27. Help me get my feet back on the ground


The Beatles - Help

AXL

Upiłem spory łyk piwa. Gorzki, chłodny napój nieznacznie zaspokoił moje pragnienie. Odstawiłem metalową puszkę na drewniany blat. Podkręciłem głośnik, z którego wydobywał się zlepek dźwięków przesterowanych gitar, które miały tworzyć naszą nową płytę. Przetarłem dłonią zmęczoną twarz. Kilkudniowy zarost na brodzie przyjemnie drażniły moje opuszki.

Wyłożyłem nogi na konsolę i skrzyżowałem je w kostkach. Ten wieczór, jak i kilka poprzednich, zamierzałem spędzić w studiu, w który pracowaliśmy nad naszą nową płytą i posłuchać dotychczasowych efektów naszej pracy. Dokładniej, w kółko puszczałem jeden i ten sam materiał.

Studio było jedynym miejscem, w którym czułem się swobodnie. Dotychczas myślałem tak tylko o moim mieszkaniu, jednak odkąd wprowadziła się do niego Caroline, przebywałem tam tylko tak długo, jak musiałem. Mimo iż minęło sporo czasu i prawie zakopaliśmy topór wojenny, nadal nie umiałem odszukać się w tej całej sytuacji. Oboje z Harrison nie przepadaliśmy za sobą, a jednak nadal trwaliśmy w fikcyjnym małżeństwie. Po co? Sam chciałbym wiedzieć.

Muzyka przestała wybrzmiewać. Westchnąłem głęboko, podnosząc się niechętnie. Włączyłem nagranie od początku, po czym znowu przybrałem wygodną pozycję, uprzednio zabrawszy ze stołu puszkę z piwem.

– Znowu to samo?

Uśmiechnąłem się przekornie pod nosem i odwróciłem głowę. Arizona stała oparta ramieniem o ścianę i dokładnie lustrowała mnie wzrokiem. Wyglądała na niezwykle spokojną i szczęśliwą, o czym świadczył szeroki uśmiech i niewielkie zmarszczki mimiczne wokół oczu.

– Poczęstowałbym cię, ale nie mam więcej. – Wyciągnąłem w jej kierunku do połowy pustą puszkę. – Co cię sprowadza?

– Załatwiałam parę spraw w okolicy. Pomyślałam, że wpadnę i zobaczę, co u ciebie.

Pokiwałem głową ze zrozumieniem. Carter jako jedyna wiedziała, gdzie spędzałem niemalże każdy wieczór. Sama czasami przychodziła do studia, siadała i słuchała muzyki. Mówiła, że to pomaga jej się zrelaksować po ciężkim dniu i oddzielić pracę od spraw rodzinnych.

– To miłe, ale zaszywam się tutaj głównie po to, żeby pobyć samemu.

Zachichotała, zakładając kosmyk włosów za ucho.

– Rozumiem, zaraz sobie pójdę...

– Nie – przerwałem jej odruchowo. Mimo wszystko podświadomie nie chciałem być sam. Nie odpowiadało mi jedynie towarzystwo Caroline. – Możesz chwilę zostać...

Zamilkłem, usłyszawszy dźwięk tłuczonego szkła, który dochodził z pobliskiego pomieszczenia. Wytrzeszczyłem oczy i przeniosłem wzrok na Arizonę, która wyglądała, jakby prawie dostała zawału.

– Myślałam, że jesteś sam – wyszeptała przestraszonym głosem.

– Też tak myślałem. – Zrobiłem dłuższą pauzę. – Pójdę zobaczyć, kto to.

Odstawiwszy puszkę na blat, gwałtownie wstałem z krzesła. Carter prędko zbliżyła się do mnie i zatarasowała mi drogę.

– Co jeżeli to złodziej?

Jej tok rozumowania wydawał się bardzo sensowny. Co prawda pokiwałem głową z domniemaną aprobatą, jednak i tak postanowiłem zrobić swoje.

– Ktoś go musi stąd wyrzucić, nie?

Wyminąłem dziewczynę, zostawiając ją z lekko rozchylonymi wargami i strachem w oczach. Szybkim krokiem podążyłem w stronę wyjścia.

– Axl, poczekaj! – zawołała rozpaczliwie. Po pomieszczeniu rozniósł się stukot jej obcasów. Postanowiła pójść za mną.

– To nie jest zabawa dla wrażliwych księżniczek – prychnąłem z mocno naciągniętym rozbawieniem. W rzeczywistości w środku trząsłem się ze strachu.

– Przestań – skarciła mnie, ściszając głos. – To naprawdę jest niebezpieczne.

Zlekceważyłem jej słowa. Ostrożnie wyszedłem z pomieszczenia. Całą drogę do pokoju, który znajdował się trzecie drzwi po lewej, czułem na karku ciepły i niespokojny oddech Arizony. Miała ochotę uciec, ale najwidoczniej to przegrywało z obawą o moje życie. Co było dziwne, aczkolwiek miłe.

Niepewnie położyłem rękę na lodowatej klamce. Przełknąłem ślinę, czując narastającą w gardle gulę. Dopiero teraz wysokie stężenie adrenaliny dało o sobie znać. Jednak było już za późno, żeby się wycofać. Może to tylko woźny – pomyślałem, żeby dodać sobie otuchy.

Ostrożnie uchyliłem drzwi. Nieco skrzypiały, wołając, żeby ktoś wreszcie je naoliwił. Carter schowała się za mną. Wychyliłem się nieznacznie, rzucając okiem na zaśmiecone, dawno nieużywane biuro, które oświecało ostre światło jarzeniówki. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny. Na pierwszy plan wysuwał się obraz nędzy i rozpaczy – stłuczony, zdobiony arabeską i zapewne warty krocie klosz od lampy. Na drugim – spanikowany i naćpany Steven.

– Co ty tu, kurwa, robisz?! – wrzasnąłem. Czułem, jak buzująca w żyłach krew dodatkowo mnie pobudza.

Steven przez chwilę wodził wzrokiem po naszych twarzach. Jego źrenice wielkości główki od szpilki wskazywały na to, że wrócił do hery, co nawet jakoś specjalnie mnie nie zdziwiło. Każdy z nas prędzej czy później znowu zaczął ćpać.

– Naprawdę jej nie zauważyłem – próbował się tłumaczyć, jednak większość słów zlała się w bełkot, z którego zrozumiałem tylko to zdanie.

Zacząłem się ironicznie śmiać. Takie kity to mógł wciskać właścicielowi biura, ale nie mnie.

– Jak mogłeś nie zauważyć lampki wartej połowę twoich tantiemów! Stary, na takie rzeczy uważa się bardziej niż na relikwie.

Adler nieznacznie pobladł. Zacisnął suche jak pergamin wargi i zaczął nerwowo chodzić po pokoju. Dziwiłem się, że w ogóle był do tego zdolny. Zazwyczaj heroina działała raczej uspokajająco.

– Coś wymyślimy – wtrąciła się Arizona. Wyszła zza moich pleców i podeszła bliżej Stevena. Czule złapała go za ramię i pomogła mu usiąść na pobliskim fotelu. – Lepiej nam powiedz, co ty tutaj robisz o tej porze?

Założyłem ręce na piersi i bacznie śledziłem wzrokiem każdy ruch Stevena. Szczerze mówiąc, nie było ich zbyt wiele.

– Lily wyrzuciła mnie z domu – oświadczył, westchnąwszy ciężko.

Z trudem powstrzymałem śmiech. Wiedziałem, że ta kobieta przyniesie mu tylko nieszczęście! Nawet odradzałem perkusiście to małżeństwo. Ba, wszyscy tak mówili. Jednak on nie posłuchał. I teraz odczuwał skutki tej nie do końca przemyślanej decyzji.

– Ale dom jest chyba twój, nie? – spytała podejrzliwie Carter, zakładając kosmyk włosów za ucho. Położyła dłoń na oparciu fotela.

– Tak, ale nie podpisaliśmy intercyzy.

Teraz to nawet nie próbowałem tłumić śmiechu. Co za idiota!

– Już nawet ja mam intercyzę! – Wtrąciłem, widząc, że Arizona nie wie, co ma powiedzieć. – Stary, bez tego nie bierze się ślubów. Właśnie na wypadek rozwodu. Teraz to ona puści cię z torbami!

Dziewczyna posłała mi karcące spojrzenie. Pewnie myślała, że tak jak ona będę go wspierał. W końcu poniekąd był moim przyjacielem. Jednak jego głupota irytowała mnie od dłuższego czasu i ta sytuacja nie stanowiła wyjątku. Steven po prostu urodził się kretynem, który nie umiał używać mózgu.

– To okropne – jęknęła, dłonią gładząc go po ramieniu. – Jednak nie możesz tutaj zostać.

Z wyrazu twarzy Adlera można było wyczytać, że zbytnio się tym nie przejął. Jego myśli krążyły raczej w kierunku rozbitej lampy. Ewentualnie skołowania kolejnej działki narkotyku.

– Przygarnąłbym cię do siebie, ale już mam na mieszkaniu jednego pasożyta. – Westchnąłem głęboko i wzruszyłem ramionami.

W odpowiedzi dostałem tylko kolejne karcące spojrzenie Carter.

– Axl, Steven będzie się dorzucał do wydatków.

Jej słowa jakoś zbytnio mnie nie przekonały. Nadal mieszkałby w MOIM mieszkaniu i używał MOICH rzeczy. Wystarczyło, że Caroline to robiła.

– Ale tu nie chodzi o kasę...

– Więc wszystko ustalone – obwieściła radośnie. – Zabierasz Stevena na kilka dni do siebie.

Otworzyłem szeroko usta i pokręciłem głową. Przecież nie o to mi chłodziło!

– Ale...

– Świetnie! Zaraz was podwiozę. Steven weź najpotrzebniejsze rzeczy. Resztę pożyczy ci Axl.

Pożyczę mu MOJE rzeczy?! Chyba po moim trupie.


VICTORIA

Upiłam ostatni łyk herbaty jaśminowej i wyrzuciłam do kosza papierowy kubek. Wzięłam kilka głębokich oddechów. Przerwa w nagrywaniu dobiegała końca. Na planie zaczęła się zbierać ekipa. Kątem oka zauważyłam reżysera, który dzielił się z aktorem swoją wizją. Zajęłam miejsce na sofie i pochwyciłam pustą filiżankę.

Powoli zaczęłam odliczać czas do zakończenia pracy. Mimo iż lubiłam wcielać się w moją postać i miałam całkiem dobry kontakt z resztą ekipy, chciałam się już stąd wyrwać. Byłam umówiona do fryzjera, a następnie zamierzałam wybrać się na małe zakupy.

Właśnie tego dnia raz na zawsze miałam się pożegnać z wizerunkiem Blanki Rodriguez.

Odgoniłam myśli od tego tematu. Z trudem przełknęłam ślinę i skupiłam się na odgrywaniu swojej roli.

Po całym dniu pracy na planie zdjęciowym miałam jedynie ochotę na duży kubek mocnej kawy. Naprędce wrzuciłam do torebki wszystkie swoje rzeczy, które wyjęłam, aby szybciej znaleźć pomadkę ochronną i kluczyki do samochodu. Jeśli sprawnie poszłoby mi dostanie się do centrum, to jeszcze wystarczyłoby mi czasu na wypicie kawy w Insomnia Café* – mojej ulubionej, przytulnej kawiarence, która mieściła się na Seventh Street.

Przez całą drogę głównie podjeżdżałam kawałek co każde pięć minut. Stukałam przy tym paznokciami o brzegi kierownicy. Denerwowałam się, że nie zdążę na czas, o kawie nawet nie wspominając. Próbowałam skupić swoje myśli na czymś innym.

Odruchowo zaczęłam się zastanawiać nad decyzjami, które do tej pory podjęłam. Co by było, gdybym wtedy odrzuciła ofertę Eddiego? Próbowałam to sobie wyobrazić, jednak bezskutecznie. Nie potrafiłam widzieć swojej przeszłości inaczej niż przez pryzmat Blanki. Chociaż nie lubiłam tej etykiety, którą mi narzucono i z którą się zintegrowałam, i chciałam się jej pozbyć, to jednak w pewien sposób imponowała mi. Blanca była kimś, kto w tamtym czasie uchodził za mój ideał. Kobieta biznesu, z dyplomem Harvarda, szerokimi perspektywami oraz pokaźną pulą doświadczenia i umiejętności.

Zaśmiałam się ironicznie. Paradoksalnie właśnie taka próbowałam się stać jako Victoria. Tylko że w legalny sposób. Chciałam osiągnąć coś wielkiego. Być na ustach całego świata i zbierać laury. Nie mogłam uwierzyć w to, jak wielką rolę w moim życiu odegrała Blanca. Nieświadomie nadal ją podziwiałam i nie potrafiłam się jej pozbyć.

Aż do teraz. Pokręciłam głową. Nadszedł dzień, w którym miałam się pożegnać z Blancą Rodriguez – kobietą, która mnie ukształtowała. Kobietą, którą byłam.

Skręciłam na światłach w lewo. Dobrze, że były bezkolizyjne, bo moje myśli nadal krążyły wokół odległych spraw, które powoli odchodziły do przeszłości. Z trudem znalazłam ostatnie wolne miejsce na parkingu. Nic dziwnego, w tych godzinach prawie każdy chciał wyskoczyć na miasto i zrelaksować się po pracy. Pobrałam z automatu bilet i włożyłam go za przednią szybę. Zamknęłam samochód i podążyłam w kierunku kawiarni. Miałam całe pół godziny. Na szczęście fryzjer znajdował się po drugiej stronie ulicy.

Usiadłam przy jednym z nielicznych wolnych stolików. Nawet się nie spodziewałam, że o tej porze będzie tutaj aż tyle osób. Los Angeles raczej nie słynęło z srogich zim, podczas których ludzie ogrzewali się w kawiarniach, popijając gorące, korzenne napoje.

Wyjęłam z torebki książkę i otworzyłam ją na stronie, którą ostatnio czytałam. Stwierdziłam, że zanim kelner dotrze do mojego stolika, to uda mi się przynajmniej skończyć drugi rozdział. „Skazani na Shawshank" – bo to obecnie czytałam – niesamowicie mnie wciągnęło. Wręcz pochłaniałam każde zapisane słowo.

Usłyszawszy dźwięk szkła kładzionego na blacie mojego stolika, podniosłam nieznacznie wzrok. Ściągnęłam podejrzliwie brwi. Przecież nie zdążyłam jeszcze zamówić. Już otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, jednak nie byłam w stanie. Zmroził mnie widok jego postaci. W idealnie skrojonym garniturze, błękitnej koszuli i lekko poluzowanym krawacie. Czułam, jak serce podchodzi mi do gardła i próbuje wydostać się na zewnątrz. Wybałuszyłam oczy i zacisnęłam w pięść dłoń, która znajdowała się pod stołem.

– Waniliowe latte na mleku sojowym. Dobrze zapamiętałem, nie? – spytał, przytrzymują krawat i zajmując miejsce naprzeciwko mnie.

Z ogromnym trudem przełknęłam ślinę. Czułam, jak paznokcie coraz bardziej wbijają mi się w skórę, jednak mimo to nie przestałam zaciskać dłoni. Nie chciałam, żeby widział, że się go boję. Chociaż to słowo było nieodpowiednie. Właściwe to paniczny lęk wymieszany z odrazą i nienawiścią.

– Śledzisz mnie? – wydusiłam z siebie z trudem. Pokręciłam głową. Jak on mnie tu w ogóle znalazł?

Juan uśmiechnął się ironicznie i nieco odchylił się na krześle. Rozchyliłam usta w niedowierzaniu. Modliłam się duchu, żeby to był tylko zły sen. Na marne. Juan Martinez – ostatnia osoba, którą chciałam widzieć – siedział teraz naprzeciwko mnie i to na pewno nie bez powodu.

– Mam dobra pamięć. – Przyłożył palec do skroni. – Jeszcze jak razem pracowaliśmy, przychodziłaś tutaj codziennie. A z tego co wiem, tak szybko nie zmieniasz przyzwyczajeń. Czyż nie? – spytał, łapiąc w palce kosmyk moich miedzianych włosów.

Odruchowo pokręciłam głową, żeby wyswobodzić się spod jego dotyku. Mimo iż nie mogłam tego czuć, to miałam wrażenie, że palił on moje włosy.

– Czego chcesz? – warknęłam. Chowanie strachu pod przykrywką gniewu i rozżalenia o dziwo przychodziło mi stosunkowo łatwo. A w tej sytuacji nawet nie musiałam niczego udawać. Szczerze nienawidziłam tego faceta.

Mężczyzna wyłożył ręce na blat i zaplótł palce. Nachylił się nieznacznie i skupił na mojej twarzy swoje brunatne, palące spojrzenie. Miałam ochotę uciec, ale wiedziałam, że prędzej czy później by mnie znalazł. Ba, teraz pewnie nawet znał mój adres!

– Musisz mi w czymś pomóc, mi amor* – wyszeptał po hiszpańsku.

Wzdrygnęłam się, usłyszawszy ostatnie słowo. Jego pojawienie się i ta rozmowa nie zwiastowały niczego dobrego. Zapowiadało się, że zaraz sprowadzę na siebie kolejne kłopoty. Albo znowu wplączę się w jego szemrane interesy. O ile już tego nie zrobiłam.

To, że Juan przeszedł na hiszpański, znaczyło tylko jedno – ta rozmowa była poufna i miała zostać pomiędzy nami. Zdecydowanie mało Amerykanów znało ten język na tyle dobrze, żeby nas zrozumieć. Szczególnie, iż często używaliśmy specyficznego słownictwa, slangu lub wręcz porozumiewaliśmy się za pomocą szyfrów.

– Już z tym skończyłam – odparłam łamanym hiszpańskim. Nie używałam go od blisko trzech lat. Wymagał porządnego odświeżenia. – Nie zamierzam ci w niczym pomagać.

Podniosłam się i już miałam odejść od stolika, jednak Martinez w ostatnim momencie złapał mój nadgarstek, nalegając, żebym z powrotem usiadła. Spojrzałam na niego, a następnie na moją rękę, która płonęła pod jego dotykiem. Z dwojga złego wolałam poczekać i wysłuchać go do końca.

– Tylko szybko – westchnęłam. Nie zamierzałam się na nic godzić, jednak doskonale wiedziałam, że gra na zwłokę była jedyną opcją, jaka mi została.

– Mój brat nie żyje.

Przygryzłam nieznacznie wargę. Mimo iż nigdy nie poznałam Jorge, to Juan zawsze dobrze o nim mówił. W mojej wyobraźni wykreował się obraz Meksykanina, który był ciepłym i pomocnym człowiekiem. Dlatego wiadomość o jego śmierci naprawdę nieco zbiła mnie z pantałyku.

– Moje najszczersze kondolencje. – Zmarszczyłam troskliwie czoło.

Pokiwał głową ze zrozumieniem. Miałam tylko nadzieję, że wiadomość o śmierci jego brata nie była drogą do zmiękczenia mojego serca i zmiany decyzji. Bo na to nawet nie miał co liczyć.

– Sprawy się nieco pokomplikowały z tego powodu – kontynuował, jakby nigdy nic. Powstrzymałam się od prychnięcia. Interesy były ważniejsze od jego jedynego brata. – Dlatego muszę złożyć wizytę naszym przyjaciołom, a ty mi potowarzysz.

Wybałuszyłam oczy. Miałam nadzieję, że żartował. Poczułam, jak z nerwów robi mi się coraz cieplej. I niedobrze. Nie chciałam nawet kończyć tej rozmowy, a co dopiero gdzieś z nim wychodzić. Przecież miałam raz na zawsze odciąć się od Blanki! Dlaczego akurat tego dnia Juan musiał złożyć mi wizytę?

– Nie, to zły pomysł. – Pokręciłam odruchowo głową. Miałam ochotę wyjść i już nigdy więcej tu nie wrócić. Mimo iż była to moja ulubiona kawiarnia.

– Vicky, ale to nie jest prośba... – odparł ze stoickim spokojem, wywołując u mnie zupełnie przeciwną reakcję.

Mój oddech spłycił się do granic możliwości. To cud, że jeszcze nie zemdlałam. Chociaż czułam, że powoli odpływam. Wodziłam spojrzeniem niemal po całym pomieszczeniu. Kręciłam przekornie głową. Pragnęłam wreszcie obudzić się z tego koszmaru.

Juan nie prosił. On stwierdzał fakty. Wiedział, że jeśli nie załatwimy tego po dobroci, to zmusi mnie szantażem.

– Juan, ja... – zaczęłam z trudem. Czułam, jak powoli tracę grunt pod nogami. Dogoniła mnie przeszłość, od której bezskutecznie próbowałam uciec. – Nie mogę, przepraszam. Nie chcę znowu się w to mieszać. Za dużo bym ryzykowała.

Czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Od bardzo dawna nie czułam się aż tak bardzo bezradna. A on dobrze o tym wiedział i skutecznie mną manipulował.

– Nie musisz niczego poświęcać i ryzykować. Obiecuję. – Jego ciepły głos o dziwo nieco mnie uspokoił. Złapał moją dłoń. Normalnie próbowałabym ją wyswobodzić spod jego uścisku, jednak tym razem nie miałam siły. Już od dawna nie czułam się tak cholernie słaba. – Tylko musisz do mnie wrócić. Znowu być moją partnerką. Bez ciebie nie dam rady.

Pokręciłam głową. Tu nie chodziło o moje możliwości. Juan chciał, żebym miała w tym udział i w razie czego poszła za niego siedzieć.

– Juan...

– Vicky, już jest za późno. Podjęłaś decyzję, z której już nie możesz się wycofać. Musisz się pozbierać, ogarnąć i pojechać tam ze mną.

Dopiero w tej chwili, po jego słowach, zaczęłam szczerze i poważnie żałować, że zdecydowałam się na pracę dla Eddiego. Pozwoliłam nawet, żeby niewielka strużka łez spłynęła po moim policzku. Chciałam w tej chwili zasnąć i już nigdy się nie obudzić.

Najwidoczniej już nigdy miałam się nie odciąć od Blanki Rodriguez i współpracy z Juanem. Doskonale wiedziałam, z kim robiliśmy interesy. Z nimi nie było przelewek. Jeśli dowiedzieliby się o mnie, o co Martinez z pewnością by zadbał, gdybym się teraz nie zgodziła, to już do końca życia musiałabym robić wszystko pod ich dyktando.

Pociągnęłam nosem. Nie mogłam się nad sobą użalać. Juan miał racje. Podjęłam decyzję i teraz musiałam ponieść konsekwencje. Mimo iż działam niezgodnie ze swoimi przekonaniami i sumieniem.

– Skoro muszę – westchnęłam, czując rozdzierający, wewnętrzny ból.

Uśmiechnął się i ostrożnie puścił moją dłoń, aby przejechać palcami po moim policzku. Niechętnie uniosłam kąciki ust.

– Wiedziałem, że postąpisz mądrze. Zbieraj się. Kawę weźmiemy na wynos.

Niechętnie spakowałam książkę do torebki. W międzyczasie, kiedy zbierałam siebie i swoje rzeczy, Juan podszedł do lady zapłacić za moje nieruszone latte i zamówić napoje na wynos. Obserwowałam go kątem oka. Nadarzyła się idealna okazja na ucieczkę. Ta myśl i nagły przypływ adrenaliny przejęły całkowitą władzę nad moim ciałem i umysłem. Nie zważywszy na szanse na powodzenie ani na konsekwencje, wstałam z krzesła i zdecydowanym krokiem ruszyłam w stronę wyjścia. Nie biegłam, żeby nie wzbudzić podejrzeń innych i to był chyba błąd.

Już prawie przy wyjściu prawie weszłam na samego Juana, który trzymał w dłoniach papierowe kubeczki z parującym, aromatycznym naparem. Uśmiechnął się kpiąco i posłał mi nieco karcące spojrzenie.

– Czy ty chciałaś tam pojechać beze mnie? – spytał i zaśmiał się sztucznie. Przełknęłam z trudem ślinę. Skupiłam wzrok na jego zadbanym zaroście, żeby tylko nie musieć patrzeć mu prosto w oczy. – Nie sądziłem, że aż tak ci się śpieszy. Już jedziemy.

Bez słowa podążyłam za nim ku wyjściu, w którym mnie przepuścił. Starał się, żebym szła obok niego albo lekko przed nim. Absolutnie nie chciał, żebym zostawała w tyle. Dodatkowo zadawał mi pytania dotyczące mojego obecnego życia, na które tylko zdawkowo odpowiadałam.

Jego czarny Cadillac z przyciemnianymi szybami stał zaparkowany niedaleko budynku, z którego wyszliśmy. Jak się okazało Juan wynajął w okolicy piętro w biurowcu, które pełniło funkcje siedziby dla jego firmy wydmuszki. Zajęłam miejsce obok kierowcy i zapięłam pas. Kątem oka spojrzałam na Juana, który uruchomił silnik i przestawił przekładnię na bieg, który służył do jazdy.

– Gdzie dokładnie jedziemy? – spytałam dopiero po chwili, kiedy już prawie wyjechaliśmy z miasta. Do tej pory kontynuowaliśmy poprzednią, mało istotną konwersacje.

W słowniku Martineza spotkanie z przyjaciółmi mogło znaczyć różne rzeczy. Od wypadu za miasto do znajomych, do wyjścia do klubu, wizyty w kawiarni w San Diego czy dłuższym wyjeździe do Miami. Miałam tylko nadzieję, że tym razem to nie było to ostatnie. Wolałam nie znikać na dłuższy czas bez powiadomienia o tym najbliższych.

– Do Guadalajary. * 

Insomnia Cafe - jeden z tytułów branych pod uwagę przy tworzeniu serialu Przyjaciele

Mi amor (hiszp.) -  kochanie

Guadalajara - miasto w zachodnio-pacyficznej części Meksyku, siedziba kartelu narkotykowego

Taki mały prezent na święta. Jeszcze nie wracam do regularnej publikacji, ale już jestem na dobrej drodze :)

Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top