MORDERCA
Sobota...
19:34
Wszedł do szpitala. Ruszył w stronę windy i wcisnął guzik, który miał go zabrać na czwarte piętro. Raz jeszcze zajrzał do torby, w której chował sprzęt. Zestaw do szycia, pistolet do kleju i skalpel...Wszystko było. Gdy drzwi od windy się otworzyły, podszedł do jednej z pielęgniarek i spytał jej, w której sali leży Jensen Park, osiemdziesięcioletni mężczyzna ze złamaną ręką, chory na Alzheimera.
- Sala numer 18 prawie na końcu korytarza po prawej stronie. Dziadek jest bardzo dzielnym pacjentem! Jest z nim coraz lepiej, jednak dla pewności podajemy mu jeszcze memantynę. - powiedziała kobieta.
- Czy dostanie dzisiaj jeszcze jakąś jej dawkę? - spytał morderca.
- Zaraz sprawdzę! - rzekła pielęgniarka i zaczęła przeglądać jakąś listę. - Tak! O dwudziestej. - odpowiedziała po chwili.
-W takim razie zdążę! Dziękuję za pomoc! - powiedział.
-Nie ma za co! - uśmiechnęła się kobieta.
Ruszył w stronę sali, którą podała mu pielęgniarka, jednak zamiast wejść do niej, wszedł obok. Emily spała po operacji. Narkoza musiała jeszcze robić swoje. Oprócz nich, nikogo nie było w pomieszczeniu, tak jak morderca się tego spodziewał. Zamknął za sobą drzwi i przysunął pod nie półkę. Położył torbę na stoliku i wyciągnął z niej pistolet do kleju, który podłączył do kontaktu. Z kieszeni w kurtce wyciągnął sztyftę kleju i wsadził ją do pistoletu. Zostało mu już tylko chwilę zaczekać. Gdy klej się nagrzał i zaczął topnieć, przyłożył pistolet do ust Emily i zaczął po nich powoli jeździć. Klej skleił wargi dziewczynie, która po chwili otworzyła oczy i usiłowała wydobyć z siebie jakiś dźwięk, jednak było już za późno, klej zastygł...
- To nie koniec, kochana! - powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy i wyciągnął skalpel. Rozpiął Emily koszulę i przysunął go do jej brzucha. Zaczął nim jeździć z góry na dół, aż w końcu chyba się rozmyślił, ponieważ zapiął koszulę z powrotem i odsunął się na chwilę.
- Mam lepszy pomysł! - zaśmiał się i wytarł sobie czoło.
Złapał Emily za rękę i przekręcił ją. Było trudno, bo dziewczyna się rzucała, ale ból uniemożliwił jej wstanie i ucieknięcie z sali.
-Przestań się miotać! - wrzasnął na nią i uderzył ją w twarz.
- Wiesz co? - powiedział. - Chyba jednak skalpel mi nie będzie potrzebny. - ponownie się uśmiechnął i wyjął z torby nici oraz igłę, po chwili zabierając się do szycia.
----
Po piętnastu minutach, dumny z siebie przysunął z powrotem półkę pod ścianę i wyszedł z sali, po cichu udając się do pomieszczenia obok.
- Dziadku! - krzyknął ze sztucznym uśmiechem na ustach.
Było mu trudno, bo nawet nie znał tego mężczyzny. Przytulił go do siebie i usiadł obok. Kolejna osoba leżała sama w sali. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma, więc pielęgniarka miała zaraz się pojawić, żeby dać leki pacjentowi.
- Przykro mi... - zaczął niepewnie staruszek. - ...Ale ja pana nie znam!
- Dziadku, daj spokój!
- Jesteś dzieckiem Elizabeth? - spytał mężczyzna.
- Owszem! To ja!
- Jak masz na imię? - dopytywał się Jensen.
- Jestem... - przerwał.
Do sali weszła pielęgniarka trzymająca tacę z lekami i szklanką wody. Podsunęła ją mężczyźnie pod nos, a ten posłusznie przyjął swoją dawkę. Przegryzając jedną z tabletek lekko się skrzywił i szybko popił ją wodą, krztusząc się po chwili.
- Ile razy mam panu powtarzać, żeby pan się nie spieszył? - powiedziała pielęgniarka i poklepała Jensen'a po plecach. - Proszę przemówić dziadkowi do rozumu, ponieważ ja już nie dam rady... - dodała wychodząc.
- Jasne! - uśmiechnął się morderca.
- Dziękuję! - kobieta odwzajemniła uśmiech i wyszła z pomieszczenia, kierując się do drzwi obok.
Gdy już przez nie weszła i zapaliła światło, zaczęła głośno krzyczeć. Wszyscy ludzie stojący na korytarzu zebrali się w jednym miejscu - przy sali numer 17. Pielęgniarka pobiegła do toalety i zwymiotowała.
- Przykro mi, dziadku, ale muszę już iść! - powiedział morderca i wyszedł z pomieszczenia.
Stanął pomiędzy dwoma młodymi mężczyznami i zgrywając niewinnego spytał, co się stało, podziwiając jednocześnie swoje dzieło.
- Ktoś zamordował tę nastolatkę! - powiedział jeden z nich.
- Skleił jej usta, a potem przyszył ręce i nogi do łóżka nicią. - wyrwał drugi.
- Musiał ją udusić, skoro dziewczyna zmarła tak szybko! - dokończył ten pierwszy.
- Skąd wiecie, kiedy nastąpiła śmierć? - spytał ich morderca.
- Krew jeszcze nie zaschła, a poza tym to widać z daleka. Ma pośmiertne drgawki. Lewa noga jej drży.
Rzeczywiście, lewa noga Emily lekko się poruszała. Nagle jakaś kobieta z korytarza zaczęła przepychać się przez zebranych gapiów, aż w końcu wparowała do sali, gdzie leżała martwa już dziewczyna.
- Emily, córciu! - rozpłakała się Mary, klękając na podłodze. - O Mój Boże, kto ci to zrobił?! - krzyczała z niedowierzaniem. - Co to był za potwór?! Czy ktoś go widział?! - spojrzała się na zebranych ludzi.
Wśród nich nie było już sprawcy...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top