35. Another hero, another mindless crime
Queen - The show must go on
AXL
Po raz kolejny włączyłem to samo nagranie, dokładnie wsłuchując się w linię melodyczną. Coś mi w nim nie pasowało, ale nadal nie wiedziałem co.
Kolejny wieczór spędzałem w studiu. Dobrowolnie. Prace nad nowym albumem powoli szły do przodu, przez co nie musiałem się martwić terminami. W mieszkaniu też nikt mi nie przeszkadzał. Jak się okazało, Steven nie był aż tak okropnym współlokatorem. Praktycznie cały czas przebywał poza mieszkaniem. Na dobrą sprawę tylko w nim nocował.
Z kolei Caroline wyjechała do Nowego Jorku.
Mimo początkowych niechęci Izzy'ego, wtajemniczyłem ją. Opowiedziałem, co się stało w Minneapolis, dorzucając parę istotnych faktów o tamtej dziewczynie. Stwierdziłem, że skoro będzie pracowała z Victorią, to mogłaby ją mieć na oku. W końcu nie chcieliśmy, żeby ktoś jeszcze bardziej upokorzył Edwards – o ile to w ogóle było możliwe. Po dłuższym namyśle, nawet Izzy pochwalił mój plan, a Caroline bez zawahania zgodziła się wziąć w nim udział.
Następnego dnia, zaraz po załatwieniu spraw związanych z rozwodem, Harrison złożyła Victorii wizytę. Wróciła z niej bardzo podekscytowana. Jak się okazało, dostała tę pracę i już nazajutrz mogła przenieść się do Nowego Jorku. Oczywiście skorzystała z tego.
Planowałem przy najbliższej okazji zabrać się z Victorią w podróż na Wschodnie Wybrzeże i odwiedzić moją byłą żonę.
Otworzyłem kolejną butelkę z piwem. Chłodny, goryczkowaty napój przyjemnie otulił mój przełyk. Odłożyłem napój na blat, układając dłoń obok niego. Wystukiwałem paznokciami rytm, nadal poszukując odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie.
Upiłem kolejny łyk. Chyba już wiedziałem, czego mi brakowało.
Sięgnąłem ręką po leżący na drugim końcu blatu notes i długopis, kiedy usłyszałem niezdecydowane pukanie. Uśmiechnąłem się ironicznie, odkładając wszystko na bok. Mogło poczekać.
– Jeśli chcesz zagospodarować mój ostatni wolny pokój, to się spóźniłaś – odparłem przekonany, że to była Arizona. Zamiast się odwrócić, szukałem kasety z kolejnym nagraniem. – Sypialnię Caroline przeznaczam na pokój gier. Nawet już zamówiłem stół do pinballa.
– Widzę, że twoje małżeństwo rozpadło się szybciej niż moje. Kto by pomyślał. – Prychnęła ironicznie.
Wzdrygnąłem się na sam dźwięk jej głosu. Zacisnąłem dłoń w pięść, wbijając paznokcie w skórę. Była jedną z ostatnich osób, które chciałem widzieć.
Obróciłem się na fotelu w jej stronę. Stała oparta ramieniem o futrynę. Na założonych rękach powiesiła elegancką, czarną torebkę. Prychnąłem gorzko. Nawet laik mógł zauważyć, że jej ubrania pochodziły od sławnych projektantów.
– Co tutaj robisz, Lily? – spytałem wprost, dokładnie lustrując wzrokiem jej osobę.
Założyła za ucho długi, czarny kosmyk. Na jej palcu nadal widniał pierścionek od Tiffany'ego.
– To samo, co ty. Chcę szybko i bezboleśnie się rozwieść.
Zaśmiałem się ironicznie. Naprawdę chciała porównywać nasze małżeństwa?
– Pomiędzy mną i Carrie nic nie było. Żadne z nas nie oszukiwało drugiego – przyznałem szorstko. Nie miałem najmniejszej ochoty na dyskusje z nią. – A ty, z tego co pamiętam, wzięłaś ślub ze Stevenem, który cię kochał. Oszukałaś go.
Uśmiechnęła się gorzko i pokręciła głową. Wysunęła stopę do przodu. Już myślałem, że podejdzie bliżej, ale jednak postanowiła zachować odpowiedni dystans. Bardzo dobrze.
– Nic nie jest takie, jakie wam się wydaje. Owszem, nie kocham Stevena, ale to bardzo skomplikowane. Chciałabym mu wszystko wyjaśnić, ale nie mogę. I nie potrafię.
Odwróciłem od niej wzrok. Nie chciałem dać się zmanipulować. Nabrać na te jej przebiegłe gierki.
– Co ty tutaj w ogóle robisz? – spytałem w końcu. Powoli przestawałem trzymać nerwy na wodzy. – I nie chodzi mi o Stany Zjednoczone czy Los Angeles. Co robisz w tym studiu?
Spojrzałem na nią, lekko mrużąc oczy. Wyglądała na nieco zmieszaną. Unikała kontaktu wzrokowego i zaciskała usta.
– Lily? – starałem się brzmieć dosadnie.
– Muszę mieć pewność, że moja tajemnica jest bezpieczna – odparła z trudem i popatrzyła na mnie. Chyba pierwszy raz widziałem w jej oczach skruchę.
Westchnąłem krótko. Mogłem się domyślić, że właśnie po to przyszła. W końcu wiedziałem o czymś, co mogło jej zaszkodzić. I nie tylko jej.
– Chwilowo nie mam ochoty nikogo o tym informować – przyznałem zgodnie z prawdą. – Ale to tylko kwestia czasu. Nie możemy wszystkich w nieskończoność okłamywać.
– Axl, proszę...
Przymknęła na moment oczy. Poczułem dziwny uścisk. Też miała uczucia. Nie powinienem był doprowadzić do takiej sytuacji. Nawet jeśli chodziło o Lily.
– Przepraszam. Jeśli to ci pomoże, to poczekam z wszystkim, aż sfinalizujesz rozwód.
– Dobre i cokolwiek – mruknęła z wymuszonym uśmiechem. – Dziękuję, Axl.
– Nie masz za co. Nie robię tego dla ciebie.
VICTORIA
Pomalowałam usta szkarłatną szminką i przeczesałam włosy palcami, jednocześnie dodając im nieco objętości. Paradoksalnie po raz pierwszy od dawna czułam się wolna i usatysfakcjonowana. Wir pracy pomagał mi zapomnieć o bolesnym rozstaniu.
Jednak nadal kiepsko spałam w nocy, cały czas przeżywając wydarzenia tamtego wieczora.
Uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze i zabrałam torebkę. Zdecydowanym krokiem wyszłam z toalety, zmierzając w stronę stolika, przy którym już siedział Juan.
– Zamówiłem ci kawę – oznajmił na przywitanie.
Zawiesiłam torebkę i zajęłam miejsce obok mężczyzny.
– Kiedy dokładnie przyjdzie? – spytałam, rozpinając guzik żakietu.
Coraz poważniej zaczęłam traktować mój udział w rekonstrukcji Harding. Kułam żelazo, póki gorące. Poza tym sprzyjała mi passa. Caroline zdecydowała się na przyjęcie posady już następnego dnia po naszej rozmowie, co bardzo mnie ucieszyło. Mogłam mieć na miejscu kogoś zaufanego. Od razu przedstawiłam ją Juanowi, a następnie wsadziłam do samolotu do Nowego Jorku. Już zdążyła się zadomowić w Plazie* i poznać nowych współpracowników. Jak się okazało, pół zespołu nadawało się do wymiany. Toteż Martinez zorganizował spotkanie z projektantką, która właśnie wracała ze stażu w Chanel.
Oprócz tego Harrison twierdziła, że Juan nie kłamał i jego nowy biznes w stu procentach polegał na zarządzaniu domem mody tragicznie zmarłej przyjaciółki.
– Niedługo.
Pokiwałam głową i upiłam łyk kawy.
– Nadal nie mogę uwierzyć, że zrezygnowała z kariery w Europie – jęknęłam z zawiedzeniem. – Ale może to i lepiej dla nas.
Prychnął gorzko, na co odruchowo ściągnęłam brwi.
– To miłe, że zgodziłaś się pomóc mi z interesem Blair. Naprawdę cię doceniam i szanuję. – Moje ciało przeszył dreszcz. Nie spodziewałam się, że takie słowa padną z jego ust. To nie zwiastowało niczego dobrego. – Dlatego mam dla ciebie radę. Nie graj proszę na dwa fronty.
Rozchyliłam usta i zmarszczyłam czoło. Pokręciłam głową dla niepoznaki. Wiedziałam, że prędzej czy później zorientuje się o tym, ale myślałam, że mam jeszcze trochę czasu. W szczególności jeśli nie wdrożyłam jeszcze w życie planu Wirginia.
I jak na razie nie zamierzałam tego robić.
– Zaszła jakaś pomyłka. – Uśmiechnęłam się ironicznie i popatrzyłam w jego stronę. – Owszem, spotkałam się z Eddiem, ale nie pracuję dla niego i nie zamierzam w najbliższej przyszłości tego zmienić.
Nawet nie musiałam go okłamywać, co stosunkowo rzadko się zdążało.
– W takim razie pozdrów go ode mnie – odparł ze spokojem, kładąc przedramię na oparciu mojego krzesła. Jego palce spoczęły na moich plecach. Znowu przeszył mnie dreszcz. Miałam wrażenie, że dotyk mężczyzny wypala dziurę w mojej skórze. – A oto i nasza nowa projektantka – wyszeptał.
Przeniosłam wzrok na smukłą, elegancką kobietę, która zmierzała w stronę naszego stolika. Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową. Prawie nic się nie zmieniła.
Oboje wstaliśmy. Dziewczyna zmierzyła mnie wzrokiem. Na jej twarzy pojawiło się zakłopotanie. Nic dziwnego, uśmiechałam się jak głupi do sera.
– Carmen? Carmen Jennings? – odezwałam się w końcu, co sprawiło, że dziewczyna odwzajemniła uśmiech.
– Vicky? Poznałam cię po głosie. Zmieniłaś się.
Juan wodził po nas wzrokiem, nie za bardzo orientując się w sytuacji.
– Nie wiedziałem, że się znacie – odezwał się w końcu, uśmiechając się dla niepoznaki. Wymienił z Carmen uścisk dłoni.
Zrobiłam to samo, po czym każdy zajął swoje miejsce. Uśmiechnęłam się subtelnie. Nadal nie mogłam uwierzyć w to, co się właśnie wydarzyło.
– Chodziłam z Carmen do jednego liceum – wyjaśniłam, zerkając na dziewczynę, która zastanawiała się nad wyborem herbaty. – Nasi ojcowie razem pracowali. – Schowałam dłoń pod stół i zacisnęłam ją w pięść, boleśnie wbijając sobie paznokcie w skórę. – Można powiedzieć, że się przyjaźniłyśmy.
Zaśmiała się, zarzucając gęste, czarne włosy na plecy.
– Na początku uważałam cię za gówniarę, którą musiałam się opiekować. – Zmrużyła oczy, a następnie się uśmiechnęła. – Ale z czasem okazałaś się bardzo dojrzała jak na swój wiek. No i tak jakoś wyszło, że zamiast spędzać wolny czas w towarzystwie innych seniors* wolałam wypady z sophmore*. Jednak zbytnio mi to nie przeszkadzało.
Uśmiechnęłam się i pokiwałam głową. Była moją pierwszą prawdziwą przyjaciółką, odkąd Chara wyjechała z rodzicami do Ohio.
– Mimo że Carmen należała do tych popularnych dziewczyn – dodałam, opierając przedramiona na blacie stołu. – Nawet przyjęła mnie do drużyny cheerleaderek, której była kapitanem. – Obie zaśmiałyśmy się krótko. – Szybko z tego zrezygnowałam. Mogłam się domyślić, że zostaniesz projektantką. W końcu sama sobie uszyłaś sukienkę na bal maturalny.
Upiłam łyk kawy. Nigdy się nie spodziewałam, że znowu ją zobaczę. Odkąd wyjechała na studia do Europy, urwał nam się kontakt. Zaraz po mojej ucieczce z Lafayette, chciałam ją odnaleźć i chwilę u niej pomieszkać. Jednak okazało się, że przebywała w Mediolanie, przez co mój plan spalił na panewce. Później nawet nie próbowałam się z nią kontaktować.
– Czy to znaczy, że zgadzasz się zostać naszą główną projektantką? – spytał Juan, który do tej pory jedynie nam się przysłuchiwał.
Wyjął z aktówki plik dokumentów i podsunął je Carmen. Położył na nich stalowy długopis. Dziewczyna upiła łyk zielonej herbaty i spojrzała na umowę, a następnie na nas. Uśmiech zdawał się nie znikać z jej twarzy.
– Od zawsze chciałam stworzyć własną markę – przyznała. – Mam nadzieję, że z czasem przekonacie się do zmiany nazwy na Harding & Jennings. Jednak nie zamierzam naciskać. Będę cierpliwa. – Złożyła zamaszysty podpis na wszystkich kopiach. Odłożyła długopis na bok i oparła się na krześle. – Poza tym jestem ogromnie ciekawa współpracy z Caroline Harrison. Słyszałam, że to niezłe ziółko.
Parsknęłam śmiechem. Doskonale znałam sytuację. Caroline lubiła zaskakiwać i to nie zawsze w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Jednak głęboko wierzyłam, że w obecnej sytuacji nieco wydorośleje.
– Mam nadzieję, że odpowiednio ją utemperujesz – odparł Juan, pakując swoją kopię dokumentów. Wstał z krzesła. – Nie będę wam przeszkadzał. Odezwę się do ciebie, jak już znajdę lot do Nowego Jorku w dobrej cenie – zwrócił się do Carmen, posyłając jej subtelny uśmiech.
Rozchyliłam nieznacznie usta. Nieco perfidnie ją bajerował. Odwróciłam głowę i upiłam łyk kawy. Szkoda mi jej było. Nie wiedziała, czym zajmował się na boku i do czego był zdolny.
Odszedł po wylewnym pożegnaniu z Carmen i rzuceniu mi krótkiego do zobaczenia. Odprowadziłam go wzrokiem aż do samych drzwi.
– Ktoś tu jest zazdrosny – zanuciła, wytrącając mnie z transu.
Pokręciłam głową i zaśmiałam się. Chyba sobie żartowała.
– O niego? – spytałam nienaturalnie wysoko. – Proszę cię. Jak chcesz, możesz go sobie wziąć całego. Ale żeby nie było, że cię nie ostrzegałam. Carmen, Juan to nie jest facet dla ciebie.
Spoważniałam nieco, chowając dłonie pod stół. Nie chciałam jej wystraszyć do tego stopnia, żeby zrezygnowała z współpracy z nami. Zdążyłam się już przekonać, że Martinezowi naprawdę na tym zależało i traktował ten biznes na poważnie. A Carmen był piekielnie uzdolnioną profesjonalistką.
Pokiwała głową i uśmiechnęła się blado.
– Nie zamierzałam się z nim umawiać – odparła, przez co zrobiło mi się lżej na duchu. – Prawdę mówiąc, już mam kogoś na oku, ale nie chcę zapeszać. – Uśmiechnęła się tajemniczo i na moment spuściła wzrok, zakładając kosmyk włosów za ucho. – A ty? Masz kogoś?
Poczułam dziwny ucisk w żołądku. Wiedziałam, że zawsze mogę na nią liczyć. Przynajmniej tak było kiedyś. Jednak nie potrafiłam rozmawiać o moim rozstaniu z Izzym. Paradoksalnie o wiele prościej było zapomnieć.
– Jak na razie skupiam się na pracy – przyznałam szczerze, dorzucając do tego pogodny uśmiech. – Ale też mam kogoś na oku i tak samo nie chcę zapeszać – skłamałam, chcąc w ten sposób uniknąć niewygodnej rozmowy.
Uśmiechnęła się szeroko i zaplotła palce na kubku z herbatą.
– Naprawdę się cieszę, że wreszcie, po tylu latach, znowu się spotykamy. Może nawet uda nam się nadrobić stracony czas i odbudować przyjaźń?
Poczułam dziwne, przyjemne ciepło na sercu. Tego właśnie potrzebowałam. Powrotu najlepszej przyjaciółki do mojego życia.
– Byłoby wspaniale – przyznałam, kiwając głową.
– W takim razie opowiadaj. Przede wszystkim musimy nadrobić plotki. Jestem ciekawa, czy po moim odejściu ta dziewczyna z krzywymi kreskami na oczach i bogatymi rodzicami została królową szkoły i, jak to mówiła, wprowadziła rządy twardej ręki.
Obie zaśmiałyśmy się melodyjnie. Przez moment poczułam się, jakbym przeniosła się w czasie do dni, kiedy uczęszczałam do Jefferson High School.
○○○
Dzisiejsze przedpołudnie mogłam zaliczyć do tych najbardziej udanych. Po wizycie w kawiarni udałyśmy się z Carmen na sushi, gdzie przegadałyśmy kolejną godzinę, wspominając dawne czasy. Przez to nawet nie miałam czasu zrobić sobie herbaty przed rozpoczęciem zajęć we Flamant. Ale nie żałowałam. Potrzebowałam takiego babskiego wypadu.
Ziewnęłam przeciągle, opierając głowę o szybę. Wlepiłam wzrok w nieco zmęczona twarz Jacka, który ze skupieniem prowadził samochód.
– Mam coś na twarzy, że tak mi się przyglądasz? – spytał w pewnym momencie, śmiejąc się.
Wzruszyłam ramionami.
– Nie. Tak po prostu. – Uśmiechnęłam się szczerze. – Mam nadzieje, że autentycznie umiesz gotować, bo umieram z głodu.
Wywinęłam dolną wargę, na co zaśmiał się krótko.
Przez ostatnie kilka dni żywiliśmy się głównie pizzą albo innym jedzeniem na zamówienie. Mój talent kulinarny nie wykraczał poza prostą zapiekankę warzywną, a Jack wymawiał się brakiem czasu. Ostatnio załatwiał wieczorami wiele spraw związanymi z ewentualnym przeniesieniem Flamant do Nowego Jorku.
– Dotychczas żadna nie narzekała – wspomniał, włączając kierunkowskaz.
Uśmiechnęłam się w rozbawieniu.
– Jack, ale to nie jest randka. Nie musisz mi zaimponować. Wystarczy, że zrobisz cokolwiek do jedzenia. Nawet mogą to być kanapki.
Pokiwał głową, wjeżdżając do garażu podziemnego.
– Nie zapraszam dziewczyn na pierwszą randkę do mojego mieszkania. To byłoby faux pas.
Zaśmiałam się krótko i pokręciłam głową.
Zaraz po wejściu do mieszkania, załączyłam radio. O tej godzinie nadawali moją ulubioną audycję. Zaczęłam wypakowywać zakupy, jednak zaraz po zobaczeniu butelki z białym winem zabrałam się za otwieranie jej. Jack zaśmiał się krótko i wyjął z szafki dwa kieliszki.
– Niech zgadnę, zamierzasz zrobić rybę? – spytałam, starając się rozlać taką samą ilość trunku.
– Tak. – Postanowił dokończyć zaczętą przeze mnie czynność. – Dokładniej, zamierzam nam podać sandacza w sosie cytrynowym.
Uśmiechnęłam się subtelnie. Podałam kieliszek mężczyźnie i oparłam biodra o blat kuchenny.
– Pozwól, że będę patrzyła i się uczyła. – Upiłam łyk wina, po czym przyłożyłam chłodne brzegi szkła do policzka. – Może kiedyś też ugotuję nam coś wykwintnego.
Popatrzył na mnie i parsknął śmiechem.
– Wypraszam sobie – prychnęłam. – Robię naprawdę dobrą zapiekankę warzywną. Po prostu najczęściej nie chce mi się gotować.
– Nie wątpię. Nie wyglądasz na taką.
Przewróciłam oczami i uśmiechnęłam się ironicznie. Trochę miał racji. Nie byłam typową panią domu. Nawet nie chciałam taką się stać. Uwielbiałam pracować, przez co poświęcałam temu znaczną część mojego czasu. Lubiłam dom kojarzyć wyłącznie z rodziną, a nie sprzątaniem czy gotowaniem, chociaż i to musiałam od czasu do czasu wykonywać.
– Tak? – Upiłam łyk wina i podeszłam bliżej. – A na jaką ci wyglądam? – spytałam, lekko przechylając głowę.
Skupił na mnie swoje spojrzenie. Dopiero teraz zauważyłam, że jego tęczówki miały piękną barwę nieba w pogodny dzień.
– Na kobietę sukcesu – odparował, robiąc krok do przodu. Teraz znajdował się zaledwie kilka cali ode mnie. – Taką, co nie da sobie w kasze dmuchać. Konkretną, ale zarazem czułą i wrażliwą. Dbającą nie tylko o interesy, ale także o bliskich.
Uśmiechnęłam się subtelnie. Zrobiło mi się przyjemnie ciepło na sercu. Dawno nie słyszałam tylu pozytywnych słów o sobie.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale nie wiedziałam za bardzo co. Jeszcze przez moment wpatrywałam się w niego w milczeniu, zaciągając się zapachem jego perfum. Z trudem przełknęłam ślinę. Wspięłam się na palcach i złożyłam krótki pocałunek na jego ustach.
Musiałam coś sprawdzić.
– To było trochę głupie – westchnęłam. Powoli zaczynałam wpadać w słowotok. – Przepraszam. Po prostu... Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Obiecuję, że to się nie powtórzy. W końcu to nie jest randka, nie? – Zaśmiałam się nerwowo.
Brawo, Vicky, zrobiłaś z siebie kompletną idiotkę.
Nic nie odpowiedział. Na jego twarzy nie zagościł uśmiech ani smutek. Nic. Zamiast tego zabrał ode mnie kieliszek i odłożył go na bok.
Uśmiechnęłam się gorzko. Super, jeszcze tego brakowało. Delikatnej sugestii, żebym już więcej nie piła. A przecież nie byłam pijana.
Objął dłonią mój policzek, wymuszając tym samym, żeby spojrzała mu prosto w oczy. Miałam nogi z waty. Był zdecydowanie za blisko, a mimo to nie chciałam, żeby się odsunął.
Ostrożnie zbliżył się. Widząc, że nie zamierzam protestować, musnął subtelnie moje usta. Działałam dosyć instynktownie. Oddałam pocałunek. Zaplotłam palce na jego karku. Pozwoliłam, aby niewinny gest zamienił się w namiętną pieszczotę.
Odsunęłam się od niego, kiedy poczułam, że brakuje mi powietrza. Dotknęłam opuszkami palców dolnej wargi. Próbowałam ustabilizować oddech, jednocześnie przyswajając sobie to, co właśnie się wydarzyło. Nie pomagało.
Pocałowałam Jacka. Dopiero po chwili to sobie uświadomiłam. Uśmiechnęłam się ironicznie. Sprawdziłam to, co chciałam. Rezultat wcale mnie nie cieszył.
– Przystopujmy na razie, okej? – poprosiłam, przenosząc na niego wzrok. Mój wyraz twarzy nie zwiastował niczego dobrego, przez co chłopak przestał się uśmiechać. – Bardzo cię lubię, ale...
– Ale to nie to – dokończył za mnie. Rozgoryczenie w jego głosie raniło mnie bardziej niż cokolwiek innego.
– Jack... – zaczęłam z trudem, ale nie dane mi było skończyć.
W pomieszczeniu rozległ się dźwięk dzwonka.
– Otworzę – zaoferowałam odruchowo.
Pokiwał głową i schował ręce do kieszeni spodni. Uśmiechnęłam się blado. Potrzebowałam chwili odskoczni, zanim wrócimy do tej rozmowy.
Westchnęłam krótko i otworzyłam drzwi. Wytrzeszczyłam oczy. Z trudem próbowałam zachować spokój. Czułam, jak moje serce galopuje.
– Dobry wieczór, w czym mogę pomóc? – spytałam, ostrożnie dobierając słowa. Odruchowo zacisnęłam palce na drewnianej płycie.
– Dobry wieczór. Pani Victoria Edwards?
Miałam ochotę zapaść się pod ziemię albo obudzić się z tego koszmaru. Przede mną stało dwóch funkcjonariuszy policji. W dodatku pytali o mnie. To mogło znaczyć tylko jedno. Wpadłam.
– Tak – odparła po chwili. Z trudem przełknęłam ślinę. Najważniejsze to nie panikować. – A o co chodzi?
– Jest pani aresztowana. – Jego słowa zadziałały na mnie jak kubeł zimnej wody. To wszystko działo się naprawdę. – Proszę się odwrócić.
Zacisnęłam usta w wąską linię. Wielokrotnie wyobrażałam sobie ten moment. Wiedziałam, że kiedyś po mnie przyjdą. Jednak nie sądziłam, że stanie się to na oczach Jacka. Tak bardzo go zawiodłam.
Posłusznie zrobiłam to, co mi kazał. Dopiero teraz zauważyłam, że najprawdopodobniej przez cały ten czas Icarus stał za mną i wszystko bacznie obserwował. Na jego twarzy malowała się troska. Pozornie łudził się, że wszystko będzie dobrze. Z trudem powstrzymałam łzy.
Funkcjonariusze założyli mi kajdanki. Czułam się tak cholernie bezsilna. Koniec zbliżał się nieubłaganie.
– Ma pani prawo do zachowania milczenia. Wszystko, co pani teraz powie, może być wykorzystane przeciwko pani w sądzie. Ma pani prawo do kontaktu z prawnikiem.
Rzuciłam Jackowi nieme przepraszam, po czym odwróciłam się do niego plecami i w asyście policji opuściłam budynek.
Hotel Plaza - luksusowy, pięciogwiazdkowy hotel znajdujący się w Nowym Jorku na Manhattanie (Wikipedia).
Senior - osoba w ostatniej klasie amerykańskiej szkoły średniej. Stwierdziłam, że ten nazwy będą brzmiały bardziej "naturalnie".
Sophmore - osoba, która uczęszcza do drugiej klasy amerykańskiej szkoły średniej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top