25. Why did it have to be me?

Mamma Mia! Here We Go Again Cast - Why Did It Have To Be Me?

AXL

– Opowiadaj, jak było!

Zaśmiałem się krótko. Ledwo zdążyłem zająć miejsce po drugiej stronie stolika, a ona już miała ochotę zbombardować mnie pytaniami.

– A gdzie miło cię widzieć?

Victoria przewróciła teatralnie oczami. Upiła łyk kawy z ogromnego ceramicznego kubka i wyłożyła łokcie na blacie.

– Mam wrażenie, że byłem w jakiejś równoległej rzeczywistości. – Prychnąłem, kręcąc głową z niedowierzaniem.

Caroline nalegała, żebym pojechał z nią do Szkocji, gdzie jubileusz ślubu mieli świętować państwo Harrison. Od początku miałem złe przeczucia, jednak po wielu bólach i staraniach dziewczyny zgodziłem się jej potowarzyszyć. I to był błąd.

– Dlaczego? – spytała, nie kryjąc zdziwienia. – Rozumiem, tam jest inna kultura i mentalność, ale chyba nie było aż tak źle.

Uśmiechnąłem się kpiąco. Edwards przypadkiem mogłaby się tam odnaleźć, ale nie ja.

Kelnerka przyniosła moje zamówienie. Niemal od razu upiłem sporego łyka caffé lungo – mojego ulubionego napoju.

– Jej ojciec jest wojskowym – zacząłem cierpko. Jakoś teściowie nie przypadli mi do gustu. I vice versa. – Zasłużył się podczas jakichś tam walk i w ramach uznania dostał od królowej rezydencję w niewielkiej miejscowości pod Edynburgiem. Chociaż według mnie ta rezydencja bardziej przypomina zamek. Rozumiesz? Służba i te sprawy.

Dziewczyna zaśmiała się melodyjnie.

– Ty też masz Ruby, powinieneś ich rozumieć.

– Ruby to co innego. Oni mają lokaja! Poza tym jak się okazało Caroline jest czarną owcą rodziny. Niby kiedyś była córeczką tatusia, ale te czasy już minęły. Ma dwóch starszych braci, którzy są pieprzonymi biznesmenami w garniturkach. No dobra, jeden z nich jest wojskowym, ale te drugi ma dobrze prosperującą firmę z siedzibą w centrum Londynu!

Westchnęła ciężko i spuściła na moment wzrok. Domyśliłem się, że niechcący przypomniałem jej o poprzedniej pracy.

– Ci w garniturach nie są tacy najgorsi. O ile nie robią szemranych interesów – odparła po chwili nieco nieobecnym głosem.

Uśmiechnęła się gorzko i pokręciła głową.

– Zatem rozumiesz, jak w takim towarzystwie czuje się zbuntowana modelka. Źle. A ze mną było jeszcze gorzej. Mąż z przypadku. W dodatku rockmen i były ćpun. Od początku byłem spisany na straty.

– Dobrze, że Xavier jednak z nią zerwał. On też by do nich nie pasował.

– Pocieszyłaś mnie – zironizowałem, posyłając jej wymowne spojrzenie. – Mogłabyś okazać trochę więcej współczucia. Musiałem z nimi przeżyć tydzień! W dodatku jej ojciec zabrał mnie na polowanie.

Wzdrygnąłem się na samą myśl. Nigdy więcej.

Victoria próbowała powstrzymać śmiech, ale zbytnio jej się to nie udało. Bawiła ją ta cała sytuacja.

– I co, upolowałeś kaczkę na rosół?

Zazgrzytałem zębami. Naprawdę nie było mi do śmiechu.

– Nie – syknąłem. – Za to nasłuchałem się, jaki to jestem nieodpowiedni dla ich córki.

Pokiwała głową i upiła łyk naparu.

– Ale zgadasz się z tym – wywnioskowała, na co zmarszczyłem czoło. – Nie jesteś w jej typie.

Do tej pory nie myślałem o tym w tej kategorii. Niepotrzebnie irytował mnie fakt, że nie byłem odpowiedni. Przecież nasze małżeństwo to jedna wielka fikcja! Nie musiałem w oczach Caroline, ani tym bardziej jej rodziców, uchodzić za ideał, bo przecież za niedługo mieliśmy się rozwieść.

– Niby tak – odparłem od niechcenia, przekładając z miejsca na miejsce saszetkę cukru. – Lepiej opowiadaj, co u ciebie!

Westchnęła krótko i uśmiechnęła się niepozornie, zakładając kosmyk włosów za ucho. Coś było nie tak. Widziałem to w jej oczach. Jednak nie zamierzałem dopytywać. Zapewne chodziło o problemy w pracy albo kolejną kłótnię z Izzym.

Upiłem łyk kawy, czekając aż coś powie.

– Zanim się spotkaliśmy, pomagałam Rosie załatwić parę formalności. – Kolejny maskujący uśmiech. – Towarzyszyła nam twoja ulubienica. Pamiętasz Alison Forcker?

Uśmiechnąłem się zachęcająco. Nazwisko zbyt wiele mi nie mówiło, ale obstawiałem, że chodzi jej o organizatorkę ślubu McKagana i Hooter.

– Jak mogłem to ominąć? Z pewnością tęskniła!

Parsknęła krótkim śmiechem, ukazując śnieżnobiałe zęby.

– Daj spokój, nigdy się z tobą nie umówi. Nawet nie zorganizuje ci ślubu, bo przecież już masz żonę.

Prychnąłem ironicznie, przewracając oczami. Jak do tej pory udawało mi się osiągnąć cele, które sobie wyznaczyłem. Dlaczego tym razem miało być inaczej?

– Zawsze mogę mieć kolejną – przypomniałem, unosząc do połowy pustą filiżankę. – Oczywiście, najpierw wezmę rozwód z Caroline. Zobaczysz, ta cała Alison jeszcze się ze mną umówi. Albo tylko prześpi.

Uśmiechnąłem się triumfalnie i upiłem łyk kawy. Kątem oka zauważyłem, jak dziewczyna przewraca oczami.

– Wiesz, że nie o to chodzi w życiu.

– Ledwo rozkręciła swój biznes i już pozjadała wszystkie rozumy.

Zaśmiałem się krótko, na co kopnęła mnie w kostkę. Nie bolało. W ogóle się do tego nie przyłożyła.

– Coś poza pomaganiem Rosie? – spytałem, chcąc cokolwiek z niej wyciągnąć. Ciekawiło mnie, czym się tak zamartwiała.

Uśmiechnęła się promiennie, kręcąc głową. Bynajmniej nie przecząco.

– Wreszcie los się do mnie uśmiechnął – zaświergotała. – Dostałam rolę w nowo powstającym sitcomie.

Odwzajemniłem jej gest. Cokolwiek trapiło Victorię, skutecznie zeszło na drugi plan. Wszystko przesłaniała ogromna radość z odniesionego sukcesu. Dawno nie widziałem jej takiej szczęśliwej.

– Gratuluję! Musimy to opić. Ja stawiam i nie ma żadnego ale!

– Axl, jeszcze nie ma południa...

– No i? Teraz już nie jestem menelem tylko znanym alkoholikiem, więc możemy.

Pokręciła głową i zaśmiała się melodyjnie.

***

Zamknąłem za sobą drzwi i rzuciłem kluczyki na pobliski stoliczek. Rozmasowałem palcami wskazującymi obolałe skronie. Powoli się ściemniało, a ja dopiero co wróciłem do mieszkania. Po kilku drinkach z Victorią wpadłem jeszcze do studia, a później razem ze Slashem wkręciliśmy się na imprezę do jakichś debiutujących modelek.

Już około drugiej dopadł mnie jet lag* i niemalże powalił z nóg. Myślałem, że usnę na stojąco. W dodatku myliłem słowa i za późno wchodziłem. Próbowałem ratować się kawą i napojami energetycznymi. Z początku działało. Drugi kryzys złapał mnie na imprezie i nie koniecznie chciał odpuścić. Dlatego zdecydowałem się na powrót do domu.

Podążyłem w stronę kuchni, żeby napić się szklanki wody i wziąć coś przeciwbólowego. Zanim tam jednak dotarłem, do moich nozdrzy doleciał nieprzyjemny zapach spalenizny. Skrzywiłem się nieznacznie. Jednak spotkanie z Caroline było nieuniknione.

– Chciałam ci podziękować, że ze mną pojechałeś i zrobić zapiekankę, ale trochę mi nie wyszło – wyjaśniła, jak tylko przekroczyłem próg kuchni.

Stała niedaleko włączonego na maksimum okapu i pozbywała się resztek nieudanego dania. Intensywny zapach spalenizny powoli się ulatniał dzięki otwartemu na oścież oknie.

Wyjąłem z szafki szklankę i nalałem do niej wody, którą następnie jednym duszkiem wypiłem. Dolałem jeszcze odrobinę i otworzyłem szafkę, w której znajdowały się wszystkie lekarstwa, jakie do tej pory zgromadziłem. Spora kolekcja.

– Nie musiałaś – mruknąłem. Mimo iż zazwyczaj się tym nie przejmowałem, stwierdziłem, że milczenie mogło być niegrzeczne. – I tak nie jestem głodny.

Wyciągnąłem interesujące mnie opakowanie. Otworzyłem je i wysypałem na dłoń jedną tabletkę. Połknąłem ją, wypiłem wodę i włożyłem szklankę do zlewu.

– Miałem ciężki dzień. Położę się już.

Uśmiechnęła się gorzko. Odłożyła przypalone naczynie w zlewie. Oparła lędźwie o blat kuchenny, odwracając się w moją stronę. Zdmuchnęła opadające na twarz kosmyki i skrzyżowała ręce na piersi. Bez makijażu wyglądała na jeszcze młodszą.

– Nawet nie zapytasz, jak mi minął dzień? – Ton jej głosu oscylował na granicy zmęczenie i zawiedzenia.

Spuściłem na moment wzrok. Jej wyraźne, analizujące spojrzenie wywoływało u mnie wyrzuty sumienia. A przecież nie miałem czego żałować! Caroline jedynie tutaj mieszkała. Nic nas nie łączyło. Nasze małżeństwo od początku istniało tylko na papierze.

Ostrożnie podniosłem głowę i niepewnie na nią spojrzałem. Uważnie mi się przyglądała i oczekiwała na odpowiedź, wręcz prowokując mnie do wypowiedzenia chociażby słowa.

– Jak ci minął dzień?

Zaśmiała się ironicznie. Pokręciłem głową. Przecież dostała to, czego chciała!

– Mógłbyś chociaż udawać, że chcesz się ze mną zaprzyjaźnić.

Zaśmiałem się głośno. Miałem wrażenie, że ktoś ją podmienił. Zaprzyjaźnić się? Przecież z trudem powstrzymywaliśmy się od wydłubania sobie oczu. Wkurzała mnie jak mało kto.

Odruchowo pokręciłem głową. Dlaczego w ogóle przyszło jej to do głowy? Gdzie był podtekst czy chociażby głębszy sens?

–Nie chcę się z tobą zaprzyjaźnić – odparłem, nie dbając o konsekwencje. Nie zamierzałem jej okłamywać. Przynajmniej nie w tej kwestii.

Oblizała ostrożnie usta i powoli wypuściła powietrze.

– Powinniśmy przynajmniej zawiesić broń. W obecnej sytuacji lepiej byłoby, żebyśmy stali po tej samej stronie barykady.

Wzdrygnąłem się nieznacznie. Miałem nadzieję, że nie zauważyła. Ostatnią osobą, która użyła podobnych słów, była Victoria. Edwards w porównaniu do Harrison lubiłem; kiedyś nawet bardzo.

Potrzebowałem chwili, żeby przyswoić sobie jej słowa. Miała rację. Powinniśmy stać po tej samej stronie barykady. Przecież to nie oznaczało od razu, że miałem ją polubić.

– Ciężko mi to przyznać, ale masz rację – westchnąłem po chwili. Caroline sprawiała wrażenie uśmiechnąć się subtelnie. – Spotkanie z twoimi rodzicami czegoś nas nauczyło. Powinniśmy się wspierać w niektórych sprawach. Jakoś wytrzymamy ten rok.

Teraz to już zdecydowanie się uśmiechała. Szczerze i promiennie. Inaczej niż zawsze.

– To może na dobry początek zamówię indyjskie i obejrzymy jakiś film? – Subtelnie uniosła brew, odrywając się od blatu.

Jęknąłem krótko. Nadal miałem ochotę się położyć i porządnie wyspać. Otworzyłem usta, żeby jej grzecznie odmówić, jednak w ostatniej chwili się powstrzymałem. Jak nigdy dotąd wyglądała na prawdziwie szczęśliwą. Nie chciałem tego zepsuć.

– Obok telefonu masz numery do najlepszych knajpek w mieście – odparłem obojętnie, obracając się na pięcie. – Sprawdzę, jakie mam filmy i włączę magnetowid.

Uśmiechnąłem się subtelnie.

Jet lag, czyli zespół nagłej zmiany strefy czasowej – zespół objawów pojawiający się w trakcie podróży w kierunku transpołudnikowym (wschód–zachód lub zachód–wschód), związany ze zmianą strefy czasowej. (Wikipedia)

Niestety rozdziały będą się teraz pojawiać rzadziej (tak, wiem ostatnio też za często nie wstawiałam, ale tak jakoś wyszło). Mam maturę w maju i tak jakoś pasowałoby ją dobrze napisać :')

Coś ostatnio mało się odzywacie. Jeśli coś Wam się nie podoba w fabule czy moim stylu, to piszcie śmiało. W końcu człowiek uczy się przez całe życie ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top