49. I won't stay quite
Dua Lipa - Swan Song
VICTORIA
Pojawienie się Rosie i rozmowa z nią dały mi siłę do działania. Musiałam coś zrobić. Sprawy zaszły zdecydowanie za daleko.
Założyłam czyste ubrania i związałam nieco nieświeże włosy w kucyka. Wrzucałam do torebki najpotrzebniejsze rzeczy, krążąc po mieszkaniu. Czułam, że nie mam czasu.
– Co zamierzasz zrobić? – spytał w pewnym momencie Axl.
Zlekceważyłam go, przechodząc z kuchni do salonu. Podążył za mną, stając krok dalej. Włożyłam pomarańczową fiolkę do torebki – tak na wszelki wypadek – i odwróciłam się w jego stronę. Stał z założonymi rękami i próbował wzrokiem wymusić na mnie odpowiedź. Prychnęłam.
– Porozmawiać z nim – oznajmiłam nad wyraz spokojnie, chociaż dłonie nieco mi drżały.
Pokręcił głową i uśmiechnął się w rozbawieniu. Zapewne myślał, że żartowałam. Jednak mi nie było do śmiechu. Sprawa stawała się coraz poważniejsza, a czas leciał. Kiedy kąciki moich ust nawet nie drgnęły, Axl przestał się uśmiechać. Zmarszczył czoło i podszedł bliżej.
– To nie jest dobry pomysł.
Teraz to ja się uśmiechnęłam w rozbawieniu. Zawsze tak odpowiadali. To nie jest dobry pomysł. Nie powinnaś tego robić. Zazwyczaj mieli rację. Jednak nie pozostawało mi nic innego. Nie mogłam siedzieć z założonymi rękami i w nieskończoność użalać się nad sobą. Musiałam coś zrobić. Przerwać te falę nieszczęść. Tylko ja mogłam to zrobić.
– Wiem, ale nie mam wyjścia. Muszę z tym skończyć.
Próbowałam go wyminąć i udać się w stronę drzwi, ale złapał mój nadgarstek i zatrzymał mnie zaledwie kilka cali od siebie.
– Pojadę z tobą – zaoferował.
Zerknęłam ukradkiem na Rosie, która siedziała na kanapie. Patrzyła się pusto na telewizor, gdzie nadal wyświetlał się kadr Śniadania u Tiffany'ego. Wzięłam głęboki oddech. Wyglądała, jakby była w innym świecie. Cierpiała. Przez te ostatnie trzy lata przywiązała się do Eddiego, który zajął ważne miejsce w jej życiu.
– To nie jest dobry pomysł – przytoczyłam jego słowa, przenosząc na chłopaka ciężkie i pełne żalu spojrzenie. – Powinieneś z nią zostać. Jakoś dam sobie radę.
Odsunęłam się, jednak on nadal mnie trzymał. Westchnęłam ciężko.
– Vicky...
– Obiecuję, że nie zrobię niczego głupiego. – Uśmiechnęłam się niemrawo.
Dopiero po chwili mnie puścił, niepewnie odwzajemniając mój gest. Zarzuciłam torbę na ramię i odwróciłam się. Przymknęłam powieki. Nie mogłam pozbyć się widoku Rosie, która przypominała chodzącą śmierć... Pokręciłam głową i zacisnęłam palce na pasku od torebki. Starałam się nie patrzeć za siebie – to mogło tylko pogorszyć sytuację. Otworzyłam drzwi. Zatrzymałam się na chwilę. Wzięłam kilka głębokich oddechów, żeby nieco się uspokoić. Już nie było odwrotu. Wyszłam, zamykając za sobą drzwi.
Swoje poszukiwania postanowiłam zacząć od jego penthouse'a. Nie pracował, więc raczej nie zjawił się w Harding. Nie zamierzałam szukać go po całym Nowym Jorku. Wolałam już zostawić wiadomość dla jego portiera.
Zeszłam schodkami na stację metra. Ostatnio wydawałam za dużo pieniędzy na taksówki, a chciałam oszczędzić trochę na nieco większe mieszkanie. Kawalerka była dobra na chwilę, ale gdy urodzi się dziecko, to mogłoby być ciężko z miejscem. Poczekałam kilkanaście minut, po czym wsiadłam w pociąg linii C. Ze względu na dosyć wczesną godzinę, nie było wolnych miejsc siedzących. Westchnęłam krótko. Dotychczas raczej wstydziłam się prosić, żeby ktoś takowe dla mnie zwolnił, ponieważ moja ciąża nie była jeszcze dobrze widoczna. Jednak tym razem miałam do przejechania dwadzieścia przystanków i w dodatku zaczynało się robić nieco duszno. Wypatrzyłam w tłumie ludzi kobietę około czterdziestki. Typową bizneswoman, która łączyła pracę z macierzyństwem. Ostrożnie podeszłam bliżej. Układałam w głowie plan wypowiedzi, jednak nic nie wydawało mi się na tyle dobre, żeby to powiedzieć.
– Przepraszam – mruknęłam. Zdawała się nie usłyszeć. Dalej czytała książkę, trzymając w rękach rodzinną fotografię, która pewnie służyła za zakładkę. – Przepraszam, że przeszkadzam – spróbowałam ponownie. Kobieta podniosła wzrok znad lektury i spojrzała na mnie. Wyglądała na sympatyczną.
– Słucham?
Z trudem przełknęłam ślinę. Niby to normalna sytuacja, nie było się czego wstydzić. Aczkolwiek chyba troszeczkę się zestresowałam.
– Trochę mi głupio, ale... Jestem w ciąży i...
Nie dała mi skończyć. Włożyła książkę do torebki i wstała. Pokazała dłonią, żebym zajęła jej miejsce. Uśmiechnęłam się niemrawo i usiadłam na fotelu.
– Dziękuję bardzo. – Popatrzyłam na nią. Uśmiechała się pogodnie i spoglądała na mnie z troską.
– Znam to – westchnęła, na chwilę uciekając się do wspomnień. – Proszę się nie krępować na przyszłość. Widać już, że to pierwszy trymestr.
Uśmiechnęłam się nieśmiało. Czułam, że niewielki rumieniec zagościł na mojej twarzy. Cieszyłam się, że coś już było widać. Nie chciałam dłużej ukrywać ciąży. Nie wstydziłam się tego, a wręcz byłam dumna, że zostanę matką.
Kobieta była nad wyraz sympatyczna i rozmowna. Opowiedziała mi o swojej pierwszej ciąży (była matką trójki wspaniałych chłopców), dając parę rad. Poświęcała im sporo czasu, jednocześnie pracują w firmie, która miała swoją siedzibę w World Trade Center. Mimo to nadal znajdywała parę chwil tylko dla siebie. Zazdrościłam jej, jednocześnie obiecując sobie, że kiedyś też się tak zorganizuję.
Moja towarzyszka wysiadła kilka stacji wcześniej niż ja. Dobrze, że nadal trzymałam w torebce walkmana. Włożyłam słuchawki do uszu i włączyłam muzykę. Zdążyłam już zapomnieć, że wewnątrz urządzenia znajdowała się kaseta z debiutanckim albumem Gunsów. Uśmiechnęłam się, uciekając wspomnieniami do przyjemnych aspektów tamtego okresu.
Wysiadłam na przystanku znajdującym się niedaleko Muzeum Historii Naturalnej. Podeszłam bliżej, aby rzucić okiem na ten budynek. Żałowałam, że jeszcze nie wyposażyłam się w polaroida albo aparat z kliszą. Mimo iż do tej pory nie odwiedziłam tego muzeum – nie do końca moje klimaty – to podziwiałam architekturę tego budynku. To właśnie Nicole i spacer po najpiękniejszych miejscach Nowego Jorku, który mi zafundowała, uwrażliwiły mnie na ten rodzaj sztuki.
Postanowiłam skorzystać z przepięknej, wiosennej pogody i przespacerować się. Przez ostatni tydzień praktycznie nie wychodziłam z mieszkania. Jedyną porcję świeżego powietrza, jaką sobie dostarczałam, to podczas „wyprawy" do osiedlowego marketu, co wtedy było dla mnie ogromnym przedsięwzięciem.
Drzewa w Central Parku dawały przyjemny cień. Ich zapach kojarzył mi się z domem babci, gdzie spędzaliśmy prawie każde wakacje, dopóki nie umarła. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie. To były czasy. Zatrzymałam się chwilę nad Turtle Pond. Odetchnęłam pełną piersią. Przejrzysta woda, w której odbijały się otaczające staw zazielenione drzewa. Tylko w oddali można było dostrzec szczyty wieżowców. Przez chwilę mogłam zapomnieć, że znajdowałam się w centrum Nowego Jorku. Gdyby nie fakt, iż zamierzałam pilnie porozmawiać z Juanem, to zostałabym tu jeszcze chwilę.
Zatrzymałam się przed sławnymi schodami Metropolian Museum of Arts, znowu żałując, że nie mam przy sobie aparatu. Westchnęłam krótko. Nawet nie wiedziałam, czy w pobliżu znajdował się sklep, gdzie mogłabym kupić takowy. Musiałam w niedalekiej przyszłości wybrać się na takie porządne zwiedzanie miasta. Ze zdjęciami, pamiątkami i zakupami na Piątej Alei. Tylko na to ostatnie chyba musiałabym obrabować bank.
Lawirowałam pomiędzy sięgającymi chmur kamiennymi i szklanymi budynkami, mijając kolejne ulice. Nawet nie próbowałam układać w głowie planu wypowiedzi. Zamierzałam improwizować. Pozwolić raz i porządnie wyrzucić z siebie to wszystko, co doprowadziło mnie do tego stanu. Pewnie dlatego teraz na spokojnie mogłam zachwycać się miejskim zgiełkiem. Kupiłam w ulicznej ciężarówce bajgla i kawę z dużą ilością mleka. Przez chwilę poczułam się jak ci wszyscy ważni biznesmeni, których podziwiałam w filmach. Dlatego tak bardzo lubiłam pracować w Harding – pozwalało mi to na zasmakowanie życia, o którym zawsze marzyłam.
Hall budynku, w którym mieszkał Juan, po raz kolejny mnie zachwycił. Marzyłam, żeby mieć takie obrazy w swoim mieszkaniu. O ile kiedyś takowego się dorobię. Odgarnęłam opadające kosmyki i podeszłam bliżej lady, za którą siedział ten sam portier co ostatnio. Uśmiechnęłam się niepewnie, zaciskając palce na pasku od torebki. Chyba dopiero teraz zaczynałam się denerwować.
– Dzień dobry – przywitałam się. Przeniósł na mnie wzrok. Miałam wrażenie, że nieznacznie uniósł kącik ust. – Chciałabym...
– Dzień dobry, proszę poczekać na górze – przerwał mi. Pokiwałam głową. Spodziewał się, że przyjdę. W końcu miałam mu podać odpowiedź. – Powiadomię pana Martineza, że pani przyszła.
Uśmiechnął się i wskazał dłonią windę. Niepewnie odwzajemniłam jego gest. Odwróciłam się na pięcie i podążyłam we wskazanym kierunku. Wzięłam głębokich oddech. Nie spodziewałam się, że będę musiała poczekać na niego w JEGO mieszkaniu. SAMA. Czy przerażało mnie to? Nie, raczej czułam się z tym niekomfortowo.
Wysiadłam na ostatnim piętrze. W powietrzu unosił się zapach płynu do mycia podłóg, z czego wywnioskowałam, że dopiero niedawno wyszła stąd ekipa sprzątająca. Pokiwałam głową. Fajna sprawa. Zrobiłam kilka kroków naprzód, wchodząc w głąb ogromnego salonu, połączonego z kuchnią. Kiedy ostatnio tutaj byłam, to wydawało się mniejsze. Jednak przeszkolone pomieszczenie i promienie słoneczne robiły swoje.
Westchnęłam ciężko. Bałam się dotknąć czegokolwiek, żeby nic nie uszkodzić. Jednak nie zamierzałam stać. Nie wiedziałam przecież, ile przyjdzie mi na niego czekać. Odłożyłam torebkę na podłogę i usiadłam na czerwonej kanapie. Nie była skórzana, jak ktoś mógł przypuszczać. Wierciłam się przez chwilę, ale bardziej z nerwów. Sofa należała do tych bardzo wygodnych.
Przygryzłam wargę i zaczęłam śpiewać w myślach niemal każdą piosenkę, której kojarzyłam tekst. Wygładziłam dłońmi materiał na udach, mimo iż miałam na sobie dżinsy, a nie sukienkę czy spódnicę. Nie wiedziałam, czy bardziej się stresowałam, czy nudziłam.
Wstałam i podeszłam do regału z książkami. Prześledziłam wzrokiem napisy na opasłych tomiszczach – głównie takie lubiłam czytać. W końcu sięgnęłam po Wichrowe Wzgórza. Dawno nie miałam jej w rękach, a odkąd pierwszy raz poznałam tę historię, darzyłam jej bohaterów sympatią. Usiadłam z powrotem na kanapie i pozwoliłam, aby pochłonęła mnie lektura.
Przerwał mi dzwonek windy. Odłożyłam powieść na bok i poprawiłam pozycję. Siedziałam, jak na szpilkach, czekając, aż wejdzie w głąb pomieszczenia i zacznie rozmowę. Nie chciałam tak od razu przechodzić do rzeczy.
– Widzę, że się rozgościłaś – zauważył. Minął mnie i podszedł do barku, gdzie nalał sobie szkockiej. Usiadł na fotelu, który znajdował się w bezpiecznej odległości. – Wybacz, że musiałaś czekać, ale byłem na brunchu ze starymi przyjaciółmi.
Upił łyk trunku. Z trudem przełknęłam ślinę. Nie wiedziałam, kim byli ci ludzie. Ale samo stwierdzenie starzy przyjaciele wzbudzało we mnie poczucie strachu. Znałam Juana nie od dziś. On po prostu lubił się obracać wokół ludzi, którzy mieli pieniądze i coś znaczyli.
– Chcesz może wody? – spytał, wyciągając szklankę w moja stronę. Podziękowałam. – Mam nadzieję, że przyszłaś z odpowiedzią na moją propozycję. Strasznie nie lubię czekać.
Pokręciłam głową, uśmiechając się gorzko. Nawet się nad nią nie zastanawiałam. Nie potrafiłam wyobrazić sobie tej sytuacji. Jakby to wszystko wyglądałoby po ślubie? Wyjechałby od razu, czy przez jakiś czas miałabym udawać kochającą żonę? Zrobiło mi się niedobrze na samą myśl. Nie zamierzałam aż tak się poświęcać. Zresztą nie potrafiłabym okazywać „miłości" mężczyźnie, do którego czułam obrzydzenie i pogardę.
– Tak bardzo nie lubisz czekać, że pozbyłeś się swojego wroga? – prychnęłam. Nie mogłam uwierzyć, że potrafił zachowywać spokój.
Zaśmiał się ironicznie, dopijając whisky. Pokręciłam głową. Chyba do tej pory miałam mylne opinie na jego temat. Nie liczył się z nikim i niczym. Zależało mu wyłącznie na swoich korzyściach.
– Nie ja tylko Siwy – zaakcentował. – Po prostu nie odwiodłem go od tego pomysłu. Szczerze mówiąc, myślałem, że chce go tylko postraszyć. Biedny Johnson, nie zasłużył na takie coś.
Pokręciłam głową, czując coraz większe obrzydzenie. Jak mógł tak mówić o mężczyźnie, który tyle dla niego zrobił? Przygryzłam wargę. Co jeśli ze mną postąpi podobnie? Przecież byłam tylko pionkiem w jego grze. Gdy przestanę być mu potrzebna, to też zleci komuś, żeby z zimną krwią zamordował mnie w moim własnym mieszkaniu?
– Nie chcę... – zaczęłam z trudem, ale mi przerwał.
Nachylił się i złapał moją dłoń. Miałam ochotę ją zabrać, ale nie mogłam. Czułam się, jakbym była sparaliżowana. Nie chciałam mu się przeciwstawić. Nie teraz. Nie po tym, co mi powiedział.
– Nie mógłbym cię skrzywdzić, mi amor – wyznał. Jego wnikliwe spojrzenie wypalało mi dziurę od środka. Najchętniej uciekłabym stąd. – Jako dżentelmen, brzydzę się przemocą wobec kobiet.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy puścił moją dłoń. Jego słowa też nieco mnie uspokoiły. Nie chciałam, żeby pozwalał sobie na zbyt dużo.
– Ale wiedz, że moja cierpliwość się kończy – oznajmił bardziej szorstko. Wstał i podszedł do barku po więcej alkoholu. – Masz jeszcze kilka dni. W przeciwnym razie chętnie poproszę mojego przyjaciela, żeby zrobił kilka kopii naszych zdjęć z Guadalajary. – Wzdrygnęłam się na samą myśl, gdzie mógłby je wysłać. – Przecież tak ładnie na nich wyszłaś.
– Najpóźniej jutro dostaniesz swoją odpowiedź – mruknęłam, zabierając swoje rzeczy.
Nic nie odpowiedział. Wstałam i odwróciłam się na pięcie. Nie chciałam już dłużej na niego patrzeć. Zacisnęłam usta w wąską linię. Dopiero teraz zaczęliśmy grać o poważne stawki. Jednak nie zamierzałam się wycofać. Dominował nade mną, ale to nie ja miałam przegrać. Nie mogłam na to pozwolić.
Zatrzymałam pod budynkiem przejeżdżającą taksówkę. Chwilowo zapomniałam, że miałam oszczędzać. Musiałam jak najszybciej dostać się w jedno miejsce. Chyba wreszcie byłam na to gotowa.
Przekupienie recepcjonisty, żeby podał mi numer jego pokoju, wcale nie było takie trudne. Przydało się parę sztuczek, których nauczyłam się podczas pracy dla Eddiego. Pojechałam windą na odpowiednie piętro. Zanim podeszłam pod jego drzwi, ułożyłam chyba z dziesięć różnych scenariuszy. Bałam się. Próbowałam się na to przygotować, ale tak naprawdę to było niewykonalne. Jednak musiałam spróbować. To mogła być moja ostatnia szansa, a ja chciałam walczyć.
Dlatego z kołaczącym sercem i płytkim oddechem zapukałam do drzwi. Odpowiedziała mi głucha cisza. Dopiero później usłyszałam kroki, przez co zaszumiało mi w głowie. Przełknęłam ślinę, czując, jak rośnie mi gula w gardle. Przez chwilę nawet myślałam, że zwymiotuję. Na szczęście tak się nie stało.
Otworzył mi, wychylając się nieznacznie. Zamarłam, widząc cienie pod jego oczami i nieco zapadnięte policzki. Jednak chłód, który od niego bił, szybko sprowadził mnie na ziemię. Odchrząknęłam. Ledwo wydobyłam z siebie kilka dźwięków, które ułożyły się w słowa:
– Jack, jestem gotowa powiedzieć ci prawdę.
○○○
Wczorajsza rozmowa z Jackiem była najtrudniejszą rzeczą, jaką zrobiłam w życiu. Mimo iż moje serce krwawiło, poczułam się nieco lżejsza. Pozbyłam się znacznego balastu. W końcu mogłam budować związek oparty na prawdzie. Gdyby tylko Jack kiedyś tego zechciał...
Wieczór spędziłam standardowo – maraton filmów i opakowanie Ben & Jerry's. Jednak dzisiaj postanowiłam to zmienić. Przecież nie mogłam całe życie użalać się nad sobą, chociaż na nic innego nie miałam siły. Musiałam wrócić do pracy, która motywowała mnie do walki. Dlatego wstałam rano dosyć wcześnie. Wzięłam prysznic, zjadłam porządne śniadanie, wyprasowałam elegancką sukienkę. Nawet zadbałam o włosy i makijaż.
Podróż metrem minęła mi nawet przyjemniej niż poprzedniego dnia. Znowu spotkałam tę samą kobietę, która tym razem prawie mnie nie poznała. Wprowadziłam przydatne i pozytywne zmiany – tak to podsumowała. Rozmawiałyśmy także o pracy i dzieciach. Polubiłam ją i miałam wrażenie, że ona mnie też. Nawet zaprosiłam ją na premierę nowej kolekcji Harding.
Kupiłam kawę z mlekiem w przydrożnej ciężarówce i weszłam do środka budynku. Uśmiechnęłam się na widok Owena, który chyba nie dowierzał swoim oczom.
– Myślałem, że...
– Nie poddaję się tak łatwo – przerwałam mu, okazując swoją przepustkę.
Pozostałych pracowników też zaskoczyła moja obecność. Carmen opowiedział mi, że ktoś już wypaplał o mojej ciąży i wszyscy myśleli, że poszłam na zwolnienie. Nic z tych rzeczy. Zamierzałam pracować, dopóki dzieciątko i zdrowie mi na to pozwalały.
Nawet Barbara nie spodziewała się, że tak szybko mnie zobaczy. Odebrałam od niej niewielką kupkę dokumentów. Zdziwiłam się, bo zazwyczaj jednego dnia było ich dwa razy więcej.
– Panna Jennings zajęła się resztą – oświadczyła z dumą. Uśmiechnęłam się szeroko. Cieszyłam się, że mogłam liczyć na Carmen i w tej sprawie nie pomyliłam się co do niej. – Jednak miło cię widzieć.
– Też się cieszę, że wróciłam. – Wzruszyłam ramionami. Chyba pierwszy raz od dawna zapowiadało się, że ten dzień będzie udany. – Carmen jest u siebie? Chciałabym jej podziękować.
Pokręciła głową, informując mnie, że dziewczyna miała spotkanie z modelkami. Powiedziałam, żeby umówiła nas na lunch, który na szczęście jeszcze był wolny. Uśmiechnęłam się w podzięce i zniknęłam w swoim biurze.
Od razu zabrałam się do pracy i segregowania dokumentów. Carmen wszystko uzupełniła i podpisała, jednak nie zamierzała tego porządkować. Dobrze wiedziała, że lubiłam takie rzeczy organizować sama. Tylko od czasu do czasu zerkałam na teczkę, którą dostałam wraz z dzisiejszymi dokumentami. Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie tego, co znajdowało się w środku.
Po niecałej godzinie przerwał mi telefon od Barbary. Podobno ktoś od kilku dni próbował mnie złapać. Zmarszczyłam czoło. Nie miałam pojęcia, kim mógł być. Mimo to postanowiłam się z nim spotkać.
– Nareszcie! – zawołał. – Ile można na ciebie czekać?
Podniosłam wzrok znad dokumentów. Do pomieszczenia wszedł pijany, i pewnie też naćpany, Steven. Chwiejnym krokiem podszedł bliżej i usiadł na fotelu, który stał po drugiej stronie biurka. Pokiwał głową, z trudem próbując nie zasnąć. Nie mogłam na to patrzeć. Nie rozumiałam, jakim cudem pozwolili, żeby tak się stoczył. W szczególności po tym, co stało się z Lenką.
– Steven, jesteś pijany – zauważyłam, na co machnął ręką. Dobrze, że przynajmniej nie pachniał jak typowy menel.
– Świętowałem moją wolność – wybełkotał.
Wróciłam do pracy. Nie chciałam tracić zbyt dużo czasu na zbędne rozmowy. Zwłaszcza, że Gunsi już nie byli moim problemem.
– Konkretniej – poprosiłam, podkreślając linijki różowym zakreślaczem.
– Oficjalnie rozwiodłem się z Lily. Znów jestem wolny.
Westchnęłam krótko. Żal mi go było. Wiedziałam, ile wycierpiał przez tę dziewczynę i jak bardzo ją kochał. Ale może tak było lepiej? Przecież ona nic do niego nie czuła. Ten związek i tak nie miał przyszłości.
– Przykro mi. – Zrobiłam sobie przerwę od pracy. Popatrzyłam na niego z trudem, marszcząc czoło. Widok Stevena w takim stanie łamał mi serce. Jednak obiecałam sobie, że nie będę się wtrącać w sprawy zespołu. – Jeśli mogłabym coś dla ciebie zrobić...
– Pogadaj z nimi – przerwał mi. Moje słowa zdawały się nieco go ożywić. Albo to co wziął zaczęło działać. – Chcą mnie wysłać na odwyk albo wyrzucić. Przekonaj Axla...
Pokręciłam głową. Nie zamierzałam tego robić. Nie miałam już prawa. W dodatku najpierw musiałam się uporać z własnymi problemami.
– Nie mogę – przyznałam. – Przepraszam, ale nie chcę się mieszać w sprawy zespołu. Jeśli mogę w jakiś inny sposób...
– Vicky, proszę. Przecież zawsze...
– Przykro mi, Steven. To już nie jest mój świat. Ale nadal chcę być twoją przyjaciółką. – Złapałam go za rękę. Spojrzała na mnie, nie wiedząc, co się dzieje. – Mogę cię umówić z którą z moich koleżanek albo pomóc z odstawieniem alkoholu, czy co tam bierzesz. Ale nie będę wtrącała się w sprawy zespołu.
Patrzył na mnie jeszcze przez chwilę, po czym gwałtownie zabrał dłoń i odsunął się. Na jego twarzy zagościło niezadowolenie. Zacisnęłam usta, z trudem przełykając ślinę. Nie sądziłam, że będę go widziała dzisiaj w takim stanie. Chciałam cofnąć czas i nie pojawiać się w pracy. Po raz kolejny czułam się cholernie bezsilna.
– Nie jestem ćpunem! – wykrzyczał. Gwałtownie wstał i zaczął chodzić po pomieszczeniu. Mamrotał coś pod nosem. – Przepraszam – dodał po chwili. Stanął naprzeciwko mnie. Złożył ręce i zamknął na chwilę oczy. – Trochę mnie poniosło. No nic, poproszę kogoś innego.
Pokiwałam głową, chowając dłoń pod stół i mocno ją zaciskając. Nienawidziłam siebie za to, że nie mogłam mu pomóc. Aczkolwiek tłumaczyłam się, że prosił o zbyt dużo.
Już prawie wyszedł, jednak zatrzymał się tuż przed drzwiami. Odwrócił się w moją stronę. Uniósł palec wskazujący.
– Powiem ci jedno – zaczął z goryczą w głosie. – Miłość jest przereklamowana. Podejrzewam, że gdybym jej nie kochał, to nadal bylibyśmy małżeństwem. To był dobry układ. Pamiętaj, Vicky. Kiedyś przestaniesz coś czuć, a on nie. Dlatego lepiej wybierać bardziej opłacalne spółki.
Wycofał się i wyszedł. Przygryzłam wargę. Wiedziałam, że chodziło mu o starego, dobrego Daniel'sa. Jednak nie potrafiłam ot tak zapomnieć jego słów. Chodziły mi po głowie i zmuszały do myślenia. Rzuciłam okiem na teczkę. Zegar tykał, a czas mijał. Może rzeczywiście Steven miał rację, chociaż wcale o tym nie wiedział?
Po lunchu z Carmen wybrałam się na dwa spotkania, podczas których towarzyszyła mi Caroline. Przeprosiłam ją za całą akcję z Harding. Nie chowała urazy. Wręcz była mi wdzięczna za powrót Jennings, dzięki czemu nie musiała wyrabiać podwójnej normy. Później jeszcze spędziłam kilka godzin na robocie papierkowej. Ciągle dręczyła mnie ta teczka. Nie potrafiłam obojętnie obok niej przejść. W dodatku słowa Stevena... Przez to nie potrafiłam skupić się na pracy.
Pakując się, zdecydowałam włożyć teczkę do torebki. Nie mogłam się dłużej zastanawiać. Podjęłam decyzję, która miała zaważyć na całym moim życiu. Rozmowa z Jackiem, Stevenem, zabójstwo Eddiego... To wszystko tylko mnie w niej utwierdziło.
Wsiadłam do taksówki. Nerwowo stukałam palcami o szybę, co poniekąd denerwowało kierowcę. Jednak nie odezwał się ani słowem, więc nie przestałam. Wkurzałam się na korki. Siedziałam jak na szpilkach, niecierpliwiąc się. Na Upper East Side dotarliśmy po ponad dwudziestu minutach. Nie dałam mu za to napiwku. Może i takie opóźnienie nie było jego winą, ale i tak.
Weszłam do środka budynku. Nawet nie spojrzałam w stronę portiera. Tym razem graliśmy według moich zasad. Wsiadłam do windy i wyjechałam na samą górę. W międzyczasie wyjęłam z torebki teczkę. Zamierzałam załatwić to szybko i bezboleśnie.
Po pomieszczeniu rozniósł się stukot moich obcasów. Panująca ciemność, którą rozpraszało jedynie światło małej lampki i blask ognia z kominka, potęgowała nastrój. Mimo to starałam się zachować pewność siebie. Nie mogłam w takiej sytuacji okazać słabości. Siedział na kanapie – tyłem do mnie. Nawet nie próbował się odwrócić. Jednak podejrzewał, że to ja, ponieważ zgasił papierosa.
Stanęłam przed nim i z impetem rzuciłam teczkę na stolik kawowy. Zerknął na nią, a następnie spojrzał na mnie. Upił łyk szkockiej. Spokój na jego twarzy niemalże wytrącał mnie z równowagi.
– Co to? – spytał obojętnie. Wiedział, ale chciał, żebym to powiedziała.
Uśmiechnęłam się ironicznie, podając mu długopis. Wygrał. Gra się skończyła.
– Intercyza. Podpisz ją – rozkazałam.
Uśmiechnął się triumfalnie, po czym złożył zamaszysty podpis.
Kończymy wczorajszy maraton! Tradycyjnie poczekam, aż przeczytacie ten rozdział, zanim wstawię następny 😉
Zapraszam do oddania głosu w ankiecie 😉
PYTANIE KONKURSOWE:
Dlaczego Steven zdecydował się na ślub z Lily (nie chodzi tu o uczucia)?
3 do końca
Za każdym razem, kiedy przyjdzie mi odliczać, to tak trochę smutno, że koniec się zbliża 😥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top