18. Viva Las Vegas

Bruno Mars - Marry You

AXL

Po pięciogodzinnym locie spędzonym obok Stevena, który cały czas opowiadał mi o Lily, i przed dzieckiem kopiącym mój fotel, miałem już serdecznie dosyć. A to dopiero był początek.

Caroline złapała dla nas taksówkę i jakimś cudem ubłagała azjatyckiego kierowcę o zabranie całej naszej szóstki. Cwaniara nawet usiadła z przodu. My natomiast musieliśmy się gnieść na tylnych siedzeniach. Nigdy nie byłem tak blisko Slasha i Duffa. Ten drugi, z racji swojego wzrostu, ledwo się mieścił. Na szczęście z lotniska na najbliższy przystanek autobusowy było zaledwie piętnaście minut.

– Dałaś mu napiwek? – spytał Izzy, rozmasowując obolały kark. Biedaczek siedział praktycznie z nosem na szybie.

– Można tak powiedzieć. – Uśmiechnęła się wymownie, zarzucając blond kosmyki na plecy.

– Za dziesięć minut mamy autobus pod Plazę – zawołał uradowany Stevie.

– Tylko nie posikaj się z tego szczęścia. Jutro wieczorem już wracamy do Los Angeles – odkrzyknąłem.

Z jednej strony cieszyłem się z rychłego powrotu do domu. Zdążyłem się już stęsknić za Sunset Strip i Hannah. Z drugiej jednak, uwielbiałem koncertować. Scena była całym moim życiem.

Po około dwóch godzinach wreszcie dotarliśmy na miejsce. Stanąłem pod ogromnym, szklanym budynkiem jak wryty. Z daleka biło od niego luksusem. Ktoś otworzył masywne drzwi, żeby wyjść na zewnątrz. Przez te kilka sekund do moich uszu doszły dźwięki charakterystycznego riffu. Doskonale znałem ten utwór. Ktoś w środku puszczał AC/DC.

Zaraz po zameldowaniu się w pokoju wziąłem chłodny prysznic, aby nieco się rozbudzić. Jedyne, czego pragnąłem po podróży, to położyć się w łóżku i oglądnąć jakiś dobry film.

Starzejesz się, Rose.

Kasyno powalało swoim rozmiarem. Złote i czerwone akcenty nadawały temu miejscu klimat niczym z filmu gangsterskiego, którego akcja działa się w latach dwudziestych. Pełno stołów do ruletki i podobnych gier, wokół których skupiła się pokaźna gromadka ludzi. Obok ustawiono maszyny z grami. Kątem oka zauważyłem, że przy jednej z nich siedzi Steven. Popijał piwo z butelki i próbował wygrać w Pac-mana. Uśmiechnąłem się z rozbawieniem.

Usiadłem przy długim złoto-brunatnym barze. Po drugiej stronie uwijali się jak mróweczki barmani ubrani w białe koszule i czarne muszki. Za nimi rozciągały się półki po brzegi wypełnione alkoholami pochodzącymi bodajże z całego świata. Istny raj na ziemi.

– Coś podać? – Z rozmyślań wytrącił mnie głos barmana.

– Tequilę raz – odparłem, odchrząknąwszy.

– Dwa razy! – zawołał Slash, siadając obok.

Odruchowo oglądnąłem się za siebie. Pośród tłumu ludzi nie zauważyłem nikogo z naszej ekipy.

– Na przyszłość ostrzegaj mnie, kiedy znowu postanowisz pojawić się znikąd – westchnąłem z nutką poirytowania.

– Stary, mógłbym tu zostać! – zawołał podekscytowany. – Nie wracam do LA. Nie ma opcji.

Prychnąłem pod nosem. Dopiero mu się spodoba, kiedy dostanie rachunek za to miejsce.

Wypiliśmy na raz alkohol, który rozlał nam barman. Musiałem przyznać, całkiem ciekawie smakował. Chyba będę musiał częściej próbować nowych trunków.

– Gdzie organizatorka wycieczki? – spytałem. Przetarłem usta dłonią.

Mulat odgarnął z twarzy kaskadę włosów. Dopiero po tym zauważyłem, jak uśmiecha się wymownie.

– Wita się ze swoją przyjaciółką. A ty co taki ciekawy, Romeo – zaśmiał się zachrypniętym głosem.

Pokręciłem głową. Już zanim wylecieliśmy, nasłuchałem się od niego przeróżnych teorii na temat mojej relacji z Caroline.

– To że przespałem się z nią po pijaku, nie znaczy, że nagle zmieniłem zdanie. Ta rozpuszczona małolata nadal mnie wkurwia – wycedziłem ostatnie zdanie. Spytałem, bo byłem ciekawy. – Drugi raz to samo! – zawołałem do barmana, uprzednio unosząc dłoń.

– Mhm – mruknął sarkastycznie. – My z Naomi zaczynaliśmy tak samo.

Otwarłem szerzej oczy ze zdziwienia. Miałem tylko nadzieję, że Slash tego nie zauważył. Panna nieśmiała świętoszka przespała się po pijaku z rockmanem? Toż to prawie sensacja!

– Po pijaku? – dociekałem.

– Nie, ale to było na pierwszej randce.

To nieco zmienia postać rzeczy.

Wypiliśmy jeszcze ze trzy kolejki, przy okazji rozmawiając na dosyć błahe tematy. Z resztą często tak robiliśmy. Kiedy potrzebowałem kompana do schlania się w trzy dupy, zawsze wybierałem Slasha. Byliśmy niczym Alcohol Twins.

– Butelkę szampana, raz! – Do moich uszu doszedł głos Duffa.

Odwróciłem głowę i zobaczyłem przyjaciela, który opierał dłonie na oparciach naszych krzeseł. Na jego twarzy malował się szeroki uśmiech, jakby obrabował bank na milion dolarów.

– Myślałem, że będziemy świętować twój wieczór kawalerski, ale się zmyłeś – wypomniałem mu, kręcąc głową. – A teraz jeszcze zamierzasz pić szampana bez nas. Zawiodłem się na tobie, Michaelu.

Zaśmiał się pod nosem, na moment spuszczając głowę.

– W przeciwieństwie do was rozkręcamy wieczór panieński Maggie – oznajmił z dumą.

Zmarszczyłem czoło.

– Kogo?

– Przyjaciółki Caroline.

No w sumie po to przyjechaliśmy do Miasta Grzechu.

– Nie zapominaj, że masz narzeczoną – przypomniałem mu, tak dla pewności. Ten uśmiech wydawał mi się podejrzany.

Basista po raz kolejny zaśmiał się dźwięcznie.

– To nie dlatego. Po prostu próbujemy z Izzym swoich sił w ruletce. I całkiem nieźle nam to wychodzi. Też powinniście.

– Ciekawe, co na to Vicky – pomyślałem głośno. – Chociaż w sumie ona sama też nie jest świętoszką, aczkolwiek na taką pozuje.

– Nigdy nie zostawisz jej w spokoju? – McKagan uniósł brew.

– My próbujemy swoich sił w piciu tequili – oznajmił Hudson. – Na pewno nie chcesz się dołączyć?

– Wolę wygrać trochę pieniędzy – przyznał blondyn, odbierając od barmana butelkę z trunkiem. – Może pan doliczyć do rachunku hotelowego.

– Ale weź się później podziel! – zawołałem do niego, kiedy zaczął nas opuszczać.

– Serio można dużo w to wygrać? – spytał zaciekawiony Slash, przy okazji zamawiając dla nas nową porcję alkoholu.

Wzruszyłem ramionami. Nigdy nie próbowałem swoich sił w ruletce. Jedynie okazjonalnie grywałem w pokera, ale to zupełnie co innego. Poza tym rzadko w niego wygrywałem. Jednak odkąd pamiętam, Izzy zawsze miał smykałkę do hazardu.

– Stradlin ma do tego dziwny talent. W większości przypadków, wie, co robić w grach hazardowych, żeby wygrać.

– Zapamiętam, żeby więcej nie grać z nim w pokera – zaśmiał się, po czym na raz wypił kolejny kieliszek meksykańskiego trunku.

Zrobiłem to samo.

Po kolejnych kilku głębszych byliśmy już nieco wstawieni. Na tyle, żeby śmiać się z niczego i rozmawiać o totalnych pierdołach.

– W takich sytuacjach brakuje mi Ricka – westchnąłem, opierając podbródek na dłoni i wyciągając łokcie na blacie.

– A mi nie – wtrąciła Caroline, siadając obok mnie.

– Ty też wzięłaś się znikąd.

Uśmiechnęła się przekornie i założyła kosmyki włosów za uszy.

– To samo, co dla tych panów – oznajmiła, kiedy barman posłał jej uwodzicielski uśmiech.

– Uważaj, bo będę zazdrosny – wybełkotałem.

Dawno nie czułem się aż tak wstawiony. To z pewnością przez to zmęczenie. No i bycie lekko wczorajszym. Na szczęście do stanu totalnej nietrzeźwości jeszcze trochę mi brakowało.

– Ty już nie powinieneś pić. – Jej głos wydawał się być najmilszym dźwiękiem dla moich uszu.

– Tylko troszeczkę weszło mi w głowę. Ale tylko odrobinkę. – Pokazałem jej palcami ile. – Spokojnie, nawet jeśli teraz się z tobą prześpię, to nie ma problemu. Xavier chyba definitywnie z ciebie zrezygnował.

– Nie tylko ze mnie – prychnęła, udając obrażoną.

– Chyba zaraz się zrzygam – wybełkotał Slash.

– To idź do kibla, kurwa – westchnąłem z poirytowaniem.

Mulat wstał z krzesła, o mało się przy tym nie przewracając. Przytkał usta dłonią, po czym chwiejnym krokiem udał się w stronę łazienek.

– No i zostaliśmy sami – zanuciła blondynka, obejmując palcami kieliszek.

– Jak romantycznie – skomentowałem z obrzydzeniem. – Tylko nie uznaj tego za randkę życia.

Sprawiała wrażenie puścić mój docinek mimo uszu.

– To co, na drugą nóżkę? – spytała, podniósłszy kieliszek.

Wlałem w siebie nową porcję alkoholu. Powoli można było liczyć w nim stężenie krwi. Nie, na pewno nie na odwrót.

– Ile ty w ogóle masz lat? – spytałem z zaciekawieniem, opierając głowę na przedramieniu i skupiając swój wzrok na jej twarzy.

– Dwadzieścia dwa.

Pokiwałem głową ze zrozumieniem.

– Wyglądasz na młodszą.

Uśmiechnęła się. Przez chwilę wydawało mi się, że jej policzki zalały się rumieńcem. Czyżbym onieśmielił pannę Harrison?

– Co tam u Maggie? – spróbowałem zmienić temat.

Zmarszczyła nieco czoło.

– Skąd ty...

– Duff tu był przed... sporą chwilą – wyjaśniłem. Powoli zaczynałem coraz bardziej bełkotać.

– Nie najgorzej. Ma dobrą margaritę.

Spuściła wzrok. Wodziła palcem po blacie, jakby próbowała coś na nim narysować.

– Co jest? – Szturchnąłem ją w ramię. – Dlaczego nagle posmutniałaś?

– Od zawsze miała szczęście – odpowiedziała. Uśmiechnęła się gorzko, po czym otarła policzki. Płakała? – Ale nie rozmawiajmy o niej.

Zapanowała chwilowa cisza, którą zakłócały jedynie strzępki rozmów innych ludzi oraz wydobywający się z głośników Thunderstruck.

Wypiliśmy kolejną kolejkę.

– Ciekawe, jak to jest być po ślubie – westchnęła. Chyba zaczynała myśleć na głos.

– Nie wiem – stwierdziłem, że jej odpowiem. – Nigdy nie miałem żony.

– Chciałbyś się dowiedzieć?

Zaśmiałem się. Czyżby była już aż tak pijana, że postanowiła wziąć ślub akurat ze mną?

– Mam to potraktować jako oświadczyny? – zapytałem z kpiną w głosie.

Mimo mocno nietrzeźwego stanu nadal cokolwiek kojarzyłem. W końcu kilka kropli alkoholu nie mogło zmienić mojego nastawienia wobec Caroline, nie?

– Nie wiem. W końcu jesteśmy w Vegas.

Pierwszy raz wyglądała na nieco zagubioną. Odkąd poruszyłem temat Maggie, niewielka bruzda niemal nie schodziła z jej czoła. Jakby przez ten cały czas nad czymś dumała.

– Co się dzieje w Vegas, zostaje w Vegas?

– Dokładnie – przytaknęła.

Zlustrowałem ją wzrokiem. Przygryzała dolną wargę, z której zaczęła schodzić różowa pomadka. Najwidoczniej każda dziewczyna w nerwach robiła to samo. Jej delikatne rysy twarzy kontrastowały z, jak zwykle, podkreślonymi czarnym cieniem powiekami. No i ta sukienka z dużym dekoltem... Po pijaku jeszcze bardziej mnie pociągała niż na trzeźwo.

Wypiliśmy ostatnią kolejkę.

– Wyjdziesz za mnie? – wypaliłem.

Omal nie udławiła się tequilą.

– Teraz? – spytała nienaturalnie wysokim głosem.

– Jesteśmy w Las Vegas. Korzystaj z tego. No i z faktu, że jestem pijany.

Jeszcze przez moment wyglądała na nieźle zaskoczoną. W sumie ja też nieco taki byłem. Jednak zdecydowanie bardziej nurtowało mnie jej pytanie, jak to jest po ślubie. Taka pijacka ciekawość.

– Okej – odparła, odwracając twarz w moją stronę. Nadal miała wytrzeszczone oczy.

VICTORIA

Siedziałam w przytulnej retro kawiarni i chyba po raz setny mieszałam zachwalane przez kelnerkę cappuccino. Przygryzłam wargę. Jeszcze przed pięcioma minutami wierzch kawy ozdabiał kłos. Teraz zostały z niego jedynie marne bohomazy.

Odłożyłam szpatułkę na drewniany stolik. Kątem oka zerknęłam na zegarek. Westchnęłam krótko. Spóźniał się już dobre dziesięć minut. Upiłam łyk napoju, który notabene smakował wybornie, po czym rozejrzałam się po pomieszczeniu. Sporo się różniło od miejsc, w których zazwyczaj kupowałam codzienną porcję kofeiny. Każdy mebel był inny, jakby znaleziony na strychu albo psim targu. Jednak razem tworzyły spójną całość. Na ścianach wisiały plakaty z różnymi zespołami i artystami. Głównie byli to Beatlesi, z czego wywnioskowałam, że właściciel uchodził za jednego z ich wielkich fanów. W kącie ustawiono zabytkowy gramofon, w którym co jakiś czas ktoś z obsługi wymieniał winyle.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Po części czułam się tutaj lepiej niż w domu. Chyba musiałam zapisać sobie w kalendarzu „częściej odwiedzać to miejsce".

Odstawiłam ciepły kubek na blat. Nadal go nie było. Postanowiłam nie marnować czasu. Wyciągnęłam z torebki kalendarz i zaczęłam rozplanowywać następny tydzień.

– Victoria Edwards?

Podniosłam głowę i spojrzałam na właściciela przyjemnego w odbiorze barytonu. Był to średniego wzrostu mężczyzna z kilkudniowym zarostem i zaczesanymi do tyłu włosami sięgającymi ramion. Uśmiechał się zachęcająco, jednocześnie uważnie mi się przyglądając. Z rysów jego twarzy i ilości zmarszczek wydedukowałam, że dochodził do czterdziestki.

– Tak – odparłam niepewnie. Zmrużyłam nieco oczy. To musiał być on. Chociaż nieco inaczej go sobie wyobrażałam. – Ty pewnie jesteś Harvey Cooper. Mylę się?

Zaśmiał się, ukazując idealnie proste i śnieżnobiałe zęby. Widać było, że nie narzekał na brak pieniędzy. W końcu gwarantował mu to jego fach.

– Nie. Miło poznać.

Podszedł bliżej. Wyciągnął rękę w moim kierunku. Wstałam naprędce, po czym uścisnęłam jego dłoń. Mój wzrok odruchowo powędrował w kierunku jego tęczówek o barwie nieba. Uśmiechnęłam się przyjaźnie i z powrotem zajęłam swoje miejsce. Harvey usiadł naprzeciwko i zamówił dla siebie podwójne espresso. Sprawiał wrażenie cholernie pewnego siebie.

– Od dawna pracujesz dla Eddiego? – wypaliłam. Nieco zżerała mnie ciekawość.

Zaśmiał się, wykładając dokumenty ze skórzanej aktówki.

– Od kilku lat. Ale wolałbym nie rozmawiać o tym w takim miejscu. – Wskazał wzrokiem na kelnerkę, która za znajdującą się niedaleko naszego stolika dębową ladą parzyła herbatę.

– Rozumiem – mruknęłam, spuszczając wzrok.

Pozbierałam swoje rzeczy, które zajmowały sporą powierzchnię stołu i ułożyłam jej na kupce na boku blatu.

– Eddie nieco naświetlił mi sprawę – zaczął, westchnąwszy. Zrobił niewielką przerwę, kiedy dopiero co uczący się zawodu chłopak trzęsącymi się rękami przyniósł mu zamówienie. Z kontynuacją rozmowy poczekał, aż tamten odejdzie. – Jednak chcę to usłyszeć z twoich ust. Muszę znać każdy szczegół. – Upił łyk naparu, nieznacznie przy tym siorbiąc. – Wyśmienita jak zwykle.

Zaplotłam palce, jedynie ukradkiem spoglądając na Coopera. Czułam się nieco niezręcznie. Nie lubiłam opowiadać o swoich problemach nieznajomym. W szczególności tym, którzy bawili się w pranie czyichś brudów.

– Chcę, żebyś mi pomógł.

Mężczyzna przez chwilę uważnie obserwował moją twarz. Rozchylone usta świadczyły o jego zaskoczeniu. W sumie sama nie spodziewałam się, że to kiedyś powiem.

Na kilka minut zapanowała pomiędzy nami cisza, którą przerywało jedynie trzeszczenie palących się w kominku szczapek.

– Nie sądziłem, że tak szybko to usłyszę – przyznał. Pokręcił głową i upił spory łyk whisky.

Widać nie byłam sama.

– Zostałam przyparta do mury. Nie wierzę, że to mówię, ale jesteś moją ostatnią deską ratunku. – Zaśmiałam się gorzko. To wszystko było takie surrealistyczne.

– W czym mam ci pomóc? – przeszedł do konkretów.

Przełknęłam z trudem ślinę. Założyłam miedziany kosmyk za ucho. To było o wiele trudniejsze niż myślałam.

Opowiedziałam mu z grubsza o moim związku z Jamesem, pomijając te najbardziej niekomfortowe i intymne szczegóły. Rzadko to robiłam. Tak naprawdę zaledwie garstka osób wiedziała o tym, co naprawdę wydarzyło się w San Francisco. Teraz niespodziewanie dołączył do niej Eddie.

– Teraz jego żona oskarżyła mnie o nieumyślne spowodowanie śmierci – dodałam na koniec.

Westchnęłam głęboko. Niemal na raz wypiłam większość trunku, która znajdowała się w mojej szklance. Niechętnie wykrzywiłam twarz w grymas. Od dłuższego czasu nie przepadałam zbytnio za różnymi postaciami whisky. Przynajmniej nie w takim stopniu jak wcześniej.

Johnson potarł palcami brodę lekko zsiwioną drobnymi włoskami, które przy kontakcie ze skórą dłoni wydały charakterystyczny dźwięk. Niewielki zarost był dla niego niczym znak rozpoznawczy.

– Z jej perspektywy na to wygląda – oświadczył, wytrąciwszy się z transu. Wytrzeszczyłam oczy. Rzeczywiście nie zamierzał gładzić mnie po główce i mówić, że wszystko będzie dobrze. – Musisz znaleźć niezbite dowody, że działałaś w obronie własnej.

Łatwo mu było mówić.

– Chwilowo nie mam nawet adwokata, a termin rozprawy zbliża się nieubłaganie – zaśmiałam się gorzko.

Przetarłam twarz dłońmi. Byłam już zmęczona całą tą sytuacją.

Mężczyzna uśmiechnął się sadystycznie. Na sam widok moje ciało przeszył dreszcz. Nie wiedziałam, co planował. Jednak musiałam mu zaufać. Nie zamierzałam zostać skazana za coś, czego nie zrobiłam.

– A co jeśli wszystko zakończy się na ugodzie? – spytał retorycznie. – Umówię cię na jutro z Harveym.

– Eddie...

– Spokojnie – przerwał mi. Tym razem zmienił uśmiech na nieco bardziej przyjazny. – Harvey Cooper to prawnik. Sprawdzony i bardzo rzetelny.

Poczułam, jak opada ze mnie spory ciężar. Znowu mogłam się cieszyć życiem i raz na zawsze wyzbyć się problemów. Uśmiechnęłam się nieśmiało.

– Dziękuję.

Uśmiechnęłam się nieznacznie na wspomnienie wczorajszego wieczoru. Od ponad tygodnia nie czułam się tak dobrze.

Westchnęłam krótko. Spróbowałam nawiązać z Harveym kontakt wzrokowy. Musiałam być z nim szczera. W końcu miał mi pomóc.

– Mój związek z Jamesem był toksyczny – zaczęłam z trudem. Jego wzrok nieco mnie paraliżował. Sprawiał, że z sekundy na sekundę czułam się coraz cięższa. Zaczęłam bawić się palcami, żeby tylko przestać myśleć negatywnie. – Byłam głupia, bo go kochałam. Mimo że mnie krzywdził.

Uśmiechnęłam się gorzko. Z reguły nienawidziłam rozmawiać o swoich słabościach. A James był największą z nich.

– Tamtego wieczoru też mnie uderzył. Byłam w ciąży. Jak się okazało w szpitalu, poroniłam – odparłam beznamiętnie.

Przytknęłam palce wskazujące do bocznych ścian nosa, tym samym zakrywając usta dłońmi. Westchnęłam ciężko. Nie sądziłam, że nawet po takim czasie rozdrapywanie starych ran będzie aż tak bolało.

– Potrzebujesz przerwy? – spytał troskliwie.

Zachowywał się bardziej jak mój przyjaciel niż adwokat. Zdecydowanie inaczej niż ci, u których byłam dotychczas. Może i mniej profesjonalnie, ale czy gorzej?

Pokręciłam głową. Zabrałam dłonie z twarzy. Chciałam jak najszybciej mieć to za sobą.

– Kiedy zauważył, że krwawię, nieco się przestraszył – kontynuowałam. Nadal nie było łatwo, jednak kryzys chyba miałam już za sobą. – Koniecznie chciał zawieźć mnie do szpitala. Wsiedliśmy do samochód. Na początku milczeliśmy. Potem on coś mówił, a ja jedynie słuchałam. Mniej więcej w połowie drogi zaczęliśmy się ostro kłócić. James stracił panowanie i uderzyliśmy w drzewo. On zmarł, ja przeżyłam. To był wypadek, nie nieumyślne morderstwo.

Nawet nie sądziłam, że po tak stosunkowo krótkim czasie będę w stanie opowiadać o tamtym dniu z taką obojętnością. Nie mogłam wyjść z podziwu. Zrobiłam ogromny krok naprzód. Hannah z pewnością byłaby ze mnie dumna.

Kątem oka zerknęłam na mój kalendarz. Prychnęłam z rozbawieniem. Ostatnio kiedy czekałam u lekarza, tak mi się nudziło, że przerobiłam brzuszki ósemek na kwiatki. Moje zdolności plastyczne nie ewoluowały od czasów przedszkola. Jednak nie to wywołało u mnie rozbawienie. Przypomniałam sobie, że pod okładką notesu nosiłam list od Brooke. Wyjęłam go i podałam Harvey'emu.

– A to jest jej wersja wydarzeń – dodałam, opierając łokcie o blat.

Prawnik sprawiał wrażenie dokładnie analizować każde słowo. Jego kamienna twarz nie wyrażała żadnych emocji. Mogłam się jedynie domyślać, w jakim kierunku zmierzały jego myśli. Wreszcie wyglądał w miarę profesjonalnie. Oczywiście nie licząc tego, jak się prezentował w szytym na miarę granatowym garniturze. Tylko krawat w paski nieco psuł ten efekt.

– Mam pewien plan – oświadczył po skończeniu lektury, odkładając nieco pomiętą kartkę na stół. – O nic się nie martw. Tylko musisz mi zaufać.

Zaśmiałam się z niedowierzaniem. Pierwszy raz odbyłam udane spotkanie w tej sprawie. Znowu powróciło do mnie uczucie lekkości. Chociaż na początku wątpiłam, że Harvey mógłby mi pomóc.

– Eddie mówił, że jesteś cudotwórcą – rzuciłam.

Ściągnął brwi, wykrzywił twarz w grymas i pokręcił głową. Parsknęłam śmiechem. Wyglądał nieco komicznie.

– Nie działam sam. Mam sztab ludzi od szperania i doświadczonego doradcę – wyjaśnił, po czym upił łyk kawy.

Kiedy to robił, przypomniałam sobie o swoim napoju. Pewnie już wystygł.

– Dziękuję bardzo. Chyba nie wypłacę się do końca życia.

Parsknął śmiechem. Zmarszczyłam czoło. Nie spodziewałam się u niego takiej reakcji na moje słowa. W końcu skoro cechował się wysoką skutecznością, to jego też cennik oscylował na podobnym poziomie.

– Szef wymaga, szef płaci. – Skrzywiłam się nieznacznie, usłyszawszy jego słowa. Nie lubiłam tego określenia wobec Eddiego. Kojarzyło mi się jedynie negatywnie. – W szczególności jeśli dostałem polecenie, że mam stanąć na czubku głowy, żeby ci pomóc. Przyjaciele Eddiego są moimi przyjaciółmi. A w twoim przypadku to jest najlepszy z możliwych pakietów. Możesz czuć się wyjątkowa.

Nie wiedziałam, czy mam się bać, czy raczej cieszyć...

Co sądzicie o swego rodzaju retrospekcjach?

Dziękuję za wszystkie pozytywne oraz pomocne słowa 😍

CZYTASZ? ZOSTAW COŚ PO SOBIE 😉

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top