6. Some dance to remember, some dance to forget
Eagles - Hotel California
VICTORIA
Cała podenerwowana siedziałam na plastikowym krześle, zaciskając w dłoniach kubek z zimną wodą. Powtarzałam w myślach kwestie, których wyuczyłam się poprzedniego wieczoru.
Odkąd pamiętam, stres zawsze towarzyszył mi w ważnych chwilach. Moje ciało i umysł nie potrafiły bez niego funkcjonować, mimo iż im szkodził. Lata nauki samokontroli zdawały się pójść w zapomnienie, ustępując miejsca nerwom.
Jeszcze tylko dwie osoby, dasz radę – powtarzałam w myślach niczym mantrę, próbując się uspokoić. Niezbyt działało. Czułam, jak niewielkie krople potu ciurkiem spływają mi po plecach. Włączona klimatyzacja zdawała się wypełniać swoje zadanie. Chłodziła, ale ja nadal się pociłam – z nerwów.
Usłyszawszy swój numer, niemalże podskoczyłam na krześle. Moje serce zamarło na chwilę, aby później wrócić ze zdwojoną siłą. Słyszałam jego galopujący rytm, oddychając w podobnym tempie. Denerwowałam się bardziej niż zwykle, czego nie dało się nie zauważyć. Pierwszy raz pokusiłam się o nieco większą rolę. W tamtej chwili trochę tego żałowałam.
Wstałam, jednocześnie oddychając głęboko. Musiałam się uspokoić, żeby dobrze wypaść. Całą drogę do właściwego pomieszczenia szeptałam pod nosem wyuczone kwestie, starając się nie przekręcić ani jednego słowa. Bawiłam się palcami, żeby tylko coś z nimi zrobić.
Przekroczywszy próg, uśmiechnęłam się dla niepoznaki. Tak bardzo chciałam zrobić dobre pierwsze wrażenie, że nawet pokusiłam się o sztuczne emocje – w końcu ta umiejętność była bardzo ważna w aktorstwie. Założyłam kosmyk włosów za ucho, z wymuszoną pewnością spoglądając na osoby siedzące za szerokim stołem. Za wszelką cenę starałam się nie zerkać na swoją koszulę, na której nadal pozostawała duża plama po kawie. Nie miałam czasu, żeby coś z tym zrobić, czego później żałowałam.
– Dzień dobry – mruknęłam, jednak nikt nie zwrócił na to uwagi.
Przełknęłam z trudem ślinę i rozglądnęłam się po pomieszczeniu. Przy stole siedziały trzy osoby – dwie kobiety i mężczyzna. Przeglądali jakieś papiery, które zapewne były życiorysami. Jedna z kobiet co chwilę popijała wodę. Pomyślałam, że to pewnie ta, z którą przyjdzie mi odgrywać scenkę. O ile w ogóle do takowej dojdzie. Obok nich stał młody mężczyzna, który zajmował się obsługą kamery. Włączył ogromną lampę, na moment mnie oślepiając. Zamrugałam kilkukrotnie, po czym z powrotem zerknęłam na trójkę za stołem.
– Powiedz jak się nazywasz, ile masz lat, czym się zajmujesz na co dzień – poprosił mężczyzna, opierając łokcie na blacie.
Przełknęłam ślinę i wypuściłam krótko powietrze.
– Nazywam się Victoria Edwards, mam dwadzieścia cztery lata i jestem instruktorką w Szkole Tańca Flamant – wyrecytowałam na jednym wydechu.
Przytaknął, po czym zaczął naradzać się ze swoimi towarzyszkami. Przez ten cały czas nie spuszczałam z nich wzroku, próbując wyłapać z ruchu warg, o czym rozmawiali. Na marne.
– Możesz zaczynać – zachęcił mężczyzna, w geście wyciągając dłoń.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
Przestałam się uśmiechać. Nadal odczuwałam niewielki stres, ale skutecznie go tłumiłam. Starałam się wczuć się w rolę, aby jak najlepiej ją odegrać.
– Panie Dawson – zaczęłam dyplomatycznie i zrobiłam niewielką pauzę – szanuję pana, ale nie mogę się zgodzić z pańskim zdaniem. Musimy walczyć...
– Dziękuję bardzo – przerwała mi starsza kobieta. Uśmiechnęła się pogodnie. – Odezwiemy się.
Uśmiechnęłam się gorzko, przenosząc wzrok na mężczyznę, który w moich oczach wydawał się najbardziej sympatyczny spośród całej trójki.
Zawsze tak mówili. Później nigdy nie oddzwaniali.
– Do widzenia – mruknęłam, następnie odwracając się na pięcie.
Wyszłam, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Moje marzenia o niewielkiej roli w filmie wojennym właśnie legły w gruzach.
Szłam w stronę wyjścia z budynku, nie zwracając uwagi na pozostałych. Zaciskałam zęby, żeby nie okazać słabości. Mogłam kupić nową koszulę, ale o tym nie pomyślałam. Teraz było za późno.
Chłodne powietrze przyjemnie owiało moją twarz, nieco mnie rozbudzając. Chyba tego potrzebowałam. Porządnego kopa. Musiałam się podnieść. Upadłam, ale to nie miało znaczenia.
Wsiadłam do samochodu, po czym włożyłam kluczyk do stacyjki. Poprawiłam włosy, przeglądając się w lusterku. Na mojej twarzy widniały niewielkie oznaki zmęczenia, ale poza tym wyglądała całkiem dobrze. Przyczepili się do gry czy brudnej koszuli? Westchnęłam krótko. Popełniłam karygodny błąd.
Od niechcenia przekręciłam klucz w stacyjce. Od razu przywitał mnie dźwięk silnika mojego ukochanego Mercedesa W120. Nie był nowy, ale jeszcze dawał radę. Kupiłam go rok temu od handlarza starymi samochodami. Wydałam wtedy trochę pieniędzy na różnego rodzaju naprawy, ale się opłacało. Teraz działał niemalże bez zarzutów.
Drogę znałam na pamięć, przez co nie musiałam poświęcać zbyt dużej uwagi na śledzeniu zjazdów. Moje myśli w większości pochłonęły wydarzenia minionego dnia. Dziwne spotkanie Chrisa, nieudane przesłuchanie. To wszystko zdawało się spaść na mnie jak grom z jasnego nieba. O ile drugie nie było czymś niezwykłym – wiele razy nie dostawałam wymarzonej roli – to pierwsze wydawało się wyrwanym fragmentem mojego snu. Chris z kimś współpracował. To ten ktoś chciał, żeby chłopak dowiedział się co nieco o moim życiu. Tylko kim była ta osoba?
Kiedy zajechałam pod dom McKaganów, zaczęło już zmierzchać. Niebo zakryła warstwa przypominających owoc bawełny chmur, która uniemożliwiła podziwianie lśniących gwiazd. Niewielkie lampki, którymi Rosie odgrodziła barwne rabatki, dawały nikłe, nastrojowe światło.
Nie musiałam długo czekać, aż Hooter pojawi się w drzwiach. Wydawało się, że dziewczyna od pewnego czasu wyczekiwała mojego przyjazdu.
– A gdzie chłopaki? – spytałam, zdejmując buty.
– Tommy nocuje dzisiaj u Grega, a Duff wyszedł na piwo ze znajomymi – odparła, opierając się o framugę. – Nie chciałam, żeby nam przeszkadzali.
Uśmiechnęłam się dla niepoznaki. Tego wieczoru miałyśmy się zająć, jak to określiła Rosie, babskimi sprawami. Chciałyśmy to sprawnie zrobić we dwie. Faceci i tak nie znali się na wyborze kwiatów czy koloru sukien dla druhen.
– Co ci się stało? – spytała, wzrokiem wskazując na plamę na mojej koszuli.
Uśmiechnęłam się ironicznie. Mogłam o niej zapomnieć, ale to nie znaczyło, że stała się niewidzialna.
– Weszłam w przypadkowego mężczyznę, który trzymał w rękach kawę – westchnęłam od niechcenia.
Wolałam oszczędzić jej relacji ze spotkania Chrisa.
Po tym jak wyszedł, siedziałam w kawiarni jeszcze z dobre dziesięć minut. Na śmierć zapomniałam, iż się śpieszyłam. Kiedy dojechałam do pracy, z niewybaczalnym spóźnieniem, okazało się, że odwołano moje pierwsze zajęcia. Jack wymówił mnie korkami spowodowanymi wypadkiem drogowym. Uratował mój tyłek, chociaż zrobił to bardzo niechętnie. Nie lubił, kiedy ktoś go zawodził.
Rosie skrzywiła się nieznacznie i założyła kosmyk włosów za ucho. Przestąpiłam z nogi na nogę, zaplatając ramiona na piersi.
– A jak tam przesłuchanie? – spytała, sądząc, że poprawi mi tym humor.
Prychnęłam ironicznie, wodząc wzrokiem po niewielkim pomieszczeniu.
– Jak zwykle. – Uśmiechnęłam się gorzko. – Zadzwonią, kiedy wszystkie aktorki wyginą z powodu dziwnej epidemii.
Posłała mi karcące spojrzenie. Nie przepadała za moim, jak to mówiła, głupim gadaniem.
– Przepraszam – mruknęłam i odruchowo przygryzłam wargę.
Weszłyśmy w głąb domu. Skierowałam się prosto w stronę ogromnego salonu, podczas gdy Rosie skoczyła po coś do kuchni. Usiadłam wygodnie na skórzanej sofie. Na przeciwległej ścianie znajdował się rozpalony kominek. Trzask palących drewien zakłócał ciszę, która panowała w pomieszczeniu. Przeniosłam wzrok na wysokie płomienie, które zdawały się tańczyć w rytm drewnianej muzyki.
– Napijesz się wina?! – zawołała dziewczyna.
Zawahałam się przez moment. Zazwyczaj nie prowadziłam po alkoholu. Wolałam nie ryzykować wypadkiem i podobnymi rzeczami. Jednak w tamtej chwili potrzebowałam tego. Musiałam odreagować stres i przerażenie, których doświadczyłam.
– Ale tylko lampkę – odpowiedziałam, wyciągając stopy na siedzenie.
Dziewczyna przyniosła ze sobą butelkę kalifornijskiego półsłodkiego różowego wina oraz dwa kieliszki. Rozlała alkohol, po czym wygodnie usadowiła się obok mnie. Wzięłam swoją porcję, następnie mocząc usta w trunku. Tego mi trzeba było!
– Masz już jakieś koncepcje? – spytałam, obracając kieliszek w dłoniach.
Uśmiechnęła się szeroko, wyciągając stopy na kanapie i oparła jedną rękę na wezgłowiu.
– Chciałam, żeby ceremonia odbyła się w święta, ale nie wyrobimy się ze wszystkim. Dopiero jutro mamy złożyć papiery, żeby dostać pozwolenie na ślub*.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Doskonale znałam Rosie i wiedziałam, że formalności będą drobnostką w porównaniu do organizowania uroczystości.
– Masz już jakiś kolor przewodni?
Zamyśliła się na moment, wodząc wzrokiem po bladoróżowej cieczy, która wypełniała jej kieliszek.
– Zastanawiam się nad turkusem a pudrowym różem – oznajmiła, chichocząc.
Przewróciłam teatralnie oczami. Doskonale wiedziała, że żadnego z nich nie trawiłam.
– Wyobrażasz sobie mnie w turkusowej sukience? – spytałam, śmiejąc się. Dziewczyna wykrzywiła twarz w grymas. – Sama widzisz.
– Wiem, że lubisz ciemne kolory, ale to jest mój ślub, a nie pogrzeb. Musisz pójść na kompromis.
– Żadnych innych kolorów nie brałaś pod uwagę? – spytałam z nutą nadziei w głosie.
Upiłam łyk wina, czekając na jej odpowiedź.
– No cóż – westchnęła. – Rozważałam też malinowy, brzoskwiniowy i herbaciany.
Skrzywiłam się, wywołując rozbawienie na jej twarzy.
– A burgund, szafir albo butelkowa zieleń?
Liczyłam, iż zastanowi się nad którąś propozycją.
Dziewczyna zmrużyła oczy, przez dłuższą chwilę pozostawiając mnie w niepewności.
– Mogę pomyśleć nad dwoma pierwszymi propozycjami. Butelkowa zieleń odpada. Gryzie mi się z koncepcją kolacji. Chcę ją zorganizować w ogrodzie – podobnie jak ceremonię.
– I będą girlandy świetlne?
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, o ile to w ogóle było możliwe.
– A podczas ceremonii kwiatowe. Super, nie?
Prychnęłam rozbawiona. Swoim entuzjazmem potrafiła zarazić wszystkich wokoło.
– A co z bukietami na stół?
Upiła łyk wina, jakby chciała wpierw zwilżyć gardło.
– Nie mam koncepcji. Na pewno muszą być inne niż ten mój.
– A jaki jest ten twój?
– Na pewno muszą być białe frezje, bo to moje ulubione kwiaty. Myślałam, żeby dołożyć do nich te fioletowe albo różowe róże.
Upiłam wina, zastanawiając się nad jej pomysłem. Frezje idealnie wyglądałyby w bukiecie panny młodej. Jednak jej wizja nieco odbiegała od mojej.
– A co powiesz na niebieskie frezje i białe róże? – spytałam, subtelnie unosząc brew.
Przybrała dyplomatyczny wyraz twarzy, zastanawiając się nad moją propozycją. Zapewne nie przypuszczała, że nasze koncepcje będą się aż tak od siebie różnić.
– Białe i niebieskie frezje na bukiet, białe róże na stół – oświadczyła oschle.
Zmarszczyłam czoło. Nie chciałam, żeby na siłę realizowała moją wizję. Jednak dziewczyna już po chwili roześmiała się, nieco mnie uspokajając.
– To będzie pięknie wyglądać – zapewniła mnie. – No i już załatwiłyśmy coś niebieskiego** – dodała, ściskając moją dłoń.
Odwzajemniłam uśmiech. Cieszyłam się jej szczęściem.
Tymczasem radość Rosie niespodziewanie wzrosła. Dziewczyna nadal nie puściła mojej dłoni. Uśmiechała się podejrzliwie, jakby domagała się jakichś wyjaśnień. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że trzymała właśnie tę dłoń, którą zdobił pierścionek. Nawet przejeżdżała po nim opuszkiem palca, badając jego fakturę.
– Zaręczyliśmy się – potwierdziłam jej spostrzeżenia, próbując zachować niepohamowaną radość dla siebie. W końcu spotkałyśmy się, żeby zorganizować jej ślub – nie mój. – Ale o tym pogadamy następnym razem.
Dziewczyna puściła moją dłoń i pisnęła z radości. Kibicowała mojemu związkowi z Izzym, od kiedy takowy zaczął istnieć.
– Już nie mogę się doczekać, aż będziemy omawiać twoje bukiety – zanuciła podekscytowana. – Macie już ustaloną datę ślubu?
Uśmiechnęłam się dla niepoznaki. Nawet o takowym nie rozmawialiśmy. Zaręczyliśmy się i na tym dalsze plany się skończyły. Nie chciałam na razie brać ślubu. Nie, dopóki wszystko by się nie ustabilizowało. Nie miałam czasu na bieganie od kwiaciarni do salonu sukien ślubnych.
– Jeszcze nie – odparłam, w międzyczasie popijając trunek. – Ale kiedyś się za to zabierzemy – dodałam, kiwając głową dla przekonania.
Hooter zmrużyła oczy. Nie wierzyła mi do końca. Pewnie dlatego, że zawsze tak mówiłam, kiedy chciałam odciągnąć coś w czasie.
– Wracając do twojego ślubu w ogrodzie – zaczęłam, przenosząc nas na neutralny, przyjazny grunt. – Masz na myśli jakieś konkretne miejsce?
Prychnęła pod nosem, uśmiechając się ironicznie. Zapewne nadal drążyłaby temat, gdybym nie zadała tego pytania. Tak to zaznaczyłam jej, że nie mam na to ochoty.
– Myślałam nad Chateau Marmont – oznajmiłam, udając francuski akcent. Uśmiechnęła się szeroko. – To będzie ślub jak z bajki.
Pokiwałam twierdząco głową, uśmiechając się przezornie. Z tego co kojarzyłam, Marmont należał do jednego z droższych miejsc.
– Na pewno – przytaknęłam, racząc się winem. – Wracając do druhen...
– Chyba jednak skuszę się na ten szafir. Będzie pasował do bukietu – przerwała mi.
– ... kto nimi będzie? – dokończyłam, po czym uśmiechnęłam się triumfalnie.
Dziewczyna pokręciła przekornie głową, obracając w dłoniach do połowy pusty kieliszek.
– Brat mojej mamy ma cztery córki. Zbieg okoliczności, że wszystkie są pannami. Idealnie się nadadzą – podsumowała obojętnie.
– A drużbowie?
Wzruszyła ramionami.
– Chłopcy coś wymyślą – odparła od niechcenia. – Tommy będzie niósł obrączki – dodała już z większym entuzjazmem.
– A co z dziewczynkami sypiącymi kwiatki? – spytałam, opierając głowę na dłoni.
Po raz kolejny wzruszyła ramionami i przybierała podobną pozę co ja.
– Siostra Duffa ma dwie córeczki, które idealnie by się nadały. Pytanie tylko, czy on zaprosi swoją rodzinę na nasz ślub. W końcu prawie się do siebie nie odzywają.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Przełknęłam ślinę, czując narastającą w gardle gulę. Nagle moje ciało znowu doświadczyło nieprzyjemnego strachu. Przypomniałam sobie o najważniejszym. Musiałam ją o to zapytać, aby się upewnić.
– A co z twoimi rodzicami? – spytałam, z trudem wydobywając każdy dźwięk.
Uśmiechnęła się gorzko, po czym na raz wypiła całą zawartość kieliszka.
– Oczywiście, że moja mama będzie. Przecież już dwa lata temu odnowiłyśmy kontakt. W miarę dobrze się dogadujemy – zaświergotała, co momentami zlało się w bełkot.
Dolała sobie wina, po czym z powrotem zaczęła je pić, jakby w ten sposób próbowała mnie zbyć. Wiedziałam, że jej entuzjazm odnośnie matki był chwilowy i nieco wymuszony.
Wzięłam głęboki oddech, po czym oblizałam nerwowo usta. Niemal natychmiast zaczęły mnie piec. Wiedziała, że nie o to pytałam. Nie chciałam nakierowywać jej na ten właściwy tor, chociaż nie miałam innego wyjścia. Panicznie bałam się, że moje obawy się potwierdzą.
– A co z twoim ojcem? – spytałam z odrazą, jakby każe słowo raniło moją krtań niczym wbijane szpilki.
Przekrzywiła głowę, nadal nie odsuwając kieliszka od ust. Dopiero po chwili odłożyła puste szkło na stół, uprzednio skrzywiwszy się nieco.
Poczułam niemiłosierny ścisk żołądka. Miałam ochotę uciekać, tylko strach sparaliżował moje ciało.
– Chcę, żeby poprowadził mnie do ołtarza i zatańczył ze mną taniec – oznajmiła z trudem, nieco nieobecnym głosem. Patrzyła na mnie przepraszająco. – Cokolwiek by nie zrobił, to nadal mój ojciec.
Zacisnęłam powieki. Nie mogłam dłużej słuchać, jak o nim opowiadała. To nadal cholernie bolało.
Tak naprawdę czas zrobił swoje. Na początku po prostu czułam do niego odrazę, potem lęk. Jednak teraz – głównie za sprawą terapii – każda myśl o nim, niewielka wzmianka wywoływały u mnie paniczny strach. Zapewne wynikało to z tego, iż upewniłam się, że ten człowiek jest w stanie zrobić wszystko, byle tylko odnieść sukces, dojść do celu. Łudziłam się, że już nigdy go nie spotkam. Zapomniałam jednak o ważnym aspekcie.
Eddie – biznesmen, który zamienił moje życie w koszmar. Zresztą nie tylko moje. Nienawidziłam go i jednocześnie bałam się. Praca dla niego była czymś, co najchętniej wymazałabym z mojego życiorysu i wspomnień. Niestety tak się nie dało. Oprócz tego ten facet był kimś, kto dał i zarazem zniszczył życie Rosie – jej biologicznym ojcem.
Z początku dziewczyna nienawidziła go tak samo jak my wszyscy. Twierdziła, że jej życie bez niego było lepsze. Jednak szybko coś w niej pękło. Ciekawość wygrała z godnością i lojalnością wobec przyjaciół. Hooter nawiązała z nim korespondencję listowną. Dwa razy nawet poleciała odwiedzić go w Londynie (w Los Angeles nie był mile widziany). Upierała się, że w głębi to jest dobry człowiek, tylko pieniądze go zepsuły. Nikt jej nie wierzył, ale jednocześnie każdy ją zrozumiał. Nie mogliśmy zabronić Rosie poznać jej ojca, a Tommy'emu – dziadka. Niestety junior też był wmieszany w to wszystko. Mimo to wybaczyliśmy Hooter i tolerowaliśmy jej decyzję.
Aczkolwiek w tej chwili nie potrafiłam o tym pamiętać. Strach sparaliżował mnie do tego stopnia, że przez moment nie mogłam normalnie oddychać. Czułam się, jakby coś po kolei wyłączało każdą część mojego ciała. Wizja spotkania go po tak długim czasie wywoływała u mnie przerażenie. Nie chciałam do tego dopuścić, ale nie mogłam tego uniknąć.
Dopiero po chwili poczułam ulgę. Wróciłam do otaczającej mnie rzeczywistości, oddychając ciężko. Rosie nachylała się nade mną, troskliwie marszcząc czoło.
– Wszystko w porządku – zapewniłam ją półszeptem.
– Na pewno? – upewniała się. Widać było, że się martwiła. – Może chcesz wody?
Pokręciłam przecząco głową, mimo iż moje usta wyschły niemalże na wiór.
– Wiem, że to dla ciebie trudne... – zaczęła.
Przymknęłam na moment oczy, z bólu marszcząc czoło.
– Kiedyś musi do tego dojść – przerwałam jej, wzdychając ciężko. – Dam radę – zapewniałam bardziej siebie niż ją. – Mimo iż ten facet zamienił moje życie w piekło – dodałam obojętnie, skupiając wzrok na magazynie, który leżał na stole.
Kątem oka zauważyłam, że zmarszczyła bardziej czoło, pokrzepiająco głaszcząc mnie po ramieniu.
– Martwię się o ciebie pod tym względem – przyznała. – Wiem, że wyrządził ci wiele krzywd, ale uwierz, że bardzo żałuje. Wielokrotnie pisał mi o tym. Byłaś jego ulubienicą. W pozytywnym znaczeniu tego słowa. Nadal darzy cię sentymentem...
– Przestań – skarciłam ją, zaciskając zęby.
Każde jej pochlebne słowo o nim sprawiało mi niemiłosierny ból. Jednak ona nie umiała inaczej. Od dawna go broniła, mimo że nikt inny tego nie robił.
– Przepraszam – mruknęłam po chwili. Otarłam oczy, z których mimowolnie wypłynęły pojedyncze łzy. – Możemy jak na razie nie rozmawiać o twoim ojcu? – poprosiłam, podkulając nogi.
Westchnęła z trudem, następnie przytakując. Nie chciała świadomie zadawać mi bólu. Rozumiała mnie. Doskonale wiedziała, że cierpiałam. Jednak w tej kwestii pozostawała egoistką. Tak samo jak ja parę lat wcześniej.
– Co to? – spytałam, zadzierając głowę w stronę magazynu, który przed chwilą wypatrzyłam na stole.
Dziewczyna wstała i zabrała czasopismo z blatu ławy. Zajęła z powrotem swoje miejsce, zdobywając się na nikły uśmiech.
– Katalog sukien ślubnych – odpowiedziała, kładąc magazyn na kolanach i kartkując go. – Jeszcze nie zdecydowałam się, czy wolę princeskę, klasyczną, prostą czy może syrenkę – zachichotała, rozluźniając nieco napiętą atmosferę.
W pewnym sensie lubiłam w niej to niezdecydowanie. Przy okazji mnóstwo się uśmiechała i rozbawiała mnie. Wyglądała wtedy jak mała bezbronna dziewczynka.
– A co na potem? – spytałam, nieco się nachyliwszy.
– Krótka koronka – odparowała rozbawiona. – To akurat wiedziałam od początku.
* Chodzi o marriage license
** Według tradycji anglosaskiej panna młoda powinna mieć na ślubie coś starego, coś nowego, coś pożyczonego i coś niebieskiego.
Dziękuję za wszystkie gwiazdki i komentarze 😊
CZYTASZ? ZOSTAW COŚ PO SOBIE 😉
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top