31. Love of my life, you've hurt me
Queen - Love of my life
AXL
Dopiłem ostatni łyk whiskey i odłożyłem na stół pustą szklankę. Westchnąłem głęboko i wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów. Włożyłem jednego do ust i odpaliłem. Wypuściłem powoli dym, po raz ostatni spoglądając na mój pokój hotelowy.
Najbliższe kilka dni spędzaliśmy w Nowym Jorku. My to znaczy ja i Caroline. Management uznał, że skoro już byliśmy małżeństwem, to powinniśmy wykorzystywać ten fakt i pojawiać się na ważnych wydarzeniach, a właśnie do takich należał New York Fashion Week. Uznali, że mogłoby to przynieść wiele korzyści – przede wszystkim tych finansowych. Dlatego oboje zgodziliśmy się bez zawahania.
Pojawiałem się tylko na tych ważniejszych wydarzeniach, podczas których pozowaliśmy na ściankach i udawaliśmy zakochaną parę. Po wszystkim oczywiście miałem ochotę się najebać i zapomnieć. W międzyczasie odwiedzałem moje ulubione miejsca w Nowym Jorku, podczas gdy Caroline próbowała z przytupem wrócić do świata mody. Jak na razie sprzyjała jej passa.
Przed powrotem do Los Angeles zdecydowaliśmy się na wypad do najlepszego lokalu na Wschodnim Wybrzeżu – Joey's. W środku przywitał nas swojski klimat, który dodatkowo podkreślały wydobywające się z głośników dźwięki Good Vibrations The Beach Boys. I, o dziwo, uśmiechnięta twarz właścicielki – Caroline Flicker-Linderman, prawniczki z Filadelfii.
– Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś się spotkamy – odparła z przekąsem, krzyżując ręce na piersi. – Tym bardziej nie spodziewałam się, że hajtniesz się z małolatą.
Zmierzyła Carrie wzrokiem. Harrison zbytnio się nią nie przejęła. Jej uwagę przykuł wolny stolik, do którego natychmiast podążyła. Po drodze przywitała się z kelnerem, którego za pewne bardzo dobrze znała. Albo była tak wylewna wobec każdego młodego, przystojnego bruneta.
Zaśmiałem się krótko. Nigdy nie myślałem, że aż tak ucieszę się na widok kobiety, która była totalnie poza moim zasięgiem.
– Też się cieszę, że cię widzę, Flicker.
Prychnęła głośno i przewróciła oczami.
– Kto powiedział, że się cieszę, Rose? – Uniosła subtelnie brew, na co zachichotałem. – A tak na poważnie, jakbyś potrzebował prawnika, to możesz na mnie liczyć. – Przeniosła wzrok z mojej twarzy na postać Caroline, która siedziała przy pobliskim stoliku i wertowała jakieś czasopismo modowe. – Nigdy nie lubiłam tej małolaty.
Włożyłem dłonie do kieszeni wytartych dżinsów i uśmiechnąłem się nonszalancko. Ciekawiło mnie, jakby wyglądała nasza współpraca. Flicker była moim zupełnym przeciwieństwem.
– Dziękuję. Zapamiętam. Może teraz dostaniemy jakiś alkohol na koszt klubu. No wiesz, jako prezent ślubny? – Zaśmiałem się, na co dostałem sójkę w bok.
– Za śluby ściemy nie dajemy upominków. Poza tym wspominałam już, że nie lubię tej małolaty?
Oboje zaśmialiśmy się głośno.
W końcu i tak wyszło na moje. Ledwo zasiadłem przy naszym stoliku, a kelner – ten sam do którego śliniła się Caroline – przyniósł nam dużą butelkę Daniel'sa. Oczywiście koszty pokryła Flicker. Plus dorzuciła coś od siebie.
– Powodzenia na nowej drodze życia. Obyście szybko poszli po rozum do głowy i wystąpili o rozwód – przeczytała dołączoną do trunku karteczkę, ostatnie zdanie intonując w pytanie. Carrie zmarszczyła czoło i uśmiechnęła się. Spojrzałam na mnie w celu znalezienia odpowiedzi. – To jest jakaś twoja adoratorka, że chce się mnie pozbyć?
Pokiwałem głową w zamyśleniu. Musiałem przyznać, jeśli chodziło o wygląd zewnętrzny, prawniczka jak najbardziej była w moim guście. Jednak to jeszcze niczego nie znaczyło. Traktowałem ją jedynie jako znajomą. Wydawała mi się za porządna na jednorazowy skok w bok.
– Nie, po prostu lubi czasami matkować – zakpiłem. Przeniosłem na moment wzrok na Flicker, która stała za barem i pouczała nowego pracownika. – Ale skoro postawiła nam whiskey, to trzeba to wykorzystać.
Zabrałem od dziewczyny butelkę i otworzyłem ją, aby następnie rozlać nam bursztynowy trunek
– Jak tam twój powrót do modelingu? – spytałem, podsuwając jej szklankę. Chciałem w jakiś sposób nawiązać konwersację, żeby nie trwać w przytłaczającym milczeniu.
Dziewczyna założyła za ucho kosmyk włosów. Pochwyciła ze stołu szkło i upiła łyk cieczy. Oblizała usta, na których następnie zagościł niewielki uśmiech.
– Jestem bliska dogadania się z Victoria's Secret. – Nawet nie próbowała ukryć entuzjazmu.
Uśmiechnąłem się szeroko, rozkładając ręce. Chciałem cieszyć się jej szczęściem. Mimo iż nie miałem bladego pojęcia, o czym mówiła.
– To wspaniale! Coś poza tym?
Zaśmiała się melodyjnie, zarzucając włosy za ramię.
– Może uda mi się pójść w kilku pokazach. – Pokiwałem głową, analizując jej słowa. Prychnęła krótko. – A co powiesz na moje zdjęcie na okładce Playboya?
Omal się nie zakrztusiłem whiskey, którą próbowałem upić. Zakaszlałem kilkukrotnie i obtarłem wargi wierzchem dłoni.
Nawet nie wiedziałem, jak to skomentować. Oczywiście życzyłem jej jak najlepiej. Chociaż nie sądziłem, żeby pomysł z okładką Playboya był czymś dobrym. Nie chciałem jej oglądać w męskim magazynie. Inni też nie powinni tego robić.
– Nie uważasz to za zbyt... obcesowe? – zapytałem, ostrożnie dobierając słowa.
Zachichotała i upiła łyk trunku.
– Chyba frywolne.
Rozchyliłem nieznacznie usta, skupiając zaciekawione spojrzenie na twarzy dziewczyny. Nie sądziłem, że kiedyś Caroline będzie mnie poprawiać. Jak już, to robiła to Victoria albo Izzy. Ewentualnie mój ojczym, ale to było dawno temu i nieprawda.
– Nie sądziłeś, że modelki też mają mózg, którego na dodatek używają, co? – odezwała się jako pierwsza. – No cóż, jeszcze niejedną rzeczą cię zaskoczę. A wracając do Playboya, tak tylko się z tobą droczyłam. Sprawdzałam, czy mnie słuchasz.
Pokręciłem głową. Nie wiedząc dlaczego, na moje twarzy zagościł uśmiech. W dodatku szczery. Pierwszy taki od dłuższego czasu.
– Autentycznie mnie zaskoczyłaś.
Oblizała usta i położyła palce na brzegach szklanki. Od czasu do czasu stukała paznokciami w rytm muzyki, która wydobywała się z lekko przestarzałej szafy grającej.
– A jak tam twoje plany? – spytała z udawaną ciekawością, przerywając milczenie.
Wzruszyłem ramionami. Nie planowałem niczego konkretnego, co miałbym zrobić w Nowym Jorku. Po prostu chciałem odpocząć i się zabawić, zanim wrócę do codziennych obowiązków w Los Angeles i pracy nad nowym albumem.
– Wyśmienicie – skłamałem. – Może ci postawię drinka albo jakieś piwo, co?
Kątem oka zerknąłem na jej szklankę z whiskey, z której mało co ubyło, podczas gdy moja była już prawie pusta. Dziewczyna niechętnie pokiwała głową i uśmiechnęła się subtelnie.
– Dobry plan. Ja w tym czasie pójdę zmienić te smęty.
Nie powstrzymałem się do śmiechu. Ktoś włączył I Live For You George'a Harrisona – stryja Caroline. Najwidoczniej dziewczyna niezbyt przepadała za twórczością swojego krewnego.
Podszedłem pod bar, aby zamówić napój dla Carrie. Nie mieli zbyt dużego wyboru drinków, więc zdecydowałem się na piwo koszerne.
Uśmiechnąłem się pod nosem, wyciągając z kieszeni pomięte banknoty. Caroline zamieniła piosenkę stryja na Let's Dance Bowiego. Stali bywalcy, którzy byli już w podeszłym wieku, zaczęli patrzeć po sobie i kręcić głowami. Dziewczyna jednak się tym nie przejmowała. Machała głową na boki i z szerokim uśmiechem wyśpiewywała niemalże każde słowo, wywołując tym radość na mojej twarzy.
Odebrałem od barmana butelkę z piwem i wrzuciłem do słoika kilka monet napiwku.
– Poproszę piwo karmelowe. – Usłyszałem delikatny, kobiecy głos, którego właścicielka stała tuż obok.
Zacisnąłem palce na butelce z obawy, że zaraz ją wypuszczę. Tylko jedna osoba miała taki głos. I w dodatku piła jedynie piwo karmelowe.
Odruchowo odwróciłem głowę, w stronę owej kobiety. Niepotrzebnie, bowiem niedługo później już żałowałem tego posunięcia. Jednym głupim, ciekawskim spojrzeniem rozdarłem stare, prawie wygojone rany.
Założyła grube, złociste pasmo włosów za ucho, dzięki czemu miałem lepszy widok na jej profil. Niewielki rumieniec na policzkach, lekko podkreślone rzęsy i brwi. I ten cudowny uśmiech...
Odwróciła głowę w moją stronę. Pewnie chciała zapytać, dlaczego się na nią gapię. Moje stęsknione spojrzenie spotkało się z bursztynową barwą jej tęczówek. Chyba od razu mnie poznała, bo otworzyła szeroko usta ni to w zdziwieniu, ni w radości.
– Axl Rose? Nie sądziłam, że cię tutaj spotkam! – odparła z entuzjazmem, a na jej twarzy pojawił się jeszcze większy uśmiech.
Odebrała od kelnera butelkę z piwem i zaplotła na nim palce.
Z trudem przełknąłem ślinę. Oto niespodziewanie nadszedł ten moment. Przede mną stał nie kto inny jak Sandy – moja ostatnia, można powiedzieć wielka, miłość. Chyba nie byłem jeszcze na to gotowy. Czułem, że zaraz zwymiotuję i miałem ogromną ochotę uciec, gdzie pieprz rośnie.
Jednak w porę się powstrzymałem. Nie mogłem jej pokazać, co tak naprawdę czuję. Włożyłem jedną dłoń do kieszeni jeansów, drugą kurczowo trzymając piwo. Uśmiechnąłem się nonszalancko, żeby jeszcze bardziej uwiarygodnić moje „zachowanie".
– Z wzajemnością. Myślałem, że mieszkasz w Waszyngtonie.
Ponownie założyła niesforny kosmyk za ucho. Kiedy ostatnio ją widziałem, jej czoło zdobiła gęsta, długa grzywka. Obstawiałem, że to były pozostałości po niej.
– Bo mieszkam, ale mój narzeczony jest z Nowego Jorku. – Wskazała na młodego mężczyznę w okularach, który siedział przy pobliskim stoliku i pomachała mu. – Przyjechaliśmy na chrzciny jego siostrzenicy. A ciebie co sprowadza?
Pokiwałem głową. Poczułem, jak niewielki sztylet przebija moje serce. Sandy miała narzeczonego. Dosyć przeciętnego, ale zapewne troskliwego i o podobnym usposobieniu co ona.
Co ja miałem? Zostałem skazany, po części z własnej woli, na towarzystwo Caroline, za którą nawet zbytnio nie przepadałem.
– Przyleciałem na New York Fashion Week – wyjaśniłem, na co zmarszczyła subtelnie czoło. – Z żoną – dodałem, po czym z trudem przełknąłem ślinę.
Nie spodziewałem się, że to właśnie moje słowa zabolą mnie najbardziej. Miałem żonę, której nie kochałem, ale nie mogłem tego powiedzieć Sandy. Przygryzłem niechcący język, po czym poczułem metaliczny posmak krwi.
Pokiwała głową. Miałem wrażenie, że moja informacja nieco zbiła ją z pantałyku. Nawet uśmiech na jej twarzy nieco się spłycił.
– Gratuluję – odparła beznamiętnie.
– Dziękuję. – Zapowietrzyłem się na moment. Chciałem jej to wszystko wyjaśnić, tylko nie do końca wiedziałem, w jaki sposób. Przecież nie mogłem ją stracić po raz drugi. – Sandy, ja...
Nie dane było mi dokończyć. Niespodziewanie dobiła do nas Caroline. Stanęła obok mnie i wymusiła, żebym objął ją ramieniem. Odebrała swoje piwo i od razu upiła sporego łyka.
Była zazdrosna, czy szukała uwagi innych, która skupiłaby się na jej osobie?
Zacisnąłem zęby. Miałem ochotę nakrzyczeć na nią i powiedzieć, co myślę. Zepsuła. Wszystko zepsuła.
Jednak w porę się powstrzymałem. To nie było miejsce na takie sceny. W dodatku nie chciałem, żeby Sandy była świadkiem naszej kłótni.
– To jest właśnie Caroline, moja żona. – Zacisnąłem mocniej palce na ramieniu blondynki, na co syknęła. – Carrie, to jest Sandy... moja znajoma.
Dwa ostatnie słowa z trudem przeszły mi przez gardło. Nie umiałem jej tak nazywać. Dla mnie nadal była miłością mojego życia.
– Sandra Hepburn – uściśliła, wyciągając dłoń w stronę Carrie. Dziewczyna uścisnęła ją niepewnie. – Ty pewnie jesteś ta Caroline Harrison. Muszę przyznać, że od czasu do czasu śledzę twoją karierę.
Carrie uśmiechnęła się i spuściła wzrok w zawstydzeniu, jednocześnie poprawiając pasmo włosów, które już idealnie leżało za jej uchem.
– Miło czasami usłyszeć takie słowa. Tym bardziej od kompletnie obcej osoby – odparła po chwili, na koniec posyłając mi dosyć wymowne spojrzenie.
Nie miałem ochoty nawet na nią zerknąć.
– Pora to nadrobić. Może się do nas dosiądziecie? – zaproponowała Sandy, uśmiechając się od ucha do ucha.
– Przepraszam, ale mamy parę spraw do załatwienia na mieście. Może jeszcze kiedyś uda nam się spotkać, to wtedy sobie odbijemy dzisiejszy wieczór – oznajmiłem z trudem, zanim Caroline zdążyła bez zastanowienia się zgodzić.
Nie mogłem patrzeć na tę jej szczerą radość. Nie zadowolił ją fakt, że się ożeniłem, ale moja wybranka to już się jej spodobała. Widać było, że postać Caroline ją intryguje, pozwala zapomnieć o problemach dnia codziennego. Albo po prostu zobaczyła, że znalazłem kogoś „odpowiedniego" dla siebie. Mniejsza z tym. I tak nie mógłbym patrzeć na jej szczęście.
Opuściłem lokal, zanim Caroline zaczęła mi prawić kazania. Pożegnałem się krótko i mało wylewnie z Sandy, obiecują, że będę pytał Flicker o nią.
Zaciągnąłem się świeżym powietrzem, a moja dłoń odruchowo powędrowała do kieszeni, w której trzymałem paczkę papierosów.
– Co się z tobą dzieje?! – Usłyszałem za sobą pełen poirytowania głos Caroline. – Zrobiłeś ze mnie nieistotny dodatek do twojej skromnej osoby. Izolujesz się od swoich znajomych. Może miałam ochotę bliżej poznać Sandy? Powinniśmy mieć normalnych znajomych.
Zaśmiałem się gorzko, obracając w palcach zapalonego papierosa. Tego mi trzeba było. Solidnej dawki nikotyny.
– Odpierdol się – wycedziłem. – Potrafisz tylko wszystko zepsuć. Mam cię serdecznie dosyć. Żałuję, że zaraz po naszym niby ślubie nie złożyłem papierów rozwodowych i nie wymazałem cię ze swojego życia.
– Pierdol się, Rose! – wykrzyczała. Powstrzymałem się od śmiechu. Czasami bawił mnie ten jej brytyjski akcent. – Sam nie wiesz, czego chcesz,
Mimo iż zazwyczaj się z nią nie zgadzałem, to tutaj musiałem przyznać jej rację.
– Spotkamy się w hotelu. Muszę się przejść. Sam – oświadczyłem i nie czekając na jej odpowiedź, ruszyłem w drogę.
Zapowiadała się długa noc, którą miałem spędzić w towarzystwie nikłego światła pochodzącego z latarni ulicznych, przydrożnych pubów i moich ulubionych używek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top