Akt VI - My Pearl, I Just... Pray.
For the last time: Enjoy reading, My Pearls 🕊️🤍
Czarne chmury otoczyły zewsząd pałac, a gdy ostatni z przybyłych na uroczystość gości opuścił jego wnętrze, deszcze utworzył wokół niego mur. Pioruny uderzały raz z prawej, raz z lewej jego strony, rozświetlając skąpaną w mroku salę tronową i odbijając się od złotej zbroi stojącego na jej środku spartanina.
Jeongguk pochylał się nad ciałem następcy tronu, które w konwulsjach traciło coraz więcej krwi, tworząc wielką szkarłatną plamę. Czekał aż Atropos przetnie nić jego życia, by mieć pewność, że leżący przed nim łotr już nie będzie w stanie skrzywdzić jego ukochanej Perły. Gdy oczy Menelaosa zgasły, a ciało przestało drgać, odsunął je odzianą w złoty sandał stopą, torując sobie drogę prowadzącą wprost do, przyglądającego się jego poczynaniom, króla. Uniósł spojrzenie swoich hebanowych oczu, które płonęły czystym gniewem i, prostując swą muskularną sylwetkę, ruszył w jego stronę napędzany buzującą w żyłach adrenaliną. Mokre włosy przyklejały się do jego przystojnej twarzy, a krople potu spływały ze skroni, by po chwili zakończyć swój żywot, staczając się z jego ostro zarysowanej żuchwy.
— Imponujące! — krzyknął król. Podniósł się ze swojego bogato zdobionego tronu, klaszcząc w geście uznania. — Och, doprawdy będą o tobie pieśni śpiewać, wychwalając twą waleczność i męstwo, wojowniku Aresa!
Jeongguk tylko prychnął na te słowa, zagryzając zęby. Zatrzymał się, zaciskając dłoń na rękojeści miecza, tak mocno aż zbielały mu knykcie, po czym wymierzył jego ostrze w kierunku władcy Koryntu, który spokojnym krokiem zmierzał w jego stronę.
— Mam dla ciebie pewną propozycję, więc opuść miecz i mnie wysłuchaj — przemówił ponownie, stając przed obliczem spartanina, na kilka centymetrów przed wymierzonym w niego ostrzem. Na jego ustach gościł szeroki uśmiech, a w oczach czaił się przyprawiający o gęsią skórkę obłęd.
Wojownik nie ruszył się nawet o milimetr, wciąż trzymając wysoko miecz, w gotowości do ataku. Nie zamierzał spełniać prośby króla, ani tym bardziej przyjmować jakiejkolwiek jego propozycji, doskonale zdając sobie sprawę z tego co za chwilę usłyszy.
— Zostań moim wojownikiem, Jeongguku Dowódco Wojsk Spartańskich. Stań na czele królewskiej straży i poprowadź nasze wojska do pełnej chwały, podbijając całą Grecję.
— Niedoczekanie twoje, Hilarionie Królu Koryntu. Twój koniec jest bliski, a ja nigdy nie będę służył takiemu potworowi jak ty — warknął spartanin.
— Auć, ugodziłeś mnie w samo serce — parsknął król, przykładając prawą dłoń do piersi. — Może i rządzę twardą ręką, ale z nas dwóch to ty jesteś potworem. Od najmłodszych lat byłeś uczony, by mordować i mamy tego piękne dowody — kontynuował, wskazując na leżące na czerwonym dywanie ciała. — Nie miałeś żadnych oporów, by z zimną krwią zabić czterech moich synów, pozbawiając Korynt następcy tronu.
— Owszem byłem uczony, by mordować i nigdy nie wahać się zadać ostatecznego ciosu. Jednak stałem się wojownikiem, który walczy z honorem, broniąc siebie i swoich podwładnych. Zabijam w ostateczności i tych, którzy zasługują na śmierć. Dlatego twoja straż wciąż żyje, pojmana przez moich wojowników, ponieważ oni tylko wypełniają twoje nikczemne rozkazy. Zaś twoi synowie byli obrzydliwymi łotrami, dokładnie takimi jakim ty jesteś. Ich miejsce jest w Tartarze, a nie na ziemi, dlatego pozwoliłem sobie ich odesłać. Ciebie również tam odeślę, aby twoje rządy dobiegły końca i nikt już nie ucierpiał przez twoje czyny. — Mówiąc to, Jeongguk wbijał spojrzenie swych ciemnych oczu w te należące do króla, niczym sztylety w tchawicę wroga. Jego głos był twardy i opanowany, mimo, że krew wrzała w jego żyłach. Pragnął jak najszybciej zakończyć tą bezsensowną rozmowę i zgładzić tyrana, by uwolnić Koryntian spod jego rządów. Jego honor jednak nie pozwolił mu tak po prostu skrócić bezbronnego króla o głowę. Dlatego opuścił swój miecz i cofnął się o kilka kroków, by lewą dłonią chwycić odrzucony podczas walki miecz Menelaosa.
— Dobądź miecza i walcz ze mną — powiedział, rzucając bronią w stronę władcy.
— Myślisz, że dasz radę mnie pokonać? — zakpił Hilarion i, przechwytując broń, wymierzył jej ostrze w spartanina.
— Nie — odrzekł wojownik, posyłając mu buńczuczny uśmieszek. — Ja wiem, że ty mnie nie pokonasz — dodał i, nie czekając już ani chwili dłużej, naparł na przeciwnika, z głośnym szczękiem krzyżując ich miecze.
Władca zatoczył się do tyłu, ledwie utrzymując równowagę. Starał się odpierać ataki wirującego wokół niego spartanina, ale było to niebywale trudne. Pierwszy kontakt jego skóry z ostrzem przeciwnika nastąpił już po kilku sekundach od rozpoczęcia walki, gdy Jeongguk precyzyjnie trafił w jego udo, rozcinając je wzdłuż na kilka centymetrów dotarłszy do kolana. Kolejnym miejscem, w którym powstała duża szrama był jego prawy bok, za który od razu się złapał, sprawdzając jak rozległa jest rana. Następnie trafił go w twarz, ozdabiając ją karmazynową pręgą, zaczynającą się przy lewym łuku brwiowym, a kończącą na linii jego żuchwy. Król tracił siły z każdym kolejnym draśnięciem, które upuszczało jego krew. Musiał w końcu przyznać, że go nie docenił, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z jak wielkim wojownikiem przyszło mu się mierzyć. Jeongguk był w swoim żywiole. Wyglądał tak pięknie jakby tańczył, a nie walczył na śmierć i życie. Jego ruchy były przemyślane, a każde pchnięcie mieczem idealnie wyważone. Jedyny moment, który zdołał go rozproszyć, pozwalając, by ostrze króla drasnęło go w napięte ramię był wtedy, gdy usłyszał zduszony głos swojej jedynej miłości. Jednak wiedząc, że jego najdroższa Perełka jest w dobrych rękach i nie zagraża jej niebezpieczeństwo, ponownie oddał się walce, podcinając nogi zaskoczonemu królowi i posyłając go na wyłożoną czerwony dywanem posadzkę.
— To koniec. Ostatnie słowo? — warknął Jeongguk, przyciskając ostrze miecza do lewej piersi tyrana, dokładnie w miejscu bijącego serca.
— Nie zabijaj mnie — jęknął król. — Uczynię cię moją prawą ręką, razem będziemy władać tym miastem i podbijać kolejne.
— Już to mówiłem, ale pozwól, że przypomnę: wolałbym spędzić wieczność w Tartarze niż uniżyć się przed tobą, przyjmując twoją propozycję. Twój czas na ziemi właśnie ma swój kres...
— Zaczekaj! — krzyknął, powstrzymując spartanina przed zadaniem ostatniego pchnięcia. — Błagam nie odbieraj mi życia. Zgładziłeś wszystkich następców tronu, a Koryntianie muszą mieć swojego władcę, nie odbieraj im tego.
— Nie odebrałem im następcy tronu, a dałem im nowy, lepszy początek — powiedział opanowanym głosem, a widząc zdezorientowanie malujące się na obliczu Hilariona, dodał: — Jeden z twoich synów wciąż żyje i on jedyny jest godny zasiadać na tronie. To dzięki niemu Korynt rozkwitnie, otrzymując należytą mu chwałę.
— Athanasios — mruknął król, przypominając sobie o najmłodszym ze swoich potomków. — On nie może zasiadać na tronie. Wtedy wydałoby się, że jest z nieprawego łoża, a to wywołałoby kolejną wojnę.
— Ale z jakże boskiego łoża — stwierdził, a na jego usta pojawił się uśmiech pełen satysfakcji, gdy mina władcy zdradziła, że dotarło do niego znaczenie słów spartanina. Odkrył jego sekret i największą słabość. — I uwierz mi wszyscy dobrze wiedzą, że jego matką nie była królowa, bo swoje pochodzenie wymalowane ma na pięknej twarzy.
— Athanatos nie może zostać królem. Nie dopuść do tego. Oszczędź mnie. Zrobię wszystko... — Błagał, wypluwając potoki słów. Wiedział, że stąpa po cienkim lodzie, wystawiając cierpliwość Jeongguka na próbę, bo tylko ona wciąż trzymała w ryzach jego wojowniczą naturę. Nie miał już nic do stracenia. To była jego ostatnia szansa, dlatego postanowił zaryzykować, stawiając na szali najcenniejszy skarb. — Podaruję ci Perłę Afrodyty, czyniąc ją twoją córą Koryntu.
To jedno zdanie sprawiło, że czara goryczy się przelała. Furia opanowała ciało spartanina barwiąc jego hebanowe oczy na ognistą czerwień, bo nikogo tak nienawidził jak zwykłych tchórzy, którzy wydaliby niewinną osobą na najgorsze tortury, byleby ich występki nie wypłynęły na światło dzienne.
— Jak śmiesz?! — ryknął, napawając się przerażeniem nie tylko króla, ale również wszystkich strażników i wojowników znajdujących się w sali tronowej. — Taehyung jest potomkiem bogów! Synem Erosa, wnukiem Afrodyty i Aresa! Powinien zasiadać na Olimpie! A ty skurwielu chciałeś go wykorzystać dla uciechy swojej i swoich obleśnych synów, odzierając z godności i pozbawiając wolności! Twoje miejsce jest w Tartarze więc gnij tam po wieczne czasy! — zagrzmiał, patrząc prosto w oczy władcy, szeroko otwarte z szoku na wieść o boskiej naturze chłopca, zamieszkującego świątynię Afrodyty. Po czym nie dopuszczając do wypowiedzenia przez niego choćby jeszcze jednego bluźnierstwa, uniósł swój miecz nad głowę, chwytając obiema dłońmi jego rękojeść, i z całej siły przebił jego serce, krusząc ostrze o posadzkę.
Król wydał z siebie zduszony jęk, który zakończył jego ziemskie panowanie, a później zapanowała cisza, przerywana jedynie ciężkim oddechem wojownika. Nie trwała ona jednak długo, bo powietrze przeciął grzmot, a zaraz po nim przepełniony strachem krzych Arete. Jeongguk uniósł głowę, słysząc swoje imię, i odwrócił się za siebie, odsuwając się od zwłok Hiliariona. Chciał odnaleźć wzrokiem wojowniczkę Artemidy, lecz nim to zrobił ujrzał jego. Taehyung biegł do niego, unosząc złotą szatę, by nie potknąć się o jej materiał. Jego policzki były zaczerwienione, a niesforne ciemne loki, niepodtrzymywane złotymi spinkami, opadały na jego czoło, przysłaniając mieniące się od łez oczy.
— Już nic Ci nie grozi, jesteś bezpieczny — powiedział, łapiąc ukochanego w swoje ramiona.
— Pamiętaj, że zawsze będę Cię kochał — mruknął Taehyung w odpowiedzi, przywierając do rozchylonych warg spartanina, spragniony ich dotyku.
Jeongguk słysząc jego wypowiedź ściągnął brwi, a jego serce przyspieszyło, czując, że coś jest nie tak jak powinno. Chwilę później nie myślał już o brzmiących jak pożegnanie słowach, skupiając się wyłącznie na oddawaniu, przepełnionych miłością, pocałunków swojej Perle. Zatracił się tak bardzo, że nie poczuł silnego uderzenia, nie usłyszał pełnego bólu stęknięcia ukochanego, a z transu wybudził go dopiero metaliczny smak jego krwi na języku.
🕊🕊🕊
Usta Ifigenii opuściło ciche westchnienie, malując na jej licu uczucie ulgi. Trwało to jedynie kilka sekund, by ponownie przybrało surowego wyrazu, zamieniając swoją właścicielkę w marmurowy posąg pozbawiony uczuć. Mimo małych komplikacji wciąż wszystko szło według opracowanego przez nią planu. Zgodnie z jej przeznaczeniem.
Oderwała wzrok od drzwi oficyny, które zatrzasnęły się za Taehyungiem i jej świtą, by następnie odwrócić się i ruszyć w kierunku pałacu. Szła powolnym krokiem z wysoko uniesioną głową, a mieszkańcy Koryntu, którzy ją mijali, skłaniali nisko głowy, oddając szacunek swej najwyższej kapłance. Ona jedynie na krótką chwilę zaszczycała ich spojrzeniem swoich ciemnych, brązowych oczu.
Gdy w końcu dotarła do pałacowych wrót, ówcześnie pokonując piękny dziedziniec, uchyliła jedno ich skrzydło i wsunęła się do środka. Wnętrze budowli rozświetlał ciepły blask świec ustawionych wzdłuż głównego korytarza. Rozejrzała się po nim, dokładnie skanując każdą z jego trzech odnóg i, nie zauważając żywej duszy, kolejny raz odetchnęła z ulgą. Przez moment utkwiła wzrok w złotych drzwiach znajdujących się na wprost niej, domyślając się, że cała królewska służba jest właśnie za nimi, szykując salę tronową do mającego się odbyć późnym popołudniem przyjęcia. Następnie odbiła się od wejściowych wrót, do których nieświadomie przyciskała swoje ciało, i skierowała się w lewą część korytarza.
Kiedy była już na jego końcu, chwyciła w dłoń jedną ze świec i powoli zaczęła schodzić po schodach prowadzących do podziemi. Tam panowała już kompletna ciemność i grobowa cisza, którą przerwał odgłos stawianych przez nią kroków. Odnalazła wejście do należącego do niej schowka, po czym wyciągnęła klucz schowany za pasem materiału oplatającego jej talię i otworzyła drzwi. Weszła do pomieszczenia, w którym panował delikatny półmrok, przecinany smugami wpadającego, przez niewielkie okno, słońca. Odstawiła na stolik trzymane w dłoniach świece i klucz, po czym podeszła do wielkiego kufra, stojącego w prawym rogu izby. Uchyliła jego wieko i wyciągnęła ze środka jedwabny materiał w antracytowym kolorze. Delikatnie rozłożyła go na kline i pospiesznie zrzuciła długą, śnieżnobiałą togę, którą miała na sobie, by zastąpić ją tą nieco krótszą, sięgającą kolan. Jasne włosy do tej pory opadające na ramiona, upięła w wysokiego koka, ponownie podchodząc do otwartego kufra. Uklęknęła przed nim, przysiadając na piętach, i wyciągnęła z niego kolejny przedmiot. Tym razem była to podłużna, drewniana szkatułka, na której wieku został wyrzeźbiony motyl. Przejechała po nim palcami, zaznaczając krzywiznę każdego ze skrzydeł, a potem uniosła wieczko. Jej oczom ukazała się strzała z różowego złota, leżąca na delikatnej, perłowej tkaninie.
— Strzała Erosa różowym złotem zdobiona, do dawania wielkiej miłości jest stworzona, lecz gdy wpadnie w niepowołane ręce, na zawsze może skraść ukochane serce...
Ifigenia wypowiadała słowa przepowiedni, przesuwając opuszkiem palca od grotu do lotki, a pod wpływem jej dotyku różowe złoto zmieniało swą barwę na onyksową czerń. Z fascynacją śledziła wzrokiem tę przemianę, wspominając zasłyszaną w dzieciństwie legendę o dwóch strzałach boga miłości, które mogły obdarzyć wieczną miłością lub okrutnym cierpieniem. Nikt jednak nie miał pojęcia, że strzała jest tylko jedna, a tym co czyniło ją niebezpieczną była intencja osoby, przez którą miała zostać wystrzelona.
Kapłanka tak mocno pogrążyła się we własnych myślach, powtarzając słowa epifanii niczym mantrę, że nie dostrzegła jak promienie słońca przestają rozświetlać izbę, w której się znajdowała. Z transu wybudziła się dopiero, kiedy do jej uszu dotarł grom nadciągającej burzy.
— Zeus — mruknęła z przestrachem, upuszczając szkatułkę, i zerwała się z zimnej podłogi. Poruszyła się tak szybko, że stojąca na stoliku świeca zgasła, pogrążając pomieszczenie w kompletnej ciemności. Nie pofatygowała się, żeby podnieść drewniane pudełeczko, ani by zamknąć kufer. Wybiegła z pomieszczenia, pozostawiając drzwi szeroko otwarte.
Dotarła do głównego holu chwilę później, zatrzymując się u szczytu schodów. Zamarła na widok wojska spartańskiego wchodzącego do pałacu, a strzała, którą wciąż trzymała w dłoni, za sprawą jej silnego uścisku, niemal całkowicie zmieniła swoją barwę. Bojąc się, że któryś z wojowników mógłby ją zauważyć i doszczętnie pokrzyżować jej plany, wcisnęła się we wnękę, w której znajdowało się wejście do jednej z mniejszych sal audiencyjnych. Trwała przyciśnięta do złotych drzwi tak długo aż ucichł szczęk zbroi, towarzyszący maszerującym spartanom.
Ifigenia wzięła głęboki oddech i schowała strzałę za swoimi plecami, wkładając ją za pas oplatający jej talię, po czym biegiem opuściła kryjówkę, kierując kroki w stronę sali tronowej. Dotarłszy do drzwi, zrzuciła wazon z kwiatami ze stolika, który stał po lewej ich stronie, i weszła na niego, by zdjąć łuk, który wraz z innymi boskimi atrybutami zdobił ścianę. Trzymając broń w dłoni, chciała zeskoczyć z drewnianej powierzchni, ale w tym momencie drzwi od sali tronowej otworzyły się z rozmachem. Z całej siły uderzyły w stolik, na którym stała, co spowodowało, że niebezpiecznie się zakołysał, a ona tracąc równowagę, upadła na zimną posadzkę.
Z wnętrza pomieszczenia zaczęli wybiegać mieszkańcy Koryntu. Na ich twarzach widać było strach, sprawiający, że usta kapłanki rozciągnęły się w złośliwym uśmieszku. Nic tak nie dawało jej satysfakcji i poczucia wyższości jak strach malujący się na ludzkim obliczu. Teraz pragnęła ujrzeć trwogę na pięknym licu Taehyunga, która przysłoni jego szafirowe oczy perłowymi łzami. Chciała, żeby cierpiał, a tylko jedna rzecz mogła sprawić, że jego serce roztrzaska się z ogarniającego bólu. Dlatego wykorzystując chaos, który wybuchł w pałacu za sprawą wojska spartańskiego, podniosła się z kolan, dzierżąc w dłoni łuk, po czym przeciskając się między koryntianami, niepostrzeżenie weszła do stali tronowej.
— Gdzie jesteś Perełko? — Szepnęła, chowając się za jedną z kolumn znajdujących się w lewej części antresoli, i rozejrzała się po bogato zdobionym pomieszczeniu.
W jego centrum rozgrywała się walka na miecze między królewską strażą, a spartanami. Wojownicy odpierali jedynie atak, by ich dowódca bez przeszkód mógł dostać się do króla i jego synów. Ifigenia oderwała od niego wzrok, kiedy zaczął starcie z pierwszym z potomków władcy Koryntu. Jej uwagę zwróciło poruszenie po prawej stronie od królewskiego tronu. Przeniosła tam swój wzrok i dostrzegła Taehyunga, który próbował wyrwać się z objęć Athanasiosa i Delfiny, by jak najszybciej znaleźć się u boku swojego ukochanego.
— Bardzo dobrze, chodź do niego — mruknęła. Chwile później zaklęła pod nosem, widząc jak młodzieniec dał się przekonać parze, żeby pozostać pod jej opieką. Nie zdołali go jednak wyprowadzić z sali tronowej, co było szansą dla Ifigenii na wypełnienie powierzonej jej przepowiedni.
Nie czekając ani minuty dłużej sięgnęła za plecy i wyciągnęła strzałę zza pasa oplatającego jej talię. Gdy przyłożyła ją do łuku, naciągając cięciwę, zalśniła mocno swym różowo-złotym blaskiem, a w miejscu gdzie palce kapłanki stykały się z jej promieniem, ponownie zaczęła zmieniać barwę na onyksową czerń. Ifigenia obróciła się lekko w lewą stronę i wymierzyła dokładnie w skroń, pochylającego się nad ciałem króla, spartanina. Nie zdążyła jednak wystrzelić strzały, bo ciszę, która zapadła po tym jak wojownik Aresa wymierzył ostateczny cios władcy Koryntu, zburzył krzyk przerażenia Arete.
Wojownik uniósł głowę, szukając wzrokiem osoby, która wykrzyczała jego imię, tym samym odbierając kapłance idealny cel. Ifigenia poruszyła się niespokojnie, posyłając Arete do najgłębszych zakamarków Tartaru. Ułamek sekundy później na jej twarz wpłynął przerażający uśmiech, gdy dostrzegła wpatrujące się w nią szafirowe oczy, w których było widać, podarowaną przez samego Dejmosa, trwogę.
— Nadszedł czas, by wypełniła się przepowiednia — mruknęła, po czym ponownie odszukała spartatna i wycelował z łuku w jego serce, zakryte złotą zbroją. Strzała pokryła się onyksem, a jej oczy zaszły mgłą, tracąc ostrość widzenia. Puściła cięciwę, wraz z wypowiedzeniem słów epifanii, którą nosiła, w swym zatrutym nienawiścią sercu, latami:
— Najwyższa kapłanka przez boginię ludzkiej duszy wybrana, by z jej rąk zemsta na bogu miłości została dokonana. I gdy w objęciach wojownika Aresa z ust syna Erosa uleci ciche westchnienie, strzałą jego ojca zakończy niewinne, boskie istnienie...
— Coś ty uczyniła?!
Usłyszała krzyk rozpaczy, gdy rozpędzone ciało Arete powaliło ją na ziemię. Wojowniczka zaczęła na oślep okładać ją pięściami, a po jej policzkach sunęły gorzkie łzy. Ifigenia nawet nie próbowała się zasłaniać, przyjmując każdy cios. Ból rozprzestrzeniał się po jej ciele, krew spływała po twarzy, a ona w końcu poczuła ukojenie, jakby zrzuciła ciężar, który nosiła na swoich barkach niczym Atlas nieboskłon. Jej twarzy rozjaśniła błogość, a potem nastała ciemność.
Arete zaprzestałam swoich ruchów, wyrywając się z amoku, kiedy dotarło do niej, że kapłanka straciła przytomność. Przyjrzała się jej dokładnie, a serce ścisnęło się z żalu. Pałała do niej nienawiścią za wszystko czego dokonała, ale mimo to nie potrafiłaby jej zabić. Pochyliła się nad nią i delikatnie przejechała dłonią po zranionym przez nią policzku. Obniżyła się jeszcze trochę, przykładając głowę do jej piersi, a słysząc ciche, miarowe bicie serca ciężko westchnęła. Zaczęła ją cucić, a gdy kapłanka otworzyła oczy, serce wojowniczki na chwilę przestało bić, by zaraz ruszyć ze zdwojoną siłą. Oczy dziewczyny odzyskały swój naturalny migdałowy kolor, znów wyglądała tak jak wtedy.
— Arete? — odezwała się zachrypniętym głosem, a widząc zalanął łzami twarz przyjaciółki, oblał ją zimny strach. Nie wiedziała gdzie jest i co się stało. Rozejrzała się dookoła, orientując się, że leży na posadzce antresoli w wielkiej sali tronowej. Przesunęła wzrokiem na jej środek, w którym znajdował się czerwony dywan prowadzący do królewskich tronów, a to co tam ujrzała roztrzaskało jej serce. — Taehyung? — wydusiła, a głos załamał jej się na ostatniej sylabie. W panice przeniosła spojrzenie na Arete, podnosząc się do siadu i łapiąc ją za ramiona. — Co my tu robimy? Co się wydarzyło? Czemu płaczesz? Czemu masz krew na dłoniach? I dlaczego Tae... Taehyungie... O Bogowie!
Wojowniczka patrzyła z coraz większym szokiem jak najwyższa kapłanka zaczyna drżeć, wyrzucając z siebie kolejne pytania, na które, zdawać by się mogło, nie znała odpowiedzi. Gdy ciałem Ifigenii wstrząsnął silny szloch, uwalniający potok łez, Arete objęła ją, mocno przyciskając do swojego ciała. Dziewczyna ufnie wtuliła się w jej ciało, oplatając rękoma jej talię, co jeszcze bardziej ją zaniepokoiło. Coś zdecydowanie było nie tak. Zaczęła szukać w pamięci momentu, w którym Ifigenia diametralnie zmieniła swoje zachowanie i kiedy natrafiła na to jedno konkretne wspomnienie, w jej zielonych oczach ponownie zalśniły łzy.
Jak mogła być tak głupia i tyle czasu to ignorować, nie dostrzegając prawdy.
— Ifigenio, powiedz mi co pamiętasz jako ostatnie — poprosiła, odsuwając ją od siebie. Spojrzała na jej smutną twarz i otarła wciąż płynące po policzkach łzy.
— Ja... — zaczęła, ale od razu urwała, nie wiedząc co odpowiedzieć. Chwyciła się za głowę, czując pulsujący ból w skroniach. Próbowała sobie przypomnieć, ale nie potrafiła.
— Ifi, musisz sobie przypomnieć. Zrób to dla mnie — poleciła, a kiedy dziewczyna spojrzała na nią swoimi błyszczącymi, migdałowymi oczami, doskonale wiedziała co za chwilę usłyszy.
— Jak co dnia byliśmy w ogrodzie. Taehyung siedział na trawie i plótł wianek ze stokrotek, nucąc pod nosem tylko sobie znaną piosenkę. Ty siedziałaś obok mnie na ławce, udając, że słuchasz co do ciebie mówię, a jedynym co zajmowało twoje myśli był on. Piękniejszy od wszystkich greckich bogów razem wziętych. Wpatrywałaś się w niego z szerokim uśmiechem i czystym uwielbienie wymalowany na twarzy, a ja... — przerwała, by przełknąć gulę, która zaczęła zaciskać jej gardło, po czym chwytając Arete za dłonie, wypowiedziała na głos to co od dłuższego czasu ciążyło jej na sercu: — A ja byłam tak cholernie zazdrosna. Czułam jak ta okropna emocja krąży w moich żyłach, w mgnieniu oka docierając do serca i utwierdzając je w przekonaniu, że dłużej tego nie zniesie. Nie wiem na kogo w tamtym momencie byłam bardziej wściekła. Na siebie, że nie potrafię wyznać swoich uczuć, na ciebie, że nie potrafisz ich dostrzec czy na niego, że mi ciebie odbiera, a nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Kłótnia jaką wtedy wywołałam na pewno jest jedną z tych, z których Eris jest najbardziej dumna.
— Co było dalej? — zapytała Arete po dłuższej chwili milczenia. Była zawstydzona, co potwierdzały dorodne rumieńce, układając się na jej policzkach. Nigdy nie pomyślałaby, że Ifigenia coś do niej czuje. Była niemal pewna, że jest zakochana w Taehyungu, a jej niechęć wywodziła się z tego, że on nie był nią zainteresowany. Żadną z kobiet. Nie mogła dłużej się na tym zastanawiać, teraz liczyło się tylko to co wydarzyło się po tej feralnej wymianie zdań.
— Potem poszłam do świątyni Afrodyty. Błagałam naszą boginie, żeby zabrała ode mnie dar miłości, który mi podarowała. Chciałam, żeby przestało boleć. I gdy już straciłam nadzieję, że mnie wysłucha, pojawiła się tuż przede mną. Była taka piękna. Ubrana w długą, białą togę. Jasne włosy miała podpięte po obu stronach złotymi spinkami, żeby nie opadały na twarz i nie zakrywały oczu o głębokim brązowym kolorze.
Arete słysząc opis wyglądu bogini miłości, wstrzymała oddech. Nigdy nie widziała jej na własne oczy, ale jedno wiedziała na pewno. Afrodyta nie miała brązowych oczu. Jej oczy miały ten sam odcień co te należące do Taehyunga. Szafirowy.
— Co ci powiedziała bogini? — zapytała drżącym głosem.
— Powiedziała, że jeśli zostanę jej najwyższą kapłanką i spełnię jedno małe życzenie to sprawi, że to co stoi na przeszkodzie do mojej miłości zniknie bezpowrotnie. A ja zgodziłam się bez najmniejszego wahania, nie myśląc jakie mogą być tego konsekwencje — odpowiedziała, a w jej oczach pojawiły się łzy, kiedy zrozumiała co miała na myśli bogini. — Chodziło o Taehyunga, prawda?
— To o czym opowiadasz wydarzyło się trzy lata temu. Trzy lata temu... — jęknęła spuszczają wzrok na ich splecione dłonie. Wyswobodziła się z uścisku i wstała z zimnej posadzki, na której wciąż siedziały. W głowie jej wirowało od natłoku myśli, serce ściskało się z żalu, a ona pragnęła zniknąć, bo to wszystko było jej winą. Gdyby tamtego dnia nie powiedziała kilku słów za dużo, raniąc najdroższą przyjaciółkę i nie pozwoliła tak po prostu jej odejść, nic z tych okrutnych rzeczy by się nie wydarzyło.
— Jak to trzy lata temu?! — Kapłanka krzyknęła, zrywając się z podłogi i chwyciła, wojowniczkę za przedramię, nie pozwalając jej odejść. — Przecież to było... — urwała, szukając w swojej głowie wspomnień, które potwierdziłyby, że Arete ją oszukuje, że to było chwilę temu, ale odnalazła tam tylko pustkę. Wielką, ciemną, chłodną pustkę.
— Po tamtej kłótni byłam tak wściekła, że nie chciałam cię widzieć, ale Taehyung powiedział, że mimo wszystko powinnam pójść z tobą porozmawiać i się pogodzić, bo przyjaźń jest najcenniejszym skarbem. Nasza kochana Perełka o czystym sercu. — zaczęła, uśmiechając się przez łzy. — Więc poszłam cię odnaleźć, ale osoba, którą spotkałam w świątyni bogini miłości nie była moją przyjaciółką. Byłaś tak zimna w stosunku do mnie jak marmurowy posąg pozbawiony serca, a twoje piękne migdałowe oczy były ciemne i puste. Teraz już wiem dlaczego — ponownie przerwała. Wzięła głęboki oddech i spojrzała jej w oczy, po czym wyznała okrutną prawdę: — To nie Afrodyty przyszła do ciebie, wysłuchawszy twych próśb, by uśmierzyć twój ból. To Psyche przybyła wykorzystać twoją zazdrość, która zrodziła chęć pozbycia się Taehyunga, by zemścić się na swym mężu Erosie, który zakochał się w śmiertelniczce i spłodził z nią dziecko. Piękniejsze od wszystkich Bogów zasiadających na Olimpie.
Niebo przecięła błyskawica, a Ifigenia poczuła jakby poraził ją prąd, rozjaśniając umysł. Na krótką chwilę przeniosła się do świątyni Afrodyty, by odszukać brakujące wspomnienia. Znów klęczała pośrodku naosu, błagając boginie miłości o litość nad jej złamanym sercem. Ujrzawszy piękną kobietę idącą w jej stronę, myślała, że jej prośby zostały wysłuchane, dlatego bezzwłocznie przystała na propozycję, którą od niej otrzymała. Zdała sobie sprawę jak wielki błąd popełniła i z kim tak naprawdę ma do czynienia, dopiero gdy usłyszała powierzone jej zadanie, przepowiednię, która musiała się wypełnić.
Ale wtedy było już za późno.
Stała się narzędziem w rękach Psyche, pozbawionym wolnej woli i wykonującym każde najmniejsze polecenie. Przed oczami przeleciały jej trzy minione lata, ukazując jak haniebnych czynów dokonała. Jak stała się katem ukochanego przyjaciela, dzień po dniu zadając mu ból i cierpienie. Aż do dnia, w którym miała zadać ostateczny cios.
Nogi się pod nią ugięły i upadła na podłogę, zanosząc się, pozbawiającym tchu, płaczem. Arete w mgnieniu oka znalazł się przy niej, przytulając ją do swojej piersi. Wciąż nie wiedziała jak ma jej wybaczyć to wszystko co zrobiła, ale jednego była pewna nie mogła jej dłużej potępiać i zostawić samej w tej sytuacji.
Ona też była ofiarą boskiej zemsty.
🕊🕊🕊
Taehyung skierował swój wzrok na antresolę i zamarł, dostrzegając najwyższą kapłankę. Ifigenia dzierżyła w lewej dłoni łuk, a w prawej błyszczącą strzałę z różowego złota. Wyczuwając na sobie jego spojrzenie, zwróciła się w jego stronę. Ich oczy się spotkały i Taehyung miał wrażenie, że te jej znów stały się migdałowe i pełne ciepła tak jak wtedy, gdy będąc dziećmi bawili się w ogrodach otaczających świątynie Afrodyty. Znowu mógł usłyszeć ich radosny śmiech niesiony przez Eola wraz z wiatrem. Trwało to jedynie ułamek sekundy, by na powrót stały się ciemne i puste niczym otchłań, a śmiech zmienił się w wyplute z jadem słowa:
Zabije go, a ty będziesz patrzył jak twój ukochany wojownik bierze ostatni oddech i na wielki odchodzi z tego świata.
Jego serce, które właśnie zerwało się do szaleńczego galopu, wciąż nie pozwalało mu wierzyć, że jego przyjaciółka tak po prostu mogła stać się okrutna i dopuszczać się czynów, które zadawały ból i cierpienie drugiemu człowiekowi. Ono przez cały ten czas żywiło nadzieję, że coś musiało się wydarzyć, by ją tak zmienić. Teraz gdy miał pełny obraz swojej historii kierowanej chęcią zemsty, zrozumiał, że ona również była jej częścią, nic nie znaczącym pionkiem, w rękach Psyche, nie cofającym się przed niczym. Wiedział, że wypowiedziane przez nią słowa nie były tylko groźbą, ale również obietnicą, której właśnie miała dotrzymać.
Taehyung patrzył jak jej usta wyginają się w złowrogim uśmiechu, jak jej spojrzenie odnajduje swój wcześniejszy cel i jak jej ręce unoszą się do góry, by chwilę później strzała znalazła się między łęczyskiem, a cięciwą, przybrawszy głębokiego czarnego koloru. W momencie kiedy Ifigenia puściła strzałę, wyswobodził się z objęć Delfiny i rzucił się w stronę Jeongguka, modląc się do wszystkich Bogów zasiadających na Olimpie, by dotarł do niego jako pierwszy. Czuł jakby miał nogi z ołowiu, ale parł do przodu ile sił, trzymając togę wysoko uniesioną. Jego oczy zaszły łzami, gdy Jeongguk rozpostarł swoje ramiona w oczekiwaniu na niego. Wpadł w nie chwilę później, wciskając się w jego tors. Słyszał, że wojownik coś do niego szepcze, ale krew szumiąca w jego uszach nie pozwoliła zrozumieć choćby słowa.
— Pamiętaj, że zawsze będę cię kochał.
Zdołał wydusić, nim łzy zacisnęły mu gardło, i wpił się w usta spartanina. Od razu wprosił się językiem między jego wargi, wiedząc, że to ich ostatni pocałunek, że kilka uderzeń serca dzieli ich od końca ich małego świata i, że właśnie w tym momencie wypełnia się ich przeznaczenie. I gdy Jeongguk odpowiedział na jego pieszczotę, splatając ich języki w żarliwym tańcu, poczuł jak strzała dosięga celu i przebija jego serce, zatrzymując się grotem w złotej zbroi, chroniącej to spartanina. Usta Taehyunga wypełniły się krwią, z oczu zaczęły płynąć słone łzy, a serce zakończyło swe bicie.
Jeongguk czując metaliczny smak osiadający na jego języku, odsunął się od ukochanego. Spojrzał na jego piękne lico i wstrzymał oddech. Pierwszym co nim wstrząsnęło były oczy Taehyunga. Tęczówki straciły swój piękny szafirowy odcień, a źrenice całkowicie zniknęły. Wyglądały jak dwie perły mieniące się w słońcu. Następne były jego pełne usta, które pod wpływem wypływającej krwi przybrał kolor dojrzałej śliwki, tracąc swój naturalny rubinowy odcień. Ostatnim co doszczętnie go złamało był grot strzały wystający z piersi Perły i z każdą sekundą powiększająca się szkarłatna plama na jej złotej szacie.
Przeniósł swoje spojrzenie na złotą zbroję i dostrzegł, że na wysokości jego serca znajduje się ślad po strzale, a pęknięcie rozchodzi się na cztery strony świata. Gdyby Taehyung nie zasłonił go swoim ciałem, strzała bez najmniejszego problemu przeszyłaby go na wylot.
Syn Erosa oddał swoje boskie istnienie za życie zwykłego śmiertelnika. Za jego życie.
Kiedy to do niego dotarło, nogi się pod nim ugięły i upadł na kolana, ciągnąc Taehyunga za sobą. Jedną ręką przytulił go do swojej piersi, a drugą sięgnął za jego plecy i oplótł palcami lotkę, by jednym szybkim ruchem wyciągnąć onyksową strzałę z jego ciała. Spojrzał na śmiercionośne narzędzie i rozchylił usta w niedowierzaniu. W dłoni nie trzymał już czarnej broni lecz piękną strzałę z różowego złota, ozdobioną turmalinem w delikatnym różanym odcieniu. Własność Erosa, która powróciła do swej świetności za sprawą dotyku osoby o dobrym sercu, by móc ponownie obdarowywać miłością. Wojownik odłożył ją ostrożnie na czerwony dywan i wrócił spojrzeniem do swojego ukochanego. Odgarnął włosy z jego twarzy i otarł usta z zaschniętej krwi, składając na nich pocałunek. Dopiero wtedy pozwolił na ujście wszystkich zgromadzonych emocji.
— Najdroższy — zaszlochał, odrywając usta od jego zimnych warg, i przyciągnął go do swojej piersi, prawą ręką obejmując go w tali, a lewą wplątując w kręcone włosy. Zaczął się kołysać, a łzy spływały kaskadą po jego policzkach.
W sali tronowej zapanowała cisza. Spartanie przestali się szarpać ze strażą królewską, słysząc łkanie swojego dowódcy. Przyglądająca się całej sytuacji Delfina, zakryła dłońmi usta, by nie uleciał z nich jęk rozpaczy. Athanasios, który stał tuż obok niej, otoczył ją ramionami, pozwalając by się w nich ukryła. On też płakał, czując, że zawiódł.
— Przepraszam, Perełko. Nie powinienem do tego dopuścić. Zostałem wybrany by cię chronić i to ja miałem cię uratować przed okrutnym losem. Niestety nie podołałem — szeptał wprost do jego ucha, przyciskając do niego drżące wargi. — Musisz mi wybaczyć, ale jeśli myślałeś, że pokornie przyjmę twoje poświęcenie i pozwolę ci odejść z tego świata, pozostawiając mnie samego to grubo się myliłeś. Czas naprawić błędy i odzyskać to co zostało utracone...
Gdy Jeongguk to powiedział, ułożył ciało ukochanego na dywanie. Ostatni raz spojrzał na jego piękną twarz, składając na jego ustach pocałunek. Wstał z kolan, ocierając łzy. Odnalazł swój miecz i, unosząc go wysoko nad głowę, wbił go z całej siły w posadzkę, która pękła pod wpływem uderzenia. Wyprostował swoją muskularną sylwetkę, a gdy zagrzmiał, wprawiając mury pałacu w drżenie, na jego twarzy pojawił się wyraz pewności siebie i determinacji.
— Hadesie, Panie Podziemia! Ja wojownik Aresa, błagam cię byś oddał duszę Syna Erosa! Jeśli miałbym zejść do podziemi i własnoręcznie wyciągnąć ją ze Styksu, zrobię to! Jeśli miałbym zejść jeszcze niżej i poddać się najgorszym torturom w Tartarze, zrobię to! Jeśli to miałaby być moja dusza w zamian za jego, niech i tak będzie! Uczynię wszystko czego zarządzasz! Tylko błagam zwróć życie mojej jedynej miłości...
— Nie! — Po pomieszczeniu rozniósł się krzyk najwyższej kapłanki. — Nie możesz tego zrobić. Taehyung wolał oddać swoje życie niż patrzeć jak umierasz. Tak bardzo cię kochał, że uratowanie cię przed śmiercią było dla niego najważniejsze. Nie możesz pozwolić, żeby jego ofiara poszła na marne, a największy strach się ziścił.
— Ty jesteś ostatnią osobą, która ma prawo mówić mi co mam robić i czego pragnęła moja najdroższa Perełka — ryknął w odpowiedzi, patrząc jak Ifigenia biegiem pokonuje schody, prowadzące z antresoli do sali tronowej. — Stój i nie rób ani kroku więcej, bo bez skrupułów skrócę cię o głowę tak jak ty wbiłaś strzałę w serce Taehyunga.
Najwyższa kapłanka zatrzymała się, słysząc słowa wojownika. W jej oczach ponownie zalśniły łzy. Miał rację. Dopuściła się niewybaczalnego aktu i mimo, że chciała cofnąć czas, żeby to nigdy się nie wydarzyło, zwyczajnie nie mogła. Jedyne co mogła zrobić to powstrzymać spartanina i zapobiec kolejnym tragicznym w skutkach czynom. Nie zamierzała go słuchać i ruszyła chwilę później w jego stronę. Nie zważając na to, że Jeongguk chwycił za swój miecz i wycelował w nią ostrze, szykując się do ataku.
— Na Twoim miejscu bym tego nie robił. Chyba, że chcesz, żeby cię syn Erosa udusił gołymi rękami. Jak na mój gust jest trochę zdenerwowany i mógłby się do tego posunąć. Ale zrobisz jak uważasz, ja tylko mówię co widzę.
Niski, męski głos powstrzymał Jeongguk przed zadaniem ciosu, co wykorzystała Arete. Wojowniczka dopadła do kapłanki, złapała ją za ramię i pociągnęła ją w stronę kolumn, by znaleźć się jak najdalej od wzburzonego spartanina. Dopiero gdy były bezpieczne, ponownie spojrzała w jego stronę.
W miejscu, w którym wojownik chwilę wcześniej wbił swój miecz, stał postawny mężczyzna, o krótko przystrzyżonych czarnych włosach i oczach o tym samym kolorze. Ubrany był w szarą, przewieszoną przez jedno ramię i sięgającą ziemi togę, ozdobioną czarnymi smugami niczym dym, który wił się wokół jego stóp. W jednej dłoni trzymał berło, w drugiej klucze, które właśnie obracał wokół palca wskazującego. Na jego twarzy gościł psotny uśmiech.
— Hades? — wydusił spartanin, patrząc z ukosa na przybysza. Jego oczy były szeroko rozwarte jakby nie spodziewał się go tu ujrzeć.
— Skąd to zdziwienie, wojowniku Aresa? — bóg podziemia zapytał w rozbawieniu. — W końcu sam mnie tu zaprosiłeś, a że podobało mi się to przedstawienie to pomyślałem, że wpadnę — kontynuował, puszczając mu oczko. — I trochę tu posprzątam, bo napaskudziłeś — dodał i pstryknął palcami, a ciała króla i jego synów rozpadły się w pył.
Spartanin zwrócił się w stronę boga przyglądając mu się uważnie. Następnie omiótł wzrokiem salę, która błyszczała czystością jakby nigdy nic w niej nie zaszło. Jedynie ciało Taehyunga leżało w tym samym miejscu. Plama po krwi znajdująca się na jego piersi zniknęła, a on wyglądał jakby spał.
— Jakim cudem zjawiłeś się tu tak szybko? — zapytał Jeongguk po chwili ciszy. Jego ciało naprężyło się, okazując jego buńczuczną postawę, kiedy dodał: — Przecież Bogowie nie ingerują w ludzkie życie.
— Racja, lecz w tym przypadku życie nie do końca było ludzkie, tak jak i dusza, której pragniesz, czyż nie? Twoja Perełka jest tak zdeterminowana, żeby cię chronić, że ani myśli zawitać do świata podziemi. Nie mówiąc już o kąpieli w jakże cudownym Styksie — odpowiedział, posyłając zawiedzioną minę Taehyungowi stojącemu u prawego boku spartanina, którego tylko jemu dane było widzieć. — Także twoja pierwsza propozycja, choć przyznaję, że niezwykle kusząca, niestety nie wchodzi w grę. Co do drugiej, tortury w Tartarze to nie mój konik. Więc może wymiana byłaby najlepszym pomysłem, jak sądzisz? — Pytanie przeznaczone było dla wojownika, ale jego wzrok już był skierowany na mężczyznę, który wciąż tulił w swoich ramionach kobietę, która z przerażeniem wpatrywała się w Hadesa. — Athanasios, boska dusza w królewskim potomku. Możemy dobić targu Wojowniku Aresa, ja oddam ci duszę Syna Erosa, a Ty mi w zamian dasz ten wspaniały okaz — zarządził, wciąż kręcąc kluczami wokół palca. Nie minęła nawet sekunda od wypowiedzenia tych słów, a na jego twarzy pojawił się grymas bólu. Prychnął jedynie na poczynania niesfornej duszyczki i zignorował jej niezadowolenie.
— Jeśli taka jest wola boska to niech tak będzie — odezwał się Athanasios, puszczając Delfinę i nie zważając na jej protesty, ruszył w stronę boga podziemi, by dokonać wymiany.
— Nie — sprzeciwił się spartanin, jego głos ociekał gniewem. Wymierzył miecz w stronę następcy tronu, by zatrzymać go w miejscu. Dopiero, gdy mężczyzna przystanął, powiedział do Hadesa: — Athanasios jest ostatnim żyjącym synem króla i jego powinnością jest zasiąść na tronie, by poprowadzić Korynt do chwały. To po pierwsze, a po drugie nie chce by kolejne niewinne osoby musiały cierpieć z powodu popełnionych przez mnie błędów. Jedyną duszą, którą możesz otrzymać w zamian jest moja własna.
— Po raz kolejny udowadniasz, że jesteś mężnym i prawym człowiekiem. Godne pochwały choć wielka szkoda. Z twoimi umiejętnościami walki i niesłabnącą siłą chętnie bym wziął cię na moją prawą rękę, byś wykonywał za mnie całą brudną robotę. I chociaż to również nie wchodzi w grę to okaże ci łaskę. Jest pewna rzecz, którą musiałbyś oddać swojemu ukochanemu by odzyskać jego boską duszę — powiedział tajemniczo.
— Jaka to rzecz? — zapytał Jeongguk, będąc gotowym oddać dla Taehyunga wszystko.
— Serce. Wystarczy jak oddasz mu swoje serce — odpowiedział, uśmiechając się przebiegle.
— Ale ja już dawno oddałem mu całe moje serce. Kocham go nad życie...
— Nie chodzi o miłość, głuptasku. Chodzi o narząd, który szaleje w twej piersi, gdy tylko twoje myśli biegną w stronę syna naszego drogiego Erosa — powiedział, podchodząc do niego, i popukał palcem w złotą zbroję, w miejscu gdzie strzała pozostawiła wyżłobienie, gdzie biło jego serce. — Taehyung jest piękny, więc wcale ci się nie dziwię, że tak bardzo go pragniesz. Oddaj mu to co należy do niego, a jego dusza wróci na swoje miejsce.
— Nie! Jeongguk nie słuchaj go!
— Powstrzymaj ją — mruknął do Hadesa, nie chcąc słuchać sprzeciwu Arete. Żadne błagania nie odwiodły by go od tego co zamierzał zrobić.
Bóg podziemia bez wahania utworzył mur z czarnego, gryzącego dymu, odgradzając ich od wszystkich osób znajdujących się w sali, a potem utkwił spojrzenie swoich czarnych oczu w spartaninie.
Jeongguk wziął głęboki oddech, a potem skinął głową w potwierdzeniu, że zgadza się na złożoną mu propozycję. Hades również się nie odezwał, jedynie na jego twarzy pojawił się ukontentowany uśmiech. Wskazał dłonią na Perłę dając znać, że wojownik powinien już wywiązać się z zdania, które zostało mu polecone.
— On tu cały czas jest, prawda? — zapytał wojownik, czując na swoich policzkach delikatny dotyk.
— Nie opuszcza cię na krok — potwierdził Hades, patrząc jak duch Taehyunga trzyma twarz ukochanego w swoich dłoniach, gładząc jego skórę kciukami. Jego wargi drżały, gdy słowa, które z nich wychodziły układały się w żarliwe błagania.
— Kocham cię, Najdroższy — powiedział Jeongguk i przymknął oczy, by jeszcze przez chwilę móc cieszyć się tym przyjemnym uczuciem rozchodzącego się po całym ciele ciepła. Kiedy ponownie je otworzył miał wrażenie jakby znowu spojrzał w szafirowe oczy Perły. — Zabierz go ode mnie. Wiem, że możesz to uczynić — powiedział do boga podziemia, który niezwłocznie stanął przed nim, zawieszając swoją dłoń na wysokości jego ramienia. Poruszył palcami jakby zaciskał je na czymś, a potem odsunął się od spartanina na kilka kroków.
— Pospiesz się — rozkazał i skrzywił się z niezadowolenia. Dusza Taehyunga zaczęła się szarpać, krzycząc z rozpaczy i próbując uwolnić się z jego uścisku. Hades pstryknął palcami, a czarna wstęga dymu oplotła się wokół niej, by uniemożliwić jej wykonanie jakiegokolwiek ruchu.
W tym samym czasie wojownik zdjął złotą zbroję, chroniącą jego tors. Odłożył ją na posadzkę, klękając przy ciele ukochanego, po czym pochylił się i ucałował jego wargi.
— Wybacz mi — jęknął. Chciał mu tyle powiedzieć, bo wiedział, że go słyszy. Jednak nie dał rady, gdyż jego gardło ścisnęło się boleśnie. W oczach zebrały się grube łzy, osiadając na dolnej powiece.
Nie chciał odwlekać tego co nieuniknione i sprawiać, by Hades przez jego ociąganie zmienił swoje zdanie. Chwycił więc w dłonie materiał togi i silnym szarpnięciem zerwał go ze swoich ramion, odkrywając muskularną pierś. Podniósł strzałę Erosa i wstał z kolan. Odwrócił się do Hadesa i, patrząc w jego czarne oczy, wbił broń z różowego złota w rękojeść swojego mostka, by płynnym ruchem przesunąć w dół jego trzonu, dzieląc go na dwie równe części. Odrzucił strzałę i wsunął swoje dłonie w ranę na torsie, by odsunąć na boki chroniące serce żebra. Wypuścił nagromadzone w płucach powietrze, które do tej pory wstrzymywał. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, chociaż wewnętrznie krzyczał z bólu. Oplótł palce wokół bijącego w szalonym tempie narządu i zacisnął je mocno. Wyrwał serce ze swoje piersi chwilę później, od razu kierując je w stronę duszy syna Erosa, by mogło wrócić do swojego właściciela. Kolana się pod nim ugięły, ale nim runął na ziemię, poczuł jak otaczają go ramiona ukochanego.
— Wróciłeś — wydusił z ulgą.
Potem jego oczy zgasły, a głowa bezwładnie opadła na bark Taehyunga.
🕊🕊🕊
Burza ustąpiła. Wiatr rozgonił ciemne chmury, a na niebie znowu pojawiło się słońce. Taehyung stał na brzegu morza, pozwalając by fale rozbijały się o jego bose stopy. Po jego policzkach sunęły łzy, które docierając do krawędzi żuchwy zmieniały się w małe perełki, a potem spadały wprost do rany na torsie wojownika, którego trzymał w swoich ramionach. Gdy całkowicie ją wypełniły, ciasno oplatając wyrwane serce, które powróciło na swoje miejsce, rozcięta strzałą skóra się zagoiła, pozostawiając na jego piersi ciągnącą się przez cały mostek bliznę.
— Wzywałeś mnie Synu Erosa.
Młodzieniec spiął się, słysząc za sobą kobiecy głos. Prawdą było, że od kilku minut żarliwe się modlił, błagając boginie, żeby się zjawiła. Jednak nie przypuszczał, że faktycznie zaszczyci go swoją obecnością. Mocniej wtulił ciało ukochanego w swoją pierś, składając pocałunek na jego odkrytym czole, i dopiero wtedy odwrócił się w stronę Psyche.
Pierwszym o czym pomyślał gdy ją ujrzał było to, że jest nierealnie piękna. Urodą przyćmiewała samą Afrodytę. Biała toga sięgająca kostek, idealnie opinała jej zgrabną sylwetkę. Jasne, długie włosy mieniły się w słońcu, a w brązowych oczach można było dostrzec złote drobinki. Taehyung nie miał wątpliwości dlaczego sam bóg namiętności się w niej zakochał i dlaczego bogini piękna była o nią tak szaleńczo zazdrosna.
— Dlaczego chciałeś mnie widzieć po tym wszystkim czego się dopuściłam? — zapytała, przerywając nieprzyjemnie przeciągającą się ciszę.
— Bo wierzę, że gdzieś w głębi serca wciąż jesteś tą samą łagodną i uczynną dziewczyną, która ruszyła w świat, by odnaleźć ukochanego i podjęła się najcięższych prac, by go odzyskać — odpowiedział, patrząc jej w oczy. — I miałem nadzieję, że ta dziewczyna również mi pozwoli odzyskać mojego ukochanego — dodał, przenosząc wzrok na Jeongguka.
Na twarzy Psyche pojawiło się zaskoczenie. Była niemal pewna, że Taehyung będzie chciał się odpłacić za krzywdy, które mu wyrządziła. On jednak myślał tylko o utraconej miłości, którą pragnął odzyskać. Patrząc na niego widziała to bezkresne uczucie skierowane do wojownika Aresa i duszę czystą jak łza. Zaślepiona gniewem i chęcią zemsty dopiero teraz zdała sobie sprawę jak wielki błąd popełniła.
— Zdrada jest czymś niewybaczalnym i zdaje sobie sprawę jak wielki ból musiałaś przeżyć dowiadując się o niej, ale to nie dało ci prawa, by winą obarczać małe, niewinne dziecko i karać je za czyny ojca — odezwał się, ponownie krzyżując spojrzenie swych szafirowych oczu z tymi bogini. — Mimo to, że moje krótkie życie było wypełnione cierpieniem, nie zamierzam mścić się na tobie.
— Zatem czego ode mnie oczekujesz? — zapytała.
— Widzę pewne podobieństwa między tym co nas spotkało w życiu i śmiem twierdzić, że oprócz tego, że karzesz mnie za zdradę Erosa to jeszcze odpłacasz mi za krzywdy wyrządzone ci przez Afrodytę. Więc jak tak bardzo chcesz się upodobnić do swojej teściowej, a mojej babki to okaż mi swą łaskę i powiedz co mam zrobić, by odzyskać mojego spartanina — rzucił, w jego głosie słychać było buńczuczność, a w postawie zobaczyć determinację potrzebną do osiągnięcia zamierzonego celu.
— Do prawdy jestem pod ogromnym wrażeniem — przyznała Psyche, a na jej twarzy, po raz pierwszy od dawna, zagościł szeroki uśmiech. — Miałeś śmiałość stanąć przed obliczem swojej bogini i wytknąć jej wszystkie popełnione błędy, by wzbudzić w niej wyrzuty sumienia i chęć naprawy popełnionych czynów. Byłeś w stanie wyrwać się z pętów Hadesa i wrócić do swojego ciała, by złapać w ramiona umierającego ukochanego chroniąc go przed upadkiem, a potem tak poetycko zbesztać boga podziemi za to, że śmiał wymyślić coś tak okrutnego i kazać mu wracać tam skąd przyszedł nim wyślesz go do Tartaru. Żadna z dusz,
których jestem opiekunką nie była tak wyjątkowa jak ty, Taehyungu, Synu Erosa, Perło Afrodyty.
— Czy w takim razie jestem godny uzyskania od ciebie zadośćuczynienia? — zapytał Taehyung, spuszczając wzrok w zawstydzeniu.
— Jeśli ja dostąpie twojego przebaczenia — odparła bogini, skruszonym głosem.
— Wybaczam ci, Psyche, bogini ludzkiej duszy — odpowiedział bez wahania, a na jego pięknym licu wymalowała się ulga jakby zrzucił głaz ze swoich barków.
— Dziękuję — wyszeptała Psycha. Podeszła do niego, by otoczyć go ramieniem na znak swojej wdzięczności. — Niestety nie jestem w stanie wskrzesić twojego ukochanego — powiedziała, delikatnie gładząc policzek wojownika, po czym ten sam gest uczyniła na policzku perły. — Ale mogę połączyć wasze dusze, by odrodziły się w tym samym czasie i odnalazły się, by być razem. Mogę ci podarować lepsze jutro w nowym życiu. Jest tylko jeden warunek.
— Mam oddać ci swoją duszę, prawda? — zapytał, a Psyche delikatnie skinęła głową na znak potwierdzenia. — Niech zatem tak się stanie. Nie chce żyć ani sekundy dłużej bez ciebie, mój najdroższy — powiedział, składając delikatny pocałunek na wargach spartanina, po czym odsunął się od bogini, odwracając się w stronę morza, i wraz z ciałem wojownika w ramionach ruszył w jego stronę, by oddać swe życie w jego głębinach.
Psyche patrzyła jak Taehyung poświęca się dla swojej miłości i zmienia się w morską pianę. Zostało czekać na powrót jego duszy. W jej oczach zebrały się łzy, a w głowie wybrzmiały słowa, które wypowiedział chwilę wcześniej. Idealnie odczytał jej intencje, jakby była dla niego otwartą księgą. Dowiadując się o zdradzie męża nie chciała się zemścić tylko na nim, ale również na jego matce. Dlatego klątwą jaką rzuciła na chłopca było odzwierciedlenie braku miłość, którego ona sama miała doświadczyć i zastąpienie jej pożądaniem, które zawładnęło Erosem. O tym, że Ganimedes połączył Perłę z wojownikiem Aresa bezgraniczną miłością dowiedziała się kilka lat później. Wiedząc, że przeznaczone osoby zawsze w końcu się spotykają, uknuła plan, w który wplątała bliską przyjaciółkę Perły, by nie dopuściła do jego spotkania ze spartaninem. Miała go pilnować, a w odpowiednim czasie oddać pod władzę króla, co gwarantowało trzymanie skarbu zesłanego przez boginie miłości pod kluczem. Gdyby to miało jednak nie zadziałać dodatkowo powierzyła jej przepowiednie, w której miała odebrać szczęście zakochanych w najbardziej okrutny sposób. Na broń wybrała strzałę Erosa, którą ona również miała być ugodzona. Teraz gdy o tym myślała było jej wstyd, że pozwoliła zazdrości przejąć nad sobą kontrolę i dorównała swym okrucieństwem Afrodycie, choć zarzekała się, że nigdy nie zniżyć się do jej poziomu.
Rozmyślania Psyche przerwało morze, które rozstąpiło się na boki, ukazując swoją boginię. Amfitryta ubrana była w zwiewna togę w odcieniu turkusu, identycznym jak jej oczy. Na głowie miała diadem z muszelek, a czarne włosy upięte w niskiego koka. Szła w jej stronę, prowadząc za rękę duszę Perły Afrodyty, która była piękniejsza niż jej ludzka powłoka.
— Przyprowadziłam ci zbłąkaną duszyczkę — powiedziała, promiennie się uśmiechając. — Taehyung odnalazł wrak statku, w którym zginęła jego matka i ciężko mu było się rozstać z tym miejscem. Powiedziałam mu, że czeka na niego osoba, która oddała mu swe serce i dopiero wtedy zgodził się ze mną pójść.
— Dziękuję ci Amfitryto, że sprowadziłaś do mnie jego duszę. Dobrze się nią zaopiekuję — odpowiedziała, kłaniając się bogini morza, po czym wyciągnęła swoją smukłą dłoń w stronę Taehyunga — Na nas już czas.
Nim dłoń syna Erosa zdążyła dotknąć dłoni bogini ludzkiej duszę, usłyszeli kobiecy głos.
— Zaczekajcie!
Spomiędzy skał łączących morze ze wzgórzem, na którym znajdował się Akrokoryntu wyłoniła się Persefona. Odziana była w wielobarwną togę przywodzącą na myśl budząc się do życia wiosnę. W brązowych, sięgających ramion włosach powtykane miała kolorowe kwiaty. Złote oczy błyszczały żywo, a różowe wargi wyginały się w subtelnym uśmiechu.
— Chyba o kimś zapomnieliście — powiedziała i odsunęła się, by pokazać kto jej towarzyszy.
Wszystkie oczy zwróciły się w stronę wojownika Aresa, a z ust syna Erosa stoczyło się ledwo słyszalne westchnienie zachwytu. Jeongguk nie przypominał tego spartanina, którym niewątpliwie wciąż był. Jego krótka czerwona toga i ciężka, złota zbroja zastąpione zostały długą, białą togą ozdobioną perłami. Długie, czarne włosy, w których wpięte były białe kwiaty, opadały falami na plecy i ramiona. Jego dusza była nieskazitelnie czysta i piękna tak jak ta, której była przeznaczona.
— Hades wziął sobie do serca słowa, które w żalu wykrzyczała do niego nasza Perełka i sam wskoczył do Styksu, by wyłowić dla niej duszę jej ukochanego. Jednak nie chcąc stawić jej czoła po raz drugi, poprosił mnie, żebym to ja przekazała go w odpowiednie ręce — zachichotała bogini świata podziemnego, a oczy Taehyunga i Psyche rozwarły się w szoku. Tylko Amfitryta stała niewzruszona jakby doskonale zdawała sobie sprawę z zaistniałej sytuacji. — Taehyungu, Synu Erosa, Perło Afrodyty oddaję ci twoją jedyną miłość i życzę, by wasze przyszłe życie było usłane najpiękniejszym różami — powiedziała i kiwnęła do Jeongguka głową, a on rozumiejąc jej przesłanie, bezzwłocznie ruszy w jego stronę.
Gdy dusze zakochanych w końcu stanęły naprzeciw siebie, patrząc sobie głęboko w oczy, w niebo, na którym Iris namalowała tęczę, uleciały tysiące białych i czarnych motyli, wirując wokół nich. Spartanin chwycił w swoje dłonie te należące do jego Perły, która pokonała ostatni dzielący ich dystans, łącząc ich usta w słodkim pocałunku.
— Czyż oni nie są uroczy? — zaświergotała Persefona, rozrzucając płatki kwiatów u ich stóp.
— Oczywiście, że są — przytaknęła Amfitryta, uśmiechając się szczerze. Jednak jej uśmiech zbladł, gdy dostrzegła Psyche zapatrzoną w parę kochanków. Jej ciało drżało, a usta zaciskały się w wąską linie, by powstrzymać zbierający się w niej szloch. — Oni ci już wybaczyli, teraz ty powinnaś wybaczyć sobie. Każdy popełnia błędy nawet najwyższy z bogów. Najważniejsze jest to, że przejrzałaś na oczy, wyraziłaś skruchę i chęć ich naprawienia — powiedziała, przytulając ją. — Teraz czyń swą powinność, zaopiekuj się nimi, a kiedy przyjdzie odpowiedni czas pozwól im odrodzić się na nowo.
Psyche oddała uścisk bogini morza, niemo dziękując jej za słowa otuchy. Wzięła głęboki oddech i podeszła do wojownika Aresa i Perły Afrodyty, którzy już na nią czekali.
— Pora wrócić do domu — powiedziała, wyciągając do nich swoje dłonie.
Kiedy obie dusze ich dotknęły, zmieniły się w mieniące się milionem barw motyle, by mogły zawitać wraz ze swoją boginią na Olimp i w jego pięknym ogrodzie poczekać na swoje kolejne wcielenie.
~ Koniec ~
JustVtine:
Niemożliwe stało się możliwe i AP doczekało się swojego zakończenia.
Muszę przyznać, że poczułam ulgę. Dokończenie tej historii naprawdę wiele mnie kosztowało. To były miesiące walki z blokadą twórczą, brakiem jakiejkolwiek motywacji i ogromną frustracją. Ostatecznie się udało i jestem dumna, że się nie poddałam chociaż nie zliczę ile razy chciałam. Mam nadzieję, że nie zawiodłam waszych oczekiwać i, że wam się podobało.
Chciałabym podziękować HumanCalledNicky bo gdyby nie ona to ta historia nigdy by nie powstała. Chociaż patrząc na to ile musiałam się przez nią namęczyć to powinna dostać w podziękowaniu wypad do Tartaru 🤣 A tak na poważnie pomysł na tą historię o spartaninie był jej. Zapytała mnie czy nie chciałabym tego napisać, a ja głupia się zgodziłam 😅 Dała mi całkowicie wolną rękę więc z planowanego przez nią krótkiego one shopa z mitologią w tle wyszła mi ta iście grecka tragedia. Mam nadzieję, że jest zadowolona z tego jak zmieniłam i prowadziłam tą opowieść i, że nie żałuje, że mi ją oddała.
Również chciałabym podziękować Ayashee11 za to, że zawsze przy mnie jest gdy jej potrzebuje (chyba, że akurat ogląda dramę z jakimś hot demonem, bo są rzeczy ważne i ważniejsze 🤣), że mnie wspiera i wysłuchuje mojego marudzenia. Taka przyjaciółka to skarb i gdyby nie jej wiara we mnie i moje możliwości to żaden z moich fanfików, by nie powstał. To dzięki niej tu jestem 💜
Na koniec mam jeszcze pytanie do Was moi drodzy czytelnicy: czy ktoś z Was chciałby, miejmy nadzieję, w niedalekiej przyszłości mieć w posiadaniu to dzieło w wersji papierowej?
Jak już się umordowałam, żeby to napisać, wylewając morze łez to warto byłoby sobie druknąć Perełkę na pamiątkę ☺️
Dziękuję za to, że jesteś i czytacie 💜
🕊️🕊️🕊️
Bohaterowie:
Taehyung, Perła Afrodyty, Syn Erosa
Jeongguk, spartanin, Wojownik Aresa
Kyros i Eudokia
Arete, wojowniczka Artemidy
Ifigenia, najwyższa kapłanka Afrodyty
Tryfena z małym Taehyungiem
Athanasios, syn króla Koryntu i Afrodyty
Delfina, narzeczona Athanasiosa
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top