22. The lady in red is dancing with me

Chris De Burgh - The Lady in Red

VICTORIA

– Nawet nie sądziłam, że przyjdzie aż tyle osób! – Joy pokręciła głową, uśmiechając się w zachwycie. – Świetnie to wymyśliliście.

Odwzajemniłam jej gest.

Pomysł z sylwestrowym wieczorem tanecznym zrodził się w mojej głowie podczas pobytu w Nowym Jorku. Spacerując Amsterdam Avenue, widziałam wiele lokali, które organizowały podobne wydarzenia. Przy bodajże siódmym klubie przyszła mi do głowy myśl, żeby zrobić coś podobnego we Flamant. To mogła być świetna reklama, której teraz bardzo potrzebowaliśmy.

Udałam się do najbliższej budki telefonicznej, aby zadzwonić do Jacka i poinformować go o moim pomyśle. Przyjął to bardzo optymistycznie. Praktycznie od razu rozpoczął przygotowania.

Cała impreza odbywała się na naszej największej sali. Dookoła ustawiliśmy stoliki z jedzeniem i napojami. Na środku każdy mógł spróbować swoich sił w różnych rodzajach tańca – obecnie nasza nowa instruktorka prowadziła zajęcia breakdance. W poczekalni wywiesiliśmy harmonogram, żeby każdy mógł zorganizować sobie czas. Po północy planowaliśmy urządzić typową potańcówkę.

– Jack mówił dokładnie to samo – wspomniałam. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Icarus właśnie podpierał ścianę, przy okazji flirtując z całkiem ładną blondynką. – Dzięki temu możemy wypromować Flamant.

– Dokładnie! Sama widzisz, ile osób przyszło.

Pokiwałam twierdząco głową. Sala praktycznie pękała w szwach, a dopiero dochodziła dziewiąta. Na początku myślałam, że prawie nikt nie przyjdzie, a tu proszę! Może to ze względu na tanie wejściówki, które kosztowały zaledwie dziesięć dolarów?

– Tego akurat się nie spodziewałam – przyznałam, zakładając kosmyk włosów za ucho. – Ale to miłe.

Uśmiechnęłam się subtelnie.

– Będziesz mi miała za złe, jeśli zostawię cię samą i pójdę na parkiet? Zawsze chciałam spróbować breakdance! – zaświergotała z podekscytowaniem.

Nie miałam nic przeciwko. Doskonale wiedziałam, że Joy nie potrafiła usiedzieć – a nawet ustać – pięciu minut. Zawsze musiała coś robić. Chociażby stukać paznokciami o blat biurka czy obracać ołówek w palcach.

Nalałam wody do szklanki. Za pół godziny miałam rozpocząć własne zajęcia. Musiałam się jeszcze odpowiednio do nich przygotować. W końcu nie mogłam wystąpić w rozkloszowanej, karmazynowej sukience.

Naprędce wypiłam wodę, odstawiając szklankę na pierwszym lepszym stoliku. Dobrym krokiem udałam się w stronę szatni. Musiałam się nieco przepychać, bowiem wejście zatarasowała grupka osób, która dopiero co zamierzała wejść na salę. Rzuciłam im krótkie dobry wieczór, a następnie wydostałam się do recepcji. Dopiero teraz zauważyłam, że na sali panował okropny ukrop.

– Vicky!

Odwróciłam głowę w stronę, z której dochodziło wołanie. Uśmiechnęłam się subtelnie. W moim kierunku zmierzał Jake – ubrany w odrobinę za duży wiśniowy garnitur z białą koszulą i czarnym krawatem. Na jego ramieniu wspierała się Jennifer. Miała na sobie dopasowaną czarną, welurową sukienkę na cienkich ramiączkach, która sięgała kostek, na których spoczywał pasek od szpilek w podobnym kolorze. Zamiast makijażu jej twarzy ozdabiał szeroki, promienny uśmiech. Pierwszy raz od bardzo dawna widziałam ją taką radosną. Oboje sprawiali wrażenie wyjętych z obrazka. Szykownych i wyjątkowo szczęśliwych.

– Nie sądziłam, że przyjdziecie – odparłam na przywitanie. Myślałam, że nie mieli z kim zostawić Charliego. – Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić.

– Z pewnością – zanuciła Jenny, zarzucając długie, proste włosy na plecy. – Jeszcze raz chciałabym ci podziękować, że dałaś szansę mojemu mężowi.

Jake nieco się speszył. Uśmiechnął się nieśmiało i spuścił głowę.

– Naprawdę nie ma sprawy. Jest świetnym fachowcem.

Właściwie to nie miałam większego pojęcia o jego kompetencjach. We Flamant pracował niecały tydzień. Do tej pory mało co zdążyło się zepsuć. Na szczęście, bo nie mieliśmy czasu na generalne naprawy. Jednak Jake wydawał się być bardzo ciepłą osobą. Widziałam go jedynie przelotnie, aczkolwiek lubiłam te niezwykle krótkie chwile.

– Nie wzięliście Charliego? – spytałam zżerana przez ciekawość.

– Chciał spędzić ten wieczór u nowego kolegi – obwieściła z radością i zapewne niewysłowioną ulgą. Carter od początku roku szkolnego pragnęła, żeby jej syn znalazł chociażby jednego przyjaciela.

– Dobrze słyszeć, że u was wszystko powoli wraca do normy. – Pokiwałam głową, próbując chociaż po części uśmiechnąć się tak szeroko jak ona.

Jake wyglądał, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć. Jednak jedynie otworzył usta i przeniósł wzrok na punkt, który znajdował się za moimi plecami. Przybrał nieco zaniepokojony wyraz twarzy, na co ściągnęłam brwi. Miałam głęboką nadzieję, że nie był to nieproszony gość w postaci Eddiego.

Zanim odwróciłam głowę, poczułam na swoim barku ciężką i ciepłą męską dłoń. Zsunęła się bardzo powoli na moje ramię, wywołując gęsią skórkę. Stanął obok i przyciągnął mnie bliżej swojego rozgrzanego ciała. W jego oddechu było więcej alkoholu niż w pobliskiej gorzelni.

– Vee, kochanie, musimy porozmawiać – oznajmił, przerywając naszą konwersację. Nieco plątał mu się język.

Zgromiłam go wzrokiem. Jack nieco się chwiał. Bardziej się na mnie wspierał, niż obejmował, przez co czułam na sobie jego ciężar.

Uśmiechnęłam się niepozornie do Carterów. Było mi tak cholernie wstyd za niego. Jack Icarus – stanowa, jak nie krajowa, gwiazda tańca towarzyskiego upiła się. A ja miałam zostać jego opiekunką. Świetnie!

Jeszcze trzy lata temu dałabym się za to pokroić. Teraz miałam niewysłowioną ochotę uderzyć go w twarzy. Może wtedy by wytrzeźwiał.

– Przepraszam – rzuciłam krótko, zanim którekolwiek z nich zdążyłoby cokolwiek powiedzieć.

Z trudem zaciągnęłam go do szatni. Koniecznie chciał wypić ze mną drinka. I przy okazji porozmawiać w zacisznym miejscu, dlatego zbaczał w kierunku aneksu kuchennego. Dobrze, że szybko się poddał.

Usiadł niechętnie na ławce. Wpatrywał się we mnie z uwagą i szelmowskim uśmieszkiem na twarzy, który odrobinę przyprawiał mnie o obrzydzenie. Przewróciłam oczami.

– Nigdy nie sądziłem, że kiedyś będziemy sami w tej szatni.

– Przestań – skarciłam go, zaciskając zęby. Musiałam zachować spokój. Być kwiatem lotosu. – Upiłeś się. Za trzy godziny masz wyjść na parkiet i życzyć wszystkim szczęśliwego nowego roku!

Skrzywił się na dźwięk mojego krzyku.

– Cichutko – poprosił. Miał minę, jakby dopiero co zjadł cytrynę. – Myszko, zaraz się ogarnę. Poza tym nie jestem pijany.

Taak, a ja jestem królową angielską.

– Nie nazywaj mnie tak – burknęłam z niezadowoleniem. – Jesteś, a ja niestety nie mogę ci pomóc wytrzeźwieć, bo zaraz mam zajęcia.

Odwróciłam się na pięcie, żeby wyjść i zawołać Joy, żeby się nim zajęła, jednak w ostatniej chwili złapał mój nadgarstek.

– Zaczekaj – poprosił. Miałam wrażenie, że usłyszałam skruchę w jego głosie.

Pokręciłam głową.

Będziesz tego żałować. Oj, zamknij się!

Odwróciłam się w jego stronę. Stał bardzo blisko mnie. Czułam na policzku jego oddech. Skupiłam swój wzrok na oczach mężczyzny, które tajemniczo błyszczały w półmroku, jaki panował w pomieszczeniu. Miałam wrażenie, że wypełniał je strach i zarazem ogromny smutek. Niepewnie oblizałam usta.

– Tęsknię za Jess – przyznał z trudem. Ułamek sekundy, zanim się odezwał, w moim mniemaniu trwał wieczność.

No tak, zmarła narzeczona Jacka. Doskonale go rozumiałam. Zginęła w podobnych okolicznościach co James. Icarus również obwiniał się o śmierć ukochanej... Dopiero teraz dotarło do mnie, jak bardzo byliśmy podobni do siebie w tej kwestii. Cholernie bezbronni...

– Wiem – wyszeptałam, odruchowo wodząc dłonią po jego policzku, który pokrywał kujący, kilkudniowy zarost. – To nigdy nie daje o sobie zapomnieć.

Pokręcił głową, uśmiechając się boleśnie. Zabrałam dłoń.

– Tam jest dziewczyna. Łudząco do niej podobna. – Westchnął, przymknąwszy na moment oczy. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Również nigdy nie sądziłam, że się z nim zaprzyjaźnię. Na początku naszej znajomości podchodził do mnie sceptycznie. Zresztą jak prawie każdy. – Musisz mi pomóc, Vee.

Jego wyraz twarzy wręcz o to wołał... Po tych słowach to ja byłam bardziej bezsilna niż on. Nie wiedziałam, w jaki sposób miałabym spełnić jego prośbę.

– Jak? – spytałam urywanym głosem, z trudem próbując dojść do siebie.

– Nie wiem – westchnął, spuszczając głowę.

Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, pocieszyć go, ale nie potrafiłam. Zamiast tego wyszłam bez słowa, zostawiając go samego.

Podczas zajęć starałam się nie myśleć o rozmowie z Jackiem. Skupiłam swoją uwagę na grającej muzyce i objaśnianiu kolejnych figur. Nawet od czasu do czasu uśmiechałam się niepewnie, chwaląc kogoś.

Icarus nie pojawił się na przywitaniu nowego roku, przez co byłam zmuszona zrobić to sama. Wzniosłam toast ze sztucznym uśmiechem na twarzy. W tamtej chwili moją głową wypełniało niepokojące przeczucie, że stało się coś złego. Jacka nie było w szatni. Praktycznie nikt go nie widział. Zaczęłam się bać, że coś sobie zrobił.

Na sali zapanowała ciemność, którą zakłócało jedynie znikome światło kuli dyskotekowej. Z głośników wydobyły się dźwięki The Lady In Red Chrisa de Burgh. Odłożyłam na stolik kieliszek z praktycznie niewypitym szampanem. Zamierzałam udać się na recepcję i zadzwonić do mieszkania Jacka. Może wrócił do domu?

Aczkolwiek zanim zrobiłam chociażby krok, poczułam delikatny dotyk na przedramieniu. Odwróciłam się w pośpiechu, licząc na najgorsze. Jednak obyło się bez tego. Rozchyliłam usta z zaskoczenia. Przede mną stał Jack. W jednym kawałku. Wyglądał na nieco mniej mizernego. Nawet próbował się uśmiechać w charakterystyczny dla siebie sposób.

– Zatańczysz? – spytał, wyciągając dłoń w moim kierunku.

Ujęłam ją niepewnie, licząc, że podczas tańca wyciągnę z niego coś więcej.

Przyciągnął mnie dosyć – a nawet za – blisko swojego torsu. Niepewnie położyłam drugą dłoń na jego ramieniu. Już nie był tak ciepły jak poprzednio. Jego oddech owiał mój policzek, wywołując dziwne ciarki na całym ciele. Już nie pachniał alkoholem tylko mieszanką miętowej pasty do zębów i perfum z nutą drzewa sandałowego.

– Mam kilka pytań – uprzedziłam go.

Czułam się dziwnie skrępowana. Nie sądziłam, żeby chociaż w połowie udało mi się zrealizować swój plan.

– Następne jest Fly Me to The Moon. Spokojnie zdążysz. – Jego usta znajdowały się niecały cal od mojego ucha.

– Gdzie byłeś?

– W domu – odpowiedział zdawkowo.

– Dlaczego akurat ja mam ci pomóc?

Miałam wrażenie, że uśmiechnął się kpiąco. Aczkolwiek nie widziałam jego twarzy.

– Bo ci ufam. – Jego ciepły baryton znowu wywołał u mnie ciarki, co chyba nie uszło uwadze mężczyzny. – Nie bój się.

– Nie boję się niczego. Już nie – odparłam. Z trudem przełknęłam ślinę.

– Nie zamierzam cię uwieść – zaśmiał się dźwięcznie.

Czułam, że moje policzki zalały się rumieńcem. Ze wstydu. Dlaczego w ogóle przyszło mu to do głowy? Przecież niczego nie sugerowałam. Nawet nie próbowałam myśleć, że mógłby mnie uwieść. Przecież byliśmy tylko przyjaciółmi. W dodatku miałam narzeczonego.

– To bardzo dobrze.

Muzyka zmieniła się na nieco szybszą, przez co byliśmy zmuszeni odsunąć się nieco od siebie.

Mam wrażenie, czy w ostatnim czasie przybyło Was trochę tutaj? Tak jakby statystyki poszły w górę :) Dziękuję za każde wyświetlenie, gwiazdkę i w szczególności za komentarze, bo to one dają mi motywacje do dalszej pracy :*

Powodzenia maturzyści. Trzymam za Was kciuki ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top