47. I've made a few mistakes, but I'm not the only one
Guns N' Roses - Dust N' Bones
VICTORIA
– Halo? – powtórzyła. Powoli traciła cierpliwość.
Z trudem przełknęłam ślinę. Czułam, jak moje serce bije coraz mocnej, jakby zaraz miało wyskoczyć. Przyłożyłam dłoń do czoła. Nie spodziewałam się, że Barbara zrobi mi taką niespodziankę. Sądziłam, że podała swój numer!
Dobrze to przemyślała. Gdybym od początku wiedziała, że dodzwonię się do Carmen, zrezygnowałabym z tego zamiaru.
– To naprawdę nie jest śmieszne – oburzyła się.
Westchnęłam krótko. Mimo tego, co między nami zaszło, nie chciałam, żeby się rozłączyła. Potrzebowałam wsparcia przyjaciółki. Nawet takiej, która nieświadomie zachowała się bardzo podle.
– Carmen – wydusiłam z siebie, zakręcając kabel na palcu wskazującym. – Przepraszam... ja...
Przymknęłam powieki, uśmiechając się boleśnie. Nie potrafiłam sklecić jednego zdania. Jakbym nagle straciła umiejętność skutecznej komunikacji. Jej głos... Przywoływał zbyt nieprzyjemne wspomnienia. Mimo to musiałam się wziąć w garść. W końcu Barbara nie bez powodu podała mi jej numer, nie?
– Vicky? – Troska w jej głosie doprowadzała mnie do skraju załamania. – Co się stało?
Pokręciłam głową. Nie potrafiłam jej odpowiedzieć. Nie dlatego, że nie wiedziałam. Czułam, jak coś odebrało mi mowę. Ta sama siła powoli paraliżowała moje ciało. Nienawidziłam tego stanu, jednak nie umiałam sobie z nim radzić. Nie wiedziałam nawet czy to reakcja na głos Carmen i wspomnienia z nią związane, czy nawrót choroby.
– Potrzebujesz pomocy? – dopytała. Pokiwałam głową, chociaż wiedziałam, że nie mogła tego zobaczyć. Kurczowo zacisnęłam palce na słuchawce. – Wschodnia Siedemdziesiąta Czwarta, czterdzieści trzy – tu mieszkam. Po prostu przyjdź.
Wschodnia Siedemdziesiąta Czwarta, czterdzieści trzy – powtórzyłam w myślach.
Ostrożnie odłożyłam słuchawkę na widełki, rozłączając się. Podziękowałam portierowi, uśmiechając się niepewnie. Upewnił się, czy na pewno wszystko w porządku. Najwidoczniej moje zachowanie nie uszło uwadze nie tylko Carmen. Założyłam kosmyk za ucho i pokiwałam głową, oddalając się powoli.
Po prostu przyjdź. Jej słowa jeszcze przez chwilę wybrzmiewały w moich uszach. Nie wiedziałam, czy byłam gotowa na konfrontację. Rany wciąż się nie wygoiły, a blizny pozostawały świeże. Jednak potrzebowałam tego. Wsparcia, dobrego słowa przyjaciółki. Mogłam na nią liczyć – czułam to.
Podeszłam bliżej przeszklonych drzwi, w których mogłam zobaczyć zarysy swojej postaci. Związałam włosy w kucyka. Ściągnęłam nieco za długie i niewygodne kolczyki i spakowałam je do torebki. Z trudem przełknęłam ślinę, przyciągając bliżej brzegi płaszcza.
Mimo iż Carmen mieszkała zaledwie trzy przecznice od penthouse'a Juana, to zdecydowałam pokonać tę drogę w taksówce. Zamknięta w niewielkim, żółtym pojeździe czułam się o wiele bezpieczniej i pewniej. Niby nie miałam się czego bać. Upper East Side to nie Bronx. Jednak nawet to nie potrafiło zapewnić mi spokoju ducha. Nerwowo bawiłam się palcami, bacznie obserwując każdy ruch kierowcy. Niecierpliwiłam się. Przejazd nie zajął zbyt dużo czasu, jednak w moim odczuciu – dłużył się.
Wysiadłam przed odpowiednim budynkiem. Carmen mieszkała na niewielkiej, raczej spokojnej ulicy. Rozejrzałam się dookoła. Dokładnie w podobnym miejscu chciałam kiedyś mieszkać. Zapłaciłam kierowcy.
Wzięłam kilka głębokich oddechów. Powoli udawało mi się ustabilizować się. Odzyskiwałam pewność siebie, chociaż nadal niewiele jej miałam. Ostrożnie pokonałam kilka schodów. Zatrzymałam się pod drzwiami. Zacisnęłam palce na torebce, nieznacznie przygryzając wargę. Teraz nie było odwrotu. Musiałam tam wejść. Wiedziałam, że tylko ona może mnie zrozumieć.
Drżącą ręką przycisnęłam przycisk znajdujący się przy jej nazwisku. Usłyszałam charakterystyczny dźwięk. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Teraz to już w ogóle nie było odwrotu. Powoli wypuściłam powietrze. Ruszyłam w stronę schodów. Z moich obliczeń wynikało, że mieszkała na pierwszym piętrze. Z każdym stopniem czułam, jak moje serce zaczyna coraz bardziej galopować.
Przed drzwiami prowadzącymi do jej mieszkania nabrałam wątpliwości. Pokręciłam głową. Przyjazd tutaj był pomyłką. Nie powinnam tego robić. Przecież do tej pory nawet nie potrafiłam na nią patrzeć. Nie byłam gotowa, jednak paraliżujący lęk, którego doświadczyłam w tamtym apartamentowców, górował nad wszystkim. Nie chciałam w takiej chwili być sama.
Zapukałam niepewnie lekką dłonią. Przygryzłam wargę. Nie, to zdecydowanie była zła decyzja. Odwróciłam się już, żeby zejść i po prostu uciec. Tak, byłam tchórzem. Jednak nie zdążyłam. Carmen najwidoczniej tylko czekała, aż przyjdę.
– Vicky! – Usłyszałam, kiedy już prawie byłam na drugim stopniu. Zatrzymałam się, zaciskając dłonie w pięści. – Nie uciekaj, proszę. Wiem, że to dla ciebie trudne, ale porozmawiajmy. Potrzebujesz tego.
Zamknęłam oczy, zaciskając powieki. Nie chciałam się rozpłakać, ale czułam się tak cholernie bezsilna. Miałam ochotę zasnąć i już się nie obudzić.
Wzięłam kilka głębokich oddechów. Rozluźniłam dłonie. Dopiero teraz poczułam, że boleśnie wbijałam w nie paznokcie. Odwróciłam się w stronę brunetki. Nadal tam stała. Zaciskała palce na drewnianym skrzydle i bacznie obserwowała moje poczynania. Uśmiechnęła się nieznacznie. Zapewne w ten sposób próbowała zachęcić mnie do wejścia do jej mieszkania.
Ostrożnie pokonałam dystans, jaki nas dzielił i przekroczyłam próg jej mieszkania. Zamknęłam drzwi. Definitywnie już nie było odwrotu.
Ściągnęłam buty i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było przytulnie i dosyć nowocześnie. Na ścianach wisiały obrazy Warhola. Wystrój idealnie komponował się z osobowością Jennings i jej poczuciem stylu. Zawiesiłam płaszcz na wieszaku. Weszłam do salonu, który do tej pory podziwiałam jedynie z oddali. Kominek, który dawał przyjemne ciepło, wprowadzał w nastrój. Przejechałam palcem po skórzanej kanapie. Nieznacznie uniosłam kąciki ust. Czułam się jak w metaforycznym domu.
– Tutaj masz świeże, wygodne ubrania – wyjaśniła, podając mi je. – Te drzwi – wskazała palcem – to łazienka. Podejrzewam, że chcesz się odświeżyć.
Pokiwałam głową i uśmiechnęłam się nieznacznie. Podałam jej torebkę, którą odłożyła na bok. Przycisnęłam ubrania bliżej klatki piersiowej. Miała rację – chciałam jak najszybciej zmyć z siebie wspomnienia związane z dzisiejszym wieczorem.
– Dziękuję – wyszeptałam, na co skinęła głową.
Odwróciłam się na pięcie i poszłam w kierunku łazienki.
Gorąca woda była tym, czego potrzebowałam. Odchyliłam głowę, pozwalając, aby strumień swobodnie spływał po moim ciele, a ciepło je otulało. Czułam, jak rozluźniają się wszystkie mięśnie w moim ciele. Kochałam to uczucie – zmywania brudów z danego dnia. I nie tylko tych fizycznych.
Przez chwilę mogłam się wyciszyć. Zapomnieć o Juanie i jego słowach. Odświeżyć umysł... Jednak wiedziałam, że to było tylko chwilowe. Za moment znowu musiałam zmierzyć się z demonami przeszłości. Odczuwałam potrzebę zwierzenia się komuś, a Carmen idealnie się do tego nadawała.
Ubrałam dresy i luźny T-shirt, które mi dała. Zaciągnęłam się zapachem kwiatowego płynu, którego używała do płukania. Przez chwilę naprawdę poczułam, jakbym znajdowała się w ukochanym, bezpiecznym domu na wsi. Odcisnęłam włosy w ręcznik i rozwiesiłam go na kaloryferze. Wzięłam głęboki oddech i wytarłam zaparowane lustro. Zobaczyłam w nim postać, która tylko troszkę wyglądała lepiej niż trzy lata temu. Uśmiechnęłam się gorzko. Nie tak to miało się skończyć.
Rozchyliłam nieznacznie usta, zauważywszy w tle znajomą męską postać. Przełknęłam ślinę, czując, jak w gardle rośnie mi gula. James? Pokręciłam głową. Niemożliwe. Przymknęłam na chwilę oczy. Kiedy je otworzyłam, już go nie było. Odetchnęłam z ulga. To tylko mój zmęczony mózg płatał mi figle. Uspokajałam się tym. Bałam się przyznać przed samą sobą, że znowu źle się czułam. Wracało to, z czym mierzyłam się w osiemdziesiątym szóstym.
Opuściłam pomieszczenie, starając się zachować spokój. Z trudem powstrzymywałam się od wyłamywania palców. Nie chciałam jeszcze bardziej pogarszać sytuacji. Miałyśmy porozmawiać o pomyśle Juana, a nie moim pogarszającym się stanie. Tym planowałam zająć się jutro. Może pojutrze.
Weszłam do salonu, jednak nie potrafiłam już zrobić kolejnego kroku. Z jednej strony chciałam się wycofać. Uciec i z powrotem wrócić do punktu wyjścia. Z drugiej, chyba wreszcie przyszedł czas na konfrontację. Chociaż na to tym bardziej nie byłam gotowa.
W końcu mogłam się spodziewać, że z nią mieszka. Tylko dlaczego tego nie przewidziałam?
– Mogę wyjść, jeśli chcesz – zadeklarował. Oboje wyglądali na nieco wystraszonych. Chyba nie spodziewali się, że tak szybko wyjdę. – Przenocuję u Axla albo...
– Nie, Izzy – przerwałam mu z trudem. Mimo iż kochałam Jacka, a Stradlin już nic dla mnie nie znaczył, to wciąż nie pozostawałam obojętna. W głowie miałam naszą rozmowę, słowa Carmen. To, jak bardzo mnie zranił. Zdradę, której nie potrafiłam wybaczyć. – Zostań. To ja jestem gościem. Ty tutaj mieszkasz – dokończyłam obojętnie. Powtarzałam sobie w myślach, że tak trzeba.
Wiedziałam, że to już ten czas. Chociaż nie byłam gotowa, musiałam przestać chować głowę w piasek. Do tej pory zbyt często uciekałam. I co z tego miałam? Rozpadające się na kawałki życie, a klej zdawał się być poza moim zasięgiem.
Pokiwał głową, na co spróbowałam się uśmiechnąć, ale prawie nic z tego nie wyszło. Obiecał, że nie będzie nam przeszkadzał, po czym zniknął za jednymi z drzwi – obstawiałam, iż prowadziły do ich sypialni, ponieważ dopiero teraz zauważyłam stojące obok regału z książkami gitary. Nie zatrzymywałam go. Nie chciałam, żeby był świadkiem naszej rozmowy. Do powrotu do statusu przyjaciela jeszcze wiele mu brakowało.
– Przepraszam – westchnęła Carmen, lekko marszcząc czoło. – Nie myślałam o waszym spotkaniu. Twój telefon sprawił, że zadziałałam instynktownie. Chciałam ci pomóc. Podać rękę tonącemu. – Zaśmiała się nerwowo. – Zamiast tego...
– Naprawdę bardzo ci dziękuję. – Nie pozwoliłam jej dokończyć, za co chyba była mi wdzięczna. – To co dla mnie robisz... Robicie – poprawiłam się. Z każdą minutą coraz swobodniej wypowiadałam się o nim, co trochę mnie cieszyło. – Nie możemy cofnąć czasu. Potrzebuję teraz twojego wsparcia i pomocy. Dlatego proponuję zawieszenie broni.
Uśmiechnęła się ze wzruszeniem. Podeszła bliżej i przytuliła mnie. Ułożyłam brodę na jej barku, wzdychając krótko. Przymknęłam powieki. Potrzebowałam tego. Bliskości zaufanej osoby. Świadomości, że mogę na niej polegać. To wszystko sprawiło, że odzyskałam niewielką, ale zawsze jakąś, część chęci do życia. Wiedziałam, że będzie dobrze. Musiało być.
Odsunęłam się od niej. Dopiero teraz odwzajemniłam jej gest, przecierając mokre policzki. Nawet nie wiedziałam, kiedy się popłakałam. Próbowałam ustabilizować oddech i nieco uspokoić emocje.
– Zrobię nam gorącą czekoladę – zadeklarowała, znikając za ścianą, gdzie, jak się domyślałam, znajdowała się kuchnia.
Uśmiechnęłam się, po czym dołączyłam do niej.
Gorąca czekolada, a następnie pizza były tym, czego potrzebowałam. Komfortowe jedzenie, które zawsze pomagało. Rozmowa z Carmen też nieco mnie uspokoiła. Jennings próbowała wczuć się w moją sytuację. Dopiero kiedy naświetliłam jej sprawę, zrozumiała pewne kwestie. Wyraziła swoją opinię, którą obiecałam rozważyć. Cieszyłam się, że mogłam komuś powiedzieć o całej sprawie z Juanem. Czułam, że pozbyłam się części ciężaru, który spoczywał na moich barkach.
Z mojej wizyty zrobiło się coś na wzór babskiego wieczoru. Oprócz priorytetowych spraw obgadałyśmy połowę liceum. Carmen opowiedziała mi o swoim pobycie w Europie i stażu w Chanel. Słuchałam ją z fascynacją, rozmarzając przy tym o własnym życiu. Co by było, gdybym wtedy pojechała do Nowego Jorku, a nie San Francisco?
Obejrzałyśmy Grease, które Jennings miała na kasecie. Jak się okazało, nie tylko ja znałam wszystkie teksty piosenek na pamięć. Obie momentami okropnie fałszowałyśmy – zwłaszcza na Hopelessly Devoted to You – jednak nie przejmowałyśmy się tym. Przyjemnie spędzałyśmy czas, zapominając o problemach, doczesnym życiu i nieporozumieniach.
Powiedziałam Carmen o mojej chorobie. Uznałam, że powinna wiedzieć. Zwłaszcza, kiedy tego dnia wracała i to w tej depresyjnej fazie. Jej towarzystwo, te wszystkie rzeczy, które zrobiłyśmy tego wieczoru poprawiły mi humor. Jednak wiedziałam, że to tylko chwilowe. Najwidoczniej Jennings też orientowała się, jak to wszystko wygląda. Uparła się, że powinnam spać z nią w sypialni. Pod pretekstem powrotu do licealnych czasów chowała prawdziwy powód. Martwiła się. Dlatego przystałam na tę propozycję.
Dopiero kiedy położyłam się, poczułam ogromne zmęczenie, które mnie ogarnęło. Nawet nie wiedziałam, w którym momencie zasnęłam. Mimo to obudziłam się po zaledwie trzech godzinach. Zerknęłam na cyfrowy zegarek, który stał na stoliku nocnym. Była czwarta nad ranem, a ja nie mogłam już usnąć. Wyspałam się, chociaż fizycznie było to niemożliwe.
Ostrożnie wyswobodziłam się spod kołdry, uważając, żeby przy tym nie obudzić Carmen. Dziewczyna tylko mruknęła coś pod nosem i przekręciła się na drugi bok. Związałam włosy i zabrałam butelkę z wodą, która stała obok łóżka. Wypiłam kilka małych łyków i stąpając na palcach, wyszłam z sypialni.
Zamknęłam ostrożnie drzwi. Zamierzałam przeczytać kilka stron jednej z książek, który znajdowały się na pokaźnych rozmiarów regale i poczekać, aż któreś z nich się obudzi, aby następnie wyjść i wrócić na Brooklyn.
Niemalże podskoczyłam, zobaczywszy Izzy'ego, który siedział na kanapie i dokładnie lustrował mnie wzrokiem. Kątem oka dostrzegłam notes, który leżał na blacie stolika kawowego. Pracował nad nowymi piosenkami.
– Chcesz, żebym tu zeszła na zawał? – spytałam retorycznie nieco głośniejszym szeptem.
Przyłożyłam dłoń do klatki piersiowej, gdzie moje serce biło nieco za szybko.
Pokręcił głową.
– Po prostu tak jak ty nie mogę spać – odparł, zamykając notes.
Pokiwałam głową i objęłam się ramionami. Czułam się nieco niekomfortowo. Nie wiedziałam nawet, co mogłam mu odpowiedzieć. Do tej pory skutecznie unikaliśmy konwersacji.
– Co się dzieje, Vicky?
Nie spodziewałam się, że spyta. Uśmiechnęłam się gorzko. Nie chciałam poruszać z nim tego tematu. Nie potrafiłabym otworzyć się przed człowiekiem, który tak naruszył moje zaufanie.
– Dlaczego teraz cię to interesuje? – spytałam chłodno.
Mogłam zapomnieć na chwilę. Dla Carmen, która była moją przyjaciółką. W końcu skrzywdziła mnie przypadkowo, nieświadomie. Izzy natomiast wiedział, co robi.
Zacisnął usta w wąską linię i spuścił na chwilę wzrok. Westchnęłam krótko. Chciałam, żeby jak najszybciej coś powiedział, abym później mogła zniknąć. I nie widzieć go przez najbliższy czas.
– Przepraszam – mruknął. Nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. – Gdybym mógł cofnąć czas... Na pewno inaczej bym to rozegrał.
– Ale nie możesz – skwitowałam, opierając się o drewnianą framugę.
Pokiwał głową, uśmiechając się boleśnie.
– Chcę, żeby było jak dawniej. Byliśmy przyjaciółmi....
Przerwałam mu, śmiejąc się ironicznie. Jego słowa raniły mnie – chociaż mniej niż te, które wypowiedział w moim biurze. Myślał, że też tego nie chciałam? Oprócz doznania upokorzenia straciłam przyjaciela. Nie wiedziałam, z czym bardziej nie umiałam się pogodzić.
– To nie jest takie proste – sprowadziłam go na ziemię. Z trudem przełknęłam ślinę. – Nie potrafię tak łatwo zapomnieć.
Dostrzegłam w jego oku ten sam błysk co kiedyś – zawiedzenie mieszało się z gniewem. Przygryzłam nieznacznie wargę. Tylko tym razem to on był sobie winny. Ja przecież nic nie zrobiłam, nie?
– Nie chcę, żebyś zapomniała – wyszeptał, co nieco zbiło mnie z tropu. – Proszę tylko o szansę na zrehabilitowanie się.
Odwróciłam wzrok, zaciskając wargi. Jego spokojny ton głosu bardziej wyprowadzał mnie z równowagi niż krzyki. Szczególnie, że też tego chciałam – obecności jego i Carmen w moim życiu.
– Izzy...
– Ja mam Carmen, ty – Jacka. Oboje mamy stabilne emocje i grunt.
Pokiwałam głową i odgarnęłam z twarzy włosy. Tutaj miał rację. Nie chciałam ponownie wchodzić do tej samej rzeki. Nie funkcjonowaliśmy dobrze jako para. Zdarza się. Ale jako przyjaciel sprawdzał się fenomenalnie...
Mylił się co do stabilnego gruntu. Jack potrzebował przerwy. Obiecał, że wróci, o ile powiem mu prawdę. Tylko czy na pewno chciał ją usłyszeć? Przecież propozycja Juana mogła tylko zniszczyć to, co wypracowaliśmy przez ostatnie prawie trzy miesiące. To wciąż było świeże i kruche.
– Skąd wiedziałeś, że jestem z Jackiem? – dopytałam, zerkając na niego. Dlaczego nie powiedział o tym Axlowi i Caroline? To oszczędziłoby mi kłopotów z Icarusem.
Wzruszył ramionami.
– Przeczucie – przyznał. Ściągnęłam brwi, słuchając go uważnie. – Harrison uważa, że jesteś z Juanem, ale ja jakoś nie potrafię w to uwierzyć. Znam cię. Wiem, że uważasz go za kanalię.
Przygryzłam nieznacznie wargę. Jego wyznanie spowodowało, że coś we mnie pękło. Znał mój stosunek do całej tej sprawy. Wiedział, co myślałam zarówno o Martinezie jak i Johnsonie. Ba, sam ich znał. Czyżby to wystarczało, żebym na kilka chwil zapomniała o naszym konflikcie?
Westchnęłam ciężko. Jeśli nie spróbuję, to się nie przekonam.
– Masz rację – spotykam się z Jackiem – przyznałam, uśmiechając się ironicznie i pokręciłam głową. – Przynajmniej tak było, dopóki nie wkręciłam się w intrygi i konflikt na linii Johnson, Martinez i FBI. Próbuję bez szwanku wyjść z tego, ale życie zaczyna podkładać mi kłody pod nogi.
Pokiwał głową na znak, że rozumie. Chyba zauważył, że próbowałam opuścić moją strefę komfortu i porozmawiać z nim tak samo, jak robiłam to kilka i kilkanaście lat temu.
– Opowiesz mi, co się najbardziej trapi. – Wstał z kanapy. Przestraszyłam się, że zechce podejść do mnie. Z trudem powstrzymałam się od pokazania tego. Na szczęście Izzy skierował się w stronę kuchni. – Chcesz kawy? Niedawno zaparzyłem.
Zaśmiałam się krótko i szczerze – pierwszy raz w jego towarzystwie, odkąd zerwaliśmy. Mimo to nadal nie do końca czułam się swobodnie.
– Jest czwarta rano – przypomniałam. Kto normalny pił kawę o tej porze?
– No i? – Wzruszył ramionami. – A zamierzasz jeszcze spać?
Zastanowiłam się chwilę nad tym. Nie, na pewno nie przymknęłabym już powieki. Zmęczenia też nie czułam, ale spodziewałam się, że dopiero za chwilę nadejdzie. Poza tym zaczęłam odczuwać potrzebę rozmowy z nim.
– W kubku. Z mlekiem i bez cukru – odpowiedziałam, na co parsknął śmiechem.
– Jeszcze pamiętam, jaką pijesz.
Zniknął za ścianą, która odgradzała kuchnię i salon. Zrobiło mi się dziwnie chłodno. Niby to miłe, że nadal wiedział, jaką kawę lubiłam. Jednak ten może i mało istotny fakt przypominał o naszym wspólnym życiu, a przede wszystkim o tym, w jaki sposób rozdzieliliśmy nasze ścieżki.
Rozsiadłam się wygodnie na kanapie, czekając na niego. Kątem oka zerknęłam na zamknięty notes. Korciło mnie, żeby zajrzeć do niego. Wcześniej niejednokrotnie zdarzało mi się podglądnąć efekty jego pracy. Również tym razem nie mogłam się powstrzymać. Otwarłam zeszyt na pierwszej lepszej stronie i przeczytałam zapisane na niej słowa:
She loved him yesterday
Yesterday's over
I said ok
And that's alright
Time moves on
That's the way
We live and hope to see the next day
And that's alright
Sometimes these things they are so easy
Sometimes these things they are so cold
Sometimes these things just seem to
Rip you right in two
Oh no man don't let'em get you*
Zamknęłam notes, zanim zdążył wrócić. Zbytnio nie zastanawiałam się nad znaczeniem tych słów, jednak utkwiły one w mojej pamięci.
– Proszę. – Podał mi kubek i zajął miejsce na drugim końcu kanapy. Uśmiechnęłam się w podzięce.
Zacisnęłam mocno palce na dobrze ciepłym kubku i upiłam łyk aromatycznej kawy. Smakowała tak samo dobrze, jak zapamiętałam.
– Co to za kłody podrzuca ci życie? – próbował zainicjować rozmowę.
Przygryzłam nieznacznie wargę. To nie było fair z mojej strony, że zamierzałam w pierwszej kolejności opowiedzieć o tym Izzy'emu a nie Jackowi. Jednak wiedziałam, że Stradlin chłodno na to spojrzy, a właśnie takiej opinii potrzebowałam przed rozmową z Icarusem, a następnie Juanem.
– Eddie chce zamknąć Juana za defraudacje pieniędzy z Johnson Development – zaczęłam, popijając kawę. Postanowiłam poruszyć tylko najistotniejsze rzeczy. – A ja chciałam to wykorzystać, żeby wykupić sobie wolność. Powiedziałam o wszystkim Martinezowi i obiecałam zająć się Harding oraz pomóc mu w ucieczce. W zamian miał zniszczyć dowody na istnienie Blanki.
Pokiwał głową ze zrozumieniem. Upił kilka łyków czarnej jak smoła kawy. Potrzebował czasu, żeby to przemyśleć i dobrać odpowiednie słowa.
– Dobry plan – podsumował. Wyglądał, jakby był pod wrażeniem. – Tylko gdzie jest haczyk?
Westchnęłam ciężko. To było oczywiste, że gdyby mój plan działał bez zastrzeżeń, to nie spędzałabym godzin na rozmowie z Carmen. Spuściłam na moment wzrok. Potrzebowałam odnaleźć siebie i siłę do przekazania mu warunku Juana. Nadal nie potrafiłam o tym mówić. Miałam problem z doborem słów.
– Juan chce, żebym została jego żoną – odparłam po dłuższej chwili. – Wtedy, gdyby go zatrzymali, skorzystałabym z przywileju i odmówiła składania zeznań. On zrobiłby to samo.
Pokręciłam głową i uśmiechnęłam się gorzko. Miałabym zostać żoną Juana. To brzmiało tak abstrakcyjnie! Jednak taka propozycja naprawdę padła, a ja miałam ją rozważyć. Najlepiej w ciągu kilku najbliższych dni.
Znowu czułam, że zaczynam panikować.
– Oryginalne oświadczyny – podsumował, chcąc rozluźnić atmosferę. Nawet prychnęłam ironicznie. – W sumie on wiele by na tym zyskał...
– Ale ja sporo ryzykuję – dokończyłam za niego. – Wiem. Tylko że muszę myśleć nie tylko o sobie. Za prawie siedem miesięcy urodzę dziecko. Nie chcę, żeby to się stało w więzieniu federalnym. – Pokręciłam głową, z trudem powstrzymując łzy. Nie potrafiłam o tym myśleć. – Muszę zadbać o jego przyszłość.
– Nie masz gwarancji, że dotrzyma słowa.
Powstrzymałam się od odruchowego wyrażenia zgody. Gwarancji nigdy nie miałam, jednak Izzy nie znał Juana w takim stopniu. Nie wiedział, jak ten podchodzi do pewnych spraw.
– Juan zawsze dotrzymuje słowa – wspomniałam. Szukałam w czeluściach pamięci wyjątków, jednak ich nie znalazłam. Martinez miał wiele wad, ale gołosłowności nie można mu było zarzucić. Oczywiście, o ile dana osoba traktowała go w odpowiedni sposób. – Jeśli nie powiązałby mnie z czymkolwiek związanym ze śledztwem, mogłabym spać spokojnie.
– Martwisz się, że to wpłynęłoby na twój związek z Jackiem?
Zaczerpnęłam powietrza nosem. Przez chwilę poczułam się, jak na terapii. Hannah podobnie zadawał pytania...
Czy bałam się o swój związek z Jackiem? Cholernie. Nawet się nie łudziłam, że trwałby przy mnie. Bo jaki mężczyzna chce się związać z kobietą, która tkwi w fikcyjnym małżeństwie i nie wiadomo, kiedy się rozwiedzie? Byłam w ciąży z jego dzieckiem, ale to jeszcze nie znaczyło, że mieliśmy próbować budować związek. Zwłaszcza, jeśli miałby on przyjąć taką postać.
– Na pewno niezbyt dobrze – westchnęłam. Przez chwilę zawahał się nad złapaniem mojej dłoni, jednak w porę się powstrzymał. Ucieszyłam się, że tego nie zrobił. – Ale nie tylko. Boję się, że już zawsze będę z nim kojarzona. Nawet po rozwodzie pozostanę byłą żoną Juana Martineza – biznesmena skazanego za defraudacje albo co gorsza handel narkotykami.
Do tej pory nie zastanawiałam się nad tym aspektem małżeństwa. Przerażała mnie sama wizja bycia z nim związana i zawiedzenia na twarzy Jacka. Nie skupiałam się na sprawach mojego wizerunku. Zapomniałam, że wtedy to nie Blanca miałaby do czynienia z przestępcą, a ja – Victoria.
Upiłam łyk kawy, mocniej zaciskając palce na kubku. To cud, że jeszcze nie pękł.
– Mogłam cię wtedy posłuchać i nie pakować się w to gówno – zaśmiałam się gorzko. Znowu wracałam na krawędź, z której Carmen cudem mnie ściągnęła.
Izzy jako jedyny odradzał mi pracę dla Eddiego. Martwił się i przede wszystkim wiedział, jak to wygląda. Jednak pewnie nawet takiego końca nie przewidział. Tylko że ja jak zawsze musiałam wiedzieć lepiej. Dlaczego nie nauczyłam się, że to zazwyczaj źle się kończyło?
– Ale nie możesz cofnąć czasu – przypomniał mi moje własne słowa. Z trudem przełknęłam ślinę. – Próbuj, walcz. Nie możesz się teraz poddać. Nie wychodź za niego. Niech to małżeństwo będzie ostatecznością.
Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się blado. Chyba naprawdę potrzebowałam takiej rozmowy. Nawet udało mi się na chwilę zapomnieć, co zrobił.
Zamierzałam walczyć do końca. Czekać na kolejny krok ze strony Martineza. Niech to małżeństwo będzie ostatecznością.
Fragment piosenki Dust N' Bones Guns N' Roses
Zapraszam do oddania głosu w ankiecie 😉
Gwiazdkujcie, komentujcie, bo czekam z następnym, aż ktoś przeczyta ten.
PYTANIE KONKURSOWE:
Do jakiego liceum uczęszczała Carmen?
5 do końca
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top