5. Still alive but I'm barely breathing

Sia - Alive

VICTORIA

– Chris?

Chłopak zmarszczył przezornie czoło, dokładnie lustrując mnie wzrokiem.

Zmienił się. Nieco zarósł i zaczął nosić wyciągnięte swetry i jeansy. Gdyby nie te oczy, w życiu bym go nie poznała.

Pokręcił głową z niedowierzaniem, na co uśmiechnęłam się subtelnie. Miałam nadzieję, że już nie chował do mnie aż tak dużej urazy.

– Victoria? – spytał, pozostając w lekkim szoku i wytrzeszczył oczy. – Nie poznałem cię.

Uśmiechnęłam się niepozornie. W porównaniu do niego praktycznie się nie zmieniłam. No, może odrobinę podcięłam włosy, ale nic poza tym.

– Nie spodziewałam się, że jeszcze kiedyś cię zobaczę – przyznałam, zakładając kosmyk włosów za ucho. – Co tam u ciebie?

Chłopak uśmiechnął się przyjaźnie, szukając czegoś wzrokiem. Uniosłam nieznacznie brew. Nie sądziłam, że tak dobrze zareaguje na nasze spotkanie.

– Może wybierzemy się na kawę i wszystko ci opowiem? – zaproponował, łapiąc ze mną kontakt wzrokowy. – Tutaj niedaleko jest świetne miejsce.

Wykrzywiłam twarz w nieznaczny grymas. Miałam dość kawy jak na jeden dzień. Dzięki niej straciłam odpowiednią koszulę na przesłuchanie.

– To chyba jednak zły pomysł – skarcił się, marszcząc czoło i zerkając na brązową plamę.

– Nie, nie – zaoponowałam, odruchowo kręcąc głową. – Jest okej. – Uśmiechnęłam się dla niepoznaki. – Mam coś na przebranie – dodałam mimowolnie.

W odpowiedzi uśmiechnął się szeroko. Poczułam dziwny ucisk w żołądku. Coś było nie tak. Przypadkiem nie powinien być na mnie zły?

Podróż do kawiarni nie zajęła nam dużo czasu. Przez większą część drogi odzywaliśmy się zdawkowo, rozmawiając na błahe tematy. Atmosfera pomiędzy nami była dosyć przyjazna, co nieco mnie martwiło. Nie mogłam ot tak uwierzyć, że zapomniał o tym wszystkim.

– Już jestem – odparłam, zajmując swoje miejsce.

Skorzystałam z faktu, iż w lokalu była łazienka i przebrałam brudną koszulę. Ponieważ bokserka nie pasowała do eleganckich spodni, musiałam również ubrać legginsy. Czułam się, jakbym dopiero co wróciła z porannego joggingu. Przynajmniej teraz aż tak bardzo nie odstawałam wyglądem od Chrisa.

– Jeszcze raz bardzo cię przepraszam – westchnął, lustrując wzrokiem mój nowy strój.

– Przestań – skarciłam go, machając ręką. – I tak musiałabym się zaraz przebrać w pracy.

Pokiwał głową ze zrozumieniem, opierając łokcie na blacie stolika.

– Całkiem tutaj ładnie – oświadczyłam, rozglądając się po wnętrzu klimatycznej, nieco rockandrollowej kawiarenki.

– Zamówiłem nam kawę – poinformował, na co odpowiedziałam mu subtelnym uśmiechem. – Szczerze mówiąc, zdziwiłaś mnie tym espresso. Myślałem, że pijesz coś lżejszego.

Zachichotałam ironicznie. Coś lżejszego było dobre w niedzielny poranek, który wyjątkowo spędzałam na tarasie – a nie w pracy.

– Potrzebuję czegoś na rozbudzenie – odparłam, uśmiechając się. – Mam przed sobą ciężki dzień.

– Znalazłaś nową pracę? – spytał, nawiązując do mojej wcześniejszej wypowiedzi. – Bo z tego co pamiętam, do pracy w księgarni nie trzeba się przebierać.

Założyłam kosmyk włosów za ucho, na moment spuszczając wzrok. Dobrze, że nie wspomniał o moim wcześniejszym zajęciu.

– Jestem instruktorką w szkole tańca, która notabene po części jest moja – wyznałam z trudem. Cały czas miałam wrażenie, że jego dobry humor zaraz się skończy.

– Czyli wreszcie robisz, co chcesz – mruknął, spuszczając wzrok.

Zmarszczyłam niepewnie czoło. O co mu chodziło?

Już miałam coś odpowiedzieć, ale w tej samej chwili kelner przyniósł nasze zamówienie. Poczekałam, aż mój towarzysz wypije spory łyk kawy.

– W dużej mierze tak – odpowiedziałam chłodno. – Ale nie wiem, czemu cię to martwi. Pewnie chcesz dla mnie źle, ale...

Zaśmiał się dźwięcznie, co nieco mnie zdekoncentrowało.

– Wcale nie! – zaprzeczył. – Po prostu cię nie poznaję. Jesteś zupełnie inną osobą.

Uśmiechnęłam się ironicznie. Nie on jeden tak myślał.

– Tamten tryb życia trochę mnie męczył – przyznałam, upijając łyk gorącego naparu. – Potrzebowałam wrócić do normy.

Odruchowo jego wzrok powędrował do pierścionka, który znajdował się na moim palcu. Poczułam jeszcze większy ścisk żołądka. Nie chciałam mu o tym opowiadać. To mogłoby go jeszcze bardziej zranić.

– A jak tam twoja praca? – zagaiłam, chcąc jak najszybciej zmienić temat. – Masz przerwę od misji?

Zaśmiał się po raz kolejny, wodząc wzrokiem po lokalu.

– Można tak powiedzieć – bąknął, przejeżdżając palcem po brzegach filiżanki.

Pokiwałam głową ze zrozumieniem, pozwalając, aby ogarnęła nas cisza.

– Jesteś szczęśliwa? – spytał po chwili, nawet na mnie nie spoglądając.

Poczułam dziwne zmieszanie. Chował oczy, bo ukrywał w nich ból. Ból, który to ja zadałam.

Nie śpieszyłam się zbytnio z odpowiedzią. Upiłam łyk kawy, delektując się jej aromatem.

– Nie chciałam, żeby to wszystko tak się skończyło – zaczęłam dyplomatycznie, czując, jak gula w moim gardle przybiera monumentalne rozmiary.

Zaśmiał się dźwięcznie. Podniósł głowę, obdarzając mnie niejednoznacznym spojrzeniem. Wyrażało ono zarówno gniew i pogardę jak i rozbawienie oraz pogodę ducha.

Na pewno nie było w nich bólu, co nieco zbiło mnie z tropu.

– Zadałem pytanie, czy jesteś szczęśliwa – przypomniał z uśmiechem cwaniaka na twarzy. – Nie o twoje przemyślenia dotyczące rozpadu naszego związku.

Z trudem przełknęłam ślinę.

Nigdy nie nazwałam tak naszej relacji. Tymczasem z jego ust to słowo padło z taką łatwością, jakby mówił o przecenach w Walmartcie*.

– Jestem – bąknęłam, czując dziwny niepokój.

Chris raczej należał do spokojnych osób. Rzadko kiedy wybuchał złością i nie panował nad sobą. Mimo to i tak bałam się jego reakcji. Już tamtego dnia w szpitalu był dosyć nieprzyjemny. Podobno czas leczy rany, ale nie spodziewałam się, żeby to powiedzenie sprawdziło się w tym przypadku. Tu nawet nie chodziło o jego miłość do mnie. Najzwyczajniej w świecie go oszukałam i wykorzystałam.

Zaśmiał się po raz ostatni, po czym dopił kawę. Wstał z krzesła, obchodząc nasz stolik. Stanął za mną. Poczułam, jak jego dłonie układają się na moich ramionach. Moja podświadomość kazała mi uciekać. Jego dotyk zdawał się parzyć moją skórę. Nachylił się nieznacznie tak, że jego twarz znajdowała się tuż nad moim uchem. Przełknęłam ślinę, pod stołem zaciskając dłonie w pięści.

– Nasze spotkanie nie było przypadkowe – wyszeptał, wywołując u mnie nieprzyjemne ciarki. – Gdyby to zależało ode mnie, wolałbym to wszystko na spokojnie wyjaśnić. Tylko że ktoś inny ustala zasady. Ta osoba chce zburzyć twoje szczęście. Lepiej miej się na baczności i potraktuj moje słowa jako ostrzeżenie.

Siedziałam tam jak sparaliżowana, podczas gdy on w spokoju oddalił się, aby następnie opuścić kawiarnię.

Dopiero po chwili nieco oprzytomniałam. Rozczapierzyłam usta, próbując nabrać powietrza. Każdy wdech sprawiał mi trud, jakby tlen nie chciał dotrzeć do moich płuc. Strach sparaliżował całe moje ciało.

AXL

Przekręciłem się na drugi bok, odruchowo pociągając nosem. Nadal nieznacznie palił, jakby pozostały w nim resztki kokainy. Nałożyłem poduszkę na głowę, usłyszawszy wzmożone pukanie. Miałem wrażenie, jakby moja czaszka miała za chwilę eksplodować. Puk, puk – najbardziej wkurwiający dźwięk na świecie.

Po kilkudziesięciu sekundach, a może kilku minutach, podniosłem się raptownie, siadając na kanapie. Natychmiastowo pożałowałem tej decyzji. Świat przed oczami zaczął mi wirować, a zawartość żołądka aż zbytnio prosiła się o bliższy kontakt z olchowymi panelami. W dodatku moja głowa pulsowała niczym galopujący rumak.

– Otwarte! – wrzasnąłem zachrypniętym głosem, następnie wykrzywiając twarz w bólu. Mogłem to lepiej przemyśleć.

Podciągnąłem nogi pod klatkę piersiową, mrużąc oczy. Nazbyt powoli przyzwyczajały się do dziennego światła, które w niewielkich ilościach docierało do mojego salonu. Czarne tapety, meble i przede wszystkim zasłony skutecznie mu to utrudniały. Przy okazji sprzyjały mrocznej atmosferze – mojej ulubionej. Chociaż według Rosie było tutaj aż nazbyt depresyjnie.

Pomieszczenie wypełnił stukot jej obcasów, który jeszcze bardziej potęgował moje cierpienie. Skrzywiłem się, sięgając ręką po butelkę wódki, która stała na pobliskiej ławie. O dziwo zostało w niej cokolwiek po wczorajszej libacji. Jak to mówią, czym się strułeś, tym się lecz. Aż za często stosowałem tę zasadę. Przechyliłem szkło, pozwalając, aby palący, niestety lekko ciepły, trunek oblał moje wysuszone na wiór gardło. Od razu nieco lepiej!

Szatynka z największą dokładnością stawiała małe kroczki, próbując w jakiś sposób dojść do najbliższego wolnego fotelu. Bawił mnie ten widok. Zarechotałem, przez co na jej czole pojawiła się pionowa kreska.

– Najchętniej ściągnęłabym te buty, ale boję się, że wejdę w jakieś gówno – warknęła, wyciągając ręce, aby utrzymać równowagę.

Oparłem piętę o brzeg szklanej ławy, przybierając wygodniejszą pozycję.

– Też się cieszę, że cię widzę – mruknąłem, następnie racząc się moim ulubionym trunkiem. – Poczęstowałbym cię, ale wtedy musiałbym skoczyć do sklepu – przyznałem szczerze. Doskonale wiedziała, że w tej kwestii byłem aż nazbyt leniwy.

Zmierzyła mnie wymownym wzrokiem, po czym w końcu usiadła na fotelu. Westchnęła przeciągle, wyciągając z torebki plik papierów.

– Czyżby coś dla mnie? – spytałem, zadzierając głowę.

Arizona chciała położyć je na stoliku, ale szybko z tego zrezygnowała. Każdy cal szklanego blatu pokrywały puste butelki po wódce, paczki papierosów, woreczki po kokainie i jedno pudełko po pizzy.

– Ogarnąłbyś ten syf! – wyrzuciła, z impetem trzaskając papierami o czysty kawałek podłogi.

Usłyszawszy ten huk, wykrzywiłem twarz w grymas. Głowa nadal mi pulsowała.

– Ruby przyjdzie jutro – oznajmiłem ze stoickim spokojem, wykańczając trunek.

Ruby była pokojówką. Sprzątała mój apartament trzy razy w tygodniu. Według Arizony zbyt rzadko. Już wieczorem po wizycie tej przemiłej kobiety znowu był burdel. Dosłownie i w przenośni.

Carter zmarszczyła gniewnie czoło, przez co musiałem opanować śmiech. Bawiła mnie jej złość.

– Miałeś zjawić się dzisiaj o ósmej rano w siedzibie Geffen – przypomniała, zaciskając zęby. – Jest trzecia. Popołudniu. Dzwoniłam do ciebie, ale nie raczyłeś nawet odebrać.

Zerknąłem przelotnie na telefon, a raczej jego szczątki, który wisiał na przeciwległej ścianie. Rozwaliłem go po tym, jak Ben powiedział, że nie ma dla mnie nowego towaru.

– Nie działa – zawiadomiłem, o czym zdążyła się już przekonać.

– Co się z tobą dzieje, Axl? – spytała z nutą troski w głosie, nieco nachylając się w moją stronę.

Zacisnąłem mocniej palce na szyjce butelki, zbytnio nie przejmując się zbielałymi knykciami. Wlepiłem puste spojrzenie w punkt, który znajdował się za plecami kobiety.

Chętnie bym jej odpowiedział, gdybym tylko sam znał odpowiedź. Zmieniłem się – to zauważyli niemal wszyscy. Stałem się coraz bardziej upierdliwy, ale to akurat był pikuś. Piłem więcej niż swego czasu Duff. Nie raz z tego powodu dawałem dupy. Tak samo jak dzisiaj. David na bank chciał mnie za to zabić, ale zapewne jak zwykle Arizona skutecznie go udobruchała. Ta kobieta miała stalowe nerwy i anielską cierpliwość. Co ja bym bez niej zrobił?

– Mam problemy – odpowiedziałem po chwili dosyć oschle, nadal na nią nie patrząc.

Usłyszałem, jak wzdycha ciężko, a później odstawia stopę z powrotem na podłogę.

– Ile razy ja już to słyszałam? – spytała z bezsilnością w głosie.

Dopiero teraz uraczyłem ją swoim obojętnym spojrzeniem. Patrzyła na mnie z bólem, troskliwie marszcząc czoło.

– Haruję po nocach, żeby jakoś ogarnąć te wszystkie papierki. Moje dziecko nawet nie ma okazji poznać swojej matki. Wiesz czemu? – spytała retorycznie. Bruzda na jej czole zrobiła się głębsza. – Bo sprzątam to gówno, jakie po sobie zostawiasz. Zdawałam sobie sprawę, że nie będziecie prości do ogarnięcia. Poświęcałam mnóstwo czasu, żeby wyprowadzić twoich kolegów z nałogu, bo bez tego David zerwałby kontrakt. Udało mi się doprowadzić Slasha do porządku. Ale wtedy ty musiałeś znaleźć te swoje problemy. Robisz burdel, ale to ja nastawiam za ciebie dupę i obrywam od zarządu. Zszargałeś mi nerwy i opinię. Pomimo tego nadal będę się wami zajmować. Wiesz czemu? Bo macie cholerny potencjał, który szkoda byłoby zmarnować. Dlatego wciąż wyciągam rękę w twoimi kierunku. Tylko musisz dać sobie pomóc.

Jej słowa zadziałały na mnie jak kubeł zimnej wody. Wszystko spotęgowało kilka samotnych łez, które spłynęły po policzku kobiety. Szybko wytarła je mankietem eleganckiej koszuli. Nie lubiła okazywać słabości, jednak wciąż była człowiekiem i miewała ludzkie odruchy.

Znienawidziłem siebie za to. Doprowadziłem na skraj załamania kobietę, która tak wiele dla mnie robiła. Gdzie ja miałem wcześniej oczy?! Zawsze traktowałem te wszystkie wydarzenia jako jej obowiązki. Przekonywała Geffena, rozmawiała z policją, załatwiała najlepszych prawników, bo tak robił każdy menadżer. A ja w tym czasie piłem i sprawiałem kolejne problemy. Byłem najgorszą spierdoliną życiową.

– Przepraszam, nie powinnam była – odparła po chwili, pociągając nosem. – To ze zmęczenia. Miałam gorszy dzień. Charlie popadł w konflikt z nauczycielem i musiałam pojechać do szkoły...

– Co to za papiery? – przerwałem jej z obojętnością.

Sprawiałem wrażenie kompletnie wypranego z emocji. Byłem mistrzem kamuflażu. Tak naprawdę miałem ochotę rzucić się pod pociąg.

Zerknęła na stos papierów, które leżały na podłodze. Podniosła je ostrożnie, następnie wyjmując z torebki szkarłatny długopis.

– Rachunki, odszkodowania, mandaty, dokumenty od prawników no i aneks do umowy – wyliczyła, w międzyczasie wertując stos kartek.

Podniosłem się niechętnie, zmierzając w jej kierunku. Świat nadal nieznacznie wirował mi przed oczami. Przy okazji wszedłem w resztki wymiocin. Szlag!

– Odszkodowania? – spytałem zdziwiony. – Dostanę jakąś kasę?

Parsknęła śmiechem, dopiero po chwili dla niepoznaki zmieniając go w suchy kaszel. Cwaniara!

– To ty musisz im zapłacić – wyjaśniła nieco zmieszana. – Pamiętasz, jak rozwaliłeś temu gościowi taksówkę, bo nie chciał cię zawieźć pijanego do Rainbow?

Przymknąłem oczy i syknąłem na samo wspomnienie. To był dopiero początek ekscesów tamtej nocy.

– To gdzie mam podpisać? – spytałem, odbierając od niej długopis.

– Nie chcesz wiedzieć, jakie David postawił warunki, jeśli chodzi o wasz wyjazd do Nowego Jorku?

Pokręciłem przecząco głową. Nie znałem się na tym, a i też wszystko już było ustalone. Mógłbym się wykłócać, gdybym tylko przyszedł na spotkanie z ludźmi z wytwórni.

Podpisałem plik dokumentów, nawet nie zerkając na ich treść. Ufałem Arizonie. Poza tym w tej chwili wszystko było mi obojętne.

Oddałem jej długopis, z powrotem kierując się w stronę kanapy. Ostatnimi czasy potrafiłem spędzać całe dnie na tym wygodnym meblu.

– Następnym razem bądź, po prostu – westchnęła, chowając papiery do swojej skórzanej aktówki.

– Oczywiście – odpowiedziałem z zamyśleniem, szukając na ławie pełnej paczki Marlboro.

– Spróbuję wysłać kogoś z nowym telefonem – dodała niechętnie z nutą irytacji w głosie.

Włożyłem papierosa do ust, poszukując zapalniczki w kieszeniach jeansów.

– Piąty – wymamrotałem, przytrzymując szluga ustami. – Spoko. Przy okazji możesz wysłać gońca z alkoholem.

Posłała mi piorunujące spojrzenie, po czym ostrożnie udała się w stronę wyjścia.

Jej wizyty zazwyczaj nie trwały dłużej niż pół godziny. Miały też ten sam schemat. Przyniosła papiery do podpisania, pokrzyczała i wychodziła. Czasami wysyłała fachowców do naprawy rzeczy, które zniszczyłem ubiegłej nocy.

Odpaliłem papierosa. Zaciągnąłem się dymem, następnie raptownie go wypuszczając.

Na stole nie było już ani jednego łyku trunku. Nawet piwa. Potrzebowałem nowej porcji alkoholu, żeby wyciszyć rany. W szczególności te świeże – zadane przez Arizonę tego poranka.

Przez moją głowę kilkukrotnie przeleciały jej słowa. Zacisnąłem zęby, czując niewysłowiony ból. Miałem dosyć. Chciałem odlecieć, żeby nie musieć słyszeć jej melodyjnego, zapłakanego głosu.

Wstałem raptownie, oddychając głęboko przez nos. Byłem zdenerwowany – głównie na samego siebie. Krew pulsowała w moich żyłach, dodatkowo potęgując agresję. Skierowałem wzrok na zasyfiony blat. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to mozaikowa popielniczka. Dostałem ją od jakiejś fanki, którą spotkałem tydzień wcześniej w monopolowym.

Długo nie trzeba było mnie prosić. Przełożyłem papierosa z palców do ust i pochwyciłem w dłonie owy podarek. Dokładanie przyjrzałem mu się z każdej strony. Mienił się w nikłym świetle. Zacisnąłem palce, celując szkłem w pobliską ścianę. Z hukiem rozprysło się na miliony małych kawałeczków.

Ochłonąłem, ale tylko nieco. Pociągnąłem szluga, krótko wypuszczając dym. Odłamki nadal mieniły się w słońcu, którego promienie obficiej padały na ten kawałek podłogi. Usiadłem na kanapie, wpatrując się w tamto miejsce. Ta mini tęcza kojarzyła mi się z jazdami po kwasie.

Otarłem nos, który jak na zawołanie zaczął domagać się nowej porcji kokainy. Musiałem zrobić większe zakupy. Zgasiłem niedopałka o szyjkę pustej butelki, rzucając peta w resztki mozaikowej popielniczki. Ruby będzie miała sporo do roboty, pomyślałem.

Zerwałem się z kanapy. Musiałem wreszcie o siebie zadbać. Włożyłem na stopy moją ulubioną parę kowbojek i przeczesałem włosy palcami. Nie patrząc pod nogi, co po części było błędem, pokonałem salon. Wyszedłem z mieszkania, nawet nie pokuszając się o zamknięcie drzwi i zabranie ze sobą kluczy. I tak nikt nie chciałby okraść takiego burdelu.

Zamyślony zdecydowanym krokiem zmierzałem do celu. Najbliższego sklepu monopolowego.

* sieć amerykańskich sklepów spożywczych

Lubię tę perspektywę Axla 😂

Jak myślicie, o kim wspomina Chris?

Dziękuję za wszystkie gwiazdki i komentarze 😊

CZYTASZ? ZOSTAW COŚ PO SOBIE 😉

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top