15. You have a choice

Queen - Friends will be friends

AXL

– Byliście najlepsi! – wysapałem pod koniec koncertu.

Otarłem spocone czoło ręcznikiem i rzuciłem go na brzeg sceny. O dziwo zniknął. Uśmiechnąłem się pod nosem. Czego już ludzie nie robili z obsesji lub chęci zarobku.

Razem z chłopakami zajęliśmy wcześniej zarezerwowany stolik w strefie VIP. Kształtna kelnerka przyniosła nam zamówiony alkohol. Slash rozlał każdemu po odrobinie whiskey. Z libacją mieliśmy poczekać na Toxic Bliss, którzy właśnie zaczęli pojawiać się na scenie.

Odpaliłem papierosa, wsłuchując się w surowe brzmienie gitar. Nie byłem jakimś wielkim fanem punku, aczkolwiek trafiało do mnie to, co robili ci goście.

Przed mikrofonem pojawiła się nieco zagubiona blondynka. W końcu śpiewanie po pijaku różniło się sporo od występu na scenie. Wodziła wzrokiem po sali, jakby kogoś szukała.

Zaczęli od ich największego hitu, pierwszego singla i zarazem mojego ulubionego utworu – Kill me without pain. Oczywiście z Xavierem na wokalu. Caroline robiła za tło. Stukałem palcami o blat w rytm perkusji Feliksa.

– Chyba za mało wypiła – zauważył z nutą kpiny w głosie Slash. – Nasza zadziorna Line nieco spokorniała.

Nie przejąłem się zbytnio jego komentarzem. O wiele bardziej byłem zajęty wewnętrznym przeżywaniem koncertu. Momentami żałowałem, iż nie mogłem stać pod sceną. Ochrona powiedziała, że to dla naszego „bezpieczeństwa". Chyba nie wiedzieli, jakim mottem się kierowaliśmy. Co nas nie zabije, to nas wzmocni.

W połowie koncertu zapowiedzieli nowy numer – Their World. Po raz pierwszy tego wieczoru Caroline miała możliwość zaprezentowania pełni swoich umiejętności. Jej głos był dosyć mocny. Krzykliwy, z niewielką chrypą. Wczuła się w utwór, który był przejawem czystego buntu wobec obecnego porządku świata.

No one to trust

No one to love

We're livin' in their world

Gotta respect their rules

You have a choice

Be with them or die

Mimo iż szczerze jej nie lubiłem, to musiałem przyznać, że ta dziewczyna miała w sobie to coś. Już po dwóch wersach nabrała większej swobody. Kusiła swoimi ruchami męską część publiczności.

Dostała swoją szansę, którą jak najbardziej wykorzystała. Później do końca koncertu śpiewała sporą część piosenek. Odnosiłem wrażenie, że większość fanów Toxic Bliss polubiło ich nową wokalistkę.

Po dwóch bisach i spotkaniu z fanami chłopaki wreszcie do nas dołączyły. Rozsiedli się na skórzanych sofach i od razu zaczęli polewać wódkę.

– Nie mam pojęcia, jak szef to zrobił, ale przemycił ją od Sowietów – zachwycił się Rick, wlepiając wzrok w butelkę przejrzystego trunku.

– Może jest szpiegiem – zaśmiał się Felix, przytrzymując w palcach kubańskie cygaro.

Gitarzysta splunął na podłogę, co wywołało rozbawienie u jego kolegów z zespołu.

– Chyba te czasy już minęły – stwierdził Xavier. Z całej trójki to on wydawał się najbardziej „dojrzały".

– Sowieci już zawsze będą Sowietami – skwitował gitarzysta.

Postanowiliśmy przemilczeć tę dyskusję. Rick był znany z dosyć specyficznych poglądów i wybuchowego charakteru, który uwidaczniał się właśnie w takich sytuacjach.

Wypiliśmy po kolejce. Musiałem przyznać, na wschodzie znali się na wyrobie dobrej, mocnej wódki. Odpaliłem papierosa, wsłuchując się w debatę o kubańskich cygarach, którą oczywiście rozpoczął Felix.

– To – wskazał na paczkę Marlboro – przy tamtym to zabawka dla dzieci.

– Dlatego dwunastolatki wybierają fajki – podsumował Duff, strzepując popiół.

– Szkoda kasy na takie gówno – wyjęczał perkusista.

Rozejrzałem się po sali. Odkąd Toxic Bliss zeszli ze sceny, Caroline zdała się zapaść pod ziemię. Nie żebym za nią tęsknił. Wręcz przeciwnie. Po prostu czasami lubiłem się z kimś podroczyć.

– Zaraz wrócę – obwieściłem, wstając.

– Dokąd idziesz? – spytał siedzący obok mnie Slash.

– Przejść się – rzuciłem obojętnie i skierowałem się w stronę baru.

Wcześniej potrafiłem pić i palić niemalże cały czas. W sumie nadal to robiłem. Tylko że chwilami denerwowało mnie towarzystwo. Jak uwielbiałem Ricka, to dzisiaj miałem ochotę go powiesić. Co chwilę rzucał jakieś głupie aluzje, awanturował się z innymi stolikami albo wygłaszał swoje poglądy.

Oparłem łokcie o blat baru i rozejrzałem się dookoła. Mój wzrok utkwił na blondynce, która w samotności popijała bursztynowy trunek. Uśmiechnąłem się zawadiacko, zaciągnąłem się papierosem, po czym zdecydowanym krokiem podążyłem w jej kierunku.

– Dlaczego siedzisz tutaj sama? – spytałem, nachyliwszy się.

Caroline udała, że mnie nie słyszała. Zwilżyła usta i dźwięcznie odłożyła szklankę.

– Jest barman – odparła wymijająco.

Mój wzrok odruchowo powędrował w stronę młodego chłopaka. Przecierał kufle i zdawał się nie poświęcać zbytniej uwagi młodej Angielce. Prychnąłem pod nosem.

– Siedzą tutaj też inni ludzie – dodała z nutą irytacji w głosie. – Nie potrzebuję twojego towarzystwa.

Ostra – pomyślałem. Uśmiechnąłem się przekornie. Włożyłem papierosa do ust. W tym samym momencie mężczyzna siedzący obok Harrison wstał i odszedł. Niemal natychmiast zająłem jego miejsce.

– Co się stało? – spytałem, wypuszczając chmurę dymu.

– Pokłóciłam się z Xavierem – obwieściła z obojętnością, podsuwając popielniczkę w moją stronę. – Ale to nie twój interes.

Zgasiłem niedopałka i odłożyłem go obok innych petów.

– Nie powinnaś siedzieć sama.

Prychnęła śmiechem. Odwróciła głowę w moją stronę. Odgarnęła włosy, ukazując swoją długą szyję. Jej przenikliwy wzrok dokładnie analizował moją mimikę. Musiałem przyznać, była cholernie seksowna. Kurewsko upierdliwa, ale seksowna.

– A ty niby masz mi zapewnić rozrywkę, co? – Uniosła brew.

Wzruszyłem ramionami. Stanowiła dla mnie jedną wielką zagadkę. Właśnie to, pomimo naszych relacji, ciągnęło mnie do Caroline. Chciałem czytać z niej jak z otwartej księgi.

Po chwili uśmiechnęła się nieco szerzej. Nie był to niewinny gest, który wykonywały speszone dziewczyny. Biła od niej cholerna pewność siebie. Uśmiechała się cwaniacko, jakby przed sekundą obmyśliła nikczemny plan.

– Poproszę butelkę najmocniejszej wódki, jaką macie! – zawołała do barmana. Nadal pozostawała rozbawiona.

Chłopak sięgnął po butelkę, która stała na najwyżej półce.

– Rozlać?

– Oczywiście – zanuciła, rzucając banknoty na blat.

– Umiem za siebie zapłacić – zaoponowałem.

– Potraktuj to jako prezent.

Skapitulowałem.

Barman rozlał alkohol do kieliszków i zostawił obok butelkę.

– Za wieczór – wzniosła toast rozentuzjazmowana dziewczyna.

Uniosłem kieliszek, by potem na raz wlać do gardła całą jego zawartość. Skrzywiłem się nieznacznie. Faktycznie była mocna.

– To dopiero początek, panienko – zaśmiała się.

– Chcesz mnie upić i wykorzystać? – zażartowałem, unosząc brew.

– Może – wymamrotała, odpalając papierosa.

VICTORIA

Przeciągnęłam się na łóżku, cicho pomrukując. Słońce już od jakiegoś czasu górowało na niebie.

– Dobrze, że w piątki zaczynam później – pomyślałam na głos.

Założyłam na siebie satynowy szlafrok i udałam się do łazienki. Przemyłam twarz lodowatą wodą, żeby nieco się rozbudzić. Pozwoliłam, aby pojedyncze krople spływały po moich policzkach. Westchnęłam głęboko, opierając nadgarstki na brzegach umywalki. Bałam się zobaczyć swoje odbicie w lustrze. Bałam się, że po drugiej stronie ujrzę starą Victorię...

Nie lubiłam być sama w domu. Momentami przerastał mnie jego rozmiar. Mówiłam Izzy'emu, żebyśmy kupili coś mniejszego, ale uparł się przy tym. Jednak przytulny budynek w Beverly Hills miał swoje plusy. Przede wszystkim przyjazne otoczenie i względnie miłe sąsiedztwo. Poza tym przytulne wnętrza, które sami zaaranżowaliśmy.

Niechętnie zeszłam na dół. Potrzebowałam sporej dawki kofeiny. Przeleżałam w łóżku dobre kilkanaście godzin, jednak przez większość tego czasu przewracałam się z boku na bok. Nie mogłam usnąć. Cały czas miałam przed oczami obrazy z przeszłości, o której wolałabym zapomnieć.

W kuchni roznosił się przyjemny zapach świeżych truskawek, które kroił Jack. Oparłam się o framugę, by móc lepiej przypatrywać się mężczyźnie. Zdawszy sobie sprawę z mojej obecności, podniósł głowę i uśmiechnął się przyjaźnie.

– Dzień dobry. Jak się spało?

Zacisnęłam usta w wąską linię. Skłamać czy nie?

Wzruszyłam ramionami.

– Pomyślałem, że może masz ochotę na naleśniki. Jednak kompletnie nie umiem gotować, także po prostu je kupiłem. Mam nadzieję, że to nie problem.

– Jest okej. Dziękuję – odparłam beznamiętnie. Próbowałam się uśmiechnąć, jednak nic z tego nie wyszło.

– Kawy? – spytał, odkładając nóż na deskę.

Pokiwałam twierdząco głową. Podeszłam bliżej i usiadłam przy wyspie.

– Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, iż rozgościłem się w twojej kuchni. Powiedziałaś, że mogę czuć się jak u siebie.

Szczerze mówiąc, byłam mu bardzo wdzięczna, iż zajął się takimi pierdołami jak śniadanie czy kawa.

– Nie powinieneś być w pracy? – spytałam, podkradając jedną truskawkę. Włożyłam owoc do ust. Jak ja uwielbiałam ten smak!

– Pomyślałem, że powinniśmy urządzić friends party. Wypożyczyłem trylogię Gwiezdnych wojen. Mam nadzieję...

– Skończ z tym mam nadzieję. Wszystko jest okej – przerwałam mu z irytacją w głosie, akcentując ostatnie zdanie.

Chłopak spuścił głowę. Westchnęłam głęboko. Poczułam się jak najgorszy śmieć. Starał się, a ja dałam się ponieść emocjom. Irytacja aż za często kierowała moim życiem.

Powinnam się czasami ugryźć w język, pomyślałam.

– Przepraszam – mruknęłam, bawiąc się palcami. – Sądzę, że powinniśmy zjeść śniadanie i pojechać do Flamant. Wezmę na siebie grupy, które odwołałeś...

– Spokojnie. Mamy „awarię instalacji". – Zrobił cudzysłów w powietrzu. – Prawie wszyscy dobrze to przyjęli.

– Jack... – Przymknęłam powieki.

– Vee, wszystko jest okej – przerwał mi, używając moich słów. Parsknęłam śmiechem. – Powinnaś odpocząć, zregenerować siły.

Znienawidziłam go w tej chwili, bo miał cholerną rację. Byłam za słaba, żeby wrócić do kontaktu z obcymi ludźmi. Mogłabym powiedzieć o dwa słowa za dużo. Zdecydowanie powinnam była na ten dzień zaszyć się w swojej norce.

Otworzyłam oczy. Skupiłam swój wzrok na umięśnionej postawie Jacka, który parzył dla nas kawę. Przy okazji pomieszczenie wypełnił mój drugi ulubiony aromat.

– Zostaniesz ze mną? – spytałam nieśmiało. Mimo jego wcześniejszych deklaracji, wolałam się jeszcze upewnić.

Nie chciałam zostać sama. Cholernie bałam się, że wtedy nie poradziłabym sobie z własnymi myślami. Czasami potrafiły zaprowadzić mnie na skraj wytrzymałości.

Mężczyzna odwrócił się w moim kierunku, po czym uśmiechnął się szeroko. Potraktowałam to jako odpowiedź.

Tak jak obiecałam Hannah, zaraz po jej wyjściu zadzwoniłam do Jacka. Przyjechał niemalże natychmiast. Zastał mnie siedzącą w kącie. Całą zapłakaną i rozdygotaną. Do końca życia będę miała przed oczyma jego wyraz twarzy. Rozchylone wargi i uwidocznione zmarszczki. Rzadko aż tak się martwił. Zabrał mnie do domu i obiecał zostać do rana. Powiedziałam mu, żeby czuł się jak u siebie. Nie byłam wtedy w stanie zająć się nim jako gościem.

Icarus postawił przede mną spory kubek kawy. Już sam jej zapach nieco mnie rozbudził.

– Nie, żebym był wścibski czy coś – zaczął niepewnie, opierając dłonie o blat – ale przez przypadek zobaczyłem list...

Przerwałam mu, zaśmiawszy się gorzko. Powinnam chować takie rzeczy w lepszych miejscach. Dobrze, że zobaczył go Jack, który wiedział o wszystkim, niż Izzy. Tak jakoś nie zdążyłam poinformować swojego narzeczonego, że temat Jamesa nie został definitywnie zakończony.

– Nie sądziłam, że tak szybko dostanę wezwanie z sądu – rzuciłam chłodno.

Włożyłam do kubka łyżeczkę. Zaczęłam powoli mieszać ciecz. Raczej nie słodziłam. Łyżeczka była tylko po to, żeby zająć czymś dłonie. Druga trzymała kubek.

– Znalazłaś już dobrego adwokata? – spytał, zachowując powagę.

Przełknęłam z trudem ślinę, skupiając swój wzrok na widoku za oknem. Dzieci szły ze szkoły. Sąsiad z naprzeciwka wyprowadzał psa.

– Jeszcze nie – westchnęłam. Przeniosłam spojrzenie na kubek z kawą. Wyjęłam z niego zbędną łyżeczkę. – Jutro mam się spotkać z Jenny – menedżerką Gunsów. Może ona coś wykombinuje.

Upiłam niewielki łyk naparu, przy okazji parząc się w język. Dlaczego za każdym razem mi się to przydarza?

– Wszystko będzie dobrze – zapewniał. Odruchowo złapał moją dłoń, która leżała na blacie.

Popatrzyłam na nasze ręce, a potem na twarz chłopaka. Powinnam była zabrać dłoń, jednak tego nie zrobiłam. W tym momencie potrzebowałam jego wsparcia.

– Boję się, że będzie zupełnie inaczej – odparłam z trudem. Wolałam nadal się łudzić, jednak fakty przemawiały same za siebie. – Świadkowie są znikomi. Poza tym miałam motyw. Znęcał się nade mną. Powiedz mi, która ofiara nie chciałaby śmierci swojego oprawcy?

– Ty.

Rozchyliłam nieznacznie wargi. Znowu miał rację.

– Bo byłam głupia i go kochałam – wytłumaczyłam. Czułam nieznaczne zmieszanie. Nienawidziłam tej siebie z przeszłości, która tkwiła w tym całym bagnie z Hooverem. – Nadal jestem głupia – przyznałam, uśmiechając się gorzko.

– Nieprawda.

Tak? To dlaczego w tamtej chwili pomyślałam, że tylko starzy znajomi mogliby wydostać mnie z tego bagna?

Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta 🎄

Czujecie już tę magiczną atmosferę?

Dziękuję za wszystkie miłe słowa 😍

CZYTASZ? ZOSTAW COŚ PO SOBIE 😉

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top