19. It turned colder, that's where it ends

Grease Cast - Summer Nights

Ważne informacje pod rozdziałem ;)

AXL

Westchnąłem ciężko, wpatrując się w ozdobne, drewniane skrzydło. Praktycznie padałem z nóg. Powieki momentami same mi się zamykały. Jednak to była moja jedyna droga ucieczki. Zawahałem się chwilę, po czym zapukałem do drzwi. Gwizdałem melodię People Are Strange Doorsów, czekając, aż wreszcie mi otworzy.

– Czego chcesz? – warknęła zaspanym głosem.

Mrużyła oczy – pewnie przez intensywne promienie słoneczne – a bruzda na jej czole uwidoczniła się, jednak nie była aż tak głęboka jak wtedy, kiedy się złościła. Przyciągnęła brzegi ciemnoróżowego, jedwabnego szlafroku. Zlustrowałem ją wzrokiem od góry do dołu.

– Wyglądasz całkiem seksownie w tym wdzianku. – Uśmiechnąłem się zadziornie. – Mogłabyś częściej tak się ubierać.

Victoria przewróciła oczami i prychnęła ironicznie. Zapewne już miała mnie serdecznie dosyć, chociaż dopiero co przyszedłem.

– Mogę wejść? – spytałem, wskazując palcem na przestrzeń za jej plecami.

– A wyjaśnisz mi, co, do cholery, robisz u mnie o tej porze? – Uniosła brew.

Udałem, że się zastanawiam, po czym kiwnąłem głową. W końcu między innymi po to złożyłem jej wizytę w sobotni jeszcze poranek. Chciałem opowiedzieć dziewczynie o ważnych wydarzeniach, które ją ominęły.

Uchyliła szerzej drzwi, tym samym wpuszczając mnie do środka. Instynktownie skierowałem się w stronę białego salonu ze skórzaną sofą na środku perskiego dywanu. Rozsiadłem się wygodnie i czekałem, aż rudowłosa do mnie dołączy.

– A gdzie Izzy? – spytałem dla upewnienia, rozglądnąwszy się po pomieszczeniu.

Dziewczyna przetarła twarz dłońmi, po czym zajęła miejsce na drugim krańcu mebla. Wyglądała na cholernie zmęczoną, o czym świadczyły lekko podpuchnięte oczy. Ziewnęła przeciągle.

– Śpi na górze. Dlaczego ty tego nie robisz?

Puściłem jej pytanie mimo uszu. Stwierdziłem, że do tego dojdziemy na końcu naszej rozmowy.

– Opowiadał ci coś o wypadzie do Las Vegas? – Założyłem nogę na nogę, przyjmując lekko zakłopotany wyraz twarzy.

Popatrzyła na mnie tym swoim nieobecnym wzrokiem, który zapewne miał wyrażać zdziwienie.

– Tyle że wygrali z Duffem sporo w ruletkę, ale część poszła na rachunek za hotel. – No tak, trochę przesadziliśmy z Caroline, a chłopaki postanowiły solidarnie się dołożyć. – A dlaczego pytasz?

– Kojarzysz może Caroline? – dociekałem. Przez chwilę poczułem się jak glina, który zadaje milion zbędnych pytań.

Pokiwała głową.

– Jest dziewczyną Xaviera. A co z nią?

Zaśmiałem się w myślach. Dlatego że została w Los Angeles, była mocno nie na bieżąco.

– Już nie – wyjaśniłem w wielkim skrócie. – Teraz jest moją żoną. – Te słowa z trudem przeszły mi przez gardło.

Nawet nie potrzebowała już kawy. Moje newsy skutecznie ją rozbudziły. Wytrzeszczyła oczy i wyprostowała się. Nawet nieco rozchyliła usta. Dawno nie widziałem jej tak zaskoczonej.

– Że co?! – Zdziwienie w jej głosie zostało zastąpione przez złość. – Miałeś nie robić nic głupiego!

Znała mnie od dłuższego czasu. Doskonale wiedziała, że miałem naturalny dar do pakowania się w kłopoty. No i do bycia królem zajebistości.

– Luz – odparłem, przeciągając samogłoskę. – Wszystko ci opowiem.

Obudziłem się z cholernym bólem głowy. Znowu. Czy ja mogłem przynajmniej raz w życiu nie mieć kaca o poranku?

Przekręciłem się na bok, wzdychając przy tym ciężko. Caroline też już nie spała. Leżała z twarzą zwróconą w moją stronę. Bawiła się palcami i nuciła cicho melodię jakiejś balladki. Po chwili przeniosła spojrzenie na moją osobę, uśmiechając się przy tym szeroko.

– Jak się czujesz? – spytałem z ciekawości.

Wzruszyła ramionami.

– Po staremu – mruknęła od niechcenia.

Wiedziałem, że w Las Vegas można łatwo wziąć ślub. Ale nie sądziłem że aż tak! Poprzedniego wieczoru byłem zalany w trzy dupy. Chwilami nawet ledwo chodziłem po linii prostej. Caroline wypiła mniej, jednak mimo to zachowywała się, jakby była nieco pijana.

Zaraz po wyjściu z kasyna znaleźliśmy przypadkową dwójkę, która zgodziła się zostać naszymi świadkami. Nie pamiętam, jak dotarliśmy pod  urząd*, ale nie szliśmy jakoś daleko. Na miejscu też nikt nie robił problemów. Caroline wypełniła jakiś świstek – byłem zbyt pijany, żeby zrobić to sam, więc jedynie bełkotałem jej swoje dane (możliwe, że nie do końca zgodne z rzeczywistością) – i zapłaciła za licencję. Potem udaliśmy się do pierwszej lepszej kapliczki. Mieliśmy szczęście, bowiem akurat został im ostatni wolny termin tego dnia. Ceremonia nie trwała nawet pół godziny.

Wracając do Plazy, Harrison co chwilę krzyczała: „właśnie wyszłam za mąż" i śmiała się. W kasynie przyłączyliśmy się do przypadkowych imprezowiczów. Później tradycyjnie urwał mi się film...

Westchnąłem krótko na samo wspomnienie wczorajszego wieczoru. Nigdy nie sądziłem, że zrobię coś aż tak szalonego. Jednak alkohol krążący w moich żyłach dodał mi sporo odwagi. Przy okazji odłączając racjonalne myślenie.

Caroline ostrożnie wstała i podeszła do okrągłego stolika, który stał pod oknem. Wzięła z niego jakieś prochy – zapewne przeciwbólowe – i połknęła tabletkę. Przymknęła powieki, a na jej twarzy pojawił się subtelny uśmiech. Dopiero teraz zorientowałem się, że znajdowaliśmy się w jej pokoju.

– To kiedy bierzemy rozwód? Za miesiąc czy za dwa tygodnie? – spytałem z ciekawości, przecierając twarz dłońmi i podnosząc się do pozycji półsiedzącej. Skoro już byliśmy w temacie naszego ślubu.

Dziewczyna zmarszczyła czoło i ułożyła usta w grymas. Milczała przez chwilę, po czym otworzyła oczy i popatrzyła na mnie z litością.

– Nie chcę rozwodu – odparła ze skruchą, jakbym powiedział jej, że policja rozjechała mi kota.

Wytrzeszczyłem oczy. Przez moment nie docierało do mnie, co właśnie powiedziała. Nie chce rozwodu? Pewnie musiałem się przesłyszeć.

– Ale... jak... to... – wyjąkałem. Nadal byłem w szoku. Słowa ledwo przechodziły mi przez krtań.

Westchnęła ciężko, opierając dłonie i lędźwie o olchowy blat stołu.

– Po prostu – odparła z trudem, wzruszając ramionami. – Nic w życiu mi nie wychodzi. Na okrągło kogoś zawodzę. Przynajmniej tego nie chcę spieprzyć.

Zaśmiałem się gorzko. Czułem się, jakbym był w jakimś cholernie tandetnym reality show. To jest ukryta kamera, nie? Pokręciłem głową. Gdybym wiedział, że nie chciała rozwodu, w życiu nie zgodziłbym się na ten ślub!

– I niby fikcyjne małżeństwo ma ci wyjść?! – Dałem upust negatywnym emocjom. Czułem, jak coraz bardziej rośnie mi ciśnienie. – Robisz to dla zielonej karty czy co?

Zmarszczyłem czoło. Dokładnie obserwowałem jej postawę. Sprawiała wrażenie lekko zagubionej. Zaczęła obgryzać paznokcie i przystępować z nogi na nogę.

– Nie – jęknęła nerwowo po chwili. – Po prostu daj nam czas. Jeśli któreś z nas znajdzie kogoś na stałe, to się rozwiedziemy. Daj temu małżeństwu przynajmniej rok. Proszę.

Parsknąłem ironicznym śmiechem. Co ona bredziła? Przecież się nienawidziliśmy! Jak niby mieliśmy przez rok funkcjonować jako kochająca się para?

Nic nie odpowiedziałem. Zamiast tego zabrałem swoje rzeczy i wróciłem do pokoju.

– To tak w skrócie – streściłem Vicky najważniejsze wydarzenia.

Podpierała głowę ramieniem i miała mętne spojrzenie, ale mimo wszystko zdawała się mnie wysłuchać. Westchnęła na koniec, nieco się prostując.

– Powinieneś z nią porozmawiać – odparła beznamiętnie. – Już sam pomysł ze ślubem był debilny. Nie mówiąc o trwaniu w fikcyjnym małżeństwie.

Prychnąłem ironicznie.

– Miałaś pomóc, a nie oceniać – burknąłem.

Przetarła twarz dłońmi. Na dobrą sprawę powinienem był docenić jej poświęcenie. Wyglądała na kompletnie padniętą, a mimo to starała się przynajmniej mnie wysłuchać.

– Nic ci nie obiecywałam – przypomniała dobitnie. – Poza tym nadal nie wiem, co robisz u mnie o tej porze. Nie mogłeś poczekać z tym do popołudnia?

Zaśmiałem się ironicznie, na co Edwards przewróciła oczami. Do tej części historii dopiero zmierzałem.

Nie odzywaliśmy się z Caroline przez cały lot. Mimo iż siedzieliśmy obok siebie. Dlatego cholernie się wynudziłem. Przeczytałem nawet przewodnik po Las Vegas – chociaż normalnie raczej unikałem książek – który zakupił Steven. Godzinny lot sprawiał wrażenie ciągnąć się w nieskończoność.

– Pojadę z tobą – obwieściła Harrison, wsiadając do mojej taksówki.

– Wydaje mi się, że twój hotel, mieszkanie czy przytułek jest w zupełnie innym kierunku – podkreśliłem dobitnie. Nie zamierzałem dłużej znosić jej towarzystwa. Musiałem ochłonąć.

Omiotła mnie tylko chłodnym spojrzeniem, po czym mruknęła nieco przygnębionym głosem:

– Nie będę ci przeszkadzać. Potrzebuje jedynie zatrzymać się gdzieś na dzień góra tydzień.

Victoria zaśmiała się dźwięcznie. Mimo cieni pod oczami, wyglądała już na kompletnie rozbudzoną.

– I co było dalej?

– Dałem jej klucze i adres, a siebie kazałem wysadzić w Beverly Hills – odparłem obojętnie.

Dziewczyna uśmiechnęła się w rozbawieniu, a na jej twarzy pojawiły się oznaki niedowierzania.

– Przecież ty mieszkasz w Santa Monica, niedaleko Geffen. A Beverly Hills jest zupełnie w inną stronę – zaśmiała się. Doskonale o tym wiedziałem.

– Byłaś pierwszą osobą, która przyszła mi do głowy – skłamałem. Najpierw pomyślałem o Arizonie, ale wolałem poukładać sobie to wszystko w głowie, zanim miałbym stanąć oko w oko z ludzki wcieleniem Chimery*. – To co, mógłbym chwilę przekimać na kanapie? Nie będę robił problemów.

Przewróciła oczami, po czym niechętnie się zgodziła.

VICTORIA

Praktycznie przysypiałam za kółkiem. Ratował mnie jedynie fakt, że już znajdowałam się zaledwie pół mili od domu. Nawet dwie kawy nie zdołały mi pomóc. Działały jedynie przez chwilę, bowiem potem przyszedł kryzys. Dasz radę, Vicky – powtarzałam w myślach.

Pierwszy raz aż tak bardzo się cieszyłam, kiedy skręcałam w North Roxbury Drive. Uśmiech sam malował się na mojej twarzy. Minęłam domy moich sąsiadów – do dzisiejszego dnia nie znałam połowy z nich – i zajechałam na podjazd przed naszym domem.

Rzuciłam klucze na stolik i niechętnie ściągnęłam buty. Miałam serdecznie dosyć tego dnia.
Jedyne, o czym marzyłam, to kocyk i dobry film.

Starzejesz się, Vicky.

Z salonu dochodziły ciche dźwięki gitary. Uśmiechnęłam się pod nosem. To chyba był jedyny pozytywny aspekt tego dnia. Powędrowałam w stronę, z której dochodziła melodia. Nie kojarzyłam jej. Zapewne komponował coś nowego. Oparłam ramię o futrynę, przyglądając mu się z uwagą. Smukłe palce płynnie zmieniały akordy, a wargi układały się w zbitki słów. Co chwilę przerywał, żeby zapisać na kartce kolejne dźwięki. Dopiero po paru minutach przeniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się subtelnie.

– Przeszkadzam? – spytałam, wskazując wzrokiem na gitarę.

– Skądże. Siadaj, jeśli chcesz.

Przełożył swoje rzeczy z kanapy na stolik do kawy. Zgarnęłam po drodze szklankę z wodą – ten napój znajdował się w hebanowym barku częściej niż alkohol – i zajęłam miejsce obok Izzy'ego. Wyciągnęłam leniwie nogi na stolik i upiłam łyk cieczy.

– Jak tam przesłuchanie w CBS? – spytał, wracając do poprzednich czynności.

Skrzywiłam się na samo wspomnienie. Chyba powinnam była powoli przyzwyczaić się do porażek, chociaż wcale tego nie chciałam. Obróciłam szklankę w dłoniach.

– Jak zwykle – westchnęłam ciężko. – Axl wrócił do siebie?

Zaśmiał się krótko, zapisując na kartce kolejny akord.

– Poszedł wypić piwo, które sam nawarzył – powiadomił z rozbawieniem. – Ale z niego idiota.

Pokiwałam głową. Trudno było się nie zgodzić. Rose uchodził za mistrza, jeśli chodziło o pakowanie się w kłopoty.

Pomiędzy nami zapanowała chwilowa cisza, którą zakłócało jedynie tykanie zegara i brzdąkanie na gitarze. Spuściłam głowę, skupiając wzrok na wibrującej powierzchni wody. Moje myśli zaczęły krążyć wokół różnych tematów. Pracy, przesłuchań, kłopotów, Brooke, Eddiego, Rosie i Tommy'ego... programu, który ostatnio oglądałam.

– Dużo o nas myślałam – wypaliłam. Nie byłam do końca przekonana co do swojego pomysłu.

– Do czego pijesz? – Sprawiał wrażenie kompletnie nie zwracać na mnie uwagi.

Przygryzłam wargę. Myśl, która zrodziła się niedawno w mojej głowie coraz bardziej dawała mi się we znaki. W końcu po pewnym czasie przestała być aż tak irracjonalna. Przynajmniej według mnie.

Podniosłam głowę i ostrożnie na niego spojrzałam. Zerkał na kartkę, później skreślał coś na niej i poprawiał. Nieczytelne pismo przypominało bardziej szlaczki niż hieroglify, a niestaranne dopiski zaburzały harmonię.

– Chcę mieć dziecko – oznajmiłam z trudem.

Kiedy byłam w ciąży z Jamesem, po raz pierwszy poczułam, że pragnę zostać matką. Noszenie pod sercem nowej istotki fascynowało mnie i niezmiernie cieszyło. Po tym, jak poroniłam, długo myślałam o moim nienarodzonym dziecku. Tęskniłam za nim i pragnęłam ponownie poczuć to samo. Później przyszła chwila zapomnienia... Aż do momentu, kiedy zaczęłam coraz więcej czasu spędzać z Tommym. Dodatkowo ten program o młodych matkach...

Ręka chłopaka zatrzymała się w połowie drogi do kartki. Zamarł na moment. Jego mimika przypominała coś pomiędzy szokiem a konsternacją. Dopiero po chwili odłożył wszystko i uraczył mnie spojrzeniem. Głębokim i współczującym.

– Vicky...– zaczął z trudem, chwytając moją dłoń.

– Uhm – mruknęłam, upijając łyk wody. Zapomniałam, że w porównaniu do wódki niczego nie zmieniała. – Nie chcesz o tym rozmawiać.

Czułam, jak się rozpadam. Próbowałam się uśmiechnąć, chociaż byłam w nastroju do skakania z mostu. Ręka, którą trzymał w kurczowym uścisku Izzy, zaczęła niekontrolowanie drżeć.

– Wręcz przeciwnie – odparł z tym swoim cholernym stoickim spokojem. – Powinniśmy poruszyć ten temat, jeśli tego chcesz. – Moje serce zrobiło fikołek. – Uważam, że najlepiej byłoby poczekać z tym jeszcze przynajmniej ze dwa, trzy lata – dodał, ostudzając mój entuzjazm.

Prychnęłam gorzko. Próbowałam zabrać dłoń, aczkolwiek na marne. Izzy wzmocnił jedynie uścisk. Hannah mówiła, że tak się robi, jeśli nie chcemy, żeby kogoś zbytnio poniosły emocje. „Sprowadzamy go na ziemię". W tej chwili ten pomysł wydawał mi się absurdalny.

– Boisz się? – spytałam, czując, jak buzuje we mnie złość. Nienawidziłam, kiedy zachowywał opanowanie w takich sytuacjach.

– To nie o to chodzi...

Przez głowę przemknęła mi tylko jedna myśl. Zaśmiałam się gorzko. Pewnie, przecież to zawsze było głównym powodem naszych problemów.

– Tylko o to, że jestem chora – dokończyłam za niego. Czułam się, jakby ktoś podciął mi skrzydła i zabrał prawo do naprawienia ich.

– Ciąża w takiej sytuacji nie jest dobry pomysłem – tłumaczył się raptownie. – Musiałabyś odstawić leki, a to mogłoby źle się skończyć.

– Gówno prawda – wycedziłam. – Skąd wiadomo, czy one w ogóle pomagają, czy to nie placebo? Przecież już zdiagnozowano u mnie borderline, psychozę, depresję a nawet schizofrenię. Oni sami nie wiedzą, co mi jest!

Taka była prawda. Co specjalista, to inna diagnoza. Nawet Hannah nie była w stu procentach pewna, co mi dolegało. Chorowałam na... coś. Leczyłam się jedynie objawowo. Czasami pomagało, czasami nic nie dawało. Wciąż miewałam dni, w których wariowałam. Dosłownie i w przenośni.

– Właśnie dlatego powinniśmy poczekać – powiedział dobitniej.

– To nic nie zmieni! – wyrzuciłam. Czułam, jak do moich oczu napływają łzy. Znowu stawałam się słaba. I tak cholernie samotna... – Nadal będę chora. A tak to przynajmniej mogłabym być szczęśliwa. Nie odbieraj mi tego. Proszę.

Z każdą minutą coraz bardziej słabłam. Opadałam z sił. Toczyłam bój, który z góry był przegrany. Jednak nie chciałam się poddać. Zależało mi na tym.

Patrzyłam na niego szklistymi i przepełnionymi żałością oczami. Warga mi drżała, jednak nie zamierzałam się poddać. Nie mogłam się rozkleić. Nie teraz. Nie, kiedy potrzebowałam go racjonalnie przekonać.

– Proszę – powtórzyłam. Mój głos był na skraju szlochu, jednak starałam się to opanować.

Spojrzał przepraszającym wzrokiem głęboko w moje oczy. Westchnął krótko i oblizał usta. Poluzował uścisk, po czym spuścił na moment głowę.

– Ty dużo pracujesz, ja koncertuję...

– Nawet nie próbuj wcisnąć mi bajeczki, że nie mielibyśmy czasu na zajmowanie się nim – wycedziłam. Wreszcie wyrwałam dłoń z jego uścisku.

Wstałam z kanapy. Nerwowym krokiem pokonałam większą część pomieszczenia. Uśmiechnęłam się gorzko. Nawet nie próbował mnie zatrzymać. Stanęłam przed progiem, aby następnie niechętnie odwrócić się na pięcie. Stradlin nadal znajdował się w tym samym miejscu i śledził mnie nieobecnym wzrokiem.

– Nie jestem wariatką – zaśmiałam się histerycznie, co o mały włos nie zmieniło się w szloch. Oczy coraz bardziej zachodziły mi łzami. Bardziej próbowałam przekonać siebie niż jego. Pociągnęłam nosem. – Potrzebuję kogoś, kto by mnie kochał bezwarunkowo. I ja jego. Nie chcę być samotna, a czuję, że coraz bardziej oddalamy się od siebie.

Uśmiechnęłam się boleśnie. Nie zareagował. Nawet nie drgnął. Odwróciłam się na pięcie i zdecydowanym krokiem opuściłam pomieszczenie. Nie poszedł za mną. Nie wołał. Nie zrobił kompletnie nic, żeby mnie zatrzymać. Pozwoliłam, aby strużka łez popłynęła po moim policzku. Byłam już tym wszystkim zmęczona.

Wsiadłam do samochodu i pojechałam przed siebie.

Chodzi o Clark County Marriage Bureau, gdzie można uzyskać marriage license.

Chimera – ziejący ogniem pochodzący z mitologii greckiej, dziecko Tyfona i Echidyny. Przyjmuje się najczęściej, że miała głowę lwa, ciało kozy i ogon węża.

Zmieniłam ornament, ale to raczej drobnostka 😃

Ostatnio nie przychodzą mi powiadomienia od wattpada. Jeśli u Was jest tak samo, a chcielibyście być na bieżąco z moimi pracami, to zapraszam na mój "fanpage": Twórczość Ally (link dostępny na moim profilu), gdzie informuję o nowych rozdziałach i pomysłach😉

Myślałam również o założeniu snapa dla moich czytelników. Co o tym sądzicie? Wtedy już w ogóle bylibyście na bieżąco 😍

UPDATE: Na moim profilu znajduję się nazwa prywatnego snapa! Ten typowo dla czytelników miałby być dopiero zakładany. Dlatego liczę na Wasze opinie 😉

Przy okazji zapraszam na niedawno reaktywowany kryminał "Gdy umilkną szepty"  😉 Oczywiście znajdziecie go na moim profilu.

Pozdrawiam i życzę udanego tygodnia 😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top