24. I'll always remember the flame
Emma Stone - Audition (The fools who dream)
Serdecznie zapraszam do głosowania na Gdy umilkną szepty w konkursie Skrzydlate słowa ;)
VICTORIA
Wparowałam do kuchni, w biegu zapinając mankiety błękitnej koszuli. Miałam niewiele czasu, a nie chciałam się spóźnić. Nalałam do kubka świeżo zaparzonej kawy i oparłam lędźwie o kuchenny blat, skupiając swój wzrok na Izzym. Mężczyzna siedział przy kuchennej wyspie. Zapewne pracował, bowiem na blacie leżał zatemperowany ołówek z prawie całkowicie zużytą gumką i wytarty notes, w którym zapisywał teksty piosenek.
– Zjesz coś? – spytał, nie odrywając wzroku od zapisanych kartek.
Uśmiechnęłam się subtelnie. Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio wspólnie zjedliśmy śniadanie, błogo rozmawiając o niczym.
– Nie. Kawa mi wystarczy. – Wlepiłam wzrok w czarny jak smoła napar.
– Przesłuchanie?
Zachichotałam, potakując głową. Znał mnie aż za dobrze.
Upiłam łyk kawy. Stradlin odłożył notes na bok. Oparł przedramiona na blacie i posłał mi poważne i zarazem nieco chłodne spojrzenie. Westchnęłam ciężko. Doskonale znałam jego zdanie w tej sprawie.
– Czuję, że tym razem mi się uda – zapewniłam go, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Nie chciałam się kłócić.
Z trudem przełknął ślinę. Między nami zapanowała niezręczna cisza. W tle słychać było jedynie tykanie zegara. Czekałam, aż z jego ust padną jakiekolwiek słowa. Ciekawiło mnie, czy zamierzał dalej drążyć ten temat.
– Przyszedł do ciebie list – odezwał się wreszcie z trudem. – Z kliniki.
Wzdrygnęłam się, mając nadzieję, że tego nie zauważył. Na próżno. Praktycznie nie spuszczał ze mnie wzroku.
Nie wiedziałam, jak mu o tym powiedzieć. Właśnie z tego powodu wybrałam milczenie. Chciałam na początku zrobić kilka podstawowych badań, zanim ponownie poruszyłabym temat tabu – dziecko.
– Mogłabyś mi powiedzieć, o co chodzi? Źle się czujesz?
Na jego czole pojawiła się subtelna bruzda. Niepokoił się. Przygryzłam policzek. Nie miałam ochoty i siły wymyślać nowego kłamstwa, w które później musiałabym konsekwentnie brnąć. Poza tym kiedyś i tak dowiedziałby się prawdy. Lepiej, żebym to ja mu ją przekazała.
– Zrobiłam testy na płodność – odparłam obojętnie, odstawiając kubek na blat.
Ostrożnie podążyłam w jego stronę. Chciałam, żebyśmy to sobie na spokojnie wyjaśnili. Zatrzymałam się jednak, zauważywszy zdezorientowanie na twarzy Izzy'ego.
– Dlaczego? Przecież już raz byłaś w ciąży...
Przerwał, zobaczywszy, że mocno przymykam powieki. Poczułam, jak ktoś wbija mi nóż prosto w serce. Nienawidziłam, kiedy przypominano mi o tym fakcie. Mimo upływu czasu, to nadal bolało. I zawsze tak miało być.
– Ale poroniłam – skończyłam za niego, z rozgoryczeniem otwierając oczy. – W dodatku przez długi czas ćpałam. Żyję w stresie, łykam pigułki i różnego rodzaju leki. To mogło wiele pozmieniać.
Pokiwał tylko głową. Prychnęłam gorzko. Dla niego temat dziecka nic nie znaczył. W przeciwieństwie do mnie nie chciał zostać rodzicem. Próbowałam go zrozumieć, ale nie do końca potrafiłam.
– Powiesz mi, co jest w środku? – Zdezorientowanie w jego głosie ustąpiło miejsca trosce. Przechylił subtelnie głowę, cały czas bacznie mnie obserwując.
Uśmiechnęłam się dla niepoznaki. Nie byłam gotowa na powiedzeniu mu całej prawdy. Nie zrozumiałby tego, mimo iż bardzo mnie kochał.
– Lepiej już pójdę, jeśli nie chcę się spóźnić – oznajmiłam obojętnie. Westchnęłam krótko.
Założyłam kosmyki włosów za uszy i minęłam go, przy okazji zabierając list. Nie chciałam, żeby go przeczytał. Wpakowałam świstek papieru do torebki.
– Zaczekaj. – W ostatniej chwili złapał mój nadgarstek. – Porozmawiajmy.
Jego błagalny ton głosu przyprawił mnie o ciarki. Po raz kolejny mieliśmy przed sobą tajemnicę. Zacisnęłam dłoń w pięść. Nie chciałam tego, jednak nie umiałam być z nim w stu procentach szczera. Bałam się, że go zranię. Albo on mnie.
– Nie mamy o czym – rzuciłam chłodno, próbując wyrwać się z jego uścisku.
Puścił mnie. Odruchowo rozmasowałam nadgarstek, mimo iż wcale mnie nie bolał. Spuściłam głowę i ruszyłam w stronę wyjścia. Nie chciałam spotkać się z jego rozgoryczonym spojrzeniem.
– Oddalamy się od siebie – mruknął z zawiedzeniem.
Uśmiechnęłam się cierpiętniczo. Miał rację.
W tej sytuacji powinnam była tam wrócić i na spokojnie z nim porozmawiać. Jednak nie mogłam. Po prostu wyszłam, zamykając za sobą drzwi na klucz.
***
Z szerokim uśmiechem na twarzy przeciskałam się pomiędzy stolikami w jednej z moich ulubionych restauracji w okolicach Downtown. Nie byłam w tym miejscu, odkąd przestałam pracować u Eddiego.
Zajęłam miejsce naprzeciwko mężczyzny w garniturze. Zawiesiłam torebkę na krześle i wyłożyłam dłonie na stół. Nie potrafiłam przestać się uśmiechać, mimo iż nie przepadałam za jego towarzystwem. Jedynie z grzeczności przystałam na jego zaproszenie.
– Zamówiłem ci sałatkę nicejską i kieliszek białego wina – odparł na przywitanie, posyłając mi szarmancki uśmiech.
– Nie sądziłam, że zapamiętasz. W końcu chyba raptem raz zjedliśmy razem lunch.
Eddie zaśmiał się krótko.
Młody kelner przyniósł nasze zamówienie. Od razu pochwyciłam kieliszek z winem i upiłam łyk. Potrzebowałam zwilżyć gardło, które ze stresu zeschło na wiór.
– Powiedzmy, że mam swoich informatorów – wyjaśnił pokrótce. Zabrał się na konsumpcję steku, do którego zamówił lampkę czerwonego wina. – Chętnie usłyszałbym, dlaczego zgodziłaś się na spotkanie ze mną.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Od niechcenia zamieszałam widelcem na talerzu. Na samą myśl rozmowy z Eddiem, odebrało mi apetyt.
– Chciałabym ci podziękować – odparłam z trudem.
Przełknęłam ślinę i zmusiłam się do zjedzenia kawałka jajka.
Johnson ściągnął brwi i przetarł usta jedwabną chusteczką.
– Ale za co?
Zachichotałam nerwowo. Udawał głupiego, bo chciał to usłyszeć z moich ust, czy naprawdę nie miał z tym nic wspólnego?
– Załatwiłeś mi rolę w sitcomie. – Pokręciłam głową z niedowierzaniem. – Przecież od teraz jesteś producentem filmowym.
Zaśmiał się po raz kolejny, tym samym wprowadzając mnie w zakłopotanie. Nie miałam zielonego pojęcia, o co chodziło. Przecież do niedawna byłam niemalże pewna, że dostałam angaż ze względu na znajomość z Johnsonem.
– Miałem być producentem filmowym, ale trochę nie wypaliło. – Jego wypowiedź już w ogóle zbiła mnie z pantałyku. – Ludzie wciąż kojarzą mnie z Johnson Development.
Poczułam nieprzyjemne ciarki. Nie słyszałam o tamtym miejscu od bardzo dawna.
Kiedy przyjechałam do Los Angeles, Eddie był CEO* jednej z najbardziej prestiżowych firm w Kalifornii. Kochał to, co robił, mimo iż Johnson Development w dużej mierze stanowiła przykrywkę dla prania brudnych pieniędzy, które zarabiał na handlu narkotykami.
Jeśli nie chciał mieć problemów, musiał zamknąć działalność. Oficjalnie Johnson Development zbankrutowało.
– Powinnaś się cieszyć, że sama zapracowałaś na rolę w serialu – dodał. Uśmiechnął się pokrzepiająco. Pewnie zauważył, jak zjeżyłam się ze strachu. – Kogo konkretnie będziesz grała? – Jakby nigdy nic wrócił do jedzenia.
Próbowałam z uśmiechem na twarzy wrócić do dobrej wiadomości tego dnia, jednak nie potrafiłam. Wspomnienie o dawnym miejscu pracy nie pozwalało mi skupić się na czymś innym niż przeszłość.
Poczułam nieprzyjemny skręt żołądka. Teraz to już nie byłam w stanie przełknąć własnej śliny.
– Świeżo upieczoną studentkę Harvardu. Szukali kogoś, kto nie jest blondynką, bo już jedną obsadzili.
Kompletnie nie rozumiałam tej idei. Dlaczego dwie przyjaciółki nie mogą mieć takiego samego koloru włosów? Aż tak zależało im na różnorodności?
– Idealna okazja, żebyś wróciła do starej Victorii – zauważył z tajemniczym uśmiechem na twarzy. – Nie sądzisz, że to już najwyższy czas pożegnać się z Blanką?
Myślałam, że zaraz zwymiotuję. Oddychałam płytko i dosyć nerwowo. Kurczowo zacisnęłam palce na skraju stołu. Czułam, że coraz bardziej robi mi się słabo.
Przefarbowałam włosy na miedziany odcień, żeby bardziej utożsamić się z Blanką Manuelą Rodriguez – Argentynką o irlandzkich korzeniach. Przyzwyczaiłam się do tego koloru, dlatego, w porównaniu do zielonych soczewek, pozostałam przy nim. Nieświadomie dalej udawałam Blankę – absolwentkę dwóch kierunków na Harvardzie i byłą asystentkę COO* w Johnson Development...
– Co się dzieje z Juanem? – spytałam nerwowo, przypomniawszy sobie o starym „przyjacielu".
Juan Martinez aka Diego Sanchez formalnie pełnił funkcję COO w Johnson Development. Przez większość czasu jednak był moim partnerem w zbrodni. Ja zajmowałam się dokumentami odnośnie transportu z Miami i handlu kolumbijską kokainą, on brał na swoje barki resztę. Zazwyczaj dobrze się dogadywaliśmy, dlatego traktowałam go jako swego rodzaju przyjaciela. Tego toksycznego i bardzo niebezpiecznego.
Kiedy przestałam pracować dla Eddiego, nawet się z nim nie pożegnałam. Bez słowa zakończyłam naszą współpracę. Nie widziałam go bite trzy lata i nawet nie wiedziałam, czy jeszcze żył.
Johnson zaśmiał się krótko i pokręcił głową. W porównaniu do mnie był w wyśmienitym humorze.
– Typowa Victoria – podsumował z rozbawieniem. – Zawsze martwi się bardziej o innych niż o siebie.
Upił łyk wina i zabrał się do dalszej konsumpcji. Myślał, że zwykłe stwierdzenie faktów mi wystarczy.
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – zauważyłam oschle i posłała mu wymowne spojrzenie.
Wytarł usta i podniósł dłonie w geście kapitulacji.
– Spokojnie. Już zaspokajam twoją ciekawość. – Uśmiechnął się szelmowsko, przez co zrobiło mi się bardziej niedobrze. O ile to w ogóle było możliwe. – Juan otworzył swoją firmę. D&S Development. Nadal utrzymuje się z pomocą naszych przyjaciół z Kolumbii. – Byliśmy w takim miejscu, że musiał używać pół szyfrów. – Szczerze mówiąc, na początku myślałem, że mu pomagasz. – Wzdrygnęłam się. – Ale może to i lepiej. Juan bardzo ryzykuje. Narobił długów. Kompletne sobie nie radzi z główną działalnością. – Nachylił się nieco, przez co poczułam nieprzyjemne ciarki na ciele. – Podobno zaczynają koło niego węszyć.
Z trudem utrzymałam się na krześle. Moje serce zgubiło jedno uderzenie. Słowa Eddiego nie zwiastowały niczego dobrego. Nawet jeśli na razie zamierzali węszyć odnośnie D&S Development. Stąd już była niedaleka droga do znalezienia dokumentów i brudnych pieniędzy. Jeśli by je znaleźli, to byłby mój koniec.
– Dlatego chcesz, żebym między innymi przefarbowała włosy? – spytałam półszeptem. Z trudem wydusiłam z siebie każde słowo. Dłonie drżały mi, jakbym była na głodzie.
– Po prostu na siebie uważaj.
Zanosiło się na kłopoty.
CEO - osoba dysponująca ostateczną władzą wykonawczą w organizacji lub przedsiębiorstwie. Funkcjonalnie odpowiada polskiemu prezesowi zarządu.
COO - najwyższe stanowisko zarządcze działu operacyjnego
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top