12. I know you're in a better place and it's always gonna hurt
Wiz Khalifa ft. Charlie Puth - See You Again
AXL
Kiedy wreszcie stanąłem na ziemi po tych kilku godzinach spędzonych na pokładzie samolotu, wręcz odetchnąłem z ulgą. Nie żebym nie lubił latać, wręcz przeciwnie. Po prostu miałem już dosyć dzieciaka, który siedział za mną i non stop kopał mój fotel.
Inaczej sprawy miały się z Duffem. W momencie, kiedy samolot oderwał się od ziemi, basista niemal natychmiast zbladł. Oddychał ciężko i cały był jakiś taki podenerwowany. Potem co chwilę wychodził do toalety. Nie sądziłem, że mógł mieć lęk wysokości. A może jednak?
Wystawszy się w kilkumilowych korkach, wreszcie dojechaliśmy do hotelu. Byliśmy tak zmęczeni po całym dniu, że padliśmy jak muchy, co było do nas kompletnie nie podobne.
Następnego dnia ledwo zjedliśmy śniadanie i już musieliśmy wyjechać na spotkanie z Toxic Bliss. Miało się ono odbyć w jakimś kameralnym, ale całkiem popularnym rockandrollowym klubie przy Bowery. Pomimo że znajdował się w pobliżu CBGB, podobno nie narzekał na zbyt małą ilość klientów.
Kiedy przejeżdżaliśmy obok tych wszystkich szklanych drapaczy chmur, z które stanowiły zabudowę Manhattanu, miałem wrażenie, że znajdowałem się w zupełnie innym świecie. Niby w Los Angeles spotykałem podobne budowle, aczkolwiek rzadko zapuszczałem się w okolicach Downtown*. W Mieście Aniołów byłem wolny, tutaj czułem się jak ptak w klatce.
Równo w punkt zajechaliśmy pod klub z wielkim neonowym szyldem Joey's. W środku już czekali na nas chłopaki z Toxic Bliss. Zanim do nich dołączyłem, rozejrzałem się jeszcze po ogromnym pomieszczeniu. Nieco przypominało te wszystkie knajpki z hollywoodzkich filmów, jednak było nieco ciemniejsze. Drewniane stoły i krzesła dawały temu miejscu specyficzny, swojski klimat. Ostre dźwięki przesterowanych gitar wydobywające się z głośników sprawiały, że czułem się tu jak w Rainbow. Wystrój natomiast przypominał mi o barze Billy'ego, który był jedynym takim miejscem w Lafayette.
Od razu jak usiedliśmy, zamówiliśmy kolejkę Daniel'sa. Od ponad doby niczego nie piłem i myślałem, że zaraz mnie rozniesie.
– Witamy w Nowym Jorku. Może nie jest tak imprezowy jak West Hollywood, ale z pewnością nie będziecie się tutaj nudzić – zapewnił Xavier i odpalił szluga.
Pokiwałem głową, zdobywając się na wymuszony uśmiech.
– Urocze miejsce – podsumowałem, rozglądając się po wnętrzu. W tej samej chwili seksowna brunetka przyniosła nasze zamówienie. Puściłem jej perskie oko.
Ktoś prychnął śmiechem.
– Wcześniej był to klub jazzowy – podkreślił Felix, tym samym zwracając na siebie moją uwagę. Bodajże grał na perkusji. – Joseph zmarł, a jego wnuczka zrobiła z tego miejsca knajpkę dla rockandrollowców.
– Lepsze to niż kwiaciarnia – mruknął Steven, po czym wypił na raz całą zawartość whiskey, jaka znajdowała się w jego szklance.
Szczerze współczułem temu facetowi. Od ostatniej rozmowy z Lily zaczął coraz więcej pić. Był niezadowolony z życia i najchętniej nie wychodziłby ze swojej dziury. Ach, aż za dobrze znałem ten stan.
– W sumie... – westchnął Xavier, pocierając palcami żuchwę. Nadal nosił brodę drwala ze Skandynawii.
Rick – człowiek odpowiedzialny za surowy dźwięk gitar – rzucił na stół opakowanie papierosów. Nawet się nie obejrzał, a było praktycznie puste. Moi towarzysze podczas długiego lotu zdążyli zatęsknić za wspaniałym smakiem nikotyny.
– W piątek gramy koncert – rzucił krótko Xavier. W jednej ręce trzymał odpalonego papierosa, drugą natomiast rozlewał wódkę.
– Świetnie! – zawołał rozentuzjazmowany Slash, chwytając w dłonie szklankę ze swoim ulubionym trunkiem. – Nie lubię siedzieć na dupie i nic nie robić.
– Potwierdzam – zawtórował mu Izzy i strzepnął popiół o nieco zardzewiałą popielniczkę, z której niemalże wypadały niedopałki.
Na twarzy Ricka pojawił się szeroki uśmiech. Rozłożył ręce, jakby chciał kogoś przywitać. Zachichotałem pod nosem. Ten gość był dosyć nieprzewidywalny. Kiedy ostatni raz Toxic Bliss zawitało do Los Angeles, wyściskał manekina, bo myślał, że to Cindy Crawford. Uwielbiałem tego gościa. I to nie tylko dlatego, że brał co popadnie czy z powodu jego intensywnie zielonych włosów.
– Oto i nasza śpiąca królewna się zjawiła – zaśmiał się, udając niedowierzanie.
Odruchowo odwróciłem się za siebie. W naszym kierunku zmierzała wysoka, smukła dziewczyna o alabastrowej cerze i tak jasnych, że niemalże białych włosach. Jej przenikliwe spojrzenie, które dodatkowo potęgowały czarne jak smoła powieki, wywoływało u mnie gęsią skórkę.
Dziewczyna zmierzyła gitarzystę wzrokiem. Obeszła stolik, aby następnie ustawić się pomiędzy Rickiem a Xavierem. Oparła dłonie na ich krzesłach i nachyliła się nieco.
– Wciąż pamiętam sytuację sprzed miesiąca – zaznaczyła nieco zachrypniętym kontraltem, mówiąc z brytyjskim akcentem. Uśmiechnęła się triumfalnie, natomiast na twarzy gitarzysty zagościł grymas.
– To nasza wokalistka Caroline Harrison – odparł Xavier, wskazując ręką na dziewczynę. – Line, poznaj Slasha, Izzy'ego, Duffa, Axla i Stevena...
– Guns N' Roses – zauważyła oschle, zanim Edwards skończył mówić. – Byłam na waszym koncercie w Amsterdamie, ale potraktowaliście mnie i moją przyjaciółkę dosyć typowo – zaznaczyła. Uśmiechnęła się, jednocześnie zgrzytając zębami ze złości.
Ledwo co ją poznaliśmy, a już byliśmy na straconej pozycji. W szczególności ja.
– Duff – szepnąłem, upewniając się, że nikt nie zwraca uwagi na naszą dwójkę. – Czy to jest jedna z tych modelek, którym powiedziałem, że lepiej powinny się przejść na De Wallen*?
McKagan rzucił okiem na dziewczynę, która w międzyczasie zdążyła wdać się w dyskusję ze Slashem.
– Obawiam się, że tak – potwierdził, powstrzymując śmiech. – Ona nigdy ci tego nie zapomni.
Zazgrzytałem zębami. Nie żebym czuł wyrzuty sumienia czy coś tego typu. Po prostu ten incydent ani trochę nie ułatwiał naszej przyszłej współpracy.
– Myślisz, że nie wiem – wysyczałem. Cała ta sytuacja zaczęła mnie coraz bardziej irytować. – W ogóle od kiedy ona z nimi gra? Jakoś nie mogę sobie jej przypomnieć.
– Jeszcze oficjalnie o tym nie poinformowali. Myślę, że dopiero w piątek wystąpi z nimi po raz pierwszy. – Duff sięgnął po szklankę z whiskey. – Masz czas, żeby wszystko naprawić.
Przewróciłem oczami. Nie zamierzałem jej przepraszać. Upiłem duży łyk trunku, wsłuchując się w rozmowę.
– Carrie może być ciekawym urozmaiceniem – stwierdził Felix.
– Skąd w ogóle ją wytrzasnęliście? – spytał Izzy.
– Poznaliśmy się na imprezie halloweenowej u Seana Penna – oznajmiła Caroline, która zdążyła usadowić się na kolanach Xaviera. – Trochę wypiłam i zaczęłam śpiewać największe hity Sex Pistols. Chłopcy stwierdzili, że mam całkiem spoko głos i zaproponowali mi współpracę. Grzech było się nie zgodzić.
– A co z karierą modelki? – dociekałem.
Dziewczyna posłała mi spojrzenie pełne żądzy mordu.
– Stwierdziłam, że to nie dla mnie – odparła bez przekonania, udając miłą. – Zajmowałam się modelingiem od szesnastego roku życia. Po prostu mi się znudził. Chciałabym coś zmienić, zająć się czymś ciekawszym.
Prychnąłem pod nosem. Nie traktowała tego wszystkiego na poważnie. Jedyne, czego chciała, to przygody. U boku zespołu, który przez lata pracował na swoją reputację.
– Czyli show biznes znasz od podszewki – wywnioskował Slash, któremu najwidoczniej spodobała się nasza nowa znajoma. Słuchał jej dosyć uważnie i to z zainteresowaniem.
– Można powiedzieć, że od niemowlęcia – zaśmiała się.
– Harrison? – spytał Izzy, próbując się upewnić. – Czyżbyś była córką...
Caroline przerwała mu, śmiejąc się perliście.
– George Harrison to mój stryj, jeśli o to chciałeś zapytać.
Zakląłem pod nosem. Dałem się we znaki nie tej osobie, której powinienem. Właśnie straciłem szansę na znajomości w show biznesie.
VICTORIA
– Powinnaś częściej mi towarzyszyć – zaśmiał się Jack, odkręcając butelkę z wodą.
Uśmiechnęłam się.
Dwie godziny wcześniej Jack dostał telefon od swojej partnerki, że ta skręciła kostkę. Słyszałam, jak ją pocieszał. Mówił, że nic się nie stało. Jednak ja znałam tego faceta nie od dziś. Doskonale widziałam, że w środku kipiała w nim złość. Nie zdenerwowała go dziewczyna, co zrządzenie losu. W końcu za dwa tygodnie mieli wystąpić na mistrzostwach stanowych. Dlatego, chcąc nie chcąc, tymczasowo zostałam jego partnerką. Wróciliśmy do punktu wyjścia.
– Żebyś miał na kogo pokrzyczeć?
Pokręcił przekornie głową. Doskonale wiedział, jak patrzyli na niego ludzie. Choleryk i perfekcjonista w jednym. Nawet się z tym zgadzał.
– Nie tylko. Przypominają mi się stare dobre czasy – westchnął i spuścił głowę. – To dzięki tobie wróciłem do tego, co kocham.
Na moich policzkach zagościł niewielki rumieniec.
– Daj spokój. Raczej to ja zawdzięczam tobie sporo. Gdyby nie Flamant, nadal pracowałabym w księgarni.
Taka była prawda. Mało kto chciał zatrudnić dziewczynę, która ledwo co skończyła szkołę.
– Vee, więcej wiary w siebie. – Uśmiechnął się pokrzepiająco.
Odruchowo założyłam kosmyk włosów za ucho. Miał sporo racji. Przez ostatnie lata nabawiłam się trochę kompleksów. Jednak która kobieta ich nie ma?
– Jeśli nie będziesz ćwiczył, kiedy mam grupę juniorów, to mogę z tobą tańczyć – oznajmiłam. Założyłam na siebie kurtkę i przełożyłam torbę przez ramię.
– Zawsze to robisz – prychnął, po czym upił spory łyk wody.
– Co? – Uniosłam brew.
– Zmieniasz temat. Nie lubisz rozmawiać o swoich słabościach.
Parsknęłam ironicznym śmiechem. A kto to lubił?
– Moja pani doktor mówi, że nieco ze mną lepiej. Wyeliminowałam kilka wad.
Przewrócił oczami.
– Chodzi mi o życiowy punkt widzenia, nie ten medyczny.
Otworzył drzwi i wypuścił mnie pierwszą.
– Ten jest o niebo lepszy – zaśmiałam się. – Widzisz? – Uśmiechnęłam się szeroko.
Dorównał mi kroku. Schował ręce do kieszeni.
– Nie będę się z tobą kłócił.
– No i prawidłowo.
Zerknęłam przelotnie na recepcję. Joy już dawno poszła do domu. Nic dziwnego, było grubo po dziesiątej. Miałam już odwrócić wzrok, kiedy coś przykuło moją uwagę. Na niebieskim kontuarze obok wazonu z hiacyntami leżała koperta. Dziwne. Zazwyczaj Joy wkładała wszystkie papierki do konkretnych teczek.
– Myślisz, że to poczta? – spytałam Jacka, jednocześnie przerywając jego wywód o weterynarzach. Ostatnio przechodził niewielkie piekło ze swoim mopsem.
– Ale co?
– To. – Wskazałam palcem na kopertę.
Zmarszczył czoło i podszedł bliżej kontuaru. Położył ręce na blacie, po czym nachylił się nieco.
– Czysto – oznajmił. Podniósł głowę i westchnął.
Przygryzłam nieco wargę.
Chłopak wziął do rąk ową kopertę. Oglądnął ją z każdej strony. Z jego twarzy można było wyczytać jedynie skupienie. Odłożył kopertę na jej miejsce i obrócił się w moją stronę.
– Nie wygląda jak poczta – westchnął z zaniepokojeniem. – Po pierwsze, ta przychodzi raczej przed południem. Po drugie, na kopercie nie ma żadnego adresu. Zero jakiegokolwiek napisu. Nawet nie jest zaklejona.
– Czyli ktoś ją tutaj przyniósł.
Pokiwał głową, wkładając ręce do kieszeni.
– Myślisz, że to Joy? – spytałam, marszcząc czoło. Nie podobała mi się ta cała sytuacja.
– Niewykluczone. Możliwe też, że ktoś przyniósł łapówkę.
Ta ostatnia opcja wydawała mi się najbardziej prawdopodobna. Ludzie już nie raz oferowali któremuś z naszych instruktorów różnego rodzaju bonusy.
– Mogę ją zobaczyć? – Przybrałam bardziej poważny wyraz twarzy i wyciągnęłam rękę w stronę Icarusa.
– Pewnie.
Podał mi kopertę. Obejrzałam ją z każdej strony. Autentycznie nie znajdował się na niej żaden napis. Wzięłam głęboki oddech, po czym zdecydowanym ruchem wyciągnęłam z niej złożoną kartkę. List. Odłożyłam kopertę z powrotem na jej miejsce. Rozłożyłam kartkę. Jak się okazało list był adresowany do mnie. Zaczęłam uważnie studiować każde słowo.
Przełknęłam z trudem ślinę. Nie mogłam uwierzyć w to, co czytałam. Zmarszczyłam czoło. Mój oddech się spłycił, a ręce zaczęły nieco drżeć. Z czasem coraz trudniej było mi się skupić na treści. Miałam wrażenie, że literki rozmazują mi się przed oczami. Moja reakcja oczywiście nie uszła uwadze Jacka.
– Wszystko w porządku, Vee? – spytał z troską. Słyszałam jego głos jakby przez mgłę.
Nie odpowiedziałam. Zamiast tego skupiłam się na dokończeniu czytania. Świat coraz bardziej zaczął wirować mi przed oczyma, by następnie zacząć ustępować miejsce ciemności. W dodatku czułam dziwny ucisk w żołądku. Myślałam, że zaraz zwymiotuję.
– Muszę usiąść – oznajmiłam niemrawo, przeczytawszy ostatnie słowo.
Oddałam list mojemu towarzyszowi. Jack odruchowo złapał mnie za ramię. Ostrożnie pomógł mi zająć miejsce na pobliskim krześle. Oparłam czoło na dłoniach. Starałam się oddychać głęboko, ale nie do końca mi to wychodziło. Nie mogłam uwierzyć w to, co przed chwilą przeczytałam.
– Proszę. – Podniosłam głowę, usłyszawszy głos Jacka. Odebrałam od niego plastikowy kubek z zimną wodą. Na raz wypiłam jego zawartość. Nie sądziłam, że aż tak zaschło mi w gardle.
– Lepiej? – spytał spokojnie, kładąc dłoń na moim barku. Ostrożnie pokiwałam głową. – Co było w tym liście, że tak zareagowałaś?
– Sam przeczytaj – mruknęłam.
Los Angeles, 7 grudnia 1988r.
Droga, Victorio!
Wielokrotnie próbowałam porozmawiać z Tobą. Jednak za każdym razem kończyło się to fiaskiem. Zapewne kojarzysz obłąkaną dziewczynę, która obiecała, że sprawiedliwości stanie się zadość. To właśnie ja. Pewnie zastanawiasz się teraz, skąd Cię znam. Pozwól, że wszystko wyjaśnię.
Nazywam się Brooke Hoover. Moje nazwisko wydaje Ci się znajome? To bardzo dobrze. Kiedyś wiodłam udane życie. Razem z mężem, który był miłością mojego życia, mieszkaliśmy na przedmieściach San Francisco. Odbywałam wtedy staż w San Francisco General Hospital. Do szczęścia brakowało nam tylko dziecka. Próbowaliśmy niemal wszystkiego – bezskutecznie. Wtedy zaczęliśmy się kłócić. Często miewaliśmy ciche dni, jednak za każdym razem godziliśmy się.
Któregoś dnia przyszedł list. Była to odpowiedź od Boston Children's Hospital. Przyjęli mnie na staż. Ucieszyłam się bardzo, jednak potem przyszły chwile zawahania. Nie chciałam zostawiać męża, który był dla mnie najważniejszą osobą. Długo rozmawialiśmy. Stwierdził, że taka przerwa dobrze nam zrobi. Zdążymy zatęsknić, drażliwy temat dziecka zejdzie na drugi plan. Z trudem przyznałam mu rację. Spakowałam swoje rzeczy i na pięć lat wyjechałam do Bostonu.
Na początku dzwonił codziennie. Później jedynie zdawkowo odpisywał na listy. Na końcu zmienił numer, przestał wysyłać korespondencję i całkowicie o mnie zapomniał. To bolało. Nie przespałam wtedy wiele nocy. Dosyć często płakałam. Przy życiu trzymał mnie fakt, że za niedługo to wszystko się skończy. Wrócę do San Francisco i znowu będziemy razem. Wróciłam, ale już nie było do czego.
Ledwo zaczęłam ostatni miesiąc pracy w szpitalu. Dostałam telefon, że mój mąż miał wypadek i zginął na miejscu. Początkowo myślałam, że to wszystko to tylko zły sen. Że zaraz się obudzę i znowu będzie po staremu. Jednak jego śmierć okazała się prawdą. Rzuciłam wszystko i wsiadłam na pokład samolotu do San Francisco. Jego rodzina myślała, że się rozwiedliśmy. Kiedy zapytałam dlaczego, powiedzieli: „To ty nic nie wiesz? James znalazł sobie nową dziewczynę. Całkiem ładna i w dodatku miła. Biedna była w ciąży i poroniła. Okropna sytuacja". Po raz kolejny mój świat legł w gruzach. Chciałam znaleźć tę dziewczynę i z nią porozmawiać. Zapytać, dlaczego mi to zrobiła. Okazało się jednak, że wyjechała i słuch po niej zaginął. Nie pojawiła się na pogrzebie, nikt nawet nie przypuszczał, gdzie mogłaby być.
Nigdy nie sądziłam, że spotka mnie coś takiego. Wiadomość o byciu tą trzecią zmieniła wszytko. Miałam depresję. Naprawdę kochałam mojego męża, dlatego nie do końca potrafiłam żyć ze świadomością, że nie żyje. Nawet po tym, co mi zrobił. Kiedy już było ze mną nieco lepiej, obiecałam sobie, że odnajdę tę dziewczynę, która zniszczyła moje małżeństwo. Wynajęłam prywatnego detektywa. Trochę mu to zajęło, zanim Cię odnalazł. Muszę przyznać, że fakt, iż Twój obecny partner, a może i kolejny skradziony mąż, jest sławny, wiele nam pomógł. Tak na marginesie, ciekawe, czy wie o Twojej przeszłości.
Pierwszy raz, kiedy przyszłam do Twojej pracy, nieco się wystraszyłam. Rozmawiałam z tą dziewczyną, która okazał się być Twoją przyjaciółką, i usłyszałam o Tobie same superlatywy. Stwierdziłam: „Hej, może to tylko mój mąż był nie w porządku?". Jednak myliłam się. Poczytałam nieco o wypadku, w którym zginął James, popytałam ludzi. Stracił kontrolę nad pojazdem i wjechał w drzewo. Okropne. Tylko że coś mi nie pasowało. Warunki na drodze były raczej sprzyjające. Potem dotarłam do informacji, że podobno obwiniasz się o jego śmierć...
Dlatego zamierzam wytoczyć Ci proces o nieumyślne spowodowanie śmierci. Zabrałaś mi wszystko, co miałam. Ukradłaś moje życie. Zabiłaś Jamesa... Teraz musisz za to wszystko zapłacić.
Brooke
Downtown Los Angeles – główna dzielnica biznesowa. W tej okolicy mieści się wiele instytucji artystycznych i sportowych, różnorodnych wieżowców, siedzib międzynarodowych korporacji, galerii sztuki i unikatowych sklepów. (Wikipedia)
De Wallen – największa i najbardziej znana dzielnica czerwonych latarni Amsterdamu.
No i się wyjaśniło, kim jest tajemnicza kobieta.
AFI wybiło 1k wyświetleń 😍 Chciałabym podziękować wszystkim i każdemu z osobna 😘
Zgodnie z obietnicą, zaczynam zbierać pytania do Q&A. Możecie je zadawać w komentarzach pod tym rozdziałem do 25.10 😉
Dziękuję za wszystkie gwiazdki i komentarze 😊
CZYTASZ? ZOSTAW COŚ PO SOBIE 😉
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top