46. Don't fuck with my freedom
Guns N' Roses - Think about you
VICTORIA
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
Przewróciłam oczami. Barbara po raz setny zadawała to samo pytanie. Rozumiałam, że się o mnie martwiła, ale trochę przesadzała. Byłam dorosła. Umiałam zadbać o siebie i swoją rodzinę, a to właśnie w tym celu zamierzałam złożyć Juanowi wizytę. Chciałam za wszelką cenę walczyć o szczęście moje i moich bliskich.
– Tak – westchnęłam, chowając do torebki banknoty oraz specjalną kartkę, którą załatwiła mi dziewczyna. Bez niej mogłam tylko pomarzyć o dostaniu się do piwnicy Mayfair, gdzie miały miejsce rozgrywki. – Idę tam tylko po Juana. Później zamierzam działaś zgodnie z planem.
Zarzuciłam na siebie płaszcz i wyciągnęłam włosy. Upewniłam się, czy na pewno zostawiłam kartkę Nicole, która jeszcze nie wróciła do domu.
– A co, jak nie zadziała?
Uśmiechnęłam się ironicznie i pokręciłam głową. Boże, jaka ta dziewczyna była sceptyczna. Dobrze, że przynajmniej fenomenalnie sprawdzała się w roli asystentki.
– To się wycofam i wrócę do domu – wypaliłam, odwracając się w jej stronę. Wcale nie zamierzałam tego robić. – Barb, spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Nie zamierzam go prowokować. Poza tym Juan nigdy nie chciał mnie skrzywdzić i zapewne teraz też tego nie zrobi.
Wmawiałam sobie te słowa. Pocieszały mnie i pozwalały nie panikować. Tak naprawdę nie wiedziałam do czego był zdolny, jeśli chodziło o walkę o przetrwanie.
Dokonałam ostatnich poprawek i sprawdziłam, czy aby na pewno wszystko włożyłam do torebki. Dopiero teraz zaczęły mi drżeć dłonie, a oddech nieco się spłycił. Miałam tylko jedną szansę. Musiało się udać.
– Powodzenia. – Uśmiechnęła się pokrzepiająco. Niepewnie odwzajemniłam jej gest.
– Nie dziękuję. Nie chcę zapeszać.
Opuściłyśmy mieszkanie, które zamknęłam na klucz. Kilka razy szarpnęłam za klamkę, żeby się upewnić, czy na pewno to zrobiłam. Westchnęłam ciężko. Zaczynałam się stresować, co nie było wskazane w moim stanie. Uśmiechnęłam się, próbując myśleć o czymś przyjemnym.
Po zaledwie kilku minutach udało mi się złapać taksówkę. Pożegnałam się z Barbarą, która wręczyła mi niewielki, poszarpany kawałek papieru. Zerknęłam na niego przelotnie. Czarnym atramentem zapisano na nim numer telefonu. Ściągnęłam brwi. Pierwszy raz widziałam ten zbitek cyfr.
– Co to za numer?
Zanim usłyszałam odpowiedź, kierowca zaczął nerwowo nas ponaglać. Westchnęłam krótko. Wyjęłam z torebki odpowiedni banknot i podałam mu go. Od razu ucichł.
– Alarmowy – odparła. Pokręciłam głową. Dziewięćset jedenaście* to to nie było. – Gdybyś potrzebowała pomocy, to śmiało pod niego dzwoń. O każdej porze.
Uśmiechnęłam się, czując przyjemne ciepło, które rozchodziło się po moim ciele. Mogłam na nią liczyć, co tylko dodawało mi otuchy.
– Dziękuję. Za wszystko – rzuciłam, zamykając drzwi.
Krótko wypuściłam powietrze. Zamknęłam oczy, zaciskając w dłoni kartkę od Barbary. Widok jego uśmiechniętej twarzy, który zapadł mi w pamięci, nieco mnie uspokoił.
– Dokąd? – spytał po chwili kierowca. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że zerka na moje odbicie w lusterku.
Zacisnęłam mocniej dłoń, niemalże wbijając paznokcie w skórę.
– Na skrzyżowanie Wschodniej Dwudziestej Piątej i Park Avenue, poproszę.
Pokiwał głową i włączył się do ruchu. Rozluźniłam dłoń i po raz ostatni zerknęłam na zapisany numer, po czym schowałam kartkę w bezpieczne miejsce. Oparłam głowę o szybę. Podziwiałam nocną panoramę Brooklynu, przypominając sobie najpiękniejsze wspomnienia związane z tym miastem. Uśmiechnęłam się nieznacznie. Nie było ich zbyt dużo, mimo to znacznie poprawiały mi humor. Dopiero teraz dotarło do mnie, że wreszcie trafiłam do miasta moich marzeń. Przecież gdyby nie brak pieniędzy, przyjechałabym do Wielkiego Jabłka wtedy, kiedy zdecydowałam się opuścić San Francisco.
Prawie wcale nie tęskniłam za Kalifornią. No, może poza jej słońcem i przyjemnym ciepłem. Zdecydowanie wpasowałam się w typ karierowiczki, której pasuje życie w mieście. W dodatku na jesieni miałam odegrać aż dwie nowe role – studentki i matki. To tej ostatniej najbardziej nie mogłam się doczekać. Jeszcze do niedawna nie przepadałam za dziećmi. Uważałam je, podobnie jak wiele młodych dziewczyn, za swego rodzaju problem – wymagały opieki i sporo uwagi. Dopiero kilka lat po tym jak poroniłam, kiedy urodził się Tommy, zakochałam się w tych małych istotkach.
Moje rozmyślania przerwał fakt, że dojechaliśmy w wyznaczone miejsce. Zapłaciłam kierowcy, dorzucając niewielki napiwek. Pewnie już dawno aż tyle nie zarobił. Wysiadłam z taksówki, poprawiłam sukienkę i zamknęłam drzwi. Wzięłam kilka głębokich oddechów. Musiało się udać.
Budynek, w którym mieścił się Mayfair Club praktycznie nie wyróżniał się na tle innych zabudowań. Wejścia pilnował całkiem młody chłopak o tępym, nieco przytłaczającym spojrzeniu – jednak nie wyglądał jak typowy ochroniarz. Wyjęłam z torebki kartkę, którą załatwiła mi Barbara i pokazałam mu. Uważnie ją przestudiował, po czym zlustrował mnie wzrokiem. Przełknęła z trudem ślinę. Wstrzymałam na ten moment oddech, a moje serce zamarło. Pokiwał głową, oddał mi kartkę i powiedział, że mogę wejść.
Odetchnęłam z ulgą. Udało się.
W środku przywitał mnie intensywny zapach farby. Oparte o ściany drabiny świadczyły, że zdecydowali się na remont. Przyłożyłam dłoń do twarzy i udałam się w stronę schodów prowadzących do piwnicy. Tam napotkałam kolejnego mężczyznę – ten już bardziej zgadzał się ze stereotypem ochroniarza - goryla. Po raz kolejny przeszłam dokładną analizę – zarówno kartki jak i mojej osoby. W dodatku przeszukał moją torebkę. Na szczęście nic w niej nie znalazł. Bez problemu udało mi się wejść do środka.
Pomieszczenie nie przypominało luksusowych miejsc, które preferował Juan. Na ścianach królowała cegła i przedwojenne plakaty. W kącie zrobiono prowizoryczny barek, za którym nawet stał barmana. Kilka stolików i krzeseł. Aczkolwiek to nie miało znaczenia – nie przychodzono tutaj dla alkoholu. Centralne miejsce zajmował duży stół, przy którym siedziały wybrane osoby – głównie mężczyźni – i grały w pokera. Zatrzymałam się na chwilę, aby poszukać Juana. Dostrzegłam go – całkowicie pochłoniętego grą. Westchnęłam krótko, zaciskając palce na torebce.
– W czym mogę pani pomóc? – spytał młodzieniec o przystojnej aparycji, który nie wiadomo, w którym momencie pojawił się obok mnie. – Szuka pani kogoś czy zamierza zagrać?
Powstrzymałam się od śmiechu. Mimo iż byłam całkiem dobra w pokera, wolałam nie ryzykować. Ostatnio miewałam gorszą passę – przegrałam kilka razy, kiedy przed wyjazdem do Nowego Jorku grałam z chłopakami. A tym razem wolałam nie stracić zbyt dużo pieniędzy.
– Szukam Juana Martineza – odparłam, zakładając kosmyk włosów za ucho.
Pokiwał głową i wskazał dłonią na barek.
– Proszę tam poczekać – obwieścił. – Przekazać, że kto go szuka?
Uśmiechnęłam się triumfalnie. Dopiero zaczynałam się rozkręcać.
– Blanca Rodriguez.
Z gracją udałam się w wyznaczone miejsce. Położyłam torebkę na blacie i usiadłam na krześle. Układałam w głowie plan działania. Musiałam skutecznie przekonać go, żeby zdecydował się na mój plan. Byłam gotowa zapłacić każdą cenę.
– Co podać? – Z rozmyślań wytrącił mnie nieco chropowaty głos barmana.
Miałam ochotę na sok żurawinowy, ale wolałam nie chodzić co pięć minut do toalety. Szkoda mi było czasu.
– Sok pomarańczowy – oznajmiłam, co spotkało się ze zdziwieniem na twarzy chłopaka. Zachichotałam. – Jestem w ciąży – dopowiedziałam, co nieco go uspokoiło, bo odwzajemnił mój gest.
– Rzadko gościmy tutaj żony graczy – zainicjował rozmowę. Postawił przede mną szklankę.
Pokręciłam głową, uśmiechając się w rozbawieniu. Takiego błędu na szczęście nie popełniłam.
– Nie mam męża. – Pokazałam mu dłoń, którą nie zdobiła obrączka. – Przyszłam porozmawiać z moim partnerem biznesowym.
Uśmiechnął się, ukazując niemal idealny zgryz. Przecierał szklanki, od czasu do czasu nalewając do niektórych szkockiej.
– To musi być ważna sprawa, skoro szukasz go w takim miejscu i o takiej porze.
Pokiwałam głową, sącząc swój sok. Zapaliła mi się czerwona lampka. Do czego dążył ten chłopak? Kojarzył mnie? Próbował czegoś się dowiedzieć? Wolałam zachować ostrożność.
– Bardzo ważna – sprecyzowałam, zaplatając palce na szkle. – Niestety kiedyś byłam na tyle głupia, że wymieszałam życie prywatne z zawodowym – zaśmiałam się, poprawiając opadające na twarz włosy.
Chyba dobrze połączył fakty, bo zerknął przelotnie na mnie i pokiwał głową.
– Trzymam kciuki – obiecał, posyłając mi pokrzepiający uśmiech. Odwzajemniłam ten gest, czując przyjemne ciepło.
Chciałam jak najszybciej to załatwić. Uwolnić się od Juana, Eddiego i tego całego świata. Móc wreszcie swobodnie oddychać i cieszyć się życiem bez strachu, czy jutro mnie nie zatrzymają albo zabiją.
– Blanca – zaakcentował, kładąc dłonie na moich barkach. Zastygłam na chwilę. Nawet nie krył niezadowolenia.
Uśmiechnęłam się niepewnie. Za wszelką cenę chciałam, żeby barman nadal wierzył w zasugerowaną przeze mnie wersję wydarzeń. Dlatego z trudem podniosłam rękę, która sprawiała wrażenie ważyć tonę, i położyłam ją na dłoni Juana. Przełknęłam z trudem ślinę. Cieszyłam się, że nie widziałam jego wyrazu twarzy. Wystarczyło, że dotyk jego skóry wypalał wnętrze mojej dłoni.
– Miło było – zwróciłam się w stronę chłopaka, który sprawiał wrażenie nieco bardziej spiętego. Najwidoczniej nie tylko ja tak reagowałam, kiedy Martinez był w pobliżu.
Pokiwał głową i ostrożnie przetarł kolejną szklankę.
– Dolicz jej sok do mojego rachunku – zlecił Juan. Już miałam zaprotestować, kiedy mocniej zacisnął dłoń. Uśmiechnęłam się dla niepoznaki, rezygnując z tego zamiaru.
Zabrał ręce. Zrozumiałam, że w ten sposób sygnalizował, że powinniśmy już wychodzić. Pożegnałam się z barmanem i zabrałam z blatu torebkę, którą mocno przyciągnęłam do biodra. Wstałam z krzesła i intuicyjnie podążyłam za Martinezem. Starałam się nie spuszczać wzroku z mężczyzny, jednak nie do końca mi to wychodziło. Zerknęłam na graczy. Większość z nich nawet nie zamierzała zawracać sobie głowy naszym wyjściem. Jednak część skupiła swoje pogardliwe spojrzenie na mojej osobie. Z trudem przełknęłam ślinę. Nie wiedziałam, kim byli. I chyba nawet nie chciałam się dowiedzieć.
Na zewnątrz wsiedliśmy w podstawiony samochód. Zajęliśmy miejsca na tylnych siedzeniach. Znajdowałam się stanowczo za blisko Juana, przez co zaczynałam się denerwować – jak nigdy dotąd. W dodatku nieco mnie mdliło.
– Mam nadzieję, że to naprawdę pilna sprawa – mruknął z przekąsem, wkładając do ust papierosa. Wyjęłam go, zanim zdążył odpalić zapalniczkę. – Co robisz? – oburzył się.
Prychnęłam, obracając w dłoniach bibułkę z tytoniowym miałem. Czasami żałowałam, że w ciąży nie można bez konsekwencji pić alkoholu i palić. Tęskniłam za moimi ulubionymi znieczulaczami.
– Dym szkodzi dziecku – przypomniałam, na co tylko skinął głową. – Dokąd jedziemy?
Oddałam mu papierosa. Schował go do paczki, która zajmowała miejsce w wewnętrznej kieszeni jego marynarki.
– Do penthouse'u, który niedawno wynająłem – oznajmił obojętnie. Udałam, że zbytnio nie przejęłam się tą informacją. – Zamknąłem interes w Los Angeles i postanowiłem posmakować życia elit z Upper East Side*.
Uśmiechnęłam się ironicznie i odwróciłam wzrok w stronę szyby. Kolorowe światła dodawały uroku poszarzałym i szklanym drapaczom chmur. Mimo tej monotonności kochałam Nowy Jork.
Radziłam mu, żeby się wycofał, owszem. Tylko raczej myślałam o Bahamach niż Wielkim Jabłku. Liczyłam, że pozbędzie się dowodów, spakuje manatki i wyjedzie na jakieś egzotyczne wyspy, skąd nie będą do mnie docierały żadne informacje o nim. Tymczasem Juan postanowił nieco się ze mną podrażnić. Wycofał się z biznesu, jednak nadal pozostał w moim życiu – a przynajmniej w jego zasięgu. Ciekawiło mnie, czy podołam przekonaniu go do zmiany planów. I za jaką cenę.
– Dlaczego przedstawiłaś się jako Blanca? – spytał, przerywając milczenie, które wcale mi nie przeszkadzało.
Wzruszyłam ramionami, nieznacznie przygryzłszy dolną wargę. Obiecałam sobie, że Blanca Rodriguez już nigdy nie wróci do mojego życia. Pożegnałam ją i wydawało mi się, że na dobre. Jednak ona nie zniknęła. Nadal we mnie tkwiła – tak długo, póki byłam związana interesami Johnson Development. Po prostu na chwilę o niej zapomniałam.
– Nie chciałam, żeby ktoś połączył Harding z szemranym klubem pokera – skłamałam. Tak naprawdę nie chciałam, żeby ktoś kojarzył mnie jako Victorię Edwards z Juanem. Chciałam tutaj zacząć, mając czystą kartę. Oczywiście niezbyt się udało.
– Sprytne – skwitował.
Nie odezwał się już przez resztę drogi. Milczeliśmy, słuchając muzyki, którą włączył jego szofer – jak się okazało zagorzały fan Metalliki. Podziwiałam widoki i obmyślałam strategię działania. Z każdą przebytą milą, serce coraz bardziej podchodziło mi do gardła. Chciałam już mieć to za sobą.
Tymczasem Juan, zachowując pełny spokój, skrupulatnie zapisywał coś w notesie. Nawet próbowałam ostrożnie przeczytać, co to było, ale zbytnio bazgrał. Poza tym odnosiłam wrażenie, że używał jakiegoś nieznanego mi szyfru.
Samochód zatrzymał się przed wejściem do luksusowego apartamentowca. Zadarłam lekko głowę, żeby zobaczyć jego szczyt. Nie, gdyby mnie wypchnął z okna, to nie miałabym szans na przeżycie. Wątpiłam, żeby to zrobił, ale starałam się rozważyć każdy możliwy scenariusz.
Juan wysiadł i obszedł samochód. Otworzył drzwi po mojej stronie, po czym pomógł mi opuścić pojazd. Uśmiechnęłam się w podzięce. Nie musiałam tego robić. Nawet takie drobne, dżentelmeńskie gesty, które zazwyczaj doceniałam, nie zmieniłyby mojego stosunku do niego. Za dobrze go znałam.
Weszliśmy do środka, gdzie przywitał mnie ogromny hall. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Na czerwonych ścianach powieszono w złotych ramach repliki najsławniejszych obrazów. W dodatku drewniany parkiet sprawiał, że czułam się, jakbym odwiedzała Luwr. Uśmiechnęłam się, podziwiając z bliska Wolność wiodącą lud na barykady – od zawsze uważałam, że ten obraz ma w sobie coś wyjątkowego. Martinez w tym czasie rozmówił się z portierem. Odebrał od niego jakieś dokumenty, po czym podszedł do mnie.
– Nicole by się tutaj spodobało – stwierdziłam, zerkając na obraz, który wisiał obok.
– Komu?
Uśmiechnęłam się w rozbawieniu. No tak, nie miał prawa o niej wiedzieć. Nie rozmawialiśmy o naszych rodzinach. On nie znał mojej, ja – jego. Tak naprawdę bardzo mało o sobie wiedzieliśmy.
– Moja siostra – wyjaśniłam. Odwróciłam się w jego stronę. – Idziemy? Chciałabym to jak najszybciej załatwić.
Skinął głową i puścił mnie przodem. Nie musieliśmy długo czekać na windę. Wsiedliśmy, przycisnęłam guzik z numerem ostatniego piętra. Wlepiłam wzrok w sufit, nucąc w myślach jedną z moich ulubionych piosenek. Czas zaczął mi się dłużyć, czego przyczyną zapewne był stres. Po przyjemnych chwilach ze sztuką, znowu dał o sobie znać.
Wreszcie rozsunęły się drzwi windy. Przywitała mnie ciemność, z której przebijały się tylko nieliczne rzeczy. Zrobiłam kilka kroków do przodu. Juan zapalił światło, dzięki czemu mogłam lepiej dostrzec każdy szczegół.
– Chcesz wodę z cytryną? – spytał, udając się w stronę otwartej kuchni.
– Chętnie. – Może nie zamierzał mnie otruć.
Ogromny salon zachwycał swoją prostotą. Panował w nim idealny porządek, co zapewne było zasługą specjalnie wykwalifikowanych pracowników firmy sprzątającej. Podeszłam bliżej gramofonu i stojaka z winylami. Przeglądałam kolejne płyty. Nie znałam zbyt wielu artystów, których słuchał.
– Możesz włączyć, co chcesz – odparł, podając mi szklankę z wodą.
Upiłam łyk i odstawiłam ją na blat. Sięgnęłam po płytę Franka Sinatry i po chwili pomieszczenie wypełniły dźwięki Come fly with me. Oparłam biodra o szafkę, na której stał gramofon. Martinez rozsiadł się w pluszowym fotelu, popijając swoją ulubioną szkocką z lodem. Zachęcał, żebym zajęła miejsce na kanapie, ale odmówiłam. Wolałam zachować bezpieczną odległość.
– Teraz możesz powiedzieć, dlaczego przerwałaś mi grę – zachęcił, lustrując mnie wzrokiem. Odnosiłam wrażenie, że wywierca mi dziurę spojrzeniem.
Przygryzłam nieznacznie wargę. Wreszcie nadeszła chwila, na którą czekałam cały wieczór. Wystarczyło tylko to powiedzieć i problem z głowy. Przynajmniej tak sobie wmawiałam.
– Eddie o wszystkim wie – oznajmiłam z trudem, co nie spotkało się ze zbytnim zaskoczeniem z jego strony. – Wie, że ci powiedziałam. Dlatego chcę, żebyś szybciej zdecydował się na moją propozycję. Spakował rzeczy i wyjechał.
Odetchnęłam z ulgą. Czułam, jak kamień spada mi z serca. Najgorsze miałam za sobą. Tak mi się wtedy wydawało.
Uśmiechnął się w rozbawieniu i pokręcił głową. Nie, nie mogłam wrócić do punktu wyjścia. Upił łyk szkockiej i westchnął krótko.
– Zastanawiałem się nad tym – przyznał, co nawet odrobinę mnie zdziwiło. – Skoro ci zależy, to zrobię, co każesz. Ale dodałbym taki jeden, istotny element do twojego planu. W końcu też muszę na tym zyskać.
Pokiwałam głową i z trudem przełknęłam ślinę. Byłam przygotowana na te słowa. W głowie układałam sobie różne scenariusze, gdzie za każdym razem przedstawiał inny warunek. Jednak nie wiedziałam, co teraz powie. Mogłam tylko się domyślać, jednak Juan był nieprzewidywalny.
– Jaki? – wyszeptałam. Przyciągnęłam ramiona bliżej klatki piersiowej, odczuwszy dziwny chłód.
Uśmiechnął się szelmowsko, obracając w dłoniach szklankę z bursztynowym trunkiem.
– Nie zamierzam tak łatwo się posadzić. – Tych słów też się spodziewałam. Jednak nie potrafiłam ich połączyć z żadnym warunkiem. Mój mózg ogarnęła pustka. – A ty mi w tym pomożesz.
Górował nade mną. Czuł to i chciał, żebym wiedziała, kto tu stawiał warunku. Z trudem wzięłam kolejny oddech. Nienawidziłam, kiedy tak długo trzymał mnie w niepewności.
– Juan, jaśniej.
– Gdy mnie zatrzymają, a oboje wiemy, że prędzej czy później to zrobią – nawet pod zarzutem defraudacji – to wezwą cię jako świadka. Byłaś moją asystentką, więc według nich sporo wiesz. Oni chcieliby to wykorzystać, ale my na to nie pozwolimy. – Uśmiechał się triumfalnie, popijając whisky. Dawno już tak się nie cieszył ze swoich pomysłów. – Odmówisz składania zeznań.
Prychnęłam ironicznie i pokręciłam głową. Dlaczego to właśnie ja miałam wykonywać te nierealne podpunkty? Przecież nie mogłam ot tak im powiedzieć, że nic nie wiem albo nie chcę mówić. Przecież, tak jak wspomniał, wiedziałam najwięcej.
– To jest niemożliwe – przypomniałam, sprowadzając go na ziemię. – Nie mogę tak po prostu...
Przerwał mi, śmiejąc się krótko.
– Ależ będziesz mogła. Skorzystasz ze specjalnego przywileju, który pozwoli ci zachować milczenie.
Dopiero teraz dotarło do mnie, o czym mówił. Otworzyłam szeroko usta, próbując głęboko oddychać. Pokręciłam nerwowo głową. Nie byliśmy ze sobą spokrewnieni, czyli to oznaczało, że...
– Nie, nie, nie – odparłam, uśmiechając się gorzko.
– Zniszczę dowody, które mogliby wykorzystać – obiecał. Z trudem przełknęłam ślinę. Doskonale wiedziałam, które miał na myśli. – Ty nie powiesz nic o mnie, ja – o tobie. Chyba że nie dotrzymasz obietnicy. Po ewentualnym procesie będziesz wolna. Tylko tyle, a uratuje nas wszystkich.
Pokręciłam głową. Nie mogłam się zgodzić. Przecież wtedy pogrzebałabym moje szanse na udane życie z Jackiem. Już do końca łączyliby mnie z postacią Juana Martineza, od której tak bardzo chciałam się odciąć. Tymczasem on zawsze był krok przede mną. Myślał tylko o sobie i potrafił skutecznie podporządkować sobie wszystkich, byle osiągnąć swój cel.
Zaśmiałam się gorzko. Stąpałam po cienkim lodzie. Nie mogłam się zgodzić. Jednak odmowa też nie byłaby dobra. Wtedy już doszczętnie pogrzebałabym swoje szanse na wolność.
– Muszę to przemyśleć. Daj mi trochę czasu – poprosiłam, czując, jak zasycha mi w gardle. Objęłam się ramionami i podążyłam w stronę windy. – Potrzebuję zaczerpnąć świeżego powietrza.
Czułam, jak powoli i stopniowo tracę grunt pod stopami. Nie takiego obrotu spraw chciałam.
– Czekam na jakiś kontakt. Tylko nie myśl zbyt długo.
Nacisnęłam guzik i drzwi windy zasunęły się. Oparłam potylicę o chłodne lustro i przymknęłam powieki. Potrzebowałam odpoczynku, chwili wytchnienia i szczerej rozmowy z zaufaną osobą. Nie mogłam tak po prostu wrócić do mieszkania, w którym ciągle przebywała Nicole. Nie wdrażałam jej, przez co nie znała całej sprawy i chciałam, żeby tak zostało.
Wysiadłam w hallu. Świadomość, że Juan znajdował się daleko, nieco mnie uspokoiła. Powoli podeszłam do portiera, który siedział i czytał gazetę.
– Przepraszam – przerwałam mu niepewnie. Bawiłam się palcami, chcąc czymś zająć dłonie.
Mężczyzna niechętnie zerknął na mnie. Minęło kilkadziesiąt sekund, zanim skojarzył, z kim mnie przed chwilą widział. Ożywił się nieco – miałam wrażenie, że nawet na jego twarzy zagościł nikły uśmiech. Odłożył gazetę na bok.
– W czym mógłbym pani pomóc? – spytał uprzejmie.
Westchnęłam krótko.
– Mogłabym skorzystać z telefonu? To pilne.
Zawahał się przez chwilę. Jednak wizja jego chlebodawcy zrobiła swoje. Mimo uprzedzenia podał mi czerwony aparat. Ostrożnie wyjęłam świstek, który wręczyła mi Barbara. Trochę się pomiął, ale to nie przeszkadzało w odczytaniu numeru. Powoli i dokładnie wykręcałam każdą cyfrę, dodatkowo ją sprawdzając. Przytknęłam słuchawkę do ucha i przygryzłam wargę. Modliłam się, żeby odebrała. Potrzebowałam chwili rozmowy z zaufaną osobą, a właśnie za taką uważałam Barbarę. Dopiero po kilku sygnałach ktoś odebrał.
– Halo? – W słuchawce rozbrzmiał lekko zaspany głos Carmen.
911 - numer alarmowy stosowany w Stanach Zjednoczonych
Upper East Side - jedna z dzielnic (neighborhood) nowojorskiego okręgu Manhattan, zlokalizowana pomiędzy Central Parkiem a East River. Upper East Side leży na obszarze od 59. do 96. ulicy i od East River do Piątej Alei-Central Parku. Znana w przeszłości jako „dzielnica jedwabnych pończoch", obecnie Upper East Side utrzymuje status jednej z najbardziej zamożnych i wpływowych sekcji Nowego Jorku. (Wikipedia)
Wreszcie się zmobilizowałam i napisałam rozdziały na maraton! Pewnie dzisiaj wrzucę wszystkie pięć, ale zastanawiam się, czy części nie zostawić na jutro. Piszcie, co o tym sądzicie.
Poczekam na jakąś aktywność z Waszej strony, zanim dodam następny. Chcę, żeby przynajmniej kilka osób przeczytało ten. Także komentujcie i gwiazdkujcie, jeśli nie chcecie długo czekać 😉
PYTANIE KONKURSOWE:
Na jakim uniwersytecie Victoria będzie studiować od jesieni?
A propos konkursu. Jak na razie tylko jedna osoba odpowiada na pytanie. Dla mnie nie ma problemu. Tylko chcę wspomnieć, że kilka osób ma taką samą ilość punktów, a nie będzie remisów. Po prostu wezmę trzy pierwsze osoby z listy. Także jeśli Wam zależy, to próbujcie. Bo mi to lotto, kto wygra.
6 do końca
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top