44. Don't carry the world upon your shoulders

The Beatles - Hey Jude

AXL

Przekręciłem się na bok, cicho pomrukując. Próbowałem zmrużyć oko, bowiem w nocy nie poświęciłem zbyt dużo czasu na sen. Nie udało się.

Do moich nozdrzy dotarł przyjemny, słodki zapach. Uśmiechnąłem się na samo wspomnienie. Otwarłem oczy i przeciągnąłem się, aby następnie usiąść na łóżku.

Caroline uśmiechała się od ucha do ucha. Zmierzała w moim kierunku z tacką pełną smakołyków, na której centralne miejsce zajmowały moje ulubione naleśniki.

– To chyba ja powinienem przynosić nam śniadanie do łóżka – prychnąłem.

Dziewczyna postawiła tackę i zajęła miejsce naprzeciwko mnie. Już dawno nie widziałem jej aż tak szczęśliwej.

– Nie lubię, kiedy myślisz stereotypowo. – Zmarszczyła subtelnie nos, na co zaśmiałem się krótko. Nachyliłem się i pocałowałem ją przelotnie.

– Do twarzy ci w mojej koszulce – przyznałem, lustrując ją wzrokiem. – Kill me without pain – przeczytałem napis.

Uśmiechnęła się figlarnie i włożyła do ust winogrono.

– Chciałam się z tobą podroczyć – zanuciła. – Koszulka nawiązuje do piosenki Toxic Bliss, którą notabene napisał Xavier.

Zaśmiałem się krótko. Wziąłem szklankę z sokiem pomarańczowym i upiłem łyk napoju.

– Trochę ci się nie udało. Mam nad nim przewagę, przez co tak łatwo nie wytrącisz mnie z równowagi.

Wzruszyła ramionami, wkładając do ust kolejne winogrono.

– Zobaczymy. – Uśmiechnęła się w rozbawieniu. Westchnęła krótko i przybrała bardziej poważny wyraz twarzy, przez co zmarszczyłem podejrzliwie czoło. – Mogłabym się z tobą tak droczyć godzinami, ale obiecałeś, że porozmawiamy na poważne tematy. Co z zespołem?

Westchnąłem ciężko. Sądziłem, że zdąży o wszystkim zapomnieć.

– Izzy próbuje poukładać sobie życie, a Steven nie chce mnie znać – Z trudem przełknąłem ślinę. Nie chciałem budować naszej relacji na kłamstwach i półprawdach. – Miałem romans z Lily, o czym niedawno się dowiedział. Nie powiedziałem ci wcześniej, bo uważałem, że to za bezsensowne. – Pokiwała głową ze zrozumieniem i uśmiechnęła się pokrzepiająco, czym dodała mi otuchy. – Część znowu ćpa. Arizona zasugerowała, że powinniśmy zrobić sobie przerwę i wszystko ogarnąć. Tak czy siak było duże prawdopodobieństwo, że nie zagramy na Peace & Rock Festival.

Nachyliła się. Pocałowała mnie krótko i delikatnie. Przejechała dłonią po moim policzku, przez co moje ciało przeszył przyjemny prąd.

– Cieszę się, że jesteś ze mną szczery – przyznała. Odwzajemniłem jej uśmiech. – Pogadam z Vicky, może ona jakoś udobrucha Xaviera. – Zaśmiała się, nie dowierzając we własne słowa. – Tylko najpierw to my musimy jej pomóc.

Pokręciłem głową. Nie mogłem tego zrobić.

– Carrie, obiecaliśmy...

– Naprawdę zamierzasz biernie na to wszystko patrzeć? – spytała lekko podenerwowana, przerywając mi. Zaprzeczyłem. – Axl, Victoria dała mi drugą szansę. Nie chcę patrzeć, jak Juan ją psychicznie wykańcza. Sam wiesz, co to za typ człowieka. Jestem praktycznie pewna, że to on jest ojcem dziecka Victorii.

Doskonale ją rozumiałem. Sam nie pojmowałem, dlaczego Vicky pomaga tej kanalii. Dopiero gdy popatrzyłem na to przez pryzmat słów Caroline, wszystko zaczęło nabierać sensu.

– Ale nie mamy pewności – zacząłem bez przekonania. – Pamiętasz, jak to się ostatnio skończyło? A co jeśli Izzy ma rację i to Jack jest ojcem dziecka?

Prychnęła ironicznie i pokręciła głową.

– A widziałeś kręcącego się wokół Victorii Jacka? – spytała, ewidentnie oczekując odpowiedzi. Zacisnąłem usta w wąską linię. Wydawało mi się, że Icarus był tamtego dnia w Harding. Jednak nie dałbym sobie ręki uciąć. Sam wcześniej wziąłem to i owo. Może po prostu miałem halucynacje? – No właśnie – wywnioskowała po tym, jak nie odezwałem się ani słowem. – To Juan aż nazbyt często gości w Nowym Jorku. W dodatku był z nią w Europie.

Analizowałem każde jej słowo. Teoria Caroline zdawała się mieć odzwierciedlenie w rzeczywistości. Im bardziej się w nią zagłębiałem, tym wyraźniej to widziałem. Musieliśmy działać, póki jeszcze nie było za późno.

– Jaki masz plan? – spytałem. Uśmiechnęła się intrygująco.

– Porozmawiamy z nią – obwieściła, na co ściągnąłem brwi. Spodziewałem się czegoś bardziej spektakularnego. – Ostrzeżemy ją, zaproponujemy pomoc, a przede wszystkim wybadamy teren. Musimy mieć stuprocentową pewność, że to Juan jest ojcem.

Pokiwałem głową. Podobał mi się jej tok myślenia.

– Dzisiaj pracuje krócej, bo ma wizytę u lekarza – kontynuowała. – Zadzwonię do Barbary i dowiem się szczegółów. Złożymy Victorii wizytę w jej mieszkaniu. Podobno nie mieszka tam sama...

– ... jeśli nam nic nie powie, to poczekamy aż wróci Juan – dokończyłem za nią. Uśmiechnąłem się. Podobał mi się ten plan.

– Dokładnie. – Wstała z łóżka, przez co zmarszczyłem czoło. – Ale najpierw muszę pojawić się w pracy, jeśli nie chcę, żeby mnie wylała.

Jęknąłem z niezadowoleniem. Wcale nie chciałem, żeby wychodziła. Zapomniałem o jej pracy, planując, że cały dzień spędzimy w łóżku.

Zachichotała melodyjnie.

– Coś czuję, że wieczorem będziemy świętować – zanuciła, kierując się w stronę łazienki.

– I tak będziemy to robić!

VICTORIA

– Płatki kukurydziane z kwasem foliowym* i cappuccino – oznajmiła, kładąc przede mną śniadanie.

Ucałowała subtelnie czubek mojej głowy i zajęła miejsce po drugiej stronie stołu.

– Cole, to miłe, że o mnie dbasz, ale...

Zaśmiała się krótko i upiła łyk swojej ciemnej jak smoła, mocnej kawy.

– Nie robię tego dla ciebie, tylko dla mojego siostrzeńca. Albo siostrzenicy. – Puściła mi oczko, na co przewróciłam oczami. – Chcę się jakoś odwdzięczyć za to, że pozwalasz mi u was zostać i oszczędzić nieco kasy, którą musiałabym wydać na hotel.

Uśmiechnęłam się subtelnie.

Nicole przyjechała do Nowego Jorku na jakąś wystawę, na którą została oddelegowana z uczelni. Wejściówki dostawali tylko najlepsi studenci, przez co byłam dumna z mojej młodszej siostrzyczki. Mogła poznać więcej świata, pozwiedzać, nauczyć się czegoś i jednocześnie spędzić trochę czasu z nami, na czym bardzo mi zależało.

– Przecież wiesz, że zawsze możesz na nas liczyć.

Zaśmiała się z przekąsem.

– On to już powinien mnie nosić na rękach za te przysługi. Praktycznie go nie ma, przez co to ja muszę się wami zajmować.

Prychnęłam z oburzeniem.

– Wypraszam sobie. Potrafię sama zadbać o siebie i moje jeszcze nienarodzone dziecko. – Upiłam łyk kawy. – On po prostu dużo pracuje, ale obiecał mi, że za niedługo wszystko się zmieni.

– Oby zanim utoniesz w pieluchach – zanuciła. Kopnęłam ją w kostkę, przez co omal nie udławiła się płatkami. – Chcesz mnie zabić?

– Nie. – Wzruszyłam obojętnie ramionami i włożyłam do ust łyżkę płatków. – Wtedy nie miałabym komu podrzucać dziecka.

Zaśmiała się w rozbawieniu. Wytarła usta chusteczką i zarzuciła włosy na plecy.

– Dzisiaj poznasz płeć dziecka? – spytała, delektując się kawą.

Zamieszałam łyżką w misce. Prawdę mówiąc, bałam się tego momentu. Bałam się, że przypomni mi o moim pierwszym dziecku, którym nie dane mi było się nacieszyć. Że jeśli to będzie chłopiec, to będzie mi o nim przypominał.

– Jeszcze jest za wcześnie – przyznałam, nie odrywając wzorku od płatków kukurydzianych. Pocieszał mnie ten fakt. – Ale czy to istotne? – spytałam po chwili, przenosząc spojrzenie na jej niewyspaną twarz. – Czy to chłopiec, czy dziewczynka i tak będziemy je kochać tak samo.

Nie odezwała się. Przez chwilę patrzyła na mnie w milczeniu. Dopiero potem przyznała mi rację.

– Cieszę się, że jesteś szczęśliwa. I że nie zostałaś z tym wszystkim sama.

Uśmiechnęłam się blado. Jako jedyna nie kwestionowała moich decyzji. Zobaczyła, jak on podchodzi do tego wszystkiego. Widziała uśmiech na mojej twarzy. Dlatego zdecydowała się wspierać mnie w moim wyborze, za co byłam jej niezmiernie wdzięczna.

Zagadnęłam ją o jej plany na dzisiejsze popołudnie. Zamierzała pozwiedzać trochę miasta, udać się na zajęcia i wystawy. Zaczęła mi opowiadać o swoich wrażeniach, dzięki czemu jakoś lepiej mi się jadło. Ostatnio znowu miewałam braki apetytu, co zapewne było spowodowane porannymi nudnościami, jednak powoli wszystko wracało do normy.

– Muszę już spadać – oznajmiłam, zerknąwszy na zegarek. Dopiłam ostatni łyk kawy i włożyłam pojemnik z lunchem do torebki. – O której wrócisz?

– Wieczorem – odpowiedziała, zabierając naczynia i wkładając je do zlewu.

– Zostawimy ci kolację w piekarniku. O ile nie zamówimy czegoś na wynos.

Narzuciłam na siebie płaszcz i założyłam torbę na ramię. Posłałam jej krótkie spojrzenie i uśmiechnęłam się przyjaźnie.

– Tylko zrób kopię USG. Chcę sobie oprawić zdjęcia maleństwa.

Zaśmiałyśmy się krótko.

– Obiecuję.

○○○

Dojechałam na miejsce wcześniej, niż planowałam. Z uśmiechem na twarzy odebrałam od Owena pocztę i udałam się w stronę windy. Nuciłam pod nosem melodyjkę, która wybrzmiewała z głośników znajdujących się w małym, metalowym pomieszczeniu. Parę osób zerknęło na mnie ze zdziwieniem, może nawet litością. Zachichotałam. Nie zamierzałam dzisiaj się nimi przejmować.

Przywitałam się z każdym przechodniem. Odłożyłam pocztę na biurko Barbary i oparłam przedramiona na jego blacie.

– Mam dzisiaj dobry humor – poinformowałam, odrywając ją od papierkowej roboty. – Obiecaj, że nic tego nie zepsuje.

Zaśmiała się nerwowo, przekładając włosy z jednej strony na drugą.

– Tak właściwie to...

Przewróciłam oczami. Czy kiedyś wreszcie będę mogła odpocząć od kłopotów?

Miałam ochotę wyrzucić to z siebie, ale na szczęście w porę ugryzłam się w język. Przecież to nie była wina Barbary. Poza tym takie zachowanie uchodziło za nieprofesjonalne.

– Dobra, powiedz co to – westchnęłam. Zabrałam z biurka porcję dokumentów, którą wcześniej przygotowała dla mnie dziewczyna.

– Masz gościa – oznajmiła nieśmiało.

Zaśmiałam się krótko. Kto mógłby mi złożyć wizytę o tak wczesnej porze? Obstawiałam tylko Juana. Po słowach, które ostatnio padły z jego ust, byłam gotowa na niemalże wszystko.

– Szybko pójdzie – obiecałam, posyłając jej pokrzepiający uśmiech. – Po wszystkim możesz mi przynieść sok pomarańczowy, powinien być w lodówce.

Pokiwała głową i zanotowała coś na kartce.

Odwróciłam się w stronę mojego gabinetu. Od razu skierowałam wzrok na postać mężczyzny, która się po nim kręciła i oglądała obrazy oraz książki. O kurwa.

Zacisnęłam palce na stosie kartek i czując, jak serce łomocze mi w klatce piersiowej, udałam się prosto w stronę pomieszczenia. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Mój towarzysz zdawał się tego nie zauważyć. Nadal przeglądał najnowsze wydanie Zbrodni i kary Dostojewskiego. Czyżby to miała być jakaś aluzja?

– Co tu, do cholery, robisz, Eddie?

Dopiero teraz mnie zauważył. Ostrożnie przeniósł wzrok z śnieżnobiałych kartek na moją twarz, po czym powoli zamknął książkę. Uśmiechnął się szarmancko. Typowy Johnson.

– Też się cieszę, że cię widzę, Victorio – obwieścił. Odłożył powieść na jej miejsce.

Przewróciłam oczami. Zawsze musiał pokazywać, jak bardzo ceni sobie kulturę wypowiedzi i zachowań. Szkoda tylko, że nie zawsze stosował się do tych zasad.

– Chyba nie przyszedłeś tutaj, bo się stęskniłeś, nieprawdaż? – Uniosłam subtelnie brew. Nie czekając na odpowiedź, wyminęłam mężczyznę i odłożyłam na biurku dokumenty.

Usłyszałam jego cyniczny śmiech. Odwróciłam się w stronę mężczyzny i oparłam biodra o blat biurka.

– Bardziej stęskniłem się za Barbarą – przyznał, na co uśmiechnęłam się gorzko. Wiedziałam, że kiedyś mi to wypomni. – Była bardzo lojalną pracownicą. Nie sądziłem, że odejdzie. Nie wspomniawszy o tym, że to ta kanalia ją przekona.

Pokręciłam głową, pogłębiając uśmiech. Johnson musiał być ślepy, że przez tyle lat nie widział, jak Barbara robiła maślane oczka za każdym razem, kiedy w pobliżu pojawiał się Juan.

– Po prostu chciała się rozwijać. Przyjęła tę posadę dla mnie, nie Juana – skłamałam. Eddie nie musiał znać całej prawdy.

Pokiwał głową i zrobił krok do przodu.

– To akurat jest najmniej istotne. – Jego głos przybrał chłodniejszą barwę, przez co uśmiech zniknął z mojej twarzy. To zwiastowało tylko kłopoty. – Myślałem, że potrafisz myśleć racjonalnie. Zwłaszcza, kiedy spodziewasz się dziecka, czego z całego serca ci gratuluję.

Z trudem przełknęłam ślinę.

– Dziękuję – mruknęłam niepewnie, przez co trochę zabrzmiało to jak pytanie. – Do czego pijesz?

– Chyba nie chcesz, żeby odwiedzało cię w więzieniu federalnym, co? – Zacisnęłam dłonie w pięści, czując jak nieprzyjemny prąd przechodzi przez moje ciało. – Ostrzegałem cię. Pokazałem najlepsze wyjście z tej sytuacji. A ty co? Powiedziałaś o wszystkim Juanowi, zaprzedając swoje szanse na normalne życie. Dlaczego?

Pokręciłam głową. Nie mogłam mu powiedzieć. Szczerze mówiąc, liczyłam, że Eddie nigdy się dowie. Przynajmniej nie teraz.

– Miałam swoje powody – odparowałam, z trudem dobierając słowa. Byłam w potrzasku.

Zaśmiał się. Nie satysfakcjonowała go ta odpowiedź.

– Victorio. – Uśmiechnął się pogodnie, jakby w ten sposób chciał wyrazić chęć pomocy. Ukradkiem zerknął na mój jeszcze niewidoczny brzuszek. – Dlatego mu powiedziałaś? – Parsknął śmiechem. – Popełniłaś błąd i liczysz, że to on zachowa się racjonalnie?

Zacisnęłam usta w wąską linię, głęboko oddychając przez nos. Nie powinno go to interesować. A tym bardziej nie powinien nazywać moje dziecko błędem.

– To nie twoja sprawa – wycedziłam, mocniej zaciskając pięści.

Pokręcił głową. Podszedł krok bliżej.

– Mylisz się. Pamiętaj, że nie tylko Juan może cię wsypać.

Przełknęłam ślinę, czując, jak gula w moim gardle stale rośnie. Nie sądziłam, że doprowadzę do tego, że Eddie będzie mi groził. Harvey miał rację. Dlaczego go wtedy nie posłuchałam?

– Czego chcesz? – zapytałam gorzko, udając obojętność.

Uśmiechnął się triumfalnie. Sądził, że miał mnie w garści. Mylił się. Wcale nie zamierzałam tak szybko się poddać.

– Juan już wie, więc postara się zrobić wszystko, żeby zniszczyć dowody i nie pójść siedzieć za defraudację. Masz dwa wyjścia.

– Jakie? – spytałam, ściągając brwi. Zapewne jedno było gorsze od drugiego.

– Albo jak najszybciej złożyć zeznania, żeby mogli go zamknąć, zanim wszystko zniszczy...

– Albo?

Spoważniał. Pokręciłam głową i uśmiechnęłam się boleśnie. Dlaczego akurat w tym momencie musiał zepsuć mój idealny plan?

– Zeznasz, że handlował kokainą. Zajmę się dowodami. Tylko on pójdzie siedzieć.

Przygryzłam dolną wargę. Nie mogłam tego zrobić.

– W ten sposób posadzę nie tylko jego, ale i siebie. Eddie, myślisz, że on nie ma kopii dokumentów, zdjęć? To igranie z ogniem.

– Spokojnie. Na wszelki wypadek wymieniliśmy się kodami do sejfów. Gdyby FBI zatrzymało jednego, drugi ma jeszcze możliwość pozbycia się wszystkich dowodów.

Z trudem powstrzymałam się od uśmiechu. Ta informacja była dla mnie cenniejsza niż mu się wydawało.

– Obiecuję, że zastanowię się i dam ci znać.

Pokiwał głową i w milczeniu opuścił pomieszczenie. Odprowadziłam go wzrokiem niemalże do samej windy.

Musiałam się pośpieszyć. Liczyła się każda godzina, a czas nieubłaganie mijał. Westchnęłam krótko i podniosłam słuchawkę telefonu. Wykręciłam odpowiedni numer. Owinęłam kabel wokół palca i czekałam, aż odbierze.

– Halo? – Jego głos nieco mnie uspokoił.

– Harvey, musimy porozmawiać. To sprawa życia i śmierci.

Kwas foliowy zapobiega występowaniu wad cewy nerwowej u płodu.

Wróciłam  😍

Matury się skończyły, rozpoczęły się wakacje 😎 To znaczy, że wracam do pisania!

O ile dobrze policzyłam, to wiszę Wam trzy rozdziały (cztery, wliczając ten piątek). Chcecie, żeby to nadrobić w formie maratonu (tylko nie wiem, kiedy on by był, bo chwilowo nie mam ani pół rozdziału do przodu) czy normalnie wstawiać w piątki, a po prostu skończę publikować później niż planowałam? Piszcie w komentarzach.

Zapraszam do udziału w ankiecie, którą znajdziecie na Facebooku (link w opisie mojego profilu). Jest remis, a pasowałoby coś wybrać. Jeśli chcecie, to mogę Wam wrzucić na fb próbkę La vie en rose 😉

PYTANIE KONKURSOWE:

Do jakich osób porównywali się Axl i Victoria?

8 do końca 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top