50. Just a fool to believe
Patrick Swayze - She's like the wind
VICTORIA
Minął miesiąc, odkąd wzięłam ślub z Juanem.
Na początku sama nie mogłam się do tego przyzwyczaić. Martinez nie wyjechał od razu – uznaliśmy, że mogłoby to być podejrzane. Dlatego zaczęłam nosić pierścionek i zamieszkałam w jego penthousie. Pocieszał mnie jedynie fakt, że moja sypialnia była większa od jego. W dodatku mogłam tam zostać, ile chciałam. Wizja mieszkania na Upper East Side zniechęcała mnie od przeprowadzki. Zwłaszcza, że nazajutrz Juan leciał na Arubę.
Przez ten czas miałam okazję poznać go nieco lepiej. Okazało się, że tak samo jak ja jest koneserem literatury. Dzięki temu przynajmniej mieliśmy o czym rozmawiać podczas śniadania i raptem kilku kolacji – tylko tyle posiłków jedliśmy wspólnie. Jednak nawet to nie zmieniło zbytnio mojego zdania o Juanie. Nadal uważałam go za egocentryczną kanalię. Z tym wyjątkiem, że czasami on o tym zapominał i wykazywał jakieś ludzkie odruchy. Tylko czy to o czymś świadczyło?
Posmarowałam tost dżemem i ugryzłam spory kawałek. Położyłam talerz na blacie i usiadłam przy kuchennej wyspie. Lubiłam to miejsce – rozciągał się z niego panoramiczny widok na salon. Przynajmniej tak się stało po tym, jak przestawiłam krzesło.
– Dzień dobry – przywitał się, zapinając mankiety białej koszuli.
Uśmiechnęłam się niepewnie. Wciąż czasami dziwnie się czułam w jego obecności. Podświadomość, że mieszkaliśmy razem, niczego nie poprawiała.
– Wychodzisz gdzieś? – spytałam. Przeczytałam w poradniku dla małżeństw, że tak powinno się robić.
Wyciągnął z szafki kubek i nalał do niego kawy, której zaparzyłam. Robiłam to odruchowo, ponieważ zazwyczaj jej nie piłam. Nie spałam dłużej niż do piątej, przez co szukałam sobie zajęcia. Nawet raz wyprasowałam mu koszulę, chociaż to był zły pomysł. Po drodze z dziesięć razy chciałam ją zniszczyć albo wzniecić pożar.
Zaproponował mi kawę, ale odmówiłam. Pokiwał głową. Zrobił to z grzeczności, ponieważ doskonale się domyślał, że jej nie piłam.
– Muszę załatwić parę spraw przed jutrzejszym wylotem – oznajmił. Powstrzymałam się od okrzyku radości. Od miesiąca wyczekiwałam tego dnia. Zdecydowałam się na zwykłe potaknięcie i dalszą konsumpcję tostu. – Pewnie spotkamy się dopiero na dzisiejszym przyjęciu.
Uśmiechnęłam się w ramach odpowiedzi – o tym też napisali w poradniku.
Wydawaliśmy przyjęcie z okazji naszego ślubu. Zrobiliśmy to głównie za namową znajomych. Uznaliśmy, że to dobry pomysł, skoro stwarzaliśmy pozory małżeństwa, które pobrało się z miłości. Wielokrotnie wzbraniałam się od myślenia o dzisiejszym wieczorze. Zastanawiałam się nawet, czy nie upozorować choroby i tym samym wszystko odwołać. Takie przedsięwzięcie równało się z tym, że musieliśmy zachowywać się jak kochający się nowożeńcy, co oznaczało okazywanie sobie uczuć. Na samą myśl zaczynało mnie mdlić.
Na szczęście mogłam liczyć na Carmen, która starała się zrozumieć moją motywację. Nie do końca jej to wychodziło, ale za to okazywała wsparcie. Obiecała nawet wpaść chwilę na przyjęcie, za co wielce jej dziękowałam. Skoro nie mogłam się upić, to przynajmniej chciałam, żeby jedna osoba wiedziała, że ta cała szopka była na pokaz.
Odetchnęłam z ulga, dopiero gdy wyszedł. Posprzątałam po śniadaniu, pomalowałam się i założyłam zwiewną sukienkę w kwiecisty wzór. Związałam włosy w luźnego koka i wyszłam z mieszkania. Zjechałam na dół. Przywitałam się z Peterem – naszym portierem. Tradycyjnie zostawiłam dla niego ciasteczka, które piekłam, kiedy zaparzała się kawa. Polubiłam go. Był jedyną normalną osobą na Upper East Side.
Wsiadłam do samochodu. Zapięłam pasy i wyciągnęłam nogi. Przez ostatnie kilka dni zaczynały mnie pobolewać, co w dużej mierze powodowały buty na obcasie.
– Co tym razem słuchamy? – spytał Leo, mój szofer.
Po prawie dwóch miesiącach jazdy metrem wreszcie dorobiłam się własnego samochodu i szofera. Mimo iż sceptycznie podchodziłam do tego ostatniego, to czasami się przydawał. Zwłaszcza w takie dni jak ten, gdzie miałam jedynie ochotę siedzieć na kanapie z wyciągniętymi nogami. Jednak musiałam pojawić się w Harding. Nie tylko dlatego, że premiera nowej kolekcji zbliżała się wielkimi krokami. Po prostu potrzebowałam takiej odskoczni. Pobytu w znajomym i przyjaznym miejscu. Nawet pod nieobecność Juana nie potrafiłam wysiedzieć w mieszkaniu, czując swego rodzaju dyskomfort.
– A Night at the Opera – odpowiedziałam bez zawahania. Ostatnio słuchałam tylko Queen.
Już po chwili wybrzmiały pierwsze dźwięki Death on Two Legs. Uśmiechnęłam się nieznacznie i zabrałam się za przeglądanie katalogu z naszymi kreacjami. Ruszyliśmy z miejsca, aby po chwili znaleźć się pod siedzibą Harding. Chyba musiałam być pochłonięta pracą, skoro nie odczułam upływu czasu.
Przychodziłam z jednego spotkania na drugie, w międzyczasie uzupełniając dokumenty. Pracowaliśmy na pełnych obrotach. Mieliśmy tylko jedną szansę, którą musieliśmy dobrze wykorzystać. Dlatego pilnowałam, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Właśnie dlatego pomiędzy przymiarkami, spotkaniami z fotografami, dziennikarzami i innymi ważnymi ludźmi, postanowiłam wygospodarować pięć minut dla Carmen, którą też ciężko było złapać.
– Siadaj – poleciłam, kiedy weszła do mojego biura.
Przekartkowałam jeden z lokalnych magazynów o modzie. Jennings nalała nam do szklanek wody, po czym zajęła miejsce naprzeciwko mnie.
– Wszystko idzie zgodnie z planem – poinformowała, dorzucając pogodny uśmiech. – Caroline właśnie dopracowuje ostatnie szlify. Podobno Grand Central też jest już zarezerwowany.
Uśmiechnęłam się z dumą. Faktycznie wszystko szło zgodnie z planem. Prawie.
– Mam coś dla ciebie – oznajmiłam melodyjnie. Wyjęłam z teczki plik dokumentów i podałam go jej, dołączając do tego długopis. – Jeśli to podpiszesz, to będziemy mieć wszystko gotowe.
Ściągnęła brwi w zdziwieniu i założyła kosmyk włosów za ucho.
– Co to? – spytała. Prześledziła wzrokiem kilka pierwszych linijek. Pokręciła głową. – Niemożliwe.
– To, o czym myślałaś. – Uśmiechałam się, popijając wodę. – Wrócimy na rynek z przytupem jako Harding & Jennings. W końcu część kolekcji jest przecież twoja.
Wyglądała na zaskoczoną. Przez chwilę patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Parsknęła śmiechem, uśmiechając się szeroko. Miałam wrażenie, że gdyby mogła, zaczęłaby skakać ze szczęścia. Zrobiło mi się przyjemnie ciepło na sercu. W końcu należało jej się. Zapracowała na swoje nazwisko na ścianie.
– Nie mogę – powiedziała. Nadal pozostawała w szoku.
– Musisz. Nie wyobrażam sobie innej nazwy dla naszej wspólnej firmy. Bez ciebie to miejsce dawno by upadło. Więc lepiej podpisuj – zaśmiałam się.
Pokręciła głową, uśmiechając się w rozbawieniu. Westchnęła krótko, po czym złożyła zamaszysty podpis na obu kopiach.
– To dzięki tobie Harding... Przepraszam, Harding & Jennings zaszło tak daleko. Vicky, odwaliłaś kawał dobrej roboty. – Podała mi moją kopię i długopis.
Poczułam, że nieznacznie się rumienię. Do tej pory nie patrzyłam na to z tej strony. Nie znałam się zbytnio na biznesie i zarządzaniu – kojarzyłam jedynie podstawy, dlatego postanowiłam zatrudnić wykwalifikowane osoby. Jednak lubiłam to. Właśnie z tego powodu zdecydowałam się studiować biznes i marketing na Columbia University. Mimo to nigdy nie myślałam, żeby to dzięki mnie ta firma stanęła na nogi. Bo tak nie było. Carmen znała się na rzeczy i nad wszystkim czuwała, w czym pomagała jej podobnie obeznana Caroline. Ja stanowiłam jedynie dodatek.
– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się.
Odwzajemniła mój gest. Dopiła wodę i wstała, zasuwając za sobą krzesło. Żałowałam, że nie mogłyśmy dłużej porozmawiać, jednak każda z nas miała jeszcze sporo pracy.
– Do zobaczenia wieczorem – dodała na odchodne.
Przytaknęłam. Jej słowa podniosły mnie na duchu i zmobilizowały do działania. Mogłam liczyć na obecność przyjaciół podczas jednego z gorszych wieczorów w moim życiu. Ta myśl nieco mnie uspokajała. Przekonywała, że wcale nie musiało być aż tak źle. Odstawimy szopkę, zamienimy dwa zdania ze znajomymi, później każde się rozejdzie, a na końcu on wyjedzie. To ostatnie powodowało, że znowu odzyskiwałam chęć do życia.
Po pracy skoczyłam jeszcze do kwiaciarni. Mimo iż zatrudniliśmy ludzi, którzy zajmowali się dekoracjami i cateringiem, to chciałam przemycić jakiś akcent od siebie. Zdecydowałam się na białe i fioletowe frezje. Leo pomógł mi spakować je do bagażnika. Rozłożyłam się na tylnym siedzeniu. Obok wisiała sukienka, którą miałam założyć na wieczór. Była to mała czarna i pochodziła z najnowszej kolekcji Harding. Przepraszam, Harding & Jennings. Nadal nie mogłam przyzwyczaić się do nowej nazwy, mimo iż sama ją zaproponowałam.
W mieszkaniu prawie wszystko już było gotowe. Małe kanapeczki i inne przystawki, kieliszki z szampanem. Część ekipy nawet zaczęła przywiązywać balony. Pomogłam Leo przekazać kwiaty głównej organizatorce. Zabrałam sukienkę z samochodu i powiesiłam ją w swoim pokoju. Zaniosłam jeszcze listę gości Peterowi. Ucięliśmy pogawędkę o sporcie, którego był zapalonym fanem. Kiwałam głową, uśmiechając się i udając, że wiem, o czym mówił. Dobrze, że zostało niewiele czasu przed przyjęciem, bo coś czułam, iż w przeciwnym wypadku zagadałby mnie na śmierć, chociaż na takiego nie wyglądał.
Wzięłam orzeźwiający prysznic. Umyłam włosy i pierwszy raz od dłuższego czasu nałożyłam na twarz maseczkę. Popijałam kawę, robiąc makijaż przy dźwiękach muzyki. Z trudem, ale udało mi się przekonać Juana, żeby na jakiś czas wstawił gramofon do mojego pokoju.
Dopiero dzisiaj zaczęłam doceniać te wszystkie pozytywy płynące z mieszkania w luksusowym apartamencie na Upper East Side. Organizowałam wystawne przyjęcie, na które tak naprawdę musiałam przygotować tylko siebie. Catering, firma sprzątająca. Teraz już wiedziałam, dlaczego nigdy nie lubiłam obowiązków domowych. Czasami męczyły mnie bardziej niż praca zawodowa, przez co nie miałam czasu na przyjemności i realizowanie pasji. Znowu zaczęłam tańczyć.
Kochałam taniec. Jeszcze kilka lat temu potrafiłam poświęcić mu każdą wolną minutę. Nadal po części tak było. Po prostu praca w szkole tańca odebrała mi przyjemność z robienia tego, co kochałam. Zaczęłam traktować taniec jako obowiązek, monotonną rzecz, którą musiałam wykonywać, zarabiając na przysłowiowy chleb. Nie chciałam tego. Nie potrafiłam pogodzić pasji z pracą tak, jak robił to Jack. Udawało mu się to, mnie – nie. Miałam wrażenie, że powoli zaczynam przypominać Teresę Edwards, a nigdy nie chciałam dojść do takiego punktu. Nie potrafiłabym zrezygnować z rodziny, a bałam się, że bycie zawodową tancerką, mogłoby to zniszczyć. Dlatego przerzuciłam się na pracę w Harding, która przynosiła mi wiele satysfakcji, i kilka treningów w tygodniu. Oczywiście na okres ciąży musiałam zrezygnować z jazzu, jednak takie poświęcenie nie kosztowało mnie zbyt dużo.
Ułożyłam włosy w luźne fale i założyłam sukienkę. Dobrałam do tego perłowe kulki i delikatną bransoletkę. Spojrzałam w lustro i wypuściłam powietrze. Wyglądałam dużo lepiej niż jeszcze miesiąc temu. Specjaliści dbali o moją dietę, co dawało widoczne rezultaty. Położyłam dłonie na brzuchu i uśmiechnęłam się. Teraz już zbytnio nie dało się ukryć, że byłam w ciąży.
– Pięknie wyglądasz.
Zabrałam dłonie. Zmieszałam się nieco. Dopiero teraz zauważyłam jego obecność. Stał oparty o drewnianą futrynę i przyglądał mi się. Założyłam kosmyk za ucho, z trudem przełykając ślinę. Ciekawe, jak długo to robił.
– Dziękuję – mruknęłam niepewnie.
Uśmiechnął się subtelnie. Podszedł bliżej, chowając coś za plecami. Wstrzymałam na moment oddech. Nie lubiłam, gdy był za blisko. Ogólnie wolałam, kiedy przebywał daleko ode mnie. Stanął za mną. Wyciągnął ręce, w których trzymał perłowy naszyjnik – pasujący do kolczyków, które założyłam. Ostrożnie przełożył go i zapiął na mojej szyi. Delikatnie ułożył go, po czym położył dłonie na moich ramionach i wymusił, żebym spojrzała w lustro.
– Jest piękny – przyznałam. Pragnęłam, żeby zabrał ręce. Jego dotyk nadal wydawał się dla mnie palący. – Dziękuję.
Uśmiechnął się w ramach odpowiedzi. Zabrał dłonie i odsunął się. Wreszcie mogłam odetchnąć z ulgą. Cieszyłam się, że dobrze odbierał moje sygnały.
– Powoli schodzą się goście – obwieścił, zachowując ostrożność.
Pokiwałam głową, z trudem przełykając ślinę. Dopiero teraz miało się zacząć najgorsze. To tylko kilka chwil, dasz radę, Vicky, powtarzałam sobie w myślach. Troszkę mnie uspokajało.
– Zaraz przyjdę. – Uśmiechnęłam się nerwowo.
Nie było aż tak źle, jak myślałam. Przywitaliśmy gości lampką szampana – ja oczywiście tego bezalkoholowego. Porozmawialiśmy z kilkoma osobami z otoczenia Martineza. W większości wydawali się całkiem sympatyczni. Najbardziej przypadli mi do gustu ci, którzy trochę mnie ignorowali. Przynajmniej nie musiałam wciskać im kitu, jak bardzo kocham mojego męża. Najgorszy był pocałunek. Nie uwzględniliśmy go w planie, przez co nie miałam zbyt dużo czasu, żeby się mentalnie przygotować. Ludzie o niego prosili, a jako bardzo kochający się nowożeńcy nie mogliśmy odmówić. Po wszystkim chciało mi się wymiotować. Na szczęście pomógł szampan bezalkoholowy. Tylko że pewnie już nigdy więcej go nie wypiję.
Po niecałej godzince mogłam zająć się sobą i porozmawiać z moimi gośćmi. Tak naprawdę była ich garstka. Prawie nikt nie mógł się pogodzić z moją decyzją. Nawet Axl, mimo swoich zapewnień, nie pojawił się. Prawie w ogóle ze mną nie rozmawiał. Caroline także zaczęła się dystansować. Nie było mi z tym łatwo, ale wmawiałam sobie, że to zaraz minie. Poza tym wciąż mogłam liczyć na Carmen.
– Jesteś najlepszą reklamą dla naszej kolekcji – przyznała, kiedy wreszcie podeszłam do nich. Stali bardziej z boku, obok lady z przekąskami.
Uśmiechnęłam się w podzięce, odbierając od kelnera mój sok jabłkowy. Upiłam łyk i postawiłam szklankę na blacie, dobijając do nich.
– Nie zamknę pokazu – uprzedziłam jej dalsze słowa. – Carmen, już wiele razy mówiłam ci, że to zły pomysł.
Westchnęła z niezadowoleniem i przewróciła oczami. Kątem oka zerknęłam na Izzy'ego. Wodził wzrokiem po pomieszczeniu, udając niewidocznego.
– Uszylibyśmy dla ciebie suknię ślubną...
Przerwałam jej, prychając gorzko. Nie chciałam, żeby jakkolwiek nawiązywała do mojego małżeństwa. Dla mnie było ono fikcją, mimo iż zgodnie z prawem miesiąc temu zmieniłam stan cywilny. Jednak nie mówiłam o tym głośno, starałam się nie pokazywać z Juanem i przede wszystkim zostałam przy swoim nazwisku. Może i był dla mnie „najbliższą" osobą, ale wolałam ograniczać nasze kontakty do minimum.
– Lepiej, żebyś ty wyszła – zasugerowałam, popijając sok. – To twoja kolekcja w końcu.
– Nie tylko moja – poprawiła mnie. – Caroline najprawdopodobniej wyjdzie.
– To chyba najlepszy z twoich pomysłów.
Zaśmiałyśmy się. Carmen odebrała od kelnera nową porcję szampana. Zaczęłyśmy rozmawiać o jutrzejszym wieczorze, kiedy miałyśmy świętować moją wolność. Planowałyśmy wypad do kina i ewentualnie klubu. Nie ustaliłyśmy zbyt wiele, ponieważ ktoś bardzo ważny chciał rozmawiać z Jennings. Niemal wypchałam ją, powtarzając, że to może pomóc naszej marce. W końcu poszła, a ja zostałam sama z Izzym. Nastała niezręczna cisza.
– Tworzycie ładną, zgraną parę – odezwałam się w końcu. Musiałam z kimś rozmawiać, żeby nie zwariować, a wolałam już Stradlina niż przyjaciół Juana.
Uśmiechnął się w rozbawieniu. Wiedział, że nie chciałam poruszać tego tematu. Niepotrzebnie powiedziałam te słowa. Wypaliłam trochę.
– Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że będę się bawił na twoim przyjęciu weselnym, czy jak to nazwać – prychnął, popijając whiskey z lodem.
Zacisnęłam palce na szkle. Tego tematu też nie chciałam poruszać.
– Wolałbyś, żeby to było nasze przyjęcie weselne? – Wiedziałam, że był szczęśliwy z Carmen, ale musiałam spytać.
Zaśmiał się.
– Nie – zaprzeczył szczerze. – Po prostu nie sądziłem, że tym szczęściarzem będzie Juan. Bardziej kibicowałem Jackowi.
Spuściłam wzrok, uśmiechając się blado. Czy on umiał poruszać tylko te tematy, o których nie chciałam rozmawiać? Chyba już wolałam udawać kochającą żonę Martineza.
– Musi ci być ciężko – wywnioskował z mojego zachowania. – Wszyscy sądzą, że dziecko jest Juana, a ty nawet nie możesz zaprzeczyć. Dobrze, że Jack nie musi na to patrzeć. Bo nie przyszedł, nie?
Zaśmiała się gorzko, kręcąc głową.
– Nie i nawet nie łudziłam się, że to zrobi. Powiedziałam mu prawdę. Stwierdził, że potrzebuje przerwy i sam się odezwie. – Uśmiechnęłam się boleśnie. Upiłam spory łyk soku, wmawiając sobie, że to wódka. – Stchórzył. Wolał, żebym sama doszła do tego wniosku.
Westchnęłam krótko. Ostrożnie podniósł dłoń i musnął nią moje nagie ramię. Uśmiechnęłam się blado. To była miła odskocznia od palącego dotyku Juana.
– Jeśli naprawdę cię kocha, to wróci – obiecał. Chciałam, żeby tak było.
– Dziękuję – wyszeptałam. Cieszyłam się, że już nie skakaliśmy sobie do gardeł. – Tylko ty i Carmen postanowiliście jeszcze się do mnie przyznawać.
Roześmiał się. Dla niego to nie było zbyt wiele. W końcu jak prawdziwy przyjaciel zawsze trwał przy mnie, kiedy tego potrzebowałam. Tylko w pewnej chwili mylnie odebraliśmy sygnały. Uznaliśmy, że przecież tak trwała i mocno zakorzeniona damsko–męska przyjaźń nie istniała. Wmówiliśmy sobie uczucia, które dosyć szybko wyparowały. Niepotrzebnie wszystko zniszczyliśmy.
I dałabym sobie rękę uciąć że on też tak myślał.
– No wiesz, to Carmen się uparła – zaśmiał się, za co dostał kuksańca w bok. – Przepraszam, Vicky.
Pokiwałam głową, uśmiechając się z trudem. Musiałam wreszcie powiedzieć, co tak naprawdę myślę.
– Ktoś wreszcie musiał to skończyć. – Wzruszyłam ramionami. – Tylko niepotrzebnie spieprzyliśmy dobrą przyjaźń.
Przyznał mi rację. Zamarłam na moment. Nie spodziewałam się tego. Przez chwilę bałam się, że tylko ja tak myślę. Jednak ucieszył mnie ten fakt.
– Po prostu masz słabość do facetów z Indiany. – Uśmiechnął się łobuzersko. Znowu dałam mu sójkę w bok.
Denerwował mnie, ale przynajmniej w pozytywny sposób.
Po kilku godzinach uśmiechania się, potakiwania i zabawiania gości byłam potwornie zmęczona. Opadłam na kanapę. Ściągnęłam buty i rozmasowałam opuchnięte stopy. Bolały mnie nawet mięśnie żuchwy, czego się nie spodziewałam. Marzyłam jedynie o ciepłej, relaksującej kąpieli, ale z tym musiałam poczekać, aż firma sprzątająca skończy swoją pracę.
Z trudem wstałam z kanapy i udałam się do kuchni. Wyjęłam z szafki filiżankę i nastawiłam wodę. Stukałam paznokciami o kuchenny blat, z niecierpliwością czekając, aż zaparzy się moja herbata rumiankowa.
Zabrałam parujący napar i usiadłam na podłokietniku. Ekipa sprzątająca powoli zaczynała kończyć swoją pracę i opuszczać nasz apartament. Uśmiechnęłam się na samą myśl o kąpieli z bąbelkami przy dźwiękach piosenek Franka Sinatry. Dzięki Juanowi po raz kolejny zakochałam się w tym muzyku.
O wilku mowa. Martinez schodził ze schodów, taszcząc za sobą walizkę. Ściągnęłam nieznacznie brwi. Przecież wylatywał dopiero jutro rano. Czyżby zmienił plany? Usadowiłam się wygodniej na kanapie i bacznie obserwowałam całą sytuację. Rozmówił się z szefową ekipy sprzątającej i wypisał jej czek. Następnie zwrócił się do swojego kierowcy, a po wszystkim przekazał mu bagaż. Odwróciłam się gwałtownie i wyciągnęłam nogi na stolik, udając, że wcale go nie szpiegowałam.
– Kawa czy herbata? – spytał, siadając na podłokietniku, który przed chwilą zajmowałam. Zdecydowanie był za blisko mnie.
– Herbata – zaśmiałam się. Próbowałam nie pokazywać po sobie, że przeszkadzało mi, iż złamał zasady, o których istnieniu nie wiedział. – Chciałabym dzisiaj usnąć. Mam jutro dużo pracy.
Skłamałam. Wzięłam sobie pół urlopu. Zamierzałam świętować moją wolność i właśnie temu poświęcić całą uwagę. Jednak nie mogłam mu tego powiedzieć. Nie lubiłam go, czułam obrzydzenie, ale to nie zwalniało mnie z przestrzegania podstawowych zasad dobrego wychowania.
Pokiwał głową. Miałam wrażenie, że uśmiechnął się nieznacznie. Chyba byłam już tak zmęczona, że doświadczałam omamów.
– Wyjeżdżasz gdzieś, czy w tej walizce były zwłoki kolejnej osoby, która ci podpadła? – palnęłam. Nie wytrzymałam. Za bardzo zjadała mnie ciekawość.
Parsknął śmiechem i pokręcił głową. Przez ostatni miesiąc starał się pokazać z tej dobrej strony, więc wiedział, że żartuję.
– Stwierdziłem, że przenocuję w hotelu w pobliżu lotniska – wyjaśnił. – Nie chciałbym cię przez przypadek obudzić.
Z trudem przełknęłam ślinę. Nie wiedziałam, co mogłabym mu odpowiedzieć. Zaskoczył mnie. Postawił w bardzo niekomfortowej sytuacji.
Pokiwałam tylko głową, przypominając sobie, co pisali o tym w poradniku. Nie chciałam teraz zdobywać się na szczere wyznania.
– Nie musisz – zaprzeczyłam ze spokojem i wyluzowaniem. Miałam nadzieję, że nie zauważy, iż udaję. – Na dobra sprawę to jest twoje mieszkanie.
Dopiero po chwili przyznał mi rację. Pewnie spodziewał się, że niemalże wypchnę go za drzwi. W sumie nawet przez chwilę o tym myślałam.
– Mimo to ujęłaś, że chcesz w nim mieszkać po moim wyjeździe.
Zaśmiałam się krótko. Lubiłam moją klitkę na Brooklynie, jednak była troszkę za mała. Poza tym dzięki temu mogłam trochę zaoszczędzić, a ten piękny penthouse nie musiał stać pusty.
– Sam mówiłeś, że powinniśmy zachowywać pozory – wspomniałam, na co uśmiechnął się w rozbawieniu.
Rozsiadłam się wygodniej. Rzadko kiedy czułam się tak swobodnie w jego towarzystwie. Chyba dopiero teraz docierało do mnie, że ten człowiek miał też jakieś plusy. Może gdybyśmy się poznali w innych okolicznościach, byli zupełnie innymi ludźmi, to może, ale to może, umówiłabym się z nim.
Ale tak nie było i nie będzie.
Westchnął krótko. Wstał. Myślałam, że uda się do barku, jednak pomyliłam się. Zamiast tego podszedł do szafki. Otworzył ją, dzięki czemu mogłam zobaczyć, że w środku znajduje się sejf. Wyprostowałam się, jakbym siedziała na szpilkach.
– Zanim wyjadę, chciałbym ci to dać. – Podszedł do barku po szkocką. Usiadł obok mnie, przez co poczułam, jak moje serce przyspiesza z nerwów. Kontynuował: – To są jedyne dostępne kopie.
Odstawiłam filiżankę na stolik i odebrałam od niego dużą kopertę. Spojrzałam pytająco na Juana, który zachęcił mnie do otworzenia jej. Zrobiłam to. Drżącą ręką wyjęłam kilka kartek. Zamarłam na chwilę. Włożyłam je z powrotem do koperty i zakleiłam ją. Przytknęłam usta dłonią i pokręciłam głową. Nie sądziłam, że to zrobi.
– Dlaczego? – wyszeptałam, marszcząc czoło. Próbowałam zrozumieć, czym się kierował.
Oblizał usta i złapał moje dłonie. Ogarnęło mnie dziwne uczucie, jednak nie zamierzałam uciekać. Chciałam go wysłuchać. Dowiedzieć się, co miał do powiedzenia.
– Wywiązałaś się ze swojej części Chciałem zrobić to samo.
Pokiwałam głową. Spuściłam wzrok i uśmiechnęłam się niepewnie. Zapomniałam, że dotychczas zawsze dotrzymywał słowa. Teraz miałam na to dowód.
– Dziękuję – powiedziałam, patrząc mu w oczy i uśmiechając się subtelnie.
Przytaknął i puścił moje dłonie. Tym razem na pewno nieznacznie uniósł kącik ust.
– Rozmawiałem z Harveym – oznajmił, co nieco mnie zmroziło. Przyjęłam bardziej poważny wyraz twarzy. Modliłam się w duchu, żeby Cooper nie powiedział mu zbyt dużo. – Zainteresował mnie ta sprawa z Brooke, więc pomogłem mu dojść do prawdy.
Spuściłam głowę. Westchnęłam ciężko i zaczęłam bawić się palcami. Nie chciałam rozmawiać z Juanem o Jamesie. Pewnie dlatego nawet mu o nim nie wspominałam. Niestety zdążyłam zapomnieć, jakie ten człowiek miał możliwości i kontakty. W dodatku teraz był moim mężem, więc wszędzie mogli mu udzielić informacji na mój temat. Cholera!
– To wszystko jest bardziej skomplikowane niż myślisz – przyznał po chwili. Zawahał się przez moment, po czym położył rękę na moich plecach. Chyba powinnam była dołączyć do intercyzy instrukcję obsługi. – Pamiętasz, jak Harvey wspominał ci o Ośrodku Rehabilitacyjnym, w którym pracowała Brooke?
Uśmiechnęłam się gorzko. Coś tam kojarzyłam, ale niezbyt wiele. Wspólnie z Cooperem stwierdziliśmy wtedy, że to była mało istotna informacja.
– Co to ma do rzeczy? – prychnęłam, zdobywając się na krótkie spojrzenie w jego stronę. Zabrał rękę.
– To miejsce słynie z bardzo dobrej renomy. Tak dobrej, że nawet wojsko wysyła tam swoich żołnierzy...
Prychnęłam ironicznym śmiechem i pokręciłam głową. Czy on chciał mi powiedzieć, że...
– Zbieg okoliczności, że trafił tam niejaki Chris Pittman – kontynuował. – Kojarzysz go, nie?
Jaka byłam głupia! Przecież to spotkanie na ulicy wcale nie było przypadkowe! Pokręciłam głową, łapiąc się za skronie. I to jego ostrzeżenie... Byłam pewna, że miał na myśli Eddiego. Nie sądziłam, że mógłby znać byłą żonę Jamesa, a co dopiero z nią współpracować.
– Ale jak? – spytałam, nadal nie dowierzając. Odnosiłam wrażenie, że znajdowałam się w jakimś cholernie chorym śnie.
– Brooke pracowała w placówce, do której trafił Chris. Podobno się zaprzyjaźnili. I tak od słowa do słowa wyszło, że oboje znają Victorię Edwards. Po prostu razem zaplanowali zemstę.
Pokręciłam głową. Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Przecież Brooke wzięła ode mnie pieniądze! Tego właśnie chciał Chris w ramach rekompensaty? Przez tyle czasu miałam o nim mylne pojęcie. Kurwa, o mały włos nie zostałam jego żoną!
– Co z tym zrobiłeś? – spytałam. Wiedziałam, że nie zostawił tego. Liczyłam, że zemsta będzie słodka.
Zaśmiał się.
– Odzyskałem twoje pieniądze – przyznał. Uśmiechnęłam się gorzko. Wcale ich nie chciałam, o czym dobrze wiedział. – Znalazłem coś lepszego niż oni, ale wolę oszczędzić ci szczegółów.
Pokiwałam głową i uśmiechnęłam się w podzięce.
– Pieniądze przekazałem na fundację – dodał.
Uśmiechnęłam się w rozbawieniu. Jednak coś tam o mnie wiedział, co niekoniecznie zamierzał wykorzystać do szantażu.
– Dziękuję – odparłam, uśmiechając się. – Za wszystko.
Nachyliłam się, żeby go cmoknąć – taki zwykły, przyjacielski gest. Nie spodziewałam się, że odda pocałunek, zamieniając go w delikatny, powolny i niewinny gest. Spanikowałam. Ostrożnie odsunęłam się, uśmiechając się nerwowo. Dotknęłam palcem warg, które smakowały teraz mieszanką szampana i miętowej pasty do zębów, i wyprostowałam się.
– Nie prześpię się z tobą – wypaliłam, myśląc, że właśnie o to mu chodzi.
Wszystko układało się w logiczną całość. Chciał, żeby wzięła z nim ślub, zamieszkała w jego penthousie, polubiła go... W dodatku wywiązał się z obietnicy i pomógł mi z Brooke. Czego innego więc mógł chcieć? Przecież faceci myślą tylko o jednym.
Tymczasem on zaczął się śmiać. Otworzyłam usta i patrzyłam na niego, oczekując odpowiedzi. Nie wiedziałam, co się dzieje. To była jakaś ukryta kamera czy co?
– Nie chcę iść z tobą do łóżka – przyznał. – Nigdy nawet o tym nie myślałem.
Niby kamień spadł mi z serca. Jednak z drugiej strony, jego słowa uraziły moją kobiecą dumę. Nie uważałam się za jakąś piękność. Byłam przeciętna – ani ładna, ani brzydka. Ale to nie oznaczało, że nie chciałam podobać się mężczyznom. Kurde, tyle razy mnie czarował i po co? Żeby owinąć mnie wokół palca i zmanipulować? Serio?
A ja przed chwilą stwierdziłam, że w innej sytuacji mogłabym się z nim umówić! Musiałam przyznać, brzydki to on nie był.
– Nawet wtedy, kiedy poszliśmy do łóżka? – wypomniałam mu. Mieliśmy już nigdy do tego nie wracać, ale moja urażona duma była ważniejsza. – Nie żebym chciała, ale czym ta sytuacja różni się od tamtej?
– Jesteś mniej pijana – zaśmiał się. Bawiła go moja reakcja.
Zmarszczyłam nos i pokręciłam głową. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale powstrzymałam się, analizując tamtą sytuację. Miał sporo racji. Byłam wtedy pijana w trzy dupy i wcale by mnie to nie zdziwiło, gdybym coś zainicjowała albo nawet wprost zaproponowała. A on jako dżentelmen i przede wszystkim facet z „grzeczności" nie odmówił. Szkoda tylko, że nie pamiętałam, jak do tego doszło.
– Dobra, oboje wiemy, że robię głupie rzeczy po pijaku, jak na przykład seks z osobami, z którymi normalnie bym tego nie zrobiła – zaczęłam, wykrzywiając twarz w grymas. Świetnie, teraz nawet czułam obrzydzenie do samej siebie. – Ale mogłeś odmówić.
Zaśmiał się. Dlaczego w ogóle próbowałam zanalizować nasze stosunki? Nie mogłam wcześniej wypchać go za drzwi?
– Lubię brunetki.
Teraz to ja się zaśmiałam. No tak, wtedy jeszcze byłam brunetką. Ale czy to wszystko wyjaśniało?
– Najgorsze, że nawet nie wiem, dlaczego to drążę – zaśmiałam się gorzko. Czasami byłam żałosna. – Gdybym jeszcze chciała, żeby do czegoś doszło... Ale nie chcę, gwoli ścisłości.
Powstrzymał się od śmiechu, wyciągając ręce w geście kapitulacji.
– Po prostu próbuję zrozumieć tę sytuację – przyznałam, wzdychając krótko. – Dlaczego mi pomagałeś?
– Nie wiem. – Wzruszył ramionami.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Nie satysfakcjonowała mnie ta odpowiedź, ale musiała wystarczyć.
– Chyba już pójdę – odezwał się po chwili, marszcząc czoło i wskazując na windę.
– Chyba tak będzie lepiej.
Odprowadziłam go w ciszy pod same drzwi windy. Nacisnął guzik i odwrócił się w moją stronę.
– Żegnaj, Victorio – westchnął. Nie spodziewał się, że to kiedyś nastąpi. Ja też nie.
Uśmiechnęłam się smutno. Właśnie takiego chciałam go zapamiętać. Jako dobrego człowieka, który zapewnił mi luksusowe mieszkanie i pomógł z Brooke. Przynajmniej do pierwszej rozprawy.
– Czy jeśli będę chciała cię uściskać, tak po przyjacielsku, to zrozumiesz to opacznie? – upewniałam się.
Uśmiechnął się w rozbawieniu i wyciągnął ramiona. Wtuliłam się w niego. Bodajże pierwszy i ostatni raz. Uśmiechnęłam się blado. O dawna czekałam na tę chwilę, a kiedy nadeszła, to zrobiło się tak melancholijnie. Po raz ostatni zaciągnęłam się zapachem jego perfum, które od zawsze bardzo mnie pociągały. Odsunęłam się ostrożnie i cmoknęłam go w policzek.
– Żegnaj, Juan.
Pokiwał głową. Bacznie obserwowałam, jak wsiada do windy i naciska przycisk. Po raz ostatni spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Zniknął za zasuwającymi się drzwiami.
Pociągnęłam nosem i otarłam samotną łzę. Westchnęłam krótko.
Teraz mogłam odtańczyć taniec radości.
To już ostatni na dzisiaj 😊 Dziękuję Wam za aktywność.
Postaram się, żeby w piątek też coś było, ale po ostatnich (szczególnie po tym kolosie) trochę odechciało mi się pisać 😂😂 Ale zobaczymy 😉
Zapraszam do oddania głosu w ankiecie 😉
PYTANIE KONKURSOWE:
Na jakim stanowisku w Johnson Development pracowała Blanca?
2 do końca
ODPOWIEDZI
46. Columbia University.
47. Jefferson High School.
48. Rosie ma starszego przyrodniego brata.
49. Steven wziął ślub z Lily, aby ta uniknęła deportacji do Kanady i mogła ubiegać się o obywatelstwo .
50. Asystentką COO.
Jaby kogoś interesowało, to wrzucam także ranking.
1. destructionsociety - 100 punktów
2. wiktorynka888 - 30 punktów
3. HaroldToJednorozec - 15 punktów
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top