ELLEN

Wtorek - 16:53

    Szpital zdawał się być tego dnia wyjątkowo pusty. Nawet charakterystyczny szpitalny zapach nie wadził tak Ellen. Zadziwiało ją, że Scott bez żadnych przeszkód mógł pracować w takim miejscu. Sama by nie mogła. Śmierć i choroby wypełniające to miejsce sprawiały, że Ellen stroniła od szpitali jak tylko mogła. Może to też po części przez jej babcię, która zmarła w szpitalnej sali. A może po prostu sama aura tego miejsca przyprawiała Ellen o obrzydzenie i wprawiała w dyskomfort. Niemniej, pnąc się teraz na coraz to wyższe piętra, liczyła na to że nie zabawi tu długo. Według jej informacji - czyli Scotta - Emily Baker trafiła do tego miejsca po tym, jak wypadła z okna swojego pokoju. Ellen nie chwaliła mu się dodatkową wiedzą jaką posiadała dzięki telefonowi, który Emily do niej wykonała. Postanowiła, że póki co zachowa to dla siebie. Obawiała się, że ktoś mógłby podsłuchać jej rozmowę i inna stacja uprzedziłaby ją z niemal pewną informacją o aktywnym w Honesdale seryjnym mordercy. Ellen poprosiła Scotta wyłącznie o to, co dla niej było korzystne, a on, jak zawsze zresztą, podał jej te wiadomości jak na tacy, bez większego zainteresowania. Dowiedziała się od niego, że Emily znajdowała się na czwartym piętrze w sali 444. Inne stacje nie poznały dokładnego położenia nastolatki, ponieważ policja skrupulatnie pilnowała, żeby nikt na recepcji nie udzielał reporterom tej informacji. Nie chcieli, aby rozjuszyli ją pytaniami. Przynajmniej nie przed tym jak sami zbiorą od niej zeznania. Póki co jednak czekali, aż Emily sama da im znać, że wróciła jej choć część pamięci i może podać jakieś istotniejsze dla śledztwa dane.

    — Pani Trey? — odezwał się czyjś głos dochodzący zza pleców Ellen — Myślałam, że prowadzi pani dzisiaj wiadomości...

    Dziennikarka stanęła w połowie schodów i odwróciła się niepewnie, myśląc zapewne że została przyłapana przez kogoś z policji. Jej oczom jednak ukazały się znajome twarze. Dwóch chłopaków i dwie dziewczyny. Jeremy, Adam, Chloe i Kaitlyn, jeśli pamięć jej nie myliła. W każdym razie byli to przyjaciele Emily. Ellen zeszła o jeden schodek niżej, żeby być bliżej nastolatków i przywitała się z nimi niechętnie.

    — Dzisiaj mam wolne — powiedziała, uśmiechając się fałszywie.

    — Po co tu pani przyszła? — warknął w jej kierunku Jeremy. Ten dopiero miał do niej problem. — Myślałem, że dziennikarzom wstęp wzbroniony.

    — Odwiedzam kogoś — odpowiedziała pewnie Ellen, choć w duchu wiedziała, że i tak nie brzmi do końca przekonująco. Miała nadzieję, że te małe szczyle nie wkopią jej policjantom okupującym recepcję.

    — Moje kondolencje — powiedziała Chloe z powagą na twarzy.

    Kaitlyn zmierzyła ją wzrokiem, a Adam zrobił skrzywioną minę. Jeremy przechylił głowę w jej kierunku. Chloe wzruszyła ramionami, jakby nie rozumiała co powiedziała złego. Ellen skupiła wzrok na dużej plamie po zaciekach na ścianie, żeby się nie uśmiechnąć.

    — Kochanie, kondolencje składa się po śmierci — powiedziała Kaitlyn.

    — Poza tym babeczka ściemnia — wtrącił Jeremy — Głupi wie, że idzie do Emily.

    Ellen zawiesiła wzrok na chłopaku, próbując go rozgryźć. Na zdjęciach nie wyglądał na takiego impulsywnego. Zastanawiała się, czy coś ukrywał, czy może po prostu źle go zaszufladkowała.

    — Nie zgubiliście przyjaciela? — spytała Ellen, zupełnie ignorując słowa Jeremy'ego.

    Adam wyszedł przed szereg. Pomimo że uśmiechał się od ucha do ucha, jego ton wręcz nakazywał Ellen odpieprzyć się od nich. "Ciekawa ekipa", pomyślała kobieta.

    — Kolega poszedł do toalety — powiedział, w zabawny sposób wypowiadając słowo "kolega" — dlatego tu na niego czekamy.

    — Za to pani może już iść — syknął Jeremy.

    Ellen dostrzegła, że przez ten cały czas trzymał Chloe za rękę, ale teraz dziewczyna ścisnęła go mocniej, jakby chciała mu dać do zrozumienia, że powinien się już zamknąć. Patrząc na takie niewerbalne zachowania, potrafiła stwierdzić, że zarówno ona, jak i Kaitlyn jako jedyne nie były do niej wrogo nastawione. Przynajmniej nie aż tak. Ellen skinęła głową, przekazując tym samym, że w pełni zgadzała się z paczką, po czym wznowiła swoją wspinaczkę po schodach, dziękując im za "miłą" rozmowę. Tak naprawdę to faktycznie była im wdzięczna, bo ich bojowe nastawienie wobec niej dało jej do zrozumienia, że skrywali jakiś wielki sekret. Traktowali ją jak wroga tylko dlatego że była dziennikarką, która wykorzystywała cudze nieszczęście dla zarobienia pieniędzy i odrobiny sławy. Wiedzieli też, że cokolwiek ich spotkało, z tego też mogłaby zrobić niezłą sensację. I to właśnie obrała sobie za cel, gdy tylko skończy rozmawiać z Emily.

    Odnalezienie się w budynku było dla Ellen nie lada wyzwaniem. Kiedy była już pewna, że trafiła na odpowiedni oddział, okazało się, że faktycznie znajdował się on na tym samym piętrze, ale zupełnie po innej stronie szpitala. Błądząc po korytarzach i niekiedy mijając wyglądających jak śmierć (o ironio) ludzi, znalazła w końcu oddział chirurgii. Minęła salę numer 421 i przyspieszyła kroku kiedy zauważyła, że jej docelowe miejsce znajduje się na samym końcu korytarza. W połowie drogi minęła ją przemiła pielęgniarka, która skinęła jej nawet na przywitanie głową. Pewnie rozpoznawała ją z wiadomości. Kobieta pchała dwupiętrowy wózek na którym leżał jakiś obrus. Co zaintrygowało Ellen w jej wyglądzie najbardziej, było to, że miała na sobie okulary przeciwsłoneczne, co wyglądało co najmniej jakby po przebalowanej nocy wciąż leczyła kaca na zmianie. Pielęgniarka, gdy tylko ją minęła, przyspieszyła kroku, jakby właśnie dostała jakieś wezwanie. Ellen zignorowała to zachowanie. W tym momencie najważniejsza była dla niej rozmowa z Emily, nie jakieś analizowanie skacowanej pielęgniarki, nieodpowiedzialnie wykonującej swój zawód. Kiedy w końcu znalazła się pod salą numer 444, chwyciła za klamkę i... zastygła na moment. Co jeśli któryś z policjantów dotarł przed nią do dziewczyny i siedział teraz w jej sali? Jeśli wejdzie, może spotkać ją nieprzyjemna interakcja ze stróżem prawa. A po tej całej ekipie Emily, wysysającej z niej energię, miała już dość wrażeń jak na jeden dzień. Zastanowiła się, czy mogliby ją zamknąć w areszcie, ale kiedy doszła do wniosku że nie, jej pewność siebie natychmiast wróciła i Ellen pchnęła drzwi. Weszła do sali i ruszyła w stronę jedynego zajętego pod oknem łóżka. Całe szczęście poza pacjentką, nikt inny na nią nie czekał. Emily leżała na środku materaca przykryta kołdrą po sam czubek głowy. Ellen pomyślała, że pewnie próbowała spać, a migające co chwilę jasnym światłem jarzeniówki jej to uniemożliwiały.

    — Emily? — Ellen stanęła przy nogach łóżka i oparła się o barierki — To ja, Ellen — przybrała spokojny ton.

    Kiedy oderwała się od barierki, poczuła coś lepkiego pod jednym z palców. Uniosła kciuk do góry i przyjrzała mu się z każdej strony. Jej palec pokrywała jakaś klejąca, gęsta ciecz, jakby klej. Ellen przycisnęła kciuka palcem wskazującym i po odczekaniu kilku sekund oderwała je od siebie. To zdecydowanie był klej. Zdziwiona, że ktoś najprawdopodobniej kleił coś w szpitalnej sali, jeszcze raz zawołała Emily po imieniu, tym razem nieco głośniej. Kiedy ta w dalszym ciągu nie odpowiadała, kobieta podeszła do poduszki na której spoczywała jej głowa i pociągnęła za kołdrę, niemal od razu żałując tej decyzji. Ellen odskoczyła, wpadając na sąsiednie łóżko i złapała się za usta, żeby stłumić jęk, jaki z siebie wydała. Emily leżała na łóżku ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej dłońmi, w które wpleciony był różaniec, i złączonymi nogami. Ellen od razu skojarzyła, że w takiej samej pozie układa się do trumny nieboszczyków. Jej ciało było dosłownie przyklejone do prześcieradła, o czym świadczyła miejscami naderwana skóra barwiąca pościel na szkarłatny kolor, czerwone plamy i bąble w bardziej wrażliwych miejscach. Usta również miała sklejone grubą warstwą kleju. Wkoło nich, z popękanych otwartych ran leciała ropa. Zaschnięte krople przy oczach świadczyły o tym, że dziewczyna płakała. Musiała naprawdę się nacierpieć.

    — Co jest, kurwa? — Henry stał w drzwiach nieruchomo.

    Ellen odwróciła się do niego i kazała mu natychmiast wyjść i wezwać pomoc. Nie dając mu dojść do słowa, wypchnęła go z sali, a ten pobiegł przed siebie w stronę schodów, żeby zwołać policjantów czekających na parterze. Ellen, wykorzystując jeszcze chwilę, podeszła do  szafki przy łóżku Emily i wysunęła szufladę, chcąc sprawdzić czy znajdzie jakąkolwiek wskazówkę odnośnie makabrycznej śmierci dziewczyny. Jej instynkt ponownie jej nie zawiódł. Pomięta kartka z notesu, którą sama wręczyła Emily rano tego samego dnia, leżała w środku numerem telefonu Ellen do góry. Kobieta wyciągnęła ją i obejrzała z każdej strony. Na tyle widniał napis: "FRIENDBOT". Ellen schowała wiadomość do kieszeni i rozejrzała się jeszcze wkoło łóżka denatki. Opanowawszy już nieco swoje emocje, przeżegnała się na widok dziewczyny i odwróciła od niej wzrok. Wyglądała okropnie. Była napuchnięta jakby ktoś źle wykonał jej lifting twarzy. Do sali wbiegła jakaś pielęgniarka, a za nią stanęło kilkoro ciekawskich pacjentów. Kobieta podbiegła do ciała Emily i na jego widok upadła z hukiem na podłogę. Pacjenci, widząc całą tę scenerię z daleka, ale bojąc się wejść do pomieszczenia jakby w środku znajdowała się bomba, bacznie obserwowali sytuację, komentując ją między sobą. Nagle wśród gapiów zrobiło się spore poruszenie, kiedy to grupa nastolatków zaczęła się przez nich przepychać siłą. Do sali wbiegł Jeremy, Kaitlyn, Chloe, Adam i Henry na samym końcu. Wszyscy, gdy tylko ujrzeli ciało swojej przyjaciółki, obrócili się w stronę drzwi, ledwie powstrzymując torsje. Zaraz za nimi przybiegło dwóch policjantów, którzy od razu wyprosili Ellen i pozostałą ekipę z pomieszczenia. Wychodząc, Ellen zobaczyła jak Kaitlyn łapie jakąś dziewczynę próbującą nerwowo przedostać się przez tłum wścibskich pacjentów i odciąga ją na bok.

    — Olivia, nie chcesz tego widzieć — powiedziała, na co jej koleżanka zareagowała wpadając w jeszcze większą panikę.

    — Co się stało? Co z Emily?! — krzyczała Olivia, nie potrafiąc się uspokoić.

    Do Kaitlyn podbiegła Chloe, która złapała zaaferowaną znajomą za rękę i mocno do siebie przytuliła.

    — Przykro mi, Liv — szepnęła, ale Ellen potrafiła rozpoznać jej słowa po ruchu warg. — Em nie żyje.

    Olivia wybuchnęła płaczem i spojrzała na Kaitlyn, która skinęła ze współczuciem w jej stronę głową. Sama ledwo powstrzymywała się od płaczu. Chloe nawet nie próbowała. Chłopaki zatrzymali się pod ścianą. Jeremy ze skrzyżowanymi rękoma i szeroko otwartymi oczami nerwowo przestępował z nogi na nogę, a Henry z Adamem siedzieli na podłodze. Adam obejmował swojego przyjaciela, który ze łzami w oczach trzymał swoją głowę na jego ramieniu.

    — Co ty tu robisz? — Ellen przerwała swoje obserwacje na dźwięk znajomego głosu.

    — Scott... — Kobieta podeszła do przyjaciela i wtuliła się w niego, udając przerażoną. Tak naprawdę zrobiła to, aby bez wzbudzania podejrzeń przekazać mu informacje, których się dowiedziała. Przyłożyła usta do jego ucha i zaczęła szeptać. — Kolejna ofiara. Te dzieciaki tam coś wiedzą — delikatnie skinęła głową w stronę paczki Emily. — Ta zamordowana zostawiła wiadomość na kartce. Musisz mi pomóc.

    Scott uwolnił się z objęć Ellen i zrobił krok w tył. Zmierzył ją wzrokiem i przełknął nerwowo ślinę. Kobieta zmrużyła oczy ze zdziwienia i spytała czy wszystko w porządku.

    — Mam ci pomóc wybić się na tej tragedii? — spytał bez emocji, jakby po godzinach tortur stracił je wszystkie. — Jeśli to prawdziwy seryjny morderca to nie wiem czy jest sens. Może ty nie masz za kim rozpaczać w razie gdybyś wylądowała na jego celowniku, ale ja już przez niego straciłem jedną osobę, którą kiedyś kochałem. Mam też rodzinę. Siostrzenicę zaledwie rok starszą od pacjentki, która zginęła w tamtej sali. — Scott wskazał palcem w stronę 444. — Mam narazić ich wszystkich dla jakiegoś tam reportażu?

    Ellen spojrzała Scottowi prosto w oczy i zbliżyła się do niego.

    — To już nie jest kwestia jakiegoś tam reportażu — wyznała — Chcę rozwiązać to śledztwo, żeby twoja rodzina mogła znów spać spokojnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top