32. Don't wanna give my heart away to another stranger
Lady Gaga, Bradley Cooper - I'll Never Love Again
VICTORIA
Dosyć szybkim krokiem przemierzałam drogę od pobliskiego parkingu do Insomnia Cafe, gdzie miałam się spotkać z Harveym.
Już jak wyjeżdżałam spod Flamant, miałam pięć minut spóźnienia. Niespodziewanie musiałam przedłużyć zajęcia, bowiem dzieciaki tego dnia z trudem przyswajały układ, jaki dla nich przygotowałam. Następnie kilkoro rodziców miało parę pytań, na które uprzejmie i wyczerpująco odpowiedziałam. Oczywiście nie obyło się bez nieustannego zerkania na zegarek.
Po drodze zaskoczyły mnie korki. Zazwyczaj ta trasa robiła się tłoczna około drugiej i pozostawała taka do piątej. Rzuciłam okiem na zegarek, który zdobił mój lewy nadgarstek. Piętnaście po szóstej. Na szóstą byłam umówiona z Cooperem.
Oczywiście nie obyło się bez problemów z parkowaniem. Mimo iż prawo jazdy posiadałam od mniej więcej trzech lat, to czasami nadal robiłam to jak sierota. Szczególnie jeśli się stresowałam, a ilość wolnych miejsc była dosyć ograniczona. Ten dzień nie należał do wyjątków.
Weszłam, a dokładniej wbiegłam, do kawiarni cała zasapana. Łapiąc po drodze oddech, podążyłam do stolika, gdzie zapewne od dłuższego czasu czekał na mnie Harvey. Jak widać nie marnował tych kilkudziesięciu minut. Rozłożył się z dokumentami niemalże na całym blacie ustawionym pod dużym oknem. Blisko szyby ustawił filiżankę z kawą.
– Przepraszam, że musiałeś aż tyle czekać – odparłam ze skruchą, wieszając torebkę na brzegu krzesła. Zarzuciłam włosy za ramię i usiadłam naprzeciwko prawnika. – Zajęcia się nieco przedłużyły, korki, problemy z zaparkowaniem...
– Nie musisz się tłumaczyć – przerwał mi ze stoickim spokojem. Wpatrywałam się w niego z lekko rozchylonymi ustami. Uniósł dłoń, głową wskazując na kogoś za moimi placami. Obstawiałam, że był to kelner. – Doskonale cię rozumiem. Czekam, aż ktoś wymyśli przenośne telefony, które nie wyglądają jak cegły. Świetny wynalazek, ale na co dzień kompletnie niepraktyczny. – Pokręcił głowa, na co subtelnie się uśmiechnęłam. Sama byłam podobnego zdania, mimo iż „cegły" nie posiadałam. Szkoda mi było wydawać tyle pieniędzy. – Zamówiłem dla ciebie herbatę korzenną – wytłumaczył się ze swojego gestu. – Umówiłem się z kelnerem, że zrobi ją dopiero, gdy przyjdziesz.
Uśmiechnęłam się w rozbawieniu. Dobre rozwiązanie. Gdyby zamówił ją o szóstej, już dawno wystygłaby.
Harvey pozbierał porozrzucane papiery i włożył je do dużej, skórzanej teczki, zostawiając na blacie tylko kilka kartek.
Upiłam łyk napoju, który przyniósł młody kelner. W podzięce posłałam mu przyjazny uśmiech. Ze względu na to, że pracował w mojej ulubionej kawiarni, widywałam go bardzo często. Jednak nigdy nie mogłam zapamiętać, jak miał na imię.
– Zgodnie z tym, co ustaliliśmy z Eddiem – zaczął dyplomatycznym tonem – wdrożyliśmy najkorzystniejszy dla ciebie plan. Wiem, że mi ufasz, za co ci bardzo dziękuję. Z tego powodu wywalczyłem dla ciebie bardzo sympatyczną ugodę.
Podsunął mi pod nos śnieżnobiałą kartkę papieru z tym całym prawniczym bełkotem. Wyjął z kieszeni marynarki stalowy długopis i niemalże włożył mi go do dłoni.
– Tylko wystarczy twój podpis – dodał.
Spojrzałam na niego zdezorientowana. Założyłam kosmyk włosów za ucho i zabrałam się za studiowanie treści dokumentu. Już po paru zdaniach pokręciłam głową, a na mojej twarzy pojawił się grymas.
– Mógłbyś mi pokrótce wytłumaczyć, o co chodzi, bo kompletnie nie rozumiem tego prawniczego żargonu.
Zaśmiał się krótko, po czym wskazał palcem na pierwszy akapit tekstu.
– Brooke wycofa oskarżenia za kwotę zapisaną w ugodzie. O tutaj jest. – Przesunął opuszek na odpowiednią linijkę.
Rozwarłam usta i wytrzeszczyłam oczy. Ile?! Chciałam coś powiedzieć, ale nie byłam wstanie wydobyć z siebie nic więcej niż przypadkowe, nic nieznaczące dźwięki.
– Eddie obiecał pokryć spora część tej sumy – dodał, myśląc, że to nieco mnie uspokoi.
Jego słowa sprowadziły mnie na ziemię. Uśmiechnęłam się ironicznie i pokręciłam głową. Ta opcja bynajmniej nie rozwiązywała niczego. Jeszcze bardziej wszystko komplikowała.
– Przekaż Eddiemu, że nie chcę od niego żadnych pieniędzy – oznajmiłam, zabierając z oparcia krzesła swoją torebkę. – Odezwę się, jak już uzbieram sumę. Chyba, że uda ci się wynegocjować mniejszą kwotę.
– Adwokat Hoover nie chce słyszeć o mniejszej kwocie. Niby nic nie jest w stanie zrekompensować jej starty ukochanego męża, ale jak wiesz, każdy ma swoją cenę – wyjaśnił, na co prychnęłam gorzko. Więc Brooke tak naprawdę chodziło tylko o pieniądze. – Jeśli chodzi o Johnsona, potraktuj jego ofertę jako rekompensatę za wszystkie krzywdy, jakich doświadczyłaś z jego strony podczas pracy w Johnson Development.
Zaśmiałam się ironicznie. Naprawdę Eddie myślał, że krzywdy, których doznałam, mają swoją cenę? Grubo się mylił. Nie zamierzałam przyjąć od niego ani centa. Już mi wystarczył kapitał, który zarobiłam na jego szemranym interesie i który – nietknięty – bezpiecznie leżał sobie w banku. W najczarniejszym scenariuszu to właśnie te pieniądze chciałam wykorzystać.
– Nie chcę żadnej rekompensaty – oświadczyłam chłodno, wstając. – Jeśli tylko tyle miałeś mi do przekazania, to pozwól, że już pójdę, i tak jak mówiłam, odezwę się, kiedy uzbieram całą sumę.
Pokiwał głową i bez słowa pożegnał mnie zawiedzionym spojrzeniem. Zbytnio się tym nie przejęłam.
Opuściłam kawiarnię i udałam się prosto do samochodu. Westchnęłam głęboko, jeszcze raz układając sobie w myślach całą tę sprawę. Nie miałam zbyt dużo czasu do kolejnej rozprawy. Jeśli chciałam wyjść z tej całej sprawy z twarzą, to musiałam się pośpieszyć.
Wsiadłam do pojazdu. Od razu po przekręceniu klucza w stacyjce, włączyłam w radiu moją ulubioną składankę z muzyką jazzową. Idealnie działa na moje skołatane nerwy, pozwalając na chwilę relaksu. Niestety w ostatnim czasie coraz częściej po nią sięgałam.
Wjechałam samochodem do garażu. Westchnęłam głęboko i wyciągnęłam kluczyk ze stacyjki. Zabrałam torebkę, która spoczywała na pobliskim fotelu i po raz kolejny tego dnia przeczesałam włosy palcami. Byłam potwornie zmęczona, głównie za sprawą ostatnich wydarzeń. Miałam ochotę na lampkę białego wina i relaksującą kąpiel. Marzyłam, żeby ten dzień się skończył, a wraz z nim seria nieprzewidzianych, nie do końca pozytywnych wydarzeń.
Ściągnęłam buty i zostawiłam je w przedpokoju. Zdobyłam się na niewielki uśmiech, mimo że oczy same mi się zamykały. Już o dawna tak się nie cieszyłam z powrotu do domu. Bo co nieprzyjemnego mnie mogło spotkać oprócz standardowej kłótni z Izzym?
Stradlin wyszedł mi na przywitanie. Wspięłam się na palcach, żeby cmoknąć go w usta, jednak w porę się odsunął. Dopiero teraz zauważyłam niezadowolenie przechodzące w gniew, które malowało się na jego twarzy. Ściągnęłam brwi. Nie za bardzo wiedziałam, o co mu chodziło. Przecież już wyjaśniliśmy sobie sytuację, która miała miejsce na weselu. Przynajmniej powierzchownie.
– Coś się stało? – spytałam troskliwe, nawet na moment nie spuszczając z niego wzroku.
Jego usta ułożyły się w ironiczny, pełen bólu uśmiech.
– To ty mi powiedz – odparł chłodno. Moje ciało przeszyły ciarki. – Masz gościa w salonie – dodał, po czym wyminął mnie i wyszedł na zewnątrz.
Zdezorientowana odwróciłam wzrok i przez moment skupiłam go na drzwiach frontowych. O co chodziło? Przecież do tej pory nie reagował tak na wizytę żadnego z naszych znajomych. Pokręciłam głową.
Dopiero po chwili się zreflektowałam. Uśmiechnęłam się gorzko. Pewnie Harvey zdążył już powiadomić Eddiego, że nie chcę przyjąć jego jałmużny.
Rzuciłam torebkę na wieszak i skrzyżowałam ręce na piersi. Westchnęłam głęboko. Zamierzałam szybko i bezboleśnie załatwić sprawę z Johnsonem, aby następnie zrealizować wcześniej obmyślany plan.
– Nie potrzebuję twoich pieniędzy. Dam sobie radę bez nich – oświadczyłam zdecydowanie, zanim weszłam do salonu.
I to był błąd.
Usłyszałam przenikający śmiech mojego gościa. Zatrzymałam się w pół kroku, czując, jak moje ciało przeszywa dreszcz. Z trudem przełknęłam ślinę. Teraz już wiedziałam, dlaczego Izzy tak zareagował.
Dopiero po chwili zdecydowałam się wejść do pomieszczenia. Mężczyzna najwidoczniej na to czekał, ponieważ zaledwie po tym, jak przekroczyłam próg, postanowił skomentować moje słowa.
– Dla mnie nawet lepiej. Chociaż nie sądzisz, że powinienem wynagrodzić twój trud? W końcu odwalasz kawał dobrej roboty.
Posiliłam się na nikły, ironiczny uśmiech, jednak finalnie niewiele się różnił od grymasu. Stanęłam w bezpiecznej odległości, zapewniając sobie doskonały widok na mojego rozmówcę. Zajmował miejsce w moim ulubionym fotelu i raczył się whiskey, którą z grzeczności poczęstował go Izzy.
– Czego chcesz, Juan? – zapytałam chłodno, jednak on potraktował moje słowa jako żart.
Upił łyk trunku i przełożył szklankę z ręki do ręki.
– Zawsze lubiłaś konkretne rozmowy – zaczął, przechodząc na hiszpański. – I za to cię ceniłem. Usiądź, to może trochę potrwać.
Zaśmiałam się ironicznie, odwracając głowę w przeciwnym kierunku. Miałam wrażenie, że utkwiłam w jednym ze swoich chorych, surrealistycznych snów. Jednak to się działo naprawdę.
– Miło, że pozwalasz mi usiąść na MOJEJ kanapie, w MOIM domu – zaakcentowałam konkretne słowa, zajmując miejsce niedaleko Meksykanina. – Ale mógłbyś darować sobie takich wizyt. Izzy o niczym nie wie.
– Nie wiedział, Vicky. Czas przeszły – wyjaśnił spokojnie, ale zarazem dobitnie, następnie zamaczając usta w alkoholu. – Swoją drogą, dobry wybór – dodał, wyciągając szklankę w moim kierunku.
Uśmiechnęłam się gorzko i zacisnęłam zęby. Miałam ochotę na niego nawrzeszczeć. Wykrzyczeć wszystko, co mi na sercu leżało. Jak on mógł za moimi plecami robić takie rzeczy?! Z trudem się powstrzymałam. Wiedziałam, że to nie rozwiązałoby sprawy, a jedynie mogłoby ją pogorszyć. Jak widać, Juan był zdolny do wszystkiego.
– Dziękuję, że w moim imieniu poinformowałeś MOJEGO narzeczonego o tym, że niespodziewanie wróciłeś do MOJEGO życia – zironizowałam. Dokładnie lustrowałam wzrokiem twarz mężczyzny. Oprócz okazjonalnego rozbawienia nie wyrażała żadnych emocji. – Nie musiałeś się fatygować. Tak się składa, że jutro miałam złożyć ci wizytę w twoim skromnym biurze.
Zamierzałam grać z nim w tę samą grę. Zdobyć jego zaufanie i uśpić czujność. Tylko tak mogłam wyjść z tego z twarzą.
– Nie sądziłem, że to zrobisz. – Odstawił szklankę na stolik kawowy. – Po dłuższym namyśle stwierdziłem, że lepiej byłoby złożyć ci wizytę w domu niż w twojej szkółce.
Tutaj nie miał racji. Mimo iż Jack nadal podchodził do mnie z dystansem, to podejrzewałam, że zrozumiałby tę sytuację o wiele lepiej niż Izzy. W przypadku mojego narzeczonego pojawienie się Juana równało się z dolewaniem oliwy do ognia. Byłam pewna, że to wszystko zakończy się kłótnią. Icarus natomiast przedłużyłby okres milczenia albo wygłosiłby długie, monotonne kazanie.
– Myślałam, że po tym wszystkim mnie znasz – zaczęłam, krzyżując nogi w kostkach. Chciałam mu pokazać, że nadal byłam starą, dziecinnie łatwowierną Victorią, chociaż ta już od dawna nie istniała. – Dotrzymuję słowa, a obiecałam ci pomóc. Jednak nie zamierzałam się dzielić tym faktem...
– To już twoja sprawa – wtrącił, wstając i zapinając guzik marynarki. – Będę jutro do szóstej. Figueroa Street. Naprzeciwko wieżowca, gdzie kiedyś było Johnson Development. Trzydzieste siódme piętro. Powiem ochroniarzowi, że przyjdziesz. Czekają na ciebie papiery do podpisania.
Z trudem przełknęłam ślinę. Nie miałam najmniejszej ochoty wracać do tych widoków, czynności. Przedstawiać się ochroniarzowi jako Blanca, wyjeżdżać windą na jedną z wyższych kondygnacji i posyłać ciepły uśmiech współpracownikom. Tylko tym razem to nie ja miałam witać kolejnego gościa Juana – a raczej Diego – i proponować kawę. To ja miałam być tym gościem, obsłużonym przez nową asystentkę Martineza. Ani trochę jej nie zazdrościłam.
– Przyjadę prosto po pracy – oznajmiłam obojętnie.
Uśmiechnęłam się delikatnie, czując przy tym ból. Robiłam coś wbrew sobie. Tym razem było znacznie gorzej niż ostatnio. Miałam o wiele więcej do stracenia. Schodziłam z prostej, wybrukowanej ścieżki na nierówny, grząski grunt tylko po to, aby zapłacić za błędy przeszłości.
– Wiedziałem, że mogę na tobie polegać – podsumował, posyłając mi szeroki, dodający otuchy uśmiech.
Odprowadziłam go pod same drzwi, które następnie dokładnie zamknęłam. Szarpnęłam mocno za klamkę, sprawdzając, czy aby na pewno to zrobiłam. Były zamknięte – odcięłam się od świata, od którego pragnęłam uciec. Oparłam się plecami o drewnianą płytę i osunęłam się po niej. Już dawno nie czułam się aż tak bezradna. Schowałam twarz w dłonie, które oparłam na kolanach. Chciałam krzyczeć. Powyzywać siebie od skończonych idiotek. A po wszystkim zasnąć i już się nie obudzić.
Z trudem poderwałam się z ziemi i poszłam do łazienki. Doprowadziłam się do stanu ogłady. Próbowałam zebrać myśli i jeszcze raz opracować idealny plan. Bezskutecznie. Z tej sytuacji nie było racjonalnego wyjścia.
Niechętnie zerknęłam na zegarek, który wisiał w kuchni. Robiło się późno, a Izzy nadal nie wrócił. Przejechałam dłonią po zmęczonej twarzy i nastawiłam wodę na herbatę. Martwiłam się jego nieobecnością, jednak próbowałam zbytnio się tym nie przejmować. Potrzebował chwili wytchnienia; czasu na zebranie myśli. Zawiodłam go – kolejny już raz. Czekała na nas poważna dyskusja, którą ostatnio jedynie odwlekaliśmy w czasie. Teraz już nie było ucieczki.
Odłożyłam kubek z zieloną herbatą na stolik kawowy i przykryłam stopy ciepłym, pluszowym kocem. Zabrałam się za zgłębianie materiałów, które obiecałam sobie przestudiować zanim rozpocznę naukę na uniwersytecie. Zdobycie wyższego wykształcenia w konkretnej dziedzinie było dla mnie priorytetem.
Mimo iż wróciłam do domu potwornie zmęczona, teraz nie potrafiłam usnąć. Wizyta Juana tylko nakręciła moje myślenie, a nieobecność Izzy'ego podsuwała mojej wyobraźni najczarniejsze scenariusze. Dlatego postanowiłam poczekać na niego w salonie. Chciałam mieć stuprocentową pewność, że wróci do domu cały i zdrowy.
Dopiero po dwóch godzinach drzwi wejściowe otworzyły się po raz kolejny. Poczułam, jak w tym momencie włos zjeżył mi się na skórze. Odłożyłam książkę na stolik i opatuliłam całe ciało kocem, a następnie wstałam. Nie chciałam odbywać tej rozmowy na siedząco.
– Martwiłam się – przyznałam, kiedy Stradlin postanowił zajrzeć do salonu. Zapewne zwabiło go zapalone światło. – Gdzie byłeś?
Wzruszył ramionami, nawet nie racząc mnie przelotnym spojrzeniem. Udał się do barku, skąd wyciągnął czystą szklankę i butelkę whiskey. Nalał sobie trunku, po czym zaczął go sączyć.
– Musiałem się napić. – Jego obojętność dodatkowo mnie raniła. – Wszystko jeszcze raz przemyśleć. I się znieczulić. – Przechylił szklankę i dopił ostatnie krople bursztynowej cieczy, a następnie ponownie napełnił nią szkło.
Rozchyliłam usta. Nie wierzyłam w to, co słyszałam. Znieczulić?! Czułam, jak powoli tracę grunt pod nogami. Doskonale wiedziałam, że nie chodziło mu o legalne używki. W innym przypadku nie wymieniłby ich na początku.
– Kiedy wróciłeś do ćpania? – spytałam ostrożnie, nieco przyciszonym głosem.
Z trudem przeszło mi to przez gardło. Jako osoba uzależniona doskonale wiedziałam, co to znaczyło. Sama niejednokrotnie miałam ochotę wrócić do narkotyków. Jednak do tej pory zawsze udawało mi się odgonić od siebie złe myśli. Wiedziałam, że nie mogłam zaprzepaścić długotrwałego i skomplikowanego odwyku. Powrót do nałogu mógł mnie jedynie pogrzebać na dobre.
– Stosunkowo niedawno – odparł od niechcenia, popijając alkohol.
Uśmiechnęłam się gorzko i pokręciłam głową. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Izzy znowu zaczął ćpać. Jeden z najgorszych scenariuszy już się sprawdził. Miałam ochotę obudzić się z tego koszmaru. Niestety nie śniłam. A co gorsze, zapewne w jakiś sposób wpłynęłam na jego decyzję.
– Dlaczego?
To było tylko jedno z pytań, jakie chciałam mu zadać. Czułam, że jeszcze wiele sobie nie wyjaśniliśmy.
– Mógłbym zapytać cię o to samo – odpowiedział z niechęcią. Poczułam, jak wbija sztylet prosto w moje serce. Kiedyś kochaliśmy się na zabój. Jednak kłamstwa i niedomówienia wszystko zniszczyły. Teraz pozostawały tylko niechęć i obrzydzenie. – Dlaczego wróciłaś do pracy dla Juana?
Zacisnęłam mocno wargi. Wiedziałam, że zada to pytanie. Ba, nawet przygotowałam się na nie. Zamierzałam powiedzieć mu prawdę. Być z nim szczera, co powinnam zrobić dawno temu. Miałam nadzieję, że jeszcze nie było na to za późno.
– Nie miałam innego wyjścia. – Złapałam się za ramiona, które trzęsły się ze strachu i zimna. – Wtedy nie byłam w Nowym Jorku. Martinez wywiózł mnie do Meksyku. Posunęłam się do kłamstwa, żeby cię chronić. Słyszał całą rozmowę. Nie chciałam do tego wracać, ale nie mogłam postąpić inaczej. Z tego nie da się tak łatwo wyjść. Powinieneś o tym wiedzieć.
Uśmiechnął się ironicznie. Pierwszy raz od swojego powrotu zdecydował się na jakiś gest.
– Grasz na dwa fronty?
Zaśmiałam się krótko.
– Eddie mi pomaga. Naprawdę się zmienił.
O moje uszy obił się pusty, przeszywający śmiech. Przyciągnęłam bliżej brzegi koca. Mogłam się spodziewać, że nie uwierzy w moje słowa.
– Kto jak kto, ale ludzie tacy jak on się nie zmieniają – podsumował. Miałam ochotę bronić Johnsona, ale w porę ugryzłam się w język. To mogło tylko pogorszyć sytuację. – Vicky, ja naprawdę nie chciałem, żeby między nami aż tak się popsuło.
Przygryzłam wargę, próbując powstrzymać płacz. Moje spojrzenie spotkało się z jego – pełnym żalu i współczucia. Nie chciałam się tak czuć. Nie chciałam widzieć go w takim stanie. Modliłam się w duchu, żeby wszystko wróciło do normalnego stanu rzeczy.
– Każdy związek przeżywa kiedyś kryzys. – Głos zaczął mi się łamać. – Może zbytnio naciskałam na ciebie. Nie musimy jeszcze mieć dziecka, to może poczekać. Najważniejsze, żebyśmy naprawili to, co mamy.
Pokręcił głową.
– Nie widzisz tego? Oddalamy się tylko do siebie. Tu nie chodzi o dziecko. Non stop się kłócimy, mijamy. Czy właśnie na tym polega normalny, zdrowy związek?
– Izzy... – próbowałam mu przerwać. Nie mogłam już dłużej tego słuchać.
– Vicky, nie zbudujemy związku na kłamstwach.
Pozwoliłam, aby potok łez wypłynął z moich oczu. Nie sądziłam, że prawda mogła aż tak boleć. W końcu to głównie ja go okłamywałam. On mówił mi o wszystkim. Dostałam kolejny cios w serce.
– Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam – wyszlochałam. Powoli traciłam grunt pod nogami.
– Za co? Za to, że zamiast powiedzieć mi o wszystkim wolałaś szukać wsparcia i pocieszenia u Jacka?
Zacisnęłam powieki i pokręciłam energicznie głową. Nie potrafiłam obojętnie tego słuchać. Mógł mi zarzucić wszystko, ale nie to, że nie była wobec niego wierna. Nie potrafiłabym go zdradzić i tak okropnie skrzywdzić.
– Jack to tylko mój przyjaciel. Nic poza tym. – Nie sądziłam, że będę musiała mu to wyjaśniać. – Owszem, powiedziałam mu prawdę, ale tylko dlatego, że był blisko. Nie chciałam cię niepotrzebnie martwić. To był błąd, okej. Ale, na litość boską, nie sypiam z nim!
Zmarszczyłam czoło. Przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że zabolały go te słowa. Dlaczego?
Izzy westchnął ciężko. Odłożył szklankę na bok i włożył ręce do kieszeni spodni. Spuścił na moment głowę, jakby szukał na podłodze odpowiednich słów.
– Powinniśmy sobie ufać. Bez tego nie ma związku. A my najwidoczniej już tak nie potrafimy.
– Nawet tak nie mów! – jęknęłam, zalewając się łzami. Nie potrafiłam dopuścić do siebie takich myśli. Nie mogłam go stracić. – Powinniśmy trochę odpuścić. Przeprowadzić więcej szczerych rozmów. Dać sobie czas.
Podniósł głowę. Jego chłodne, pełne wyrzutów sumienia spojrzenie raniło bardziej niż najostrzejszy sztylet. Przygryzłam mocno wargę, próbując w ten sposób utrzymać emocje w ryzach, chociaż fatalnie mi to wychodziło.
– Masz rację. Powinniśmy dać sobie czas. Odpocząć chwilę od siebie...
– Przestań! – przerwałam mu z impetem. – Rozumiem, nie jesteśmy idealni. Ty chowałeś przede mną powrót do nałogu, ja – sprawę z byłą żoną Jamesa i powrotem mojej przeszłości. Ale tylko razem możemy sobie z tym poradzić. Tak jak kiedyś...
Czułam, jak coraz bardziej oddala się ode mnie. Nienawidziłam się za to, że nie miałam pojęcia, dlaczego tak było. Owszem, popełniliśmy wiele błędów, ale przecież nikt nie był idealny!
– Nie zostawiłeś mnie, kiedy byłam na totalnym dnie, a teraz chcesz to zrobić? – kontynuowałam. – Dlaczego?
Poruszył bezdźwięcznie wargami po czym pokręcił głową.
– Powiedz mi, co zrobiłam źle, że chcesz ode mnie odpocząć.
Pociągnęłam nosem. Byłam na skraju wytrzymania. Już dawno nie czułam się taka bezsilna.
– Przepraszam... Tak bardzo cię przepraszam...
Kolejna łza spłynęła po moim policzku. Czułam się jak bezuczuciowa maszyna. Zraniłam go, a on jeszcze mnie za to przepraszał. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
– Nie musisz mnie przepraszać za to, że tak reagujesz na błędy, które popełniłam. – Nie chciałam dłużej tego słuchać. – Nie zrobiłam tego celowo. Kocham cię przecież, ale...
– Zdradziłem cię – przerwał mi.
Rozwarłam usta i pokręciłam głową. Czułam, że zaczynam tracić kontakt z rzeczywistością. Łapczywie nabierałam nowe porcje powietrza. Nie, to się nie działo naprawdę. Uśmiechnęłam się gorzko. W jednej chwili z oprawcy stałam się ofiarą.
– Jak do tego doszło? – wyszeptałam dopiero po chwili, gdy dotarło do mnie, do czego się przyznał.
Wyglądał na zmieszanego. Pokręciłam głową i prychnęłam gorzko. Próbował wmówić mi, że oddalamy się od siebie i potrzebujemy przerwy. Tak naprawdę chciał zyskać czas dla siebie i tej zdziry. Dlaczego byłam aż tak ślepa?
Wyrzuty sumienia, które do tej pory miałam, szybko zostały zastąpione przez uczucie odrazy i niechęci.
– Spotkałem ją dosyć przypadkowo – przyznał, na co przygryzłam wargę. Miałam ochotę go uderzyć, ale nie potrafiłam ruszyć się z miejsca. – Zaczęliśmy rozmawiać, później zamówiliśmy alkohol i...
– Daruj sobie szczegóły. – Wykrzywiłam twarz w grymasie. – Nie chcę o tym słuchać. Nie chcę cię widzieć. Brzydzę się tobą. Nigdy nie sądziłam, że posuniesz się do czegoś takiego. W dodatku, próbując wszystko zwalić na mnie...
– Vicky, kochanie...
Jeszcze nigdy te słowa wypowiedziane przez niego nie bolały tak bardzo jak teraz. Miałam wrażenie, że wypalają mi całe wnętrzności.
– Nigdy więcej mnie tak nie nazywaj – wycedziłam, powstrzymując łzy i mocno zaciskając dłonie w pięści. Czułam się cholernie upokorzona. O odrazie nie wspomniawszy. – Jesteś skończonym chujem, którego nie chcę znać. Masz rację, powinniśmy zrobić sobie przerwę.
Raptownie ściągnęłam z palca pierścionek zaręczynowy, który od niego dostałam i z całej siły rzuciłam nim w chłopaka, który w ostatniej chwili zdążył go złapać. Wyswobodziłam się z nieco za dużego koca i łapczywie zaczęłam zbierać ze stolika wszystkie swoje rzeczy, od czasu do czasu pociągając nosem. Nie zamierzałam ani chwili dłużej zostać w tym domu. Nie, kiedy on tutaj był.
– Vicky, poczekaj. Wyjaśnijmy to sobie – zaproponował ze stoickim spokojem, układając dłoń na moim ramieniu.
Zerknęłam przelotnie w to miejsce, po czym gwałtownie wyswobodziłam się spod jego dotyku, odsuwając się na bezpieczną odległość.
– Nie dotykaj mnie! Nie będziemy rozmawiać. Nie mamy już o czym. Nienawidzę cię! – wykrzyczałam, ponownie zalewając się łzami. – Wszystko zniszczyłeś, rozumiesz?! To już koniec! Wyprowadzam się. Znikam z twojego życia. Będziesz mógł sobie robić z tą cizią, co tylko będziesz chciał!
Minęłam go i szybko skierowałam się w stronę schodów prowadzących na piętro. Wołał za mną, ale nie chciałam go słuchać. Działałam w afekcie. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i wsiadłam do samochodu. Nawet nie próbował mnie zatrzymać. Wiedział, że to nie ma sensu.
Nie wytrzymałam. Niemalże trzęsłam się z płaczu. Nie potrafiłam się uspokoić. Jeszcze nigdy nie czułam się aż tak upokorzona. I to przez osobę, którą najbardziej kochałam, z którą chciałam spędzić resztę swojego życia.
Odjechałam, zamykając za sobą rozdział życia, które łudząco przypominało szczęście. Otarłam łzy z policzków. Dlaczego wcześniej nie zorientowałam się, że to była tylko iluzja?
Zmieniłam imię (nazwisko w sumie też) prawnika, ale pewnie nikt tego nie zauważył :')
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top