3. And I still get those stupid butterflies

Elvis Presley - Can't Help Falling In Love

VICTORIA

– To do poniedziałku! – zawołałam, uśmiechając się przyjaźnie w kierunku Joy.

Tego dnia dziewczyna specjalnie siedziała dłużej w pracy, żeby wszystko dopiąć na ostatni guzik i mieć wolną sobotę. W szczególności teraz, kiedy niemalże bez przerwy siedziała z nosem w książkach. Potrafiła poświęcić cały weekend na przyswojenie materiału do egzaminu.

– No pa – mruknęła, ziewając przeciągle. – Obiecuję, że nie będę długo siedzieć. Wyjdę z szefem. – Uśmiechnęła się figlarnie.

Zaśmiałam się. Jack zaledwie pięć minut temu zaczął swoje ostatnie zajęcia. Prosiłam go, żeby wrócił do domu i odpoczął po podróży, ale on był uparty. Praca stanowiła dla niego niemalże wszystko. Jakby mógł, to najchętniej nocowałby w tym budynku.

Wyszłam na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi na klucz. Woleliśmy nie mieć nieproszonych gości. Po wizycie tej kobiety mogłam się spodziewać wszystkiego.

Spakowałam metalowy przedmiot do torebki, zamiast niego wyjmując kluczyki do samochodu. Odczuwszy chłodny podmuch wiatru, przyciągnęłam bliżej brzegi kurtki. Nie lubiłam jesieni za tę jej zmienność pogody.

Odwróciłam się w stronę ulicy. Zauważyłam, że w tym samym czasie wyprostowała się postać mężczyzny, który uprzednio opierał się o metalowy słupek. Uśmiechnęłam się subtelnie, kręcąc głową z niedowierzenia. Doskonale znałam tego pana.

– Zapisy na kurs tańca są możliwe od poniedziałku do piątku w godzinach od dziesiątej do siódmej. Nieco się pan spóźnił, ponieważ mamy prawie dziewiątą – odparłam dyplomatycznie, cały czas się uśmiechając.

Podszedł bliżej, wyciągając ręce z kieszeni spodni. Poczułam przyjemne ciepło, które rozchodziło się po moim podbrzuszu. Minęły już ponad dwa lata, a ja nadal zachowywałam się, jakbyśmy dopiero zaczynali się spotykać.

Chłodne światło lampy ulicznej oświetliło jego twarz. Uśmiechał się łobuzersko, uważnie przyglądając się moim oczom.

– Jaka szkoda – westchnął, wywołując u mnie mimowolny chichot. – Dobrze, że przynajmniej udało mi się złapać moją ulubioną instruktorkę.

Położył dłonie na mojej tali, nawet na moment nie odwracając wzroku od mojej twarzy. Stanęłam na palcach, po czym pocałowałam go na powitanie.

– Piłeś – zauważyłam, z powrotem stając na pełnych stopach i oblizałam wargi. – Mamy co świętować? – spytałam, subtelnie unosząc brew.

Ostatnio Gunsi imprezowali dopiero po koncertach. Wtedy także wypijali galony wódki. Z tego co mówił mi Izzy, tego dnia mieli mieć tylko próbę. A może o czymś nie wiedziałam?

Uśmiech zniknął z jego twarzy. Zmieszał się nieznacznie, spuszczając wzrok. Zmarszczyłam czoło, kładąc dłoń na jego ramieniu.

– Stało się coś? – spytałam z nutą obawy w głosie.

Staraliśmy się nie mieć przed sobą żadnych tajemnic. To właśnie kłamstwa niszczyły ponad połowę związków. Dlatego mówiliśmy sobie o wszystkim. Nawet o tym najgorszym. Właśnie z tego powodu zaczęliśmy się coraz częściej kłócić.

Westchnął ciężko, przenosząc na mnie swoje wyprane z emocji spojrzenie. Ostrożnie zabrał dłoń z mojej talii, aby palcami przejechać po moim chłodnym policzku. Przymknęłam na moment oczy. Modliłam się w duchu, żeby to wszystko okazało się jedynie dobrą miną do złej gry.

– Mogę cię porwać na mały spacer alejkami Miasta Aniołów? – spytał beznamiętnie.

– A co z samochodem?

– Wrócimy po niego.

Pokiwałam głową z aprobatą.

Odsunął się ode mnie, stając obok. Nie próbował złapać mojej dłoni, co miał w zwyczaju robić. Chciał odbyć poważną rozmowę, czułam to.

Wolnym krokiem ruszyliśmy w stronę promenady, która nocą prezentowała się jako bardzo romantyczne miejsce. Patrzyliśmy przed siebie, wsłuchując się w dźwięk silników samochodowych i podmuchu wiatru.

– Zdecydowałaś, gdzie złożysz papiery? – spytał, przerywając milczenie.

Wzruszyłam ramionami. Czyżby to był powód jego podejrzanego zachowania?

Izzy nie lubił, kiedy wspominałam, że chciałabym złożyć dokumenty na Tisch School of the Arts. Przytłaczała go myśl, że moglibyśmy żyć po dwóch różnych stronach kontynentu. Mnie też, ale wizja spełnienia marzeń nieco to przyćmiewała. W końcu od dziecka marzyłam o kontynuowaniu nauki na Broadwayu! Mogłam ją rozpocząć już tej jesieni. Byłam na przesłuchaniu, przyjęli mnie, ale w ostatniej chwili zrezygnowałam. Nie ze względu na Izzy'ego. Jack tak długo truł mi dupę Julliard, aż w końcu zdecydowałam się zaczekać rok i złożyć tam papiery. Nie łudziłam się nawet, iż zaproszą mnie na przesłuchanie, ale spróbować nie zaszkodzi.

Drugą opcją była American Academy of Dramatic Arts. Mieli swoją siedzibę w Los Angeles, co w moim przypadku uchodziło za ich największy plus. Właśnie w tym celu chodziłam z przesłuchania na przesłuchanie, mając nadzieję, że kiedyś dostanę jakąś większą rolę. Chciałam nabyć trochę praktyki.

Chęć zostania aktorką pojawiła się u mnie nagle. Rok temu przeglądałam kolorowy magazyn, w którym znalazłam ogłoszenie o przesłuchaniu do roli kelnerki w nowym filmie znanego hollywoodzkiego reżysera. Nawet nie wiedziałam, co mnie podkusiło, ale poszłam tam. Roli oczywiście nie dostałam. Ba, nawet nie miałam okazji zaprezentować się przed tymi właściwymi osobami. W zamian za to złapałam poważnego bakcyla. Chodziłam na różnego rodzaju castingi, okazjonalnie dostając jakąś małą rolę w teatrze.

Ostatecznie mogłam złożyć dokumenty na Uniwersytet Stanowy Kalifornii. Takowy również oferował studia w zakresie sztuk pięknych.

– Jeszcze nie – przyznałam, uśmiechając się nieznacznie. – Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to cię tak trapi? – spytałam, chichocząc w celu rozładowania napiętej atmosfery.

– Nie – zaprzeczył, kręcąc głową. – Powiem wprost – westchnął, robiąc niewielką pauzę na zebranie myśli. – Mamy grać z Toxic Bliss podczas ich mini trasy.

Uśmiechnęłam się dla niepoznaki. Wstyd było przyznać, ale nie miałam zielonego pojęcia, gdzie teraz miał koncertować mój brat.

– To dobrze, nie? – upewniałam się, żeby przypadkiem nie palnąć gafy. – W końcu mają spore szanse dostać nominację do Grammy.

– I tak i nie – zanucił obojętnie. – Jenny chce, żebyśmy się przenieśli na rok do Nowego Jorku.

Usłyszawszy te słowa, zatrzymałam się w połowie drogi. To dlatego pytał o moje studia! Znając Carter i chłopaków, mogli zagościć na Wschodnim Wybrzeżu nieco dłużej. Jeśli zdecydowałabym się na Broadway, moglibyśmy nie próbować związku na odległość. Przynajmniej nie przez tyle lat.

– To wspaniale – pisnęłam, uśmiechając się szeroko. – Tylko nadal nie wiem, gdzie jest haczyk.

Inaczej chyba nie zadręczałby się tak, nie?

Westchnął ciężko, robiąc kilka kroków w moją stronę. Oblizał nerwowo usta, kładąc dłonie na moich ramionach.

– Duff na początku nie chciał się zgodzić. Wolał nie zostawiać Rosie samej z przygotowaniami do ślubu. Tylko że my nie możemy grać bez basisty. Dlatego pomyślałem, że może...

– Że będę dobrą przyjaciółką i jej pomogę – dokończyłam za niego, mimowolnie posmutniawszy. – Mam zostać w Los Angeles tak długo, aż nie zalegalizują swojego związku, a potem co?

– Potem wszystko wróci do normy. Złożysz papiery na Uniwersytet...

Prychnęłam gorzko, przerywając mu jego wypowiedź. Najwidoczniej układając swój plan idealny, nie uwzględnił tego, czego ja chciałam. Miałam zrezygnować z marzeń, żeby on mógł spełniać swoje?

– A co jeśli powiem nie? – spytałam oschle. – Jeśli zdecyduję się złożyć papiery na Julliard?

Odwrócił wzrok, wzdychając ciężko. Uśmiechnęłam się gorzko. Doskonale wiedziałam, że nie podobał mu się taki pomysł. Bez względu na to, że całe życie miał spędzić w trasie, ja powinnam była zostać w Los Angeles.

W tej kwestii oboje byliśmy cholernymi egoistami. Chcieliśmy spędzać ze sobą jak najwięcej czasu, ale żadne nie zamierzało odpuścić. Izzy miał koncertować i pracować nad resztą płyt w Los Angeles, ja pragnęłam rozwijać się w Nowym Jorku. Dzieliłyby nas prawie trzy tysiące mil drogi i trzy godziny różnicy.

– Znasz moje zdanie – odparł niechętnie.

Przygryzłam wargę, żeby się nie rozpłakać. Nie lubiłam takich chwil. Przed oczami miałam całe moje przyszłe życie. Spełniałam marzenia, ale nie byłam w stu procentach szczęśliwa.

– Teraz tylko się wymieniamy. Ja zostaję, ty wyjeżdżasz – wywnioskowałam, pociągając nosem.

Zabrał dłonie, okręcając się wokół własnej osi. Zrobił kilka kroków, nie patrząc, czy podążam za nim.

Zamrugałam kilkukrotnie, ponownie pociągając nosem. Obiecałam sobie, że nie będę już płakać, a co dopiero użalać się nad sobą. Musisz być silna, powtarzałam sobie w myślach.

– I nawet nie pozwalasz mi do siebie dołączyć – dodałam, próbując go dogonić.

Westchnął po raz kolejny, wkładając ręce do kieszeni spodni.

– Gdybyś umiała grać na basie, bez chwili zwątpienia wymieniłbym Duffa na ciebie – przyznał, uśmiechając się nieznacznie. – Ale prawda jest z goła inna. Jednak jedno nie wyklucza drugiego. Nie musisz pomagać Rosie dwadzieścia cztery na siedem. Powinnaś w międzyczasie zafundować sobie tydzień urlopu i polecieć do twojego wymarzonego miasta.

Uśmiechnęłam się subtelnie. Oczywiście, że zamierzałam tak zrobić. Jednak nadal byłam na niego zła.

– Co nie zmienia faktu, że podjąłeś za mnie decyzję – wypomniałam mu. – Nawet nie zapytałeś, co o tym sądzę. Oczywiście, żebym się zgodziła, ale...

– Ale nie lubisz, kiedy traktuję cię nieco przedmiotowo?

Wzdrygnęłam się na sam wydźwięk tych słów. Nigdy tak o tym nie myślałam. Nawet nie spodziewałam się, że on tak to postrzega.

– Dokładnie – przytaknęłam. – Chociaż raczej użyłaby sformułowania zapominam o tym, że jeszcze cię nie ubezwłasnowolniłem – mruknęłam, zaplatając ręce na piersi.

Zaśmiał się, przekornie kręcąc głową. Nie lubił, kiedy tak mówiłam. Uparcie twierdził, że nigdy nie patrzył na mnie przez pryzmat mojej choroby.

– A może powinienem był to zrobić? – głośno pomyślał, za co dostał sójkę w bok.

Oboje zaśmialiśmy się dźwięcznie. Atmosfera stała się nieco przyjemniejsza, ale nadal moje myśli kręciły wokół wiadomości, jakie mi przekazał.

– Kiedy wyjeżdżacie? – spytałam po chwili, zakładając kosmyk włosów za ucho.

– Nie wiem – mruknął, wzruszywszy ramionami. – Na pewno po koncercie. Za tydzień może dwa?

Prychnęłam gorzko. Szybko. Zdecydowanie za szybko.

– Wiem, że podczas twojej nieobecności nie będę sama, ale mimo to boję się – przyznałam niechętnie.

Widmo przeszłości rzadko mnie nawiedzało, ale nie zniknęło. Nadal miewałam koszmary. Kiedy byłam wyczerpana, pojawiały się przywidzenia, halucynacje. Bałam się, że znowu będzie tak źle jak dwa lata temu.

– Będzie dobrze – wyszeptał, obejmując mnie ramieniem i przyciągając bliżej siebie.

Doskonale wiedziałam, że będę za tym tęsknić. Za jego ciepłym, przyjemnym dotykiem, kojącym, lekko zachrypniętym głosem. Nawet za kłótniami o bzdety.

– Skoro już jestem w złym humorze, to możesz mnie dołować bardziej – zaśmiałam się gorzko, opierając głowę o jego ramię. – Przekaż wszystko, o czym powinnam wiedzieć.

– Na pewno tego chcesz? – spytał z trudem.

Wzdrygnęłam się. To było coś jeszcze?

Wyswobodziłam się z jego objęcia, zatrzymując się w miejscu. Dopiero teraz zauważyłam, że dotarliśmy na promenadę. Nikłe światło padało na białe deski, powodując romantyczny nastrój. Jednak my mieliśmy z niego nie skorzystać. Znowu musiałam przygotować się na złe wieści.

Chłopak zrobił kilka kroków w głąb promenady, cały czas nie spuszczając ze mnie wzroku. Westchnęłam ciężko, czując, jak narasta we mnie niepokój.

– Możesz podejść bliżej. Obiecuję, że nie zrzucę cię do wody.

Przewróciłam teatralnie oczami, robiąc kilka małych kroczków. Wdychałam bryzę morską, jakby to miało mnie uspokoić.

– Piękne miejsce, nie sądzisz? – spytał, wodząc wzrokiem po niebie, na którym zaczęły się pojawiać gwiazdy. Nie odpowiedziałam mu. – Idealne dla par takie jak my...

– Możesz mnie dłużej nie trzymać w niepewności? – poprosiłam z poirytowaniem. – Jestem idealnie przygotowana na usłyszenie złych wiadomości, więc z łaski swojej wykorzystaj tę chwilę.

Oblizałam niepewnie usta. Czułam jak łzy napływają mi do oczu. A miało być lepiej.

– Całe popołudnie myślałem, jak ci to przekazać – zaczął, chowając dłonie w kieszeniach kurtki. – Ten wyjazd upewnił mnie tylko, że nie ma już dłużej z czym zwlekać.

Przełknęłam z trudem ślinę. Nasza rozłąka zmobilizowała go do podjęcia jakiejś ważnej decyzji? To nie wróżyło niczego dobrego.

– I powinniśmy się rozstać w zgodzie. Czas wyleczy rany, pomoże zapomnieć, tak? – spytałam, czując jak samotna łza spływa po moim policzku.

Nie chciałam do tego dopuścić. Nawet nie wiedziałam, skąd wziął się w mojej głowie taki pomysł.

Chłopak popatrzył na mnie z troską. Widziałam, że targały nim wyrzuty sumienia. Więc miałam rację!

Przygryzłam wargę, ale to mało co dawało.

– Nie chciałem, żebyś przeze mnie płakała – zapewnił ze skruchą, podchodząc bliżej.

Odwróciłam głowę w drugą stronę. Chłodny wiatr owiewał moją twarz. Musiałam nieco ochłonąć.

– Miejmy to już za sobą – poprosiłam, po chwili znowu na niego spoglądając. Wyglądał na zestresowanego. – Może da się z tym żyć – zaśmiałam się dla niepoznaki.

Spodziewałam się jakiegoś żegnaj czy czegoś w tym stylu. Zdążyłam przygotować się na najgorsze. Wiedziałam, że nic nie trwa wiecznie. Aczkolwiek nie spodziewałam się, że moja bańka tak szybko pryśnie.

Izzy, który z minuty na minutę wydawał się być coraz bardziej spięty, milczał jak zaklęty. Pewnie bał się, iż znowu będę miała coś na wzór depresji. Uważnie kontemplował moją twarz, jakby chciał dokładnie zapamiętać każdy jej detal.

– Nie trzymaj mnie dłużej w niepewności – poprosiłam.

W mojej głowie wielokrotnie z jego ust padały różne słowa. Raniły gorzej niż ostrze sztyletu, ale musiałam jakoś się przygotować. Chciałam przyjąć to z godnością.

Wziął głęboki wdech, wyciągając coś z kieszeni kurtki. Podejrzliwie zmarszczyłam czoło. Może zamierzał oddać mi klucze do naszego domu?

– Chciałem cię trzymać w niepewności, ale nie sądziłem, że od razu pomyślisz o najgorszym.

Przyjrzałam się uważnie owemu przedmiotowi. Małe, czarne pudełeczko. Rozchyliłam subtelnie usta. Wyglądało jak to, w którym przetrzymuje się biżuterię.

– Ten wyjazd upewnił mnie w przekonaniu, że pomimo iż ostatnio coraz częściej się kłócimy, jesteś dla mnie bardzo ważna. Nie nazwałbym tego rozstaniem a rozłąką. Wczoraj jak tak patrzyłem na Duffa i Rosie, to pomyślałem, że czemu to nie możemy być my. Dlatego zainwestowałem w pewną rzecz – oznajmił, drżącymi palcami uchylając wieczko pudełeczka. Zamarłam na moment, dostrzegając skromny pierścionek z szafirem – taki o jakim marzyłam. – Chciałbym dzielić z tobą każdą chwilę. Zestarzeć się i widzieć, jak dorastają nasze wnuki. Los Angeles czy Nowy Jork – to nie ma znaczenia. Wszędzie będę kochał cię tak samo. Jednak zanim wyjadę, pragnę wiedzieć, czy myślisz tak samo. Dlatego chciałbym zadać ci jedno pytanie. Victorio Catherine Edwards, czy uczynisz mnie najszczęśliwszym mężczyzną na świecie i zgodzisz się zostać moją żoną?

Rozczapierzyłam usta, czując jak potok łez wylewa się z moich oczu. Tym razem nie z powodu smutku a wzruszenia. Nie spodziewałam się, że tego dnia się zaręczymy. Jednak wszystko wyglądało tak, jak chciałam. Romantycznie, ale skromnie.

– Idiota – wyszlochałam, próbując uspokoić nadmiar pozytywnych emocji. – Zapłacisz mi za te nerwy, jak już będziemy małżeństwem.

Uśmiechnął się szeroko, podczas gdy ja krzywiłam twarz w płaczu. Cóż, nieco inaczej wyobrażałam sobie swoją reakcję podczas tej wspaniałej chwili.

– Ale żeby dopełnić formalności – zaczęłam, ocierając policzki. Wyglądałam jak panda, która uciekła z zoo, jednak zbytnio się tym nie przejmowałam. – Tak. Zgadzam się zostać twoją żoną.

Nawet nie sądziłam, że noszenie pierścionka zaręczynowego na palcu może być takim przyjemnym uczuciem. Poczułam się ważna, jakby ktoś koronował mnie na królową. Po raz pierwszy uśmiechnęłam się szeroko. Tego wieczoru nie liczyło się nic innego. Tylko ja i on.

AXL

Siedziałem na cholernie niewygodnym plastikowym krześle, stopą wystukując rytm Rocket Queen.

Nienawidziłem czekać. Ogólnie byłem dosyć niecierpliwym człowiekiem. Denerwowałem się, kiedy nie mogłem załatwić czegoś od ręki. Potrafiłem wybuchać bez powodu. Pewnie dlatego siedziałem na tym korytarzu.

Usłyszawszy dźwięk otwieranych drzwi, podniosłem odruchowo głowę. Na zewnątrz wyszła drobna, przestraszona dziewczyna. Miała góra dwadzieścia lat, chociaż cienie pod oczami nieco ją postarzały. Nerwowo mięła w dłoniach brzegi kurtki.

– To do poniedziałku – pożegnała ją troskliwie uśmiechnięta kobieta, która wyszła za dziewczyną.

Pacjentka pokiwała głową, po czym zdecydowanym krokiem udała się w stronę wyjścia. Usłyszałem, jak kobieta wzdycha, po czym zwróciła się do mnie:

– Miło cię widzieć, Billy.

Zazgrzytałem zębami. Nienawidziłem, kiedy tak mnie nazywała. Mimo to nie potrafiłem teraz na nią krzyczeć. Była jedyną osobą, która mnie rozumiała.

– Mówiłem ci, że wolę, żebyś nazywała mnie Axl – wycedziłem.

Uśmiechnęła się przyjaźnie. Wiedziałem, że i tak zostanie przy swoim.

Hannah Goldhirsch poznałem zupełnie przez przypadek. Chłopaki i Arizona stwierdzili, że ciężko ze mną wytrzymać i powinienem skorzystać z pomocy fachowcy. Wtedy okazało się, iż Victoria także leczy się u psychiatry. W końcu to ona poleciła mi Hannah. Wpierw nieco się wkurzyłem. Zrobili ze mnie świra, żeby zagarnąć pozycję lidera. Przynajmniej tak z początku myślałem. Może się myliłem?

Moja współpraca z Hannah nie zawsze układała się tak dobrze jak teraz. Na kilku pierwszych sesjach mieliśmy małe spięcia. Głównie to ja krzyczałem. Ona sprawiała wrażenie, jakby była z kamienia. Przyjmowała wszystko ze spokojem, co wywoływało u mnie podziw.

– Co jej jest? – spytałem, zadzierając głowę w kierunku dziewczyny.

Z twarzy lekarki zniknął uśmiech. Dopiero teraz dostrzegłem jej zmęczenie. Wyglądała, jakby najchętniej położyła się do łóżka. Często tak było. Jednak Hannah zawsze przekładała dobro pacjenta nad własne. Miałem wrażenie, iż praca stanowi całe jej życie.

– Wiesz, że nie mogę ci powiedzieć – westchnęła, zakładając ręce na piersi.

Pokiwałem głową ze zrozumieniem. Zapomniałem, że obowiązuje ją tajemnica lekarska.

– Wejdziesz? – spytała, wskazując dłonią na swój gabinet. – Chętnie dowiem się, co nowego u ciebie.

Uśmiechnąłem się niepozornie. Zapewne mówiła to każdemu pacjentowi, ale jej słowa nieco podniosły mnie na duchu.

Podniosłem się raptownie, zdecydowanym krokiem podążając w stronę przyjemnie miękkiego szezlongu. Przybrałem wygodną pozycję i przymknąłem oczy. Patrzenie w sufit niemiłosiernie mnie irytowało, a barwne obrazy wytwarzane przez moją wyobraźnię wręcz przeciwnie – odprężały.

Będąc w tym stanie miałem dosyć wyczulony słuch. Skrzypiące drzwi, stukot jej obcasów i na końcu dźwięk szeleszczących kartek – normalnie irytowały, tutaj uspokajały.

– Możesz zaczynać – poleciła.

Pewnie nawet nie musiała otwierać swoich notatek. Pojawiałem się u niej tak często, że niemalże pamiętała wszystko.

Przełknąłem głośno ślinę, wracając wspomnieniami do wczorajszego wieczoru.

– Duff i Rosie wreszcie biorą ślub – prychnąłem. I tak mało co to zmieniało. Już od dawna zachowywali się jak małżeństwo ze sporym stażem. – Chcą, żebym został ich świadkiem. Razem z Victorią.

Ostatnią informację podałem mimowolnie. Tak, żeby dopełnić formalności. Sądziłem, iż i tak już o tym wie.

– To ogromne wyróżnienie – przyznała beznamiętnie. Usłyszałem, jak stalowy długopis sunie po chropowatej kartce. – A jak tam twoje relacje z Victorią? Doszliście do jakiegoś kompromisu?

Zmarszczyłem niepewnie czoło. Pytała, żeby poznać mój punkt widzenia czy Edwards nie pochwaliła jej się swoją zaszczytną funkcją?

– Vicky nie wspominała o ślubie? – upewniłem się, dopiero po fakcie gryząc się w język.

Usłyszałem, jak ciężko wzdycha.

– Zapomniałem. Obowiązuje cię tajemnica lekarska – bąknąłem, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. – Myślę, że po staremu. Nadal zachowujemy spory dystans – dodałem obojętnie, nawiązując do jej pytania.

– Może powinieneś zrobić ten pierwszy krok? Zagadać, spróbować nieco to sprostować. Szczególnie teraz, kiedy będziecie spędzać więcej czasu w swoim towarzystwie. Powinniście się nie pozagryzać.

Prychnąłem ironicznie. W idealnie poukładanym świecie Victorii byłem na straconej pozycji. Przypomniały mi się stare czasy. Każda moja próba zbliżenia się do niej kończyła się fiaskiem. Edwards miewała te swoje humorki. Lubiła mi dogadywać, a w skrajnych warunkach nawet kłóciliśmy się ze sobą. Oczywiście ja starałem się nie pozostawać jej dłużny.

– Sądzę, że to ona powinna pierwsza zakopać topór wojenny – przyznałem, zakładając ręce na piersi.

– Dlaczego?

– Bo nie chcę zaburzać jej harmonii – uzasadniłem, nawiązując do swoich spostrzeżeń. – Vicky sporo się zmieniła przez te dwa lata.

– Mógłbyś opisać te zmiany?

Zazgrzytałem zębami. Przecież doskonale o nich wiedziała! Wielokrotnie rozmawiała z Victorią. Mogła po prostu porównać swoje notatki.

– Wiesz o nich – wycedziłem z niezadowoleniem.

– To jest inny punkt widzenia – stwierdziła. Na moment ustał dźwięk stalowego długopisu – przestała notować. – Żeby ci pomóc, muszę poznać ten twój.

Westchnąłem ciężko. Nie przepadałem za opowiadaniem o swojej byłej. Dla mnie było to rozdrapywanie starych ran.

– Zrobiła się taka trochę nudna – wymamrotałem, wykrzywiając twarz w grymas. – Ciągle tylko siedzi w pracy albo chodzi na jakieś przesłuchania. Rzadko spotyka się ze znajomymi albo wychodzi do klubu.

Zapanowała chwilowa cisza. Zapewne analizowała moje słowa i porównywała je ze swoimi spostrzeżeniami.

– A ty chciałbyś, żeby była...

– Taka jak dziesięć lat temu – wszedłem jej w słowo. – Zwariowana małolata, którą w soboty zabierałem na shake'a i frytki – oznajmiłem, uśmiechając się na samo wspomnienie.

Widziałem te czasy jako najlepsze w moim życiu. Matka i ojczym ciągle mieli do mnie pretensje o byle co, ale i tak było beztrosko. Mimo że prawie co miesiąc lądowałem w areszcie albo gliniarze rozmawiali z moimi rodzicami.

– Gdyby wróciła tamta Victoria, chciałbyś znowu z nią być?

– Nie – zaprzeczyłem bez chwili namysłu. – Ale z taką dziewczyną mógłbym się związać.

Victoria była z Izzym i nie miałem do niej żadnych pretensji o to. Nawet gdyby się zmieniła, nadal kochałaby tylko jego. Dopiero teraz z łatwością mogłem to przyznać.

– Okej – przytaknęła, wypuszczając głośno powietrze. – Powinieneś jej o tym powiedzieć. Pokazać, że z twojej strony wszystko jest jasne i klarowne. Nie chcesz jej, ale jakoś będziecie musieli współpracować.

Uśmiechnąłem się sam do siebie. Miała sporo racji. Tylko że w grę wchodziła jeszcze jedna rzecz.

– Z pewnością, jednak nie będziemy się tak często widywać – zacząłem, przypomniawszy sobie o wydarzeniach minionego popołudnia. – Wyjeżdżam z zespołem do Nowego Jorku, a Victoria zostaje w Los Angeles pomagać Rosie w przygotowaniach do ślubu.

Zapadła cisza. Hannah nie miała pytań. Wiedziała, że koncertowanie stanowiło moje pożywienie. Skupiłem się na muzyce i chciałem poświęcić jej całe moje życie. Jedyna miłość, która ode mnie nie odejdzie.

Cierpliwie czekała na nieco dłuższą relację albo jakieś przemyślenia. W końcu temat Victorii już zamknęliśmy.

– Opijaliśmy nasz sukces, ale, jak widzisz, dzisiaj umiałem zachować umiar – zaśmiałem się dźwięcznie.

– Skąd taka zmiana?

Zamyśliłem się na chwilę. Alkohol wypełniał pustkę w moim życiu. Zagłuszał problemy, które wołały o ich rozwiązanie.

– Nie chciałem, żeby pewna sytuacja się powtórzyła – mruknąłem, wzdychając ciężko.

Około dwóch miesięcy temu przechodziłem trudny okres. Prawie nie trzeźwiałem. Starałem się zachowywać pozory na próbach i koncertach, ale potem nie wytrzymywałem. Wlewałem w siebie galony wódki, niszczyłem rzeczy. To właśnie po pijaku rozwaliłem mój ostatni samochód. W takim samym stanie pojawiłem się tego felernego wieczoru u Hannah. Goldhirsch właśnie kończyła pracę. Spieszyła się do domu, ale ja nalegałem na chwilę rozmowy. Delikatnie ujmując. Tak naprawdę byłem agresywny i nie panowałem nad sobą. Wystraszyłem ją nie na żarty. Podobno rozwaliłem kilka rzeczy czy coś. Najgorsze, że uciął mi się film i do tej pory nie pamiętam tamtych wydarzeń. Obudziłem się dopiero w areszcie. Z obolałą głową i oskarżony o napaść. Co prawda Hannah wycofała zarzuty, ale nie obyło się bez nieprzyjemności.

– Nie mamy o czym rozmawiać, skoro tego nie pamiętasz – stwierdziła z trudem. Założyłbym się, że drżała jej warga. – Na szczęście wyciągnąłeś wnioski z tego incydentu.

Prychnąłem pod nosem. Incydentu. Dosyć subtelnie to nazwała.

– Nigdy nie pić przed sesją. W ogóle najlepiej nie wychodzić z domu w takim stanie – zauważyłem z oburzeniem. Nadal byłem zły na samego siebie. – Ale jeszcze raz przepraszam za tamto. Nie wiem, co we mnie wstąpiło.

– Demony przeszłości – odparła wyjątkowo oschle z nutą przerażenia w głosie. Nadal bała się wracać wspomnieniami do tamtego dnia. – Mówiłeś, że jestem taka sama jak inne – westchnęła.

Ugryzłem się niechcący w język. Jak mogłem porównać ją do zwykłych dziwek?! Hannah zdecydowanie była inna. Wyjątkowa na swój sposób. I to w niej ceniłem. Lubiłem, a nawet więcej.

– Bo jestem dupkiem – przyznałem z ironią w głosie. Tyle razy to słyszałem, że już powoli sam zacząłem tak myśleć. – Wcale tak nie sądzę. Bardzo mi pomagasz.

– Nie jest z tobą aż tak źle. Masz jeszcze ludzkie odruchy.

Miło, że przynajmniej jedna osoba tak myślała.

– Pojedziesz ze mną do Nowego Jorku? – spytałem prosto z mostu, zakładając ręce za głową. – W roli psychoterapeuty, oczywiście. Bez ciebie nie dam rady w miarę normalnie funkcjonować – dodałem szybko.

Nie chciałem, żeby wzięła to za osobistą propozycję. Oczywiście pragnąłem, żeby jej obecność miała charakter prywatny a nie służbowy. Odkąd moja przyjaźń z Victorią się rozpadła, była jedyną kobietą, z którą potrafiłem utrzymać normalne, zdrowe relacje. Traktowałem ją jak bardzo bliską osobę, chociaż ona mi na to nie pozwalała. Miała swoje granice. Dla niej byłem tylko kolejnym pacjentem. Ciekawym przypadkiem, którym mogła się pochwalić. Dlatego odpowiednio dobierałem słowa.

– Axl, wiesz, że nie mogę – odparła dyplomatycznie. Przesłyszałem się, czy pierwszy raz nazwała mnie tak, jak się przedstawiłem? – Mam też innych pacjentów, zobowiązania. Konsultuję różne przypadki w szpitalu. Nie mogę tego wszystkiego zostawić. Nie chcę. Ale mój numer zawsze będzie dla ciebie dostępny. Zazwyczaj nie prowadzę terapii przez telefon, ale w tym przypadku mogę zrobić wyjątek.

Uśmiechnąłem się szeroko. Nadal miałem choć cień nadziei.

– Tak à propos, dzwoniłem wczoraj wieczorem...

– Spędzałam czas z rodziną – przerwała mi zdecydowanie. – Przyjechali specjalnie z Izraela.

Pokiwałem głową ze zrozumieniem, chociaż zapewne tego nie widziała. W porównaniu do mnie ceniła sobie najbliższych.

– Przepraszam – mruknąłem zmieszany.

Była jedną z niewielu osób, przed którymi potrafiłem przyznać się do błędu. Nie wiedziałem, skąd to się brało. Hannah wytwarzała wokół siebie specyficzną aurę.

– Nie masz za co. Zadzwoniłeś raz, a nie sto. Nie byłeś pijany. Po prostu chciałeś się umówić na wizytę. Jak każdy normalny pacjent.

Zacisnąłem zęby, żeby nie prychnąć. Dlaczego ja nie mogłem cały czas widzieć w niej tylko lekarki? Co dziwne, ona nigdy nie prowokowała mnie swoim zachowaniem. Nie była przesadnie miła, nie proponowała spotkań na innym gruncie, nie traktowała w wyjątkowy sposób. Mimo to czasami nie potrafiłem przestać o niej myśleć...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top