1. Happy Thanksgiving
Ed Sheeran - Autumn Leaves
Opowiadanie jest kontynuacją Welcome to the Paradise City. Zawiera wiele spojlerów! Znajomość pierwszej części mile widziana ;)
VICTORIA
Pomalowałam usta czerwoną pomadką, przeglądając się w niewielkim, kieszonkowym lusterku.
– Znowu się spóźnimy – westchnął Izzy, zatrzymując się na kolejnych czerwonych światłach.
Schowałam kosmetyki do torebki, rzucając ją na tylne siedzenie. Nie rozumiałam, dlaczego od razu panikował. Przecież mieliśmy jeszcze dobre piętnaście minut.
– Zdążymy – odparłam zdecydowanie, na szybko przeczesując włosy palcami. – Poczekają na nas jak coś – dodałam niepewnie.
– Kochanie, spóźniliśmy się już na niedzielny obiad. Święta Dziękczynienia już tak łatwo nam nie wybaczy – zauważył, wreszcie ruszając z miejsca.
– Mówiłam wczoraj Rosie, że pewnie będziemy nieco później – wspomniałam subtelnie, zakładając ręce na piersi.
Prychnął ironicznie. Nie lubił dowiadywać się o wszystkim ostatni.
– Nawet dzisiaj nie mogłaś sobie odpuścić tego głupiego przesłuchania? – spytał lekko podenerwowany.
Przewróciłam teatralnie oczami. Jak zwykle nie podobało mu się, że chciałam się rozwijać w takim, a nie innym kierunku. Uważał, że przesłuchania teatralne czy filmowe to tylko strata czasu. Czasami kłóciliśmy się o to. Chciałam spróbować aktorstwa i nie obchodziło mnie, co myśli o tym mój chłopak.
– Nie – zaprzeczyłam oschle. – Ale sam musisz przyznać, kilka razy mi się udało. Małe role w teatrze, ale to jednak coś – zauważyłam, próbując trzymać nerwy na wodzy. Chciałam jakoś rozładować atmosferę. – Poza tym nie rozmawiajmy teraz o tym. Nie chcę sobie psuć wieczoru – przyznałam, westchnąwszy ciężko.
Uśmiechnął się nieznacznie, przejeżdżając opuszkami palców po moim odkrytym ramieniu. Najwidoczniej w tej kwestii był tego samego zdania co ja.
– Wiesz w ogóle, dlaczego Rosie uparła się, żeby w tym roku zrobić Święto Dziękczynienia u nich? – spytał, zmieniając temat na bardziej neutralny.
Odkąd straciliśmy kontakt z naszym rodzinami, staraliśmy się spędzać wszelkiego rodzaju święta razem. Gunsi już nie mieszkali w jednym domu, więc ustalaliśmy swego rodzaju dyżury. Duff i Rosie zazwyczaj zaklepywali Boże Narodzenie, Steven i Lily zaprosili nas na Nowy Rok, u Axla świętowaliśmy rok od wydania debiutanckiego krążka, a ja i Izzy w zeszłym roku zorganizowaliśmy właśnie Święto Dziękczynienia. Myśleliśmy, że w teraz będzie podobnie, aczkolwiek Rosie uparła się, aby oddać im pałeczkę.
– Nie mam pojęcia – westchnęłam.
– Może chcą nam coś przekazać?
To też było możliwe. Imprezy w takim gronie uchodziły za idealne okazje do oznajmiania ważnych rzeczy.
– Tylko co? Przecież zaręczyli się rok temu – przypomniałam mu, akcentując przedostatni wyraz.
Cieszyłam się, że Rosie i Duff wreszcie się pogodzili i jako tako wyszli na prostą. Jednak momentami czułam to dziwne uczucie zazdrości. Głównie dlatego że mój palec nie zdobił jeszcze żaden pierścionek.
– Może Rosie jest w ciąży? – zaśmiał się.
Odwzajemniłam ten gest, kręcąc przekornie głową.
– Tommy wystarczająco daje im popalić. Z tego co wiem, na razie chcą poczekać aż podrośnie. Rosie marzy, aby wreszcie ruszyć się z domu.
Wcale jej się nie dziwiłam. Odkąd skończyła szkołę, całkowicie poświęciła się wychowywaniu synka. Teraz kiedy Tommy miał już prawie trzy latka, mogła spokojnie zacząć dbać o siebie. Przecież zawsze mogła podrzucić dziecko Gregowi – biologicznemu ojcu.
– Slash ma nową dziewczynę i na pewno ją dzisiaj zabierze ze sobą – oznajmił Izzy, skręcając na skrzyżowaniu.
Z tego co pamiętałam, gitarzysta miał sporych rozmiarów mieszkanie. I to prawie w centrum miasta! Nie potrzebował pomocy Rosie, żeby zorganizować obiad.
– To się nie trzyma kupy – wywnioskowałam, uśmiechając się ironicznie.
Chłopak skinął głową, parkując nasz samochód na podjeździe przed domem McKaganów.
Był to nie mały budynek, którego ściany ozdabiał szarawy kamień. Dookoła kwitło mnóstwo kwiatów, które dodawały temu miejscu uroku. Ogródek był ulubionym miejscem Rosie. Potrafiła siedzieć tam godzinami, dlatego wyglądał na bardzo zadbany.
Wysiadłam z samochodu, poprawiając sukienkę. Wzięłam butelkę czerwonego wytrawnego wina, podczas gdy Izzy zajął się kwiatami dla pani domu. Nigdzie się nie spiesząc, minęliśmy długi podjazd jak i kilka schodków, które prowadziły do drzwi domu. Z tego co zauważyłam, byliśmy prawie w komplecie.
Nacisnęłam dzwonek, którego dźwięk równomiernie rozszedł się wewnątrz budynku. Nie musieliśmy czekać nawet pięciu minut. Duff z pośpiechem opuścił gości, aby wpuścić nas do środka.
– Nareszcie – zaśmiał się, otwierając szerzej drzwi.
Prychnęłam pod nosem. Czasami brakowało mi tego przekomarzania się z nimi.
Wręczyłam mu butelkę wina, po czym weszłam głębiej. Przywitał mnie przyjemny zapcha pieczonego indyka, który swoją drogą był specjalnością Rosie.
– Twoja narzeczona nadal w kuchni? – spytałam, wskazując palcem na owe pomieszczenie.
Przytaknął, na moment wytrącając się z rozmowy ze swoim przyjacielem. Uśmiechnęłam się subtelnie, udając się w głąb domu.
Znałam te pomieszczenia niemalże na pamięć. Jeśli spotykałam się z Rosie, zazwyczaj odbywało się to właśnie tutaj. Hooter całkowicie poświęciła się obowiązkom wynikającym z bycia nie tylko matką, ale także panią domu. Zbywała mnie, twierdząc, że to lubi, ale ja i tak wiedziałam swoje. Marzyła, aby wreszcie oderwać się od tej rutyny.
– Hej. Widzę, że chcesz wygryźć samą Marthę Stewart. Kiedy wychodzi twoja książka? – zaśmiałam się, oparłszy się o drewniany łuk.
Dziewczyna krzątała się po sporych rozmiarów kuchni, która urządzona była w nowoczesnym stylu. Ściany zdobiły biało-czarne kafelki, które komponowały się z metalowymi urządzeniami i akcesoriami. Drewniane meble pokrywały barwne naczynia, w których znajdowały się świeżo ugotowane potrawy. Duże okno dodawało temu miejscu przejrzystości i powodowało przyjemną atmosferę. Dodatkowo oko cieszył domowy ogródek z ziołami, który znajdował się na parapecie.
Rosie obróciła się w moją stronę, uśmiechając się od ucha do ucha. Wyglądała na zmęczoną, ale szczęśliwą. A przynajmniej takie sprawiała wrażenie.
– Dobrze, że już jesteście – odparła melodyjnym głosem. – Pomożesz mi? – spytała, zakładając włosy za ucho.
– Jasne – przytaknęłam ochoczo, podchodząc bliżej półmisków z jedzeniem. – Czekaliście tylko na nas?
Wolałam się upewnić. Gdyby tak było, Izzy dopiero by się na mnie wkurzył.
– Jeszcze nie ma Axla – oznajmiła, otwierając piekarnik, przez co pomieszczenie wypełnił jeszcze mocniejszy aromat mięsa.
Odetchnęłam z ulgą, zabierając naczynie z kukurydzą. Minęłam się w drzwiach z Izzym, który przyszedł wręczyć Rosie kwiaty, po czym udałam się prosto do ogromnego salonu.
Uśmiechnęłam się szeroko, kładąc półmisek na prawie zapełnionym stole. Siedziało przy nim wiele osób. Nawet Lily zdecydowała się przyjechać, pomimo iż od pół roku prawie cały czas przebywała w Kanadzie. Jednak mój wzrok utkwił na zupełnie innej osobie. Tommy siedział na kolanach Nicole i bawił się jej złotą bransoletką. Cieszyło mnie, że tak bardzo lubił swoją potencjalną macochę. Odkąd moja siostra zaczęła się spotykać z Gregiem, za wszelką cenę starała się zaskarbić sobie sympatię jego syna. Śmiało można było przyznać, że jej się to udało.
– Miło was znowu widzieć – przyznałam, uprzednio się przywitawszy, jednocześnie wzrokiem szukając swojego miejsca.
Jak zwykle znajdowało się ono obok tego zajmowanego przez Lily. Jakby nikt inny nie chciał usiąść obok tej dziewczyny... Dobra, nie przepadaliśmy za nią. Wszyscy z wyjątkiem oczywiście Stevena no i okazjonalnie Tommy'ego, który wydawał się pałać sympatią niemalże do każdego. Staraliśmy się tego nie okazywać, ale nie zawsze wychodziło. Jednak ona też nie była fair wobec swojego męża. Udawała kochającą żonę, korzystając z jego pieniędzy. Sama podobno zajmowała się chorym bratem. Jak było naprawdę? Tego nikt nie wiedział.
Ktoś się uśmiechnął, inna osoba coś bąknęła. Westchnęłam, okrążając stół, aby dojść do swojego krzesła. Zanim do niego dotarłam, moją uwagę przykuła jeszcze jedna osoba. Smukła, wysoka, ciemnoskóra dziewczyna o dużych, brunatnych oczach i pogodnym wyrazie twarzy. Długie, niemalże czarne włosy okalały jej owalną twarz. Sprawiała wrażenie sympatycznej, chociaż czasami pozory mogły mylić. Siedziała obok Slasha, kurczowo zaciskając jego dłoń. Wyglądała na przerażoną, jakbyśmy zaraz mieli ją zjeść. Uśmiechnęłam się szerzej, zatrzymując się przy jej krześle.
– Ty pewnie jesteś nową dziewczyną Slasha – wyszeptałam, na co dziewczyna odruchowo podskoczyła na krześle. Odwróciła głowę, patrząc na mnie z zaciekawieniem. – Victoria Edwards, miło mi cię poznać – dodałam, wyciągając dłoń w jej kierunku.
Wstała natychmiastowo, jednak dopiero po chwili uścisnęła moją rękę. Sprawiała wrażenie, jakby chciała zachować swego rodzaju dystans.
– Mnie również. Naomi Shah – odparła głębokim, nieco zachrypniętym głosem.
Wyswobodziła dłoń i chciała z powrotem usiąść, jednak zatrzymałam ją w ostatniej chwili. Nachyliłam się ostrożnie, aby przypadkiem jej nie wystraszyć.
– Spokojnie, jestem ostatnią osobą, która będzie cię oceniać przez jakikolwiek pryzmat – wyszeptałam, po czym odsunęłam się od niej.
Dziewczyna uśmiechnęła się niepewnie, jakby w ten sposób chciała podziękować za moje zapewnienia. Odwzajemniłam jej gest, udając się na swoje miejsce.
– Wydaje się być całkiem spoko – rzuciłam cicho w stronę Izzy'ego, zasiadając na krześle.
Parsknął śmiechem, kręcąc głową. Zanim przyszłam słuchał Stevena, który opowiadał o tym, jak byli z Lily w Miami. Robił to z braku laku, ponieważ miejsce jego potencjalnego rozmówcy nadal było wolne. Wciąż czekaliśmy na Axla.
– Prześwietliłaś ją tymi swoimi magicznymi mocami? – zaśmiał się, na co posłałam mu karcące spojrzenie.
– Wolę mieć pewność, że mój przyjaciel nie zmarnuje sobie życia – wyjaśniłam, kątem oka zerkając na Lily. Na szczęście była aż nazbyt zajęta opowiadaniem o swoich wspaniałych wakacjach. – Nie bawią cię te szopki?
– Okręciła go sobie wokół palca - stwierdził, przyglądając się, jak dziewczyna wtula się w ramię perkusisty. – Na początku wszyscy daliśmy się nabrać na te jej gierki. Trzeba przyznać, zdolna jest.
Zaśmiałam się, nalewając sobie do kieliszka wody.
– On zarabia, ona wydaje. Ciekawy układ – prychnęłam, upijając łyk napoju.
– To nie są krocie, ale po tym jak klepała biedę, wszystko ją cieszy. Złapała dobrze prosperującego chłopaka, który nawet nie jest starym, obleśnym zgredem. Jak na razie oboje są szczęśliwi.
Przewróciłam oczami. Momentami już nie mogłam patrzeć na tę sztuczną sielankę. Szkoda, że wszyscy poza Stevenem zdążyli się już na niej wyznać. Gdzie on miał oczy, kiedy zażądała pierścionka od Tiffany'ego?! Przecież on wydał na niego większość pieniędzy, jakie udało mu się do tej pory zarobić.
– Ta – mruknęłam z niezadowoleniem. – Wierzysz w te jej bajeczki, że pracuje w domu dla jakiejś ważnej firmy, więc połowa pieniędzy jest jej? Według mnie kłamie i tak naprawdę Steven haruje na jej zachcianki.
Skarcił mnie, wzrokiem pokazując na siedzącą obok Lily. Zerknęłam na dziewczynę. Wydawała się nawet nie zawracać na nas uwagi.
– Sadzę, że część z tego to prawda – przyznał. No tak, wierzył w to, co mu opowiadał Adler. – Ale i tak w dużej mierze żeruje na jego pieniądze. Czeka, aż jej mąż zacznie wystarczająco dużo zarabiać, po czym przestanie w ogóle pracować – wysnuł, szepcząc mi na ucho. – Ale może skończymy już ten temat. Widzę, że cię złości.
Uśmiechnęłam się subtelnie, kiedy ucałował mój policzek. Kochałam te momenty, w których rozumieliśmy się bez słów.
– Wracając do Naomi – zaczęłam, dostrzegając na jego twarzy zdezorientowanie. – Nowej dziewczyny Slasha – wyjaśniłam niechętnie. – Wydaje się inna. Taka nieufna, cicha. Albo jest taka dobra, albo coś ukrywa.
– Jesteś mistrzynią wysnuwania teorii – zaśmiał się, przejeżdżając palcami po moim ramieniu. – Dałabyś sobie spokój na jeden wieczór. Powinnaś się cieszyć, że wreszcie pozbierał się po stracie Leny.
Skinęłam głową, wzdychając ciężko. Na moment wróciły do mnie te wszystkie wspomnienia. Zmarła dziewczyna gitarzysty była jednocześnie moją przyjaciółką. Wszyscy przeżyliśmy jej śmierć, ale dosyć szybko zapomnieliśmy o niej. Odczuwałam swego rodzaju pustkę, ale chyba zbytnio byłam zajęta swoimi sprawami. Slash natomiast długo pozostawał w żałobie. Dopiero podczas nagrywania płyty wrócił do normalnego funkcjonowania. Z Naomi natomiast spotykał się od pół roku.
– Lenka była zupełnie inna – zauważyłam, posmutniawszy na moment. – Ta radość wprost z niej emanowała. Szalona i cholernie pewna siebie. Taką ją zapamiętałam – zaśmiałam się gorzko.
– Ale potem dragi ją zniszczyły – dokończył za mnie. – Przecież to przez nie zmarła.
Pokiwałam twierdząco głową, upijając łyk wody. Nie lubiłam wracać do tamtych wspomnień.
– Długo kazałeś na siebie czekać – zawołała Nicole.
Podniosłam głowę, którą na moment spuściłam, dostrzegając postać Rose'a, która dumnie kroczyła w naszą stronę. Uśmiechnął się łobuzersko do dziewczyny, opierając dłonie na swoim krześle.
– Musiałem załatwić parę spraw – przyznał, po czym niechętnie spojrzał w naszym kierunku. – Miło cię znowu widzieć, Vicky.
W tym momencie miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Nasza relacja znowu nieco oziębła. Na początku Axl pogodził się, że nie będziemy już razem. Nawet jako tako zaakceptował fakt, że zaczęłam się spotykać z Izzym. Jednak z biegiem czasu jego nastawienie diametralnie się zmieniło. Udawał miłego, aczkolwiek powiewał od niego chłód. Denerwowało go, iż jego najlepszy przyjaciel odbił mu dziewczynę.
– Ciebie też Axl – odparłam z trudem, uśmiechając się sztucznie.
– Skoro jesteśmy już w komplecie, to możemy zaczynać! – zawołała radośnie Rosie, która na moment pojawiła się w salonie.
Zaraz obok niej stanął Duff. Objął dziewczynę ramieniem, drugą ręką podtrzymując Tommy'ego, który zajadał chrupka kukurydzianego. Mały był bardziej zżyty ze swoimi ojczymem niż ojcem. Nic dziwnego, w końcu to McKagan go wychowywał. Nawet w papierach widniał jako jego ojciec. Greg po prostu chciał od czasu do czasu zobaczyć się z synem, nic więcej. W praktyce jednak podczas wizyt Tommy'ego w mieszkaniu Collinsa, to Nicole zajmowała się małym. Jej chłopak był wiecznie zabieganym biznesmenem, który za niedługo zamierzał otworzyć własną firmę.
– A Arizona nie wpadnie? – spytał ze zdziwieniem Axl.
Odruchowo popatrzyłam po gościach. Rzeczywiście brakowało Jenny – menadżerki i zarazem przyjaciółki Gunsów. Chłopakom ciężko było się przestawić, że dziewczyna tak naprawdę nazywa się Jennifer. Do tej pory zdarzało im się nieświadomie używać jej drugiego imienia – Hope. Jednak od naszej ostatniej rozmowy, podczas której notabene zakopałyśmy topór wojenny i poniekąd zostałyśmy przyjaciółkami, postanowiła zmienić swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Z trudem wróciła do swojego prawdziwego imienia, jednocześnie decydując się powalczyć o rodzinę. Axl jednak nie do końca pogodził się z tymi zmianami, więc mówił o niej po prostu Arizona, z racji, iż dziewczyna pochodziła z niewielkiej miejscowości pod Phoenix.
– Dzwoniła, że Charlie się rozchorował i nie przyjadą. Kazała wszystkich przeprosić i życzyć udanego święta – przekazała blondynka, wyswobadzając się z uścisku swojego narzeczonego.
Charlie był synem Jenny. Straciła do niego prawa po tym, jak oskarżyli jej męża o zabójstwo na tle rasowym. Ją również zatrzymali, aczkolwiek na niedługo. Pomimo to rodzice dziewczyny stwierdzili, że nie jest ona w stanie zająć się własnym synem. Jenny miała depresję, co dodatkowo przechyliło szalę zwycięstwa na stronę troskliwych dziadków, którzy w końcu dostali prawo do opieki nad wnukiem. Carter długo nie mogła się pozbierać. Skończyła marketing, po czym wyjechała do Los Angeles, gdzie zaczęła nowe życie. Odcięła się od przeszłości, do której dopiero niedawno wróciła. Małymi krokami próbowała odzyskiwać Charliego, aż w końcu miesiąc temu wygrała ostatnią rozprawę. Nie było łatwo, zważywszy że w dodatku musiała na nowo poznawać syna, który jak się okazało, w ogóle jej nie pamiętał.
– Szkoda – mruknął Axl, zabierając się za rozlewanie wina do kieliszków. – Chyba jakoś będę musiał przeżyć z faktem, że jestem jedynym singlem w towarzystwie – zaśmiał się ironicznie.
Miałam dziwne wrażenie, jakby mówiąc to, patrzył się na mnie. Postanowiłam jednak nie sprawdzać słuszności moich przekonań. Zamiast tego ścisnęłam mocniej rękę Izzy'ego, która obejmowała moją malutką dłoń.
Kiedy już wszyscy zajęli swoje miejsca, a jedzenie było na talerzach, Duff posadził na moment Tommy'ego na jego krześle, po czym wstał, aby wznieść toast.
– Za nasze spotkanie, ale nie tylko – mówiąc to, spojrzał na Rosie, która odruchowo wstała. Objął dziewczynę ramieniem, przyciągając ją nieco bliżej. – Chcielibyśmy wam powiedzieć, że się pobieramy. – Uśmiechnął się. Ktoś zaśmiał się pod nosem. – Tym razem już naprawdę – dodał, chichocząc. – Powoli zaczynamy wszystko planować. Mam nadzieję, że nam pomożecie.
– W szczególności nasi świadkowie – wtrąciła rozanielona Hooter, wzrokiem szukając mojej osoby. – Vicky, Axl, myślę, że zgodzicie się czynić honory.
Uśmiechnęłam się dla niepoznaki. Wiedziałam, że Rosie wybierze mnie na swojego świadka. Nie sądziłam tylko, że Duff zdecyduje się na Axla. Myślałam, że w ramach rewanżu poprosi Stevena.
– To będzie dla nas ogromny zaszczyt – oznajmił Axl, posyłając mi krótkie spojrzenie, po czym podniósł swój kieliszek. – Za przyszłych nowożeńców!
Upiłam spory łyk wina. Miałam razem z moim byłym przygotowywać ślub naszych przyjaciół. Wprost wspaniale! Izzy chyba zobaczył moje zdegustowanie, ponieważ nachylił się nieco, po czym wyszeptał:
– Wszystko w porządku?
Pokiwałam twierdząco głową, zabierając się za jedzenie. W rzeczywistości w większości przekładałam je z miejsca na miejsce. Jakoś te wszystkie rewelacje odebrały mi apetyt.
AXL
Dawno nie miałem okazji tak się najeść! Uwielbiałem wszystkie potrawy, które przygotowywała Rosie. Gotowała wprost przepysznie. Dołożyłem sobie więcej indyka, włączając się do rozmowy.
– Podobno bilety wyprzedały się jak świeże bułeczki – oznajmiłem, przeżuwając kęs mięsa. – Wszyscy chcą przyjść na nasz koncert.
– A jak – przytaknął Slash, kładąc ramię na oparciu krzesła swojej nowej dziewczyny.
– Robicie furorę – przyznała Victoria, wypijając kolejny kieliszek wina.
O ile dobrze pamiętałem, ostatnio ograniczyła alkohol. Piła dużo tylko, kiedy musiała odreagować stres. Przyglądnąłem się jej przez dłuższy czas. Przygryzała wargę! Robiła tak tylko, kiedy się denerwowała.
Doskonale wiedziałem, że to właśnie moja osoba wywołuje u niej taką reakcję. Nie podobał jej się fakt, że razem mieliśmy się zająć ślubem Rosie i Duffa. Owszem, ostatnio nieco gorzej się dogadywaliśmy. Ba, wręcz ze sobą nie rozmawialiśmy. Kilka miesięcy temu miałem gorsze dni, przez co byłem w stosunku do niej trochę opryskliwy. Pewnie uznała, że to przez jej nowy związek. Po części tak. Wkurwiłem się, kiedy zaczęła sobie układać życie z Izzym. Była jedyną dziewczyną, która tak świetnie mnie rozumiała i w pewnym sensie znosiła moje humorki. Tylko że teraz trochę się zmieniła...
– A jak tam twoja szkoła? – zagadnęła ją Rosie, jednocześnie próbując nakarmić Tommy'ego. – Dawno tam nie zaglądałam.
Cudowny biznes. Sukces na miarę Appetite for Destruction – naszej debiutanckiej płyty – czyli Szkoła Tańca Flamant prowadzona przez Victorię Edwards i Jacka Icarusa. Naprawdę nie wiedziałem, czym oni tak się zachwycali. Tym, że Vicky wreszcie wyszła na prostą? Po części to było do przewidzenia. Ona od samego początku nie chciała się buntować, a taniec był jej miłością. Powiedziałbym, że teraz nawet poświęcała mu więcej czasu niż swojemu chłopakowi.
– Dobrze. – Uśmiechnęła się, patrząc na swoją rozmówczynię. – Mamy coraz więcej chętnych, zatrudniamy nowe osoby. Interes kwitnie.
Kwitł i to nawet bardzo.
Po kolacji większość osób rozsiadła się wygodnie na kanapie, aby móc oglądnąć mecz futbolu. Nie miałem zamiaru do nich dołączyć. Nigdy nie lubiłem naszego sportu narodowego. Zdecydowanie bardziej wolałem koszykówkę czy baseball.
Dziewczyny zostały przy stole. Dopijały resztki wina, rozmawiając przy tym o jutrzejszych wyprzedażach. Z braku laku postanowiłem usiąść na dywanie, na którym Tommy budował wierzę z klocków. Podałem mu jednego, tym samym wywołując uśmiech na twarzy chłopca.
– Dawno nie bawiłeś się z wujkiem Axlem, co? – spytałem troskliwie, głaszcząc go po głowie.
– Tiak – powiedział, dokończając swoją budowlę. Zaklaskał w dłonie, uśmiechając się szeroko.
Odwzajemniłem jego gest. To dziecko potrafiło poprawić humor prawie każdemu. Był po prostu uroczy. To za sprawą rumianych policzków, szklistych, błękitnych oczu i wyraźnie zarysowanych, małych ust. Tak przynajmniej mawiała Victoria – jego ulubiona ciocia.
– Wiesz co, mały? Czasami ci zazdroszczę – westchnąłem, patrząc, jak chłopczyk bawi się samochodzikiem i udaje dźwięk silnika. – Jak ty to robisz, że masz takie powodzenie u dziewczyn?
Tommy jednak wydawał się nie reagować na moje słowa. Był zbytnio zajęty zabawą, która sprawiała mu mnóstwo frajdy. Naprawdę niewielka rzecz potrafiła go zadowolić.
Usłyszałem nad sobą czyjś chichot. Odruchowo odwróciłem głowę, dostrzegając roześmianą twarz Nicole. Nawet nie zorientowałem się, w którym momencie opuściła głośną gromadkę wielbicieli futbolu.
– Jest przystojny po tatusiu – przyznała, uśmiechając się szeroko. – No i chodzi spać wcześnie – dodała, następnie zwracając się do Tommy'ego: – Chodź, mój mały książę, pora na dobranoc. W nagrodę, że byłeś taki grzeczny, ciocia opowie ci bajkę.
Otworzyła radośnie usta, wyciągając ręce w stronę chłopca. Ten posłusznie udał się w jej stronę, zaciskając w rączce metalową zabawkę. Podniosła go, następnie muskając ustami jego czoło.
– Pomachaj wujkowi – poleciła, próbując nawiązać z Tommym kontakt wzrokowy.
Podrzucała go przez moment, uśmiechając się przyjaźnie.
– Papa – wymruczał, nieudolnie machając wolną rączką.
Uśmiechnąłem się, odwzajemniając jego gest. Jak na zawołanie zachciało mu się spać. Ziewnął przeciągle, wywołując u mnie śmiech.
Nicole pomimo swojego młodego wieku starała się być dla niego taką drugą matką. Próbowała po części w ten sposób zastąpić mu ostatnio coraz bardziej nieobecnego ojca. Decydując się na związek z Gregiem, doskonale wiedziała, że Tommy był w komplecie. Nie zauważyłem, żeby jej to przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, wprost ubóstwiała to dziecko.
Wstałem niechętnie, rzucając okiem na wieżę z klocków. Uśmiechnąłem się, przywołując wspomnienia z dzieciństwa. Co prawda nie było ono tak kolorowe jak to Tommy'ego, ale za to zdecydowanie lepsze niż dorosłe życie.
Zdecydowanym krokiem udałem się w stronę stołu, gdzie w najlepsze odbywała się debata, która marka lakierów do paznokci jest lepsza. Przewróciłem teatralnie oczami. Ach, te kobiety! Chyba nigdy ich nie zrozumiem.
– Będę się zbierał – rzuciłem w stronę Rosie, która żywo dyskutowała, w przerwach sącząc wino.
Udałem się w stronę drzwi, zanim dziewczyna raptownie się podniosła. Przeprosiła na chwilę swoje koleżanki, po czym podążyła za mną.
– Miło, że wpadłeś – odparła troskliwym tonem. Zatrzymałem się w hallu, odwracając się w jej stronę. Opierała się ramieniem o ścianę, przyglądając mi się ze spokojem w oczach. – Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci bycie świadkiem na naszym ślubie. Przepraszam, że nie zapytałam wcześniej, ale pomyślałam...
– Nie spodziewałem się tego. Dzięki za takie wyróżnienie – wszedłem jej w słowo. Wolałem, żeby przypadkiem nie powiedziała za dużo. – I nie przeszkadza mi Victoria, jeśli do tego zmierzałaś.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Doskonale widziałem, że bała się, iż pogryziemy się w międzyczasie. Wolałem ją uspokoić, chociaż sam nie wiedziałam, jak skończy się nasza współpraca.
– Spakuję ci coś do domu – zaoferowała, gwałtownie odwracając się w stronę kuchni.
– Zaczekaj! – zawołałem, odruchowo wyciągając rękę. – Jak będę głodny, to po prostu przyjadę – skłamałem. Zrobiłem to tylko po to, żeby sprawić jej radość.
Tak też się stało. Dziewczyna uśmiechnęła się subtelnie. Była taka dobra i uczynna. Czasami wkurzałem się sam na siebie, że wykorzystywałem ją ze względu na te cechy.
Mój wzrok powędrował w stronę małej etażerki, na której znajdował się czerwony telefon. Zanim dotrę do domu minie sporo czasu, pomyślałem.
– Jak chcesz, to możesz skorzystać – zachęciła mnie, wycofując się powoli. – Nie będę ci przeszkadzać.
Posłałem jej przyjazny uśmiech, dodając do tego bezdźwięczne dziękuję. Najbliższy telefon znajdował się w moim mieszkaniu, od którego dzieliła mnie godzina drogi na piechotę. Po tym jak rozwaliłem ostatni samochód, pozostały mi tylko autobus i spacer. Z pewnych względów częściej wybierałem to drugie.
Wykręciłem jej numer, który od jakiegoś czasu znałem na pamięć. Przyłożyłem słuchawkę do ucha, niecierpliwie czekając, aż odbierze. Te kilka sygnałów zdawało się wybrzmiewać przez wieki. Westchnąłem ciężko, łudząc się, że za chwilę usłyszę jej głos. Zamiast niego włączyła się poczta głosowa.
– Tutaj Hannah Goldhirsch. Przepraszam, ale nie mogę teraz odebrać. Zostaw wiadomość, a na pewno oddzwonię.
Przełknąłem z trudem ślinę. W tej chwili potrzebowałem jej bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Z biegiem czasu doskwierająca samotność, zaczęła mi nieco bardziej przeszkadzać.
– Cześć, Hannah. Dzwonię, bo po prostu chciałem cię usłyszeć. Może znalazłabyś dla mnie czas jutro albo w poniedziałek?
❤️❤️❤️
Jak już zauważyliście, druga część będzie pisana z dwóch perspektyw! Dlaczego? O tym dowiecie się wkrótce 😉
Nawet nie wiecie, jaką frajdę sprawiło mi pisanie tego rozdziału. Mam nadzieję, że Wam też się spodoba 😉
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top