, kiedy robię krok do przodu, potem cofam się o dwa, trzy – przyznałem i założyłem ręce pod głową.
Przed oczami pojawił mi się obraz Sandy – mojej ostatniej, powiedzmy, dziewczyny. Pracowała w kawiarni niedaleko studia, w którym nagrywaliśmy Appetite for Destruction. Robiła najlepsze caffè lungo w całej Kalifornii. Przy okazji była niezwykle sympatyczna i poczciwa. Zawsze uśmiechnięta, z wyraźnymi rumieńcami i puklami złocistych włosów. Jej szkliste, bursztynowe oczy hipnotyzowały mnie za każdym razem, kiedy tam wchodziłem. Zatrzymywałem się na krótką rozmowę, próbując zachowywać się jak prawdziwy dżentelmen. Działało. Dała mi swój numer.
Kilka razy wyszliśmy do kina pod gołym niebem albo klimatycznej restauracji. Zawsze dobrze się bawiliśmy. Ta jej prostość i urok osobisty działały na mnie lepiej niż leki i terapia. Zdawało się, że stałem się zupełnie innym człowiekiem. Nie lubiła mojego mrocznego apartamentu, więc po jakimś czasie to ja wprowadziłem się do jej małej, przytulnej kawalerki.
Niestety nasze szczęście nie trwało wiecznie. Sandy była na ostatnim roku stosunków międzynarodowych. Jej ojciec uchodził za jakiegoś ważnego polityka i chciał, żeby córka poszła w jego ślady. Dziewczyna dostała niewielką posadę w jednym z waszyngtońskich gabinetów. Wahała się, ale wręcz zachęcałem ją do przyjęcia propozycji. Pochodziła z ważnej, zamożnej rodziny. Dobrze nam było razem, ale nie pasowaliśmy do siebie. Z trudem musiałem to przyznać. Ona była dobrze wychowana, ambitna, ja – zmanierowanym rockmanem. Jej ojciec nie popierał naszego związku. Kochała go, ale jednocześnie nie potrafiła mnie zostawić. Podjąłem wtedy najważniejszą decyzję w swoim życiu. Coś do niej czułem, przez co chciałem jej dobra. Specjalnie pokazałem Sandy, jaki jestem naprawdę, żeby jednak zdecydowała się wyjechać.
Cierpiałem po tym rozstaniu. To głównie przez nie sięgnąłem dna. Wiele razy chciałem zadzwonić, wysłać list i wyjaśnić jej wszystko. Jednak za każdym razem poddawałem się w ostatniej chwili. Nie mogłem tego zrobić. Obiecałem to sobie i ojcu Sandy. Nie chciałem zniszczyć jej życia. Mimo to nie potrafiłem zapomnieć.
To był kolejny powód przez który czasami nie potrafiłem patrzeć na szczęście Victorii i Izzy'ego. Obecna Edwards nieświadomie zachowywała się jak Sandy. Wiele razy widziałem w nich siebie i złotowłosą...
– Nadal myślisz o tej dziewczynie?
Westchnąłem. Przypomniałem sobie, jak użyłem dokładnie tych samych słów, kiedy powiedziałem Hannah o moim rozstaniu z Sandy.
– Zakochała się w takim potworze jak ja. Czy to nie wspaniałe? – Zacisnąłem wargi. Rozpacz sama się pojawiała, kiedy o niej wspominałem.
– Przestań – skarciła mnie. – Każdy zasługuje na miłość.
Parsknąłem śmiechem. Zbytnio mnie tym nie pocieszyła.
– Takie rzeczy to tylko w filmach – prychnąłem.
Zachichotała, czym wywołała u mnie dezorientację.
– Oglądałeś Dirty Dancing?
Ściągnąłem brwi. Dlaczego pytała mnie o jakiś głupi film?
Potrząsnąłem głową. W porę jednak zreflektowałem się, że nie mogła tego zauważyć.
– Nie – zaprzeczyłem.
– Powinieneś go obejrzeć, jeśli chcesz poznać filmową miłość – wyjaśniła, odwołując się do mojej wcześniejszej wypowiedzi. – Albo przynajmniej spytać Victorii, o co w nim chodzi.
Słyszałem o nim tyle, że zaskarbił sobie serca ludzi, którzy z ochotą przychodzili do kin go oglądnąć. Był o tańcu, przynajmniej tyle wydedukowałem z tytułu. Niedziwne więc, że Victoria go obejrzała.
Prychnąłem pod nosem. Hannah wydawała się szukać kolejnego pretekstu, żebym tylko porozmawiał z moją byłą. Sprawiała wrażenie osoby, która chciała pomóc w pielęgnacji naszej przyjaźni.
– Postaram się – obiecałem.
To było całkiem łatwe. Za godzinę miałem się z nią spotkać i razem z McKaganami planowaliśmy zobaczyć miejsce ceremonii i przyjęcia.
– Wracając do tematu... – zrobiła przerwę, żeby zapewne zerknąć na swoje notatki – Sandy, opowiedz mi, jak z biegiem czasu przyzwyczajasz się do braku tej dziewczyny w swoim życiu.
Westchnąłem ciężko. Nie rozmawialiśmy o tym od bardzo dawna. Wziąłem głęboki wdech, po czym zacząłem snuć bolesną opowieść.
*
Brak samochodu często stanowił dla mnie problem. Odkąd rozwaliłem mojego ostatniego mustanga, byłem skazany na komunikację miejską albo łaskę przyjaciół. Tego dnia postanowiłem skorzystać z tego drugiego.
Łapczywie wypalałem papierosa, opierając się o ścianę budynku, w którym mieścił się gabinet Hannah. Czekałem na Victorię, która obiecała mnie zgarnąć i razem mieliśmy dojechać na miejsce.
W tym samym momencie, w którym gasiłem niedopałka, zajechał czerwony mercedes. Uśmiechnąłem się, wyrzucając peta na ulicę. Wsiadłem do środka, po czym zabrałem się za zapinanie pasów.
– Przepraszam, że tak późno, ale miałam sajgon w pracy – westchnęła, patrząc w lusterka. – Pomyślałam, że pewnie będziesz głodny. Wzięłam ci coś na wynos – poinformowała i wskazała palcem na papierową torbę, która stała obok mojej nogi.
Niepewnie zerknąłem w tamtym kierunku. Jak na zawołanie zaburczało mi w brzuchu. Victoria zachichotała, usłyszawszy ten dźwięk. Uśmiechnąłem się dla niepoznaki i wyjąłem z torby burgera. Nadal pamiętała, co lubiłem jeść.
– A ty? – spytałem, przeżuwając kęs bułki z mięsem.
Oblizała rubinowe usta. Większość swojej uwagi skupiała na ruchliwej drodze. Obstawiałem, że zazwyczaj tędy nie jeździła.
– Jadłam w pracy – odpowiedziała, zerkając na mnie kątem oka.
Prychnąłem. Pewnie znowu katowała się drakońskimi dietami, żeby utrzymać idealną wagę i sylwetkę. Wyglądała lepiej niż trzy lata temu, ale nadal była smukła.
– Gdzie w ogóle jedziemy? – Wytarłem usta w dołączoną serwetkę.
Uśmiechnęła się szeroko, na co zmarszczyłem czoło. Nie miałem zielonego pojęcia, co jej chodziło po głowie.
– Jedziemy na Sunset Boulevard – odparła, wywołując u mnie jeszcze większe zdziwienie. Ślub w Rainbow albo innym klubie – to nie było w stylu Rosie. – Dokładniej do Chateau Marmont – dodała z rozbawieniem, nieudolnie udając francuski akcent.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem. Jedyne, co wiedziałem o tym miejscu to fakt, że było cholernie drogie.
W recepcji już czekali na nas organizatorka ślubów, Duff, Rosie... i Tommy. Ten ostatni kurczowo obejmował mamę za szyję, nieco marudząc pod nosem.
– Nie miałam co z nim zrobić – wyjaśniła Hooter, zanim ktokolwiek spytał o obecność jej syna.
Jak się potem okazało Greg był pochłonięty papierkową robotą, a Nicole miała ważne wykłady. Co prawda studiowała historię sztuki, ale to nie oznaczało, iż miała luzy. Ostro uczyła się do egzaminów. Mama Rosie w ostatniej chwili wymówiła się ważną wizytą u lekarza.
– To są nasi świadkowie. – Wskazał na nas Duff.
Blondynka w średnim wieku, która miała się zająć organizacją zaślubin basisty, zlustrowała nas wzrokiem. Wyciągnąłem dłoń w jej kierunku.
– Axl Rose – przedstawiłem się, uśmiechając się przyjaźnie.
Kobieta podeszła bliżej. Do moich nozdrzy dotarł zapach intensywnych waniliowych perfum.
– Alison Forcker – odparła przyjemnym w odbiorze sopranem, zaciskając swoją smukłą dłoń w moim uścisku.
Jej stalowe oczy wyrażały zdystansowanie i profesjonalizm. To drugie na co dzień widywałem w intensywnie zielonych tęczówkach Arizony. Twarz kobiety pokrywały minimalne zmarszczki mimiczne, jednak poza tym była wręcz nieskazitelna.
Skinęła głową, wykrzywiając różowe usta w dyplomatyczny uśmiech. Podeszła bliżej Victorii, okazując większe zainteresowanie jej osobą.
– Victoria Edwards.
Przemiła recepcjonistka obiecała znaleźć kogoś do opieki nad Tommym, podczas kiedy my mieliśmy oglądać ogród. Dla Juniora nie było to nic nowego. Przywyknął do sporej ilości cioć i wujków, przez co chętnie poznawał nowych ludzi. Zanim przeszliśmy do swoich obowiązków, Rosie chyba z dziesięć razy dziękowała tamtej kobiecie.
– Duff zainwestował na giełdzie, zaoszczędził na lokacie, czy od szóstych urodzin gromadził pieniądze w skarpecie? – spytałem cicho Victorię, starając się, żeby nikt nas nie usłyszał.
Zachichotała pod nosem, po czym zerknęła na naszą parkę. Trzymali się za ręce i byli całkowicie pochłonięci rozmową z Alison.
Kroczyłem za naszymi przyjaciółmi, u boku Edwards, rozglądając się po ogromnych pomieszczeniach. Każdy kąt wypełniały antyki oraz zabytki sztuki. Jak na prawdziwy zamek* przystało. Parsknąłem pod nosem. Nicole zakocha się w tym miejscu, jak tylko przekroczy jego próg.
– Myślę, że tylko połowicznie – odpowiedziała, po czym westchnęła ciężko.
Czyli ktoś sponsorował wesele. Zazgrzytałem zębami z niezadowolenia. Do głowy przychodziło mi tylko jedno nazwisko – Johnson.
– Eddie chce sprezentować córeczce wesele jak z bajki? – prychnąłem z odrazą. Szczerze nienawidziłem tego faceta.
Dziewczyna posłała mi karcące spojrzenie. Mruknąłem pod nosem. Zazwyczaj stawała po naszej stronie.
– Też za nim nie przepadam – przyznała z trudem, chowając ręce do kieszeni. – Ale to nadal jest jej ojciec. I ani ja, ani ty nie możemy tego zmienić.
Milczałem. Miała rację. Sam z całego serca nienawidziłem własnego ojca, ale nie mogłem zmienić faktu, że nadal nim był. Po prostu na pewne rzeczy nie mamy wpływu.
Ogród prezentował się podobnie jak cała reszta kompleksu – bogato. Na jego ogromnych połaciach zielonej trawy ustawiono okrągłe metalowe stoły z parasolami oraz posadzono egzotyczne drzewa. Całość prezentowała się jak obrazek z lokalnej, ekskluzywnej marokańskiej restauracji.
– Tam będzie stał łuk z białych i różowych róż – oznajmiła Alison, wskazując placem na drugi koniec ogrodu. – Po ceremonii goście udadzą się na drinka do restauracji, a ekipa ustawi stoły, po lewej, oraz pakiet.
Organizatorka żywo gestykulowała, próbując w ten sposób przybliżyć nam swoją wizję. Westchnąłem krótko, wodząc wzrokiem dookoła. Jeśli chodziło o ustalanie takich pierdół, najzwyczajniej w świecie nudziło mnie to.
– Super pomysł, nie? – spytałem cicho, nie ukrywając ironii w głosie.
Victoria przeniosła na mnie swój zaciekawiony wzrok, krzyżując ręce na piersi.
– Nawet jej nie słuchasz – zauważyła oschle. – Mógłbyś przynajmniej udawać.
Uśmiechnąłem się ironicznie. Te całe ceregiele kompletnie nie były w moim typie.
– Nie udaję – odparłem nienaturalnie wysoko. Na szczęście uszło to uwadze innych. – Co jakiś czas patrzę na jej tyłek. Jak myślisz, da się zaprosić na drinka? – spytałem, sugestywnie unosząc brew.
Wzniosła oczy ku niebu, uśmiechając się ironicznie. Parsknąłem przytłumionym śmiechem.
– Nic się nie zmieniłeś – przyznała. – Muszę cię zawieść, Casanovo. Forcker sprawia wrażenie nie do zdobycia. No i nie przepada za tobą.
– To ostatnie mogłaś sobie darować – prychnąłem, odwracając wzrok w drugą stronę. – Vicky? – odezwałem się po chwili.
Usłyszałem, jak wzdycha. Ewidentnie miała mnie dosyć.
– Co znowu? – Jej głos wyrażał bezsilność.
Uśmiechnąłem się szelmowsko, zerkając na Edwards. Marszczyła subtelnie czoło, sprawiając wrażenie równie znudzonej co ja.
– Pamiętasz o czym marzyliśmy, jak byliśmy dzieciakami?
Uśmiechnęła się na samo wspomnienie.
Lafayette nie było miejscem dla bogatych, przez co takowi nawet się tam nie zapuszczali. Razem z Edwards przesiadywaliśmy w opuszczonych fabrykach, marząc o odwiedzeniu jakiegoś ekskluzywnego hotelu. Kiedy coraz częściej zaczęliśmy rozmawiać o Los Angeles i Hollywood, obiecaliśmy sobie, że jeśli tylko wylądujemy w tym mieście, spełnimy swoje marzenie.
Teraz była ku temu idealna okazja.
– Nawet nie zauważą – kusiłem ją, a ona sprawiała wrażenie ulegać mi. – Są zbytnio zajęci moją towarzyszką na wieczór. – Zerknąłem wymownie na Alison, która wyglądała niezwykle seksownie w dopasowanej granatowej sukience.
Pokiwała głową ze zrozumieniem, jednak nic się nie odezwała. No tak, solidarność jajników. Obiecała pomóc Rosie i chciała dotrzymać danego słowa.
– Nie chciałabyś znowu mieć piętnaście lat?
Uśmiechnęła się nieśmiało, na moment spuszczając wzrok.
– Manie znowu piętnaście lat i przebywanie w twoim towarzystwie to nie za dobre połączenie, nie sądzisz?
Pokręciłem zdecydowanie głową. Potrzebowałem towarzystwa. Wciąż liczyłem, iż uda mi się przekonać nieco nudnawą Victorię. Że znowu pokaże się z tej wyskokowej strony.
– Partnerzy w zbrodni? – zaproponowałem. – Bonnie?
Zachichotała. Kompletnie przestała zwracać uwagę na narzeczonych i wylewną Forcker. Byłem coraz bliżej osiągnięcia sukcesu.
– Tylko nie zapominaj, że mam narzeczonego – zaznaczyła. Podniosłem dłonie w geście kapitulacji. – Clyde.
Uśmiechnąłem się, kiedy te słowa miękko wybrzmiały z jej ust.
Złapałem dziewczynę za nadgarstek, dla upewnienia zerkając na naszych towarzyszy. Bez zmian. Pociągnąłem ją za sobą, krocząc w głąb restauracji, przez którą prowadziła droga do hotelu.
Puściłem ją, kiedy zbliżyliśmy się do pustego baru, który znajdował się w starej części lokalu. Kolorowe alkohole przepełniały drewniane półki. Swoim wyglądem nadawały pomieszczeniu klimat lat dwudziestych.
– Czy panna Bonnie ma może ochotę na szklaneczkę burbona? – spytałem niczym dżentelmen, po czym zaśmiałem się.
Dziewczyna ukazała szereg swoich śnieżnobiałych zębów. Usiadła na wysokim barowym krześle i oparła łokcie na blacie.
– To się nazywa kradzież, jeśli za to nie zapłacimy – sprowadziła mnie na ziemię.
Przewróciłem teatralnie oczami. Jednak nadal pozostało w niej coś z nowej Victorii – przestrzeganie prawa.
– W takim razie powinniśmy kontynuować nasze zwiedzanie – poinformowałem i wyciągnąłem dłoń w jej kierunku.
Złapała mnie pod ramię, zeskoczyła z krzesła i zmierzyła mnie wzrokiem. Miała jakiś plan, tylko jeszcze nie wiedziałem jaki.
– Clyde, sądzę, że powinniśmy zobaczyć duży hol, w którym co chwilę przewijają się sławy – zakomenderowała, udając te wszystkie starsze aktorki, których była ogromną fanką.
Przekrzywiłem głowę i uśmiechnąłem się w odpowiedzi. Na moje oko miała coś z przyszłej gwiazdy Hollywood.
– Podobno oglądałaś Dirty Dancing – zagaiłem, kiedy mijaliśmy kolejnego boja niosącego bagaże. Pokiwała twierdząco głową. – O czym to jest? – spytałem prosto z mostu.
Nabrała powietrze nosem, zaciskając palce na moim przedramieniu. Sprawiała wrażenie, jakby zastanawiała się nad odpowiedzią.
– O pasji do tańca, miłości, przyjaźni, wakacjach... – zaczęła wymieniać. – A co zamierzasz obejrzeć to z Alison? – spytała po chwili, śmiejąc się.
Pokręciłem głową. Po części żałowałem, że byłem z nią szczery w tej sprawie.
– Pudło – zanuciłem triumfalnie. – Hannah stwierdziła, że nie mam pojęcia o filmowej miłości. Dała mi zadanie domowe.
Victoria zachichotała pod nosem, patrząc na mnie z rozbawieniem.
– Ty i taki film?
Próbowała teraz tłamsić śmiech, ale nie do końca jej to wychodziło.
Wyswobodziłem się z jej uścisku i przyśpieszyłem krok.
– Bardzo śmieszne – zironizowałem. Prychnąłem z niezadowolenia.
Dogoniła mnie. Skubana coraz zwinniej i płynniej poruszała się nawet w niebotycznie wysokich obcasach.
– Chodzi o tę dziewczynę z kawiarni? – spytała delikatnie, posyłając mi troskliwe spojrzenie.
Przygryzłem wargę. Tylko tyle o niej wiedziała. W sumie nie potrzebowała więcej. Jednak Sandy nie była tylko dziewczyną z kawiarni. Kochała mnie bezwarunkowo, a to potrafili nieliczni.
– Sandy – poprawiłem ją. Westchnąłem ciężko. Na horyzoncie zaczął się pojawiać hol, o którym wspominała. – I tak i nie.
Przejechała dłonią wzdłuż mojego ramienia, jakby w ten sposób chciała okazać mi swoje wsparcie. Doceniałem to. Naprawdę.
– Znam świetną wypożyczalnię filmów – zaczęła niepewnie, spuszczając głowę. – Jeśli masz magnetowid, to chętnie się wproszę – dodała, zerkając na mnie i uśmiechnęła się przyjaźnie.
Westchnąłem, drapiąc się po karku. Jej propozycja nieco mnie zmieszała. Nadal nie mogłem uwierzyć, że odzyskałem przyjaciółkę, jakkolwiek głupio to nie brzmiało. W końcu była moją ex. Z drugiej strony nie chciałem ranić przyjaciela. Nie wiedziałem, co Izzy mógł myśleć o wieczorze, który jego narzeczona spędziłaby ze mną.
– Mam, ale...
– To będę – zagwarantowała. Uśmiechnęła się szeroko, lustrując wzrokiem moją twarz. – Tylko posprzątaj, bo nie lubię syfu.
Zaśmiałem się. Najwidoczniej plotki w tym towarzystwie rozchodziły się z prędkością światła.
W holu przywitały nas ogromne okna, które zdobiły barwne witraże. Na środku ustawiono ogromną dębową ławę, a wokół niej sofy pokryte czerwono - złotą tkaniną. Na ścianach zdawał się widnieć podobny motyw wpleciony w ciekawą arabeskę. Hol nie tylko zadziwiał swoim bogactwem czy rozmiarem. Przewijała się w nim masa ludzi. W końcu znajdował się tuż obok recepcji.
– Chyba wcześniej tędy nie szliśmy – zauważyłem, kładąc dłonie na biodrach.
Edwards pokręciła głową, uśmiechając się szeroko. Wiedziałem, że czuła się tu nad wyraz dobrze. Lubiła takie miejsca. Nie przepadała za luksusem, ale kochała wszystko co stare i przytulne. A taki właśnie był ten hol.
Już miałem coś odpowiedzieć, kiedy pomieszczenie wypełniło się wołaniem. Zaśmiałem się. Wszędzie rozpoznałbym ten piskliwy głosik.
– Cicia!
Mały przybiegł do Victorii i zaczął tulić się do jej nóg. Dziewczyna czule pogłaskała go po głowie, zatapiając palce w jego bujnych, cynamonowych włosach. Jeśli chodziło o wygląd, był wierną kopią Grega. Tylko oczy miał po Rosie.
– Cześć, mój mały brzdącu – przywitała się spokojnym głosem, nie spuszczając wzroku z Tommy'ego. – Już nie chcesz bawić się z nową ciocią?
Chłopiec potrząsnął główką, jeszcze mocniej zaciskając drobne palce na jej kolanach.
– Brr – wymruczał, wskazawszy na nią palcem. Spoglądał na Victorię swoimi rozpromienionymi oczami.
Uśmiechnęła się szerzej, po czym wzięła Juniora na ręce.
Pod tym względem Tommy potrafił wkupić się w łaskę niemal u każdego. Wystarczyło, że popatrzył na kogoś tymi swoimi niewinnymi, błękitnymi oczami i już roztapiał serce. Nawet na mnie czasami to działało. Victoria w szczególności nie potrafiła pozostać obojętna. Ewidentnie miała słabość do tego dzieciaka.
– Pokażesz mi swoje nowe resoraki, jakie dostałeś od dziadka? – spytała, nawiązując z nim kontakt wzrokowy.
Udawała, że wcale nie chodziło o Eddie'ego. Wtedy było jej łatwiej. Szczególnie musiała o to dbać w towarzystwie Juniora. Dla niego dziadek był autorytetem i tak miało zostać. Nie chcieliśmy niszczyć jego idealnego świata.
Pokiwał głową. Wyciągnął się w kierunku swoich zabawek, które uprzednio rozłożył, zajmując prawie całą sofę.
Pożegnałem ich uśmiechem, po czym odwróciłem się na pięcie. Marzenia po części spełnione, teraz tylko została mi Alison. Lubiłem wyzwania, a ta kobieta zdecydowanie nim była.
Nim zrobiłem trzy kroki, w pomieszczeniu pojawili się Duff, Rosie i oczywiście Frocker. Ta ostatnia tylko zmierzyła mnie wzrokiem, prychając pod nosem. Podszedłem bliżej.
– Victoria gorzej się poczuła – skłamałem. Chciałem dobrze wypaść w oczach kobiety. – Ale już lepiej – dodałem prędko, kiedy zorientowałem się, że wzrok Hooter ucieka w kierunku jej syna i Edwards.
– I tak nie byłeś zainteresowany – wypomniała Alison, mrużąc oczy. W dłoniach trzymała sporych rozmiarów segregator.
Westchnąłem. Zmarszczyłem czoło, próbując okazać skruchę.
– Miałem gorszy dzień. Może teraz na spokojnie przekażesz mi swój pomysł? Na pewno jest wspaniały.
Zaśmiała się. Wyminęła mnie, trącając przy tym moje ramię. Śledziłem ją wzrokiem, bacznie obserwując, jak porusza się z gracją. Mimowolnie się uśmiechnąłem. Chyba przyszedł ten czas, kiedy zacząłem myśleć drugim mózgiem.
– Daj spokój, stary. – Poklepał mnie Duff. Wróciłem do rzeczywistości, z niechęcią spoglądając na mojego przyjaciela. – Raczej dzisiaj nie zamoczysz – zarechotał.
To wcale nie było zabawne.
– Ta laska to przykładna żona i matka jedenastoletnich bliźniąt – dodał. To było jak kubeł zimnej wody.
Prychnąłem. Wpadłem jak śliwka w kompot. Co oczywiście nie znaczyło, iż zamierzałem się poddać. W przeciwnym wypadku nie nazywałbym się W. Axl Rose.
– Lepiej pomóż mi wybrać drużbów.
Westchnąłem ciężko. Wspominałem już, jak bardzo nie lubię tej ślubnej otoczki?
le château (fr.) - zamek
Czy tylko ja mam taką ogromną słabość do Dirty Dancing? 😍
Koniec tego dobrego :c Czas wrócić do szkoły, a to wiąże się z totalnym zapieprzem. Mimo to postaram się, żeby rozdziały ukazywały się jak do tej pory – raz w tygodniu (raczej w sobotę). Mam kilka napisanych, więc na razie ten system będzie działał. Jednak niczego nie obiecuję. Jestem na, jak to mówią, ciężkim profilu i nie wiem, jak to będzie.
Dziękuję za wszystkie gwiazdki i komentarze 😊
CZYTASZ? ZOSTAW COŚ PO SOBIE 😉
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top