Akt I - My Pearl... Who Are You?
Enjoy reading, My Pearls! 🤍🕊️
Wojna koryncka dobiegła końca. Po ośmiu latach konfliktu i zaciętych bitwach nastał pokój. Mieszkańcy Koryntu pomału wracali do normalności. Rolnicy na nowo zajęli się uprawą ziem i pasaniem zwierząt, a rybacy wypływali na spokojne wody zatoki, by łowić ryby. Handel ponownie rozkwitł. Kupcy wystawiali na straganach przeróżne rzeczy od żywności i produktów codziennego użytku po pięknie zdobione wazy, kolorowe szaty i drogą, mieniącą się w słońcu biżuterię. Agora tętniła życiem towarzyskim pełnym kultu religijnego, debat politycznych i hucznych zabaw zakrapianych winem. Zdawać by się mogło, że Korynt wrócił do swojej beztroskiej monotonii, jednak jeden mały szczegół nie dawał zapomnieć o niedawno odbytej wojnie. W mieście pojawili się wysłannicy Aresa. Oddział najlepszych wojowników Sparty pod przywództwem Jeongguka, który z ramienia króla miał sprawować spartańską hegemonię i mieć nadzór nad wypełnianiem postanowień pokoju królewskiego.
🕊🕊🕊
Nad Koryntem wzeszło słońce, budząc delikatnymi promieniami pogrążone we śnie miasto i dając znać Jeonggukowi, że właśnie jego nocny patrol dobiegł końca. Szeroki uśmiech zagościł na jego przystojnej twarzy ukrytej pod wykonanym z brązu hełmem, który zdobił czerwony pióropusz. Poprawił ciężką, chroniącą jego szeroki, umięśniony tors zbroję i ruszył wzdłuż portu, by zrobić ostatni obchód.
Szedł spokojnym krokiem, dzierżąc w dłoniach włócznie i tarcze, z którymi praktycznie nigdy się nie rozstawał. Kłaniał się spotykanym po drodze załogom przycumowanych do pomostu statków, a myślami wracał do wczorajszego wieczora, kiedy jego czarnym niczym heban oczom ukazała się postać w bieli, której do tej pory nie spotkał.
Obraz pięknego mężczyzny o burzy brązowych, delikatnie falowanych włosów wpatrzonego w bezkres ciemnego morza przyspieszał bicie jego serca. Chciał się o nim dowiedzieć wszystkiego, a jedyną osobą, która mogłaby mu zdradzić tożsamość nieznajomego była starsza kobieta, która przygarnęła go pod swój dach, by zaznał ciepła domowego ogniska i nie musiał mieszkać w koszarach wraz ze swoim oddziałem, z którym przybył do Koryntu, by pełnić służbę po wygranej wojnie.
Nie mógł się doczekać by z nią porozmawiać dlatego, gdy dostrzegł zmierzającego w jego kierunku zmiennika wydał okrzyk radości. Zdał mu krótki raport z przebiegu patrolu i, na ile pozwalał mu ekwipunek, pobiegł w stronę oikosu. Po drodze wstąpił do Agory witając się ze znajomymi mieszkańcami i zakupił świeże pieczywo na śniadanie, by wyręczyć bliską mu kobietę. Docierając do domostwa wbiegł na duży dziedziniec. Podszedł do znajdującej się w jego centrum studni i zostawił przy niej swoją włócznię i tarczę, na której położył wciąż ciepły bochen chleba.
— Eudokio! — Zawołał, rozglądając się dookoła, i skierował się w stronę gyneceum. Zapukał do drzwi, które od razu otworzył i zajrzał do środka. W pomieszczeniu znajdowało się kilka młodych niewiast, które prowadziły ożywioną rozmowę. Odchrząknął, by zwrócić ich uwagę, czego od razu pożałował, słysząc przeciągłe westchnienia i głośne piski, które wywołało jego pojawienie się w zasięgu ich wzroku. Chciał tylko zapytać czy nie widziały przypadkiem szukanej przez niego kobiety, ale szybko z tego zrezygnował, zatrzaskując drzwi i uciekając przed ich pożądliwymi spojrzeniami. Wzdrygnął się, a jego ciało pokryło się gęsią skórką, bo nic nie napawało go takim przerażeniem jak te delikatne istoty, które jedyne czego pragnęły to go dorwać i usidlić, a on, szczerze mówiąc, nie był w ogóle tym zainteresowany.
Westchnął ciężko, przeklinając w duchu, że nie zaczął od kuchni, tylko bez zastanowienia wdarł się do paszczy lwa. Zawsze najpierw robił potem myślał, co często okazywało się jego zgubą.
Słysząc otwierające się za nim drzwi, odskoczył od nich i biegiem przeciął dziedziniec, wpadając z impetem do andronu. Zatrzasnął za sobą drzwi z hukiem i przywarł do nich plecami, starając się unormować swój oddech i uspokoić serce. Surowo urządzone, typowo męskie pomieszczenie jako jedyne w całym wielkim oikosie dawało poczucie bezpieczeństwa, gdyż żadna kobieta nie mogła przekroczyć jego progu.
— Taki mężny, potężny wręcz budzący grozę wojownik, a na widok panienek ucieka gdzie pieprz rośnie.
Spartanin uniósł swoje spojrzenie, słysząc męski głos, a widząc dobrze mu znanego postawnego mężczyznę, uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd równych, białych zębów.
— Och Kyrosie, przysięgam na młot Hefajstosa, że one są niczym harpie. Tylko czekają na dogodny moment i chwilę mojej nieuwagi, by porwać mą duszę. One są groźniejsze niż cały oddział wroga — odparł, przykładając dłoń do piersi, by dodać dramaturgii swojej wypowiedzi, a ubrany w szarą togę kowal zaśmiał się serdecznie.
— To tylko niewinne dziewczęta, które mogą co najwyżej skraść ci serce — powiedział, podchodząc do niego, i ściągnął z jego głowy hełm, by przeczesać dłonią jego długie czarne włosy. — Jak było na patrolu? Pewnie jesteś wykończony. Chodź, zjesz śniadanie i się położysz.
— Och, wątpię, że dzisiaj zasnę — mruknął, a jego policzki pokryły się dorodnym rumieńcem. — Poza tym chyba za późno, żeby któraś z nich była w stanie skraść mi serce — dodał, delikatnie się uśmiechając.
— O czym ty mówisz? Zakochałeś się? W kim? — Zapytał, marszcząc grube czarne brwi i przyglądając się z uwagą zawstydzonemu Jeonggukowi.
— Nie wiem, ale dziś spotkałem go w porcie i poczułem jak strzała Erosa przebija moje serce, niszcząc otaczający je mur i sprawiając, że zabiło mocniej niż kiedykolwiek przedtem — szepnął, po raz kolejny wracając wspomnieniami do stojącego na molo młodzieńca, któremu w trakcie przypływu wiatr rozwiewał włosy, odsłaniając piękną twarz.
— Powiedz mi jak wyglądał, może będę wiedział kto to jest. Znam wiele osób w Koryncie — zachęcał go do zwierzenia, dostrzegając iskierki w jego hebanowych oczach.
— Och Kyrosie, chociaż nasze oczy spotkały się jedynie na ułamek sekundy mogę przysiąc, że jest najpiękniejszym mężczyzną stąpającym po ziemi — zaczął, odwracając wzrok od przeszywającego spojrzenia starszego. — Był ubrany w białą, sięgającą kostek togę obszytą złotą nitką, która błyszczała w świetle księżyca. Na ramiona miał zarzuconą równie białą pelerynę, a jego brązowe, falowane włosy były przyozdobione wiankiem z frezji, między którymi mieniły się perły — westchnął rozmarzony, a jego policzki jeszcze mocniej zabarwiły się czerwienią.
Kyros przez chwilę przyglądał się speszonemu chłopakowi dochodzą do wniosku, że faktycznie Eros dopadł jego niewinne serce. Przetworzył w głowie słowa, które opuściły usta spartanina i otworzył szeroko oczy, kiedy w końcu dotarł do niego ich sens.
— Na Zeusa! — Wykrzyknął, strasząc stojącego przed nim wojownika i wcisnął mu w jedną dłoń hełm, który wciąż trzymał w tych swoich, a nadgarstek drugiej złapał w silny uścisk. — Musimy w tej chwili znaleźć Eudokię!
Szarpnął mocno za rękę Jeongguka, odrywając go od drzwi, które następnie otworzył i wypchnął chłopaka na dziedziniec, wychodząc zaraz za nim. Do ich uszu dotarł chichot przebywających na dziedzińcu dziewcząt co przyprawiło spartanina o zimne dreszcze. Wyrwał rękę z uścisku kowala i ukrył się za jego plecami. Starszy skwitował to głośnym prychnięcie, tym samym zwracając uwagę kobiet, które zaczęły wzdychać i machać w ich stronę.
— Spójrz na nie tylko. Czyste harpie — szepnął na ucho starszemu. — O łaskawa Tyche daj mi trochę szczęścia i spraw, by się ode mnie odkleiły. Tyle spartanów w mieście, a one musiały się przyczepić właśnie do mnie — mamrotał pod nosem.
— Ty lepiej módl się do Nike, żeby pozwoliła ci zwyciężyć jak będziesz od nich uciekał, a teraz już chodź. Przy mnie nic ci nie grozi — powiedział, powstrzymując śmiech, i ruszył w stronę kuchni, a mijając dziewczęta, zgromił je spojrzeniem co sprawiło, że w jednej chwili zamilkły i czmychnęły do gyneceum. Kowal odetchnął z ulgą, bo mimo, że lubił towarzystwo niewiast to nie mógł pozwolić, by osaczały młodego mężczyznę, którego od kilku miesięcy traktował jak własnego syna.
— Wciąż nie mogę uwierzyć, że naprawdę go spotkałeś — odezwał się po krótkiej chwili.
— Kogo spotkałem? Kim on jest? — Zapytał, grzecznie krocząc za mężczyzną, a docierając do studni, podniósł swój ekwipunek i pieczywo, które wręczył Kyrosowi.
— Synem Afrodyty — rzekł tajemniczo i pchnął drzwi wchodząc do izby, która była sercem domostwa.
Jeongguk zatrzymał się tuż przed drewnianą powierzchnią, w zdumieniu otwierając szeroko oczy i usta. Dużo słyszał o półbogach, ale był przekonany, że to są zwyczajne mity rozpowszechniane przez służące bogom kapłanki. Przecież nikt nigdy nie miał tej przyjemności, by spotkać w połowie boskie dziecko.
Ocknął się po chwili i wszedł do rozświetlonego promieniami słońca pomieszczenia. Było ono skromnie urządzone i utrzymane w nienagannej czystości. Po prawej stronie znajdowało się niewielkie palenisko, koło którego piętrzyły się różnego rodzaju gliniane naczynia oraz wiklinowe kosze. Zaś z lewej stał duży drewniany stół z krzesłami, za którym znajdowały się drzwi do maleńkiej spiżarni. Usiadł na swoim stałym miejscu, u szczytu stołu, odkładając na bok trzymany w dłoniach ekwipunek, i uśmiechnął się na widok wychodzącego ze spiżarni małżeństwa, które gruchało do siebie jak zakochane gołąbki. Lubił się im przyglądać, skrycie marząc o równie pięknej miłości. Dopiero kiedy z nimi zamieszkał poczuł co to znaczy być kochanym i jak bardzo potrzebne jest rodzinne ciepło w życiu człowieka. Jego rodzice nigdy mu tego nie dali, gdyż matka umarła przy porodzie, a ojciec wychowywał go twardą ręką, przygotowując do bycia najlepszym wojownikiem w Sparcie. Osiągnął zamierzony cel, bo koniec końców Jeongguk stanął na czele spartańskiego wojska.
— Na Aresa cóż to za przystojny wojownik! — Wykrzyknęła Eudokia, dostrzegając Jeongguka i wyrywając go z zamyślenia. Podeszła do niego, biorąc jego twarz w swoje dłonie i uważnie mu się przyjrzała, po czym złożyła delikatnego całusa na jego policzku. — Słyszałam od Kyrosa, że musisz ze mną o czymś pilnie porozmawiać, ale nie chciał uchylić rąbka tajemnicy.
— Och tak — mruknął, a na jego przystojnej twarzy ponownie zagościł dorodny rumieniec. Próbował uciec wzrokiem, ale kobieta uniemożliwiła mu to, wciąż trzymając jego twarz w swoich dłoniach. Nie mając wyjścia spojrzał na jej wciąż piękne, mimo upływającego czasu, oblicze. — Poznałem kogoś.
— Raczej zobaczyłeś. Do poznania to jeszcze długa droga przed wami — parsknął kowal, wywracając oczami w rozbawieniu, a jego żona posłała mu mordercze spojrzenie, po którym zaczął się zastanawiać, czy to odpowiedni moment, by zacząć modlić się do Tanatosa, czy jeszcze da mu chwilę pożyć.
— Nie słuchaj tego starego zgreda i szybko opowiadaj cioteczce cóż za chłopca ujrzałeś — powiedziała, w końcu puszczając jego twarz, i skierowała się do paleniska, by zagrzać wodę na herbatę.
— Kyros twierdzi, że to był syn Afrodyty — powiedział, a Eudokia spięła się na te słowa. Słyszała różne pogłoski na jego temat, ale nie wierzyła, że któraś jest prawdziwa. W zamyśleniu wzięła trzy gliniane kubki i wsypała do nich susz kwiatowy z szałwii libańskiej, a po chwili w izbie rozniósł się delikatny aromat gojnika. Gotowy napar podała mężczyznom, po czym wzięła swoją porcję i usiadła przy nich.
— Perła — szepnęła. — Dobrze, teraz opowiedz nam gdzie i w jakich okoliczności go spotkałeś.
Jeongguk wziął kilka głębokich oddechów, by dodać sobie odwagi, po czym spojrzał na małżeństwo, które posyłało mu pokrzepiające uśmiechy. Wiedział, że może na nich liczyć i zwierzyć się ze wszystkiego, i że na pewno zrobią wszystko, żeby pomóc mu odnaleźć tajemniczego nieznajomego.
— Jak co noc spełniałem swoją powinność i patrolowałem port. Było już późno, a dookoła mnie nie było żywej duszy, więc pozwoliłem sobie na chwilę odpoczynku i usiadłem na ławce mając idealny widok na molo, i wtedy go zobaczyłem. Szedł szybkim krokiem w stronę pomostu, a mimo, że był daleko ode mnie mogłem wyczuć jego strach. Rozglądał się dookoła jakby upewniał się, że nikt go nie śledzi. Chciałem do niego podejść i zapytać czy nie potrzebuje pomocy, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem. Stanął na końcu molo i wpatrzył się w ciemną otchłań morza, a powiew wiatru zwiał z jego głowy kaptur od białej peleryny, którą miał na sobie, i rozwiał jego delikatnie falowane, brązowe włosy, ukazując mi profil jego pięknej twarzy — przerwał swoją wypowiedź i przełknął ślinę, bo nagle zrobiło mu się sucho w ustach, a Eudokia z Kyrosem bacznie mu się przyglądali, popijając herbatę z gojnika i cierpliwie czekając, aż będzie kontynuował. —Właśnie w tym momencie poczułem jak moje serce oblewa przyjemne ciepło, burząc od lat znajdujący się tam mur ochronny. Przyglądałem mu się jak zaczarowany, a moje serce szalało w piersi i, och słodki Ganimedesie, przepadłem z kretesem.
— Zobacz Eudokio, nasz malutki Jeonggukie się zakochał — mruknął Kyros, ocierając łzę wzruszenia, a chłopak spuścił swój wzrok na dłonie, które z nerwów zaciskał na przysłoniętych krótką, czerwoną togą udach.
— Nie zawstydzaj go — warknęła kobieta w stronę swojego męża, po czym już łagodniej odezwała się do spartanina. — Zamieniłeś z nim choć słowo?
— Zebrałem się na odwagę i wstałem z ławki, by ruszyć w jego stronę, ale on nagle zerwał się do biegu jakby coś go przestraszyło. Zatrzymał się, spoglądając w moją stronę co ponownie mnie sparaliżowało i nim się zorientowałem zniknął w jednej z uliczek prowadzących na wzgórze — odpowiedział, wyraźnie smutniejąc.
— Myślisz, że poczuł, że przypływ się kończy i musiał wracać na Akrokorynt? — Zapytał kowal swą małżonkę, a Jungkook nie rozumiał co przypływ ma z tym wspólnego. Eudokia widząc zdezorientowany wyraz twarzy młodego wojownika, uśmiechnęła się pokrzepiająco.
— Pomału Kyrosie, bo nasz spartanin chyba nigdy nie słyszał legendy o Perle Afrodyty, prawda? — Dopytała, a gdy Jeongguk skinieniem głowy przyznał jej rację dodała: — Pozwól, że przybliżę ci tą historię.
— Jeonggukie uważnie słuchaj w coś się wpakował, bo jeśli tych dwóch całuśnych gagatków maczało w tym swoje boskie palce to masz delikatnie mówiąc przej...
— Kyrosie! — Krzyk Eudioki przerwał wypowiedź kowala, który w ułamku sekundy zamilkł. — Lepiej podaj nam śniadanie — mruknęła, a jej mąż posłusznie wstał od stołu i, krzątając się po pomieszczeniu, zaczął podawać wcześniej przygotowane przez kobietę jedzenie.
— Jak brzmi ta legenda? — Odezwał się Jeongguk, nie mogą dłużej znieść przedłużającej się ciszy. Zżerała go ciekawość. Chciał jak najszybciej dowiedzieć się jaką tajemnicę skrywa piękny nieznajomy.
— Mówi się, że syna Afrodyty znalazła u wybrzeży Koryntu jedna ze służących jej kapłanek. Chłopiec spał, unosząc się na wodzie, a jego nagie ciałko otulała piana, niczym ramiona kochającej matki. Kobieta chciała wezwać pomoc, ale jakaś siła zatrzymała ją i nie pozwoliła zostawić malca samego. Podobno pytana o ten moment za każdym razem odpowiadała, że stała na brzegu, patrząc na niego, a w następnej chwili tuliła jego ciałko do swojej piersi. Nie pamiętała co się wydarzyło, a szatę miała mokrą tylko w miejscu, do którego przywierało ciałko chłopca, jakby ktoś jej go podał — zaczęła swą opowieść, a Kyros w końcu usiadł obok niej i przyglądał się jak Jeongguk z wypiekami na twarzy i zapartym tchem słucha jego żony. — Zabrała więc chłopca do Akrokoryntu, do najwyższej kapłanki, by jej doradziła co ma zrobić. Kobieta widząc ślicznego chłopca o ciemnych, kręconych włoskach i dużych szafirowych oczkach stwierdziła, że bogini je pobłogosławiła, dając pod opiekę jej syna. Tak więc jego domem stała się świątynia jego matki, a strażniczkami jej kapłanki. Był pilnie strzeżony, by nikt nie dowiedział się o jego istnieniu, ale w końcu pojawiły się pogłoski. Gdy chłopiec podrósł zaczął wymykać się ze świątyni, zawsze podczas przypływów, podobno tylko wtedy jego matka mogła go chronić przez zawarte z Posejdonem przymierze. Lecz nigdy nikomu się nie pokazał, zawsze wtapiał się w tłum — przerwała, by po chwili zastanowienia dodać: — Patrząc na tą legendę i twoje spotkanie z Perłą intryguje mnie jedno... Co go skłoniło, żeby ukazać się w swojej prawdziwej postaci i dlaczego to właśnie ciebie wybrał?
W izbie po raz kolejny zapadła cisza. Jeongguk niespokojnie kręcił się na swoim krześle i położył dłonie na stole, stukając o niego paznokciami i intensywnie myśląc o co w tym wszystkim może chodzić. Zastanawiał się dlaczego młodzieniec był przez cały ten czas ukrywany. Przez burze myśli nagle przeleciała błyskawica, która rozpaliła w nim niepokój.
Co jeśli za murami Akrokoryntu działa mu się krzywda?
Spiął wszystkie mięśnie, bo strach zaczął obejmować całe jego ciało.
— Eudokio myślisz, że to wołanie o pomoc? — Cicho odezwał się Kyros, zwracając się do swojej małżonki i wypowiadając obawy Jeongguka na głos.
— Mam wielką nadzieję, że chłopiec jest bezpieczny i nie dzieje mu się krzywda, ale dobrze wiesz czym się trudnią kapłanki Afrodyty — odpowiedziała, a serce ścisnęło jej się boleśnie na samą myśl, że młodzieniec mógłby być zmuszany do tych rzeczy.
— Jeongguku, wysłanniku Aresa, w tobie jedyna nadzieja. Odnajdź Perłę i dowiedz się prawdy — poprosił Kyros, łapiąc go za dłonie, które nerwowo zaczął ściskać.
— Czerpiąc siłę od Aresa obiecuję uczynić wszystko, by uratować syna Afrodyty — powiedział, oddając uścisk dłoni kowalowi, i zerwał się z miejsca, a krzesło na którym siedział przewróciło się z hukiem. Podniósł swój ekwipunek, wciąż leżący na podłodze, i ruszył w stronę drzwi wyjściowych, ale został zatrzymany przez Eudokię.
— Cieszy mnie twoja postawa wojowniku, ale najpierw musisz zjeść śniadanie. Sama modlitwa do Aresa nie wystarczy, a do przypływu jest jeszcze trochę czasu — powiedziała, wywołując uśmiechy na twarzach mężczyzn.
— Prawda Eudokio. Niech ci Hestia błogosławi — powiedział, składając na policzku kobiety delikatny pocałunek. Usiadł do stołu i, zajadając się przygotowanymi potrawami, prowadził ożywioną rozmowę z Kyrosem, a Eudiokia w milczeniu zaczęła powoli układać plan ucieczki z Koryntu, bo jej kobieca intuicja podpowiadała, że Perła jest w niebezpieczeństwie. Musiała zrobić wszystko, żeby historia rodzącej się między mężczyznami miłości nie przerodziła się w iście grecką tragedią...
🕊🕊🕊
Młodzieniec stał na pomoście, wpatrując się w ciemną powłokę morza, które delikatnie się kołysało. Wiatr poruszał jego białą szatą, by ostatecznie zwiać z jego głowy kaptur i odkryć piękne lico, delikatnie rozwiewając brązowe włosy. Uniósł spojrzenie szafirowych oczu na księżyc oświetlający port. Zawsze się ukrywał, by nikt nie odkrył jego istnienia, ale dzisiaj chciał być zauważony i wzbudzić ciekawość.
Chciał jego atencji.
Dobrze wiedział, że ją zdobył, jeszcze zanim jego stopy odziane w sandały stanęły na molo. Był jednocześnie przerażony i podekscytowany. Nigdy nie rozmawiał z ludźmi z miasta, a tym bardziej z wojownikami, którzy po wojnie do niego przybyli. Większość czasu spędzał sam, zamknięty w świątyni pod strażą, której czasami udawało mu się wymknąć, a jedyną towarzyszką w niedoli była córka kapłanki, która go odnalazła.
Czuł palący wzrok spartanina na swoim ciele, który przyprawiał go o ciarki, i błagał w myślach, żeby w końcu zrobił ten pierwszy krok. Jednak sekundy mijały, a obaj trwali w bezruchu. Nagle zerwał się silny wiatr, burząc spokojne morze, a chłopiec już wiedział, że nie może dłużej czekać.
Bezpieczny czas właśnie się skończył.
Wziął w dłonie swoją białą, długą szatę i zaczął biec po pomoście. Zbiegając ze schodków dopiero zauważył, że wojownik drgnął i wstał z ławki. Ciężkie westchnienie opuściło jego usta, a w oczach zebrały się łzy. Rzucił tęskne spojrzenie w jego stronę i uciekł, więcej nie oglądając się za siebie.
Za późno... Było za późno...
Wbiegł w jedną z ciemnych uliczek, która prowadziła na wzgórze i zwiększył tempo, by jak najszybciej opuścić miasto. Kiedy dotarł do ścieżki prowadzącej do Akrokoryntu już nie powstrzymywał łez, które lawiną toczyły się po jego rumianych policzkach.
Bał się, tak bardzo się bał, że stracił ostatnią szansę na ratunek.
Znał drogę na pamięć, więc parł do przodu, mimo zamazanego od łez wzroku i spowijającej wzgórze ciemności. Kilka razy się potknął, ostatecznie dostrzegając główną bramę, przy której czuwała staż. Ostatnią rzeczą, na którą miał teraz ochotę była dyskusja z tymi niespełna rozumu, królewskimi osiłkami, dlatego skręcił w wąską dróżkę, którą dotarł do wschodniej części muru. Wdrapał się po nim, raniąc swoją łydkę, i niezgrabnie zeskoczył, lądując na kolanach. Szybko się podniósł i ruszył w stronę świątyni, przechodząc przez piękny ogród otaczający dziedziniec. Zatrzymał się przed majestatyczną, kamienną budowlą, która w świetle płonących pochodni zdawała się pnąc ku niebu i utkwił w niej spojrzenie swych szafirowych oczu. Wziął kilka głębokich oddechów, by dodać sobie odwagi, i wbiegł po schodach. Minął rząd kolumn, pomiędzy którymi stały duże wazy wypełnione świeżymi kwiatami i wślizgnął się do pronaosu. Ponownie się zatrzymał, a zimny dreszcz przebiegł wzdłuż jego kręgosłupa. Strach ogarniał całe jego ciało, a intuicja alarmowała, że zmierza w złym kierunku. Jednak jej nie posłuchał i wkroczył do naosu, w którym mrok rozpraszał blask rozstawionych na kamiennej posadzce świec. W jego sercu stał potężny, wykuty w różowym marmurze posąg Afrodyty. Bogini dumnie prężyła swoje piękne ciało, stojąc na wielkiej muszli. Jej twarz o delikatnych rysach wpatrzona była w uniesioną do góry dłoń, na której wierzchu siedział gołąb, trzymający w dziobie gałązkę oliwną. Długie, kręcone włosy ozdobione wiankiem spływały kaskadą po nagich piersiach bogini, a miejsce intymne skrywała szata, którą trzymała w drugiej dłoni. U jej stóp znajdował się niski, długi ołtarz, na którym piętrzyły się wszystkie dary ofiarne, a po obu jego stronach stały marmurowe ławy.
Młodzieniec przemierzył całą cellię i upadł na kolana, oddając pokłon swojej matce kolejny raz wznosząc modły, by uchroniła go od czekającej go przyszłości.
— Gdzie żeś był?! — Kobiecy głos odbił się od ścian budowli, strasząc pochylonego młodzieńca, który w sekundę podniósł się z kolan, i z uwagą przyjrzał się marmurowej bogini, jakby to ona miała do niego przemówić. Po chwili ujrzał, wyłaniającą się z adytonu najwyższą kapłankę, na której widok jego serce zamarło.
— Taehyung! Zapytałam gdzie żeś był?! — Ponownie krzyknęła, podchodząc do niego, ale on nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Kobieta zamachnęła się i uderzyła go w policzek. Siła uderzenia była tak duża, że zrzuciła z jego włosów wianek z frezji, a perły znajdujące się w nim posypały się po posadzce.
— Byłem w ogrodzie... — Odpowiedział cicho, łapiąc się za bolące miejsce.
— Nie kłam! — Wrzasnęła w gniewie i uderzyła go w drugi policzek, rozcinając dolną wargę. — Dobrze wiem, że byłeś w mieście. Czego tam szukałeś?!
— Niczego tam nie szukałem, bo cały czas byłem w ogrodzie — powiedział, kuląc się w sobie, a w jego oczach zebrały się łzy. To nie pierwszy raz kiedy kapłanka tak go traktowała. Zawsze był przez nią poniżany, a kiedy z roku na rok zaczął stawać się coraz piękniejszy, przebijając swym pięknem nawet wyrzeźbionych bogów, zaczęła posuwać się do rękoczynów.
— Nie wierzę ci! Przyznaj, że wymykasz się do któregoś ze spartanów, żeby spełniać jego zachcianki — prychnęła, patrząc na niego z obrzydzeniem. — Jesteś taki sam jak twoja matka!
— Nie jestem nierządnicą tak jak ty! — Rzucił w twarz kapłance, po raz pierwszy zdobywając się na odwagę, za co po raz trzeci został przez nią uderzony. Mimo bólu nie zamierzał okazać słabości. Zacisnął dłonie w pięści, unosząc dumnie głowę i dodał: — Ja w porównaniu do ciebie szanuję swoje ciało i nie zamierzam nikomu w ten sposób służyć, nawet jeśli miałbym za to przypłacić życiem. Oddam się tylko z miłości...
— Muszę cię rozczarować, ale nikt nie pokocha takiej marnej podróbki boga jaką jesteś, więc zejdź w końcu na ziemię z tych swoich obłoczków i bądź posłuszny! Masz nie ruszać się stąd na krok! Jutro w końcu nadejdzie dzień byś wypełnił swój obowiązek, dlatego nie próbuj ponownie uciekać! — Zagrzmiała i, szarpiąc za nadgarstek, pociągnęła go w stronę adytonu.
— Jaki obowiązek?! O czym ty bredzisz? — Zapytał, próbując się wyszarpać z jej uścisku, ale była silniejsza niż mogło się zdawać.
— Szczegółów jeszcze nie mogę ci zdradzić, ale wiedz, że król już czeka, żeby dobrać się do twojego boskiego ciałka — warknęła, a Taehyung pobladł ze strachu. Wiedział, że kobieta chciała zgotować mu piekło na ziemi, ale nie spodziewał się czegoś takiego. Nie tylko dużo słyszał o królu Koryntu i jego brutalnych upodobaniach łóżkowych, ale również był świadkiem kilku sytuacji, które napawały go obrzydzeniem. Nie chciał być na miejscu tych wszystkich kapłanek, które z własnej woli i z przyjemnością mu służyły.
— Sprzedałaś mnie temu łajdakowi?! Jak mogłaś?! — Krzyknął w rozpaczy, a kapłanka tylko głośno się roześmiała i, siłą wpychając go do adytonu, zasunęła wejście kamienną płytą.
Taehyunga wpadł do niewielkiego, ciemnego pomieszczenia uderzając głową o stojącą pod ścianą kline. Sięgnął dłonią do swojej skroni i poczuł na palcach lepką maź, a do jego nozdrzy dostała się metaliczna woń.
Krwawił.
Podniósł się z podłogi i podszedł do zabarykadowanego wejścia. Oparł o nie zwinięte w pięści dłonie i spróbował w nie uderzyć, ale ani drgnęło.
— Błagam wypuść mnie stąd! Zrobię wszystko tylko wypuść mnie stąd! — Krzyczał, zdzierając gardło, ale nikt go nie słyszał, bo nikt nie miał prawa przebywać w świątyni nocą, a najwyższa kapłanka opuściła ją zaraz po jego zamknięciu.
— Błagam! Nie zostawiaj mnie tu samego! Boję się ciemności! — Szlochał tak długo aż z wyczerpania osunął się na posadzkę. Objął ramionami swoje kolana i, przyciągając je do piersi, zaczął kołysać się na boki. Był przerażony wizją spotkania z królem, ale starał się uspokoić. Wracał myślami do wojownika o hebanowych oczach, który od miesięcy władał jego niewinnym sercem.
Musiał jak najszybciej spotkać się z jego spartaninem.
🕊🕊🕊
— Taehyung.
Cichy głos wybudził go ze snu, w który zapadł, kiedy tylko wyobraził sobie otaczającego go silnymi ramionami mężczyznę. Podniósł się do siadu i skierował swoje spojrzenie na zabarykadowane wejście, które po chwili zostało otwarte, wpuszczając do środka delikatne promienie słońca.
— Arete to ty? – Zapytał drżącym głosem, a widząc swoją ukochaną przyjaciółkę odetchnął z ulgą.
— O bogowie! Tae co ci się stało? — Wykrzyknęła przerażona, kiedy jej wzrok padł na zranioną twarz syna Afrodyty.
— Najwyższa kapłanka... – Zdołał wydusić, nim jego głos się załamał, a gorące łzy wypłynęły z jego szafirowych oczu.
— Och, nie płacz Perełko — powiedziała uspokajającym głosem i uklękła przy nim, od razu obejmując jego drobne ciało. — Niech Nemezis będzie mi świadkiem, że tą nikczemnice dopadnie sprawiedliwość, a twoje prawdziwe przeznaczenie będzie mogło się wypełnić.
— Myślę, że już jest na to za późno. Ona mnie sprzedała królowi, żeby odebrał moją niewinność i zbezcześcił ciało... — Szepnął jej do ucha, dłonie zaciskając na jej białej szacie, która była łudząco podobna do tej, którą sam nosił.
— Co zrobiła?! Co za parszywa ladacznica! Niech ja ją tylko dorwę w swoje ręce! — Krzyknęła w zdenerwowaniu, odrywając się od młodzieńca. To było dla niej za dużo. Nie wierzyła, że najwyższa kapłanka mogła dopuścić się takiej zdrady i wydać w niepowołane ręce ich największy skarb. Ich najdroższą perłę. Wzięła kilka głębokich oddechów, by uspokoić nerwy, i ponownie się odezwała patrząc w smutne oczy Perełki. — Nigdy nie jest za późno, by zmienić bieg wydarzeń. Potrzebujemy tylko małej pomocy. Rozmawiałeś z dowódcą wojska spartańskiego?
— Bałem się do niego podejść i czekałem aż on się na to zdobędzie. Niestety nie zrobił tego, a mi skończył się czas i musiałem wrócić do świątyni. A mimo to nie zdążyłem tu dotrzeć przed najwyższą kapłanką i stało się to co się stało
— mruknął, dłonią wskazując na swoją twarz.
— Poczekaj wezmę czystą togę i pójdziemy do mnie, żeby doprowadzić cię do porządku i opatrzyć rany. A potem weźmiesz sprawy w swoje ręce i pójdziesz do niego. Jasne? Wciąż masz jeszcze jeden przypływ. Nie możesz pozwolić, żeby ta zakłamana suka wygrała — powiedziała i, nie czekając na jego odpowiedź, podniosła się z kolan. Przeszła przez adyton wchodząc do opistodomosu. Rozejrzała się po skarbcu pełnym ręcznie malowanych waz, drogiej biżuterii i tkanych z najdelikatniejszych materiałów szat, wśród których znalazła się ta jedna przez nią poszukiwana o błękitnej barwie. Wzięła ją w dłonie i wróciła do Taehyunga, który nie ruszył się nawet o milimetr.
— Perełko, proszę wstań z tej zimnej posadzki — powiedziała, a w jej głosie można było wyłapać nutkę smutku. Podała młodzieńcowi dłoń pomagając mu wstać i wyprowadziła go ze świątyni.
— Arete — odezwał się, kiedy przechodzili przez ogrody, by dotrzeć do mieszkalnej części Akrokoryntu, w której również znajdował się dom uciech. Kapłanki chętnie gościły tam nie tylko mężczyzn pragnących zaspokoić swe żądze, ale również kobiety, które chciały zaznać spełnienia.
— Tak Perełko?
— Myślisz, że ten spartanin dowiedział się kim jestem i będzie próbował mnie odnaleźć? — Zapytał, a jego serce zabiło niespokojnie.
— Jestem tego pewna, a teraz chodź musisz zmyć z siebie krew — powiedziała i skierowała ich kroki do łaźni przeznaczonej wyłącznie dla kapłanek, do której po chwili weszli. Pomieszczenie skrywało dużą, kwadratową wannę, dookoła której były zdobione kolumny, a po jej obu stronach znajdowały się kamienne bloki zapewniające ustronne miejsce do zaspokojenia potrzeb fizjologicznych.
— Rozbierz się i wejdź do wody, a ja pójdę po maść na twoje rany — rzekła dziewczyna, odkładając togę na jedną z ław, które znajdowały się blisko wanny.
Taehyung zgodził się skinieniem głowy i zaczął ściągać swoje zakrwawione szaty, patrząc jak dziewczyna opuszcza łaźnie. Kiedy był już całkiem nagi, podszedł do brzegu wanny i powoli do niej wszedł, zanurzając się w chłodnej wodzie, której łagodny dotyk koił jego obolałe ciało. Obmył dokładnie swoje ciało i brązowe włosy, które pod wpływem wilgoci skręciły się tworząc sprężynki.
Arete wróciła do łaźni po kilku minutach, niosąc w dłoniach miękki materiał do osuszenia ciała syna Afrodyty i maść, którą odłożyła obok togi. Pomogła wyjść z wanny Taehyungowi, po czym rumieniąc się w zawstydzeniu, dokładnie wytarła jego piękne, o delikatnie zarysowanych mięśniach, ciało. Za każdym razem reagowała tak samo, mimo iż robiła to milion razy. Pospiesznie odrzuciła materiał i sięgnęła po togę, by móc odkryć nagiego półboga.
— Usiądź, a ja posmaruję twoje rany — poprosiła, a młodzieniec bez słowa wykonał jej polecenie. Wtarła maść uśmierzającą ból w jego skroń i dolną wargę, po czym uklękła i posmarowała otartą łydkę.
— Dziękuję, że mi pomagasz — szepnął i złapał dziewczynę za wolną dłoń, ściskając ją mocno.
— Od tego są przyjaciele, Perełko — odpowiedziała, uśmiechając się uroczo. — Jesteś gotowy na spotkanie ze spartaninem. Musimy się pospieszyć, bo przypływ zaraz się zacznie — dodała, wstając z klęczek.
— A co jeśli najwyższa kapłanka znowu mnie nakryje — zapytał, powoli wstając z ławy, na której siedział.
— Nią się nie przejmuj. W dzień mogę cię kryć, więc biorę ją na siebie — zapewniła i pociągnęła go w stronę wyjścia. Opuściwszy łaźnie rozejrzeli się dookoła, a dostrzegając w oddali kilka kapłanek, zerwali się do biegu, by jak najszybciej dotrzeć pod wschodnią część muru. Zatrzymali się ciężko oddychając, a Arete podeszła do krzewu dzikiej róży i zerwała jeden kwiat. Wyciągnęła złotą wsuwkę ze swojego wysoko upiętego koka i przypięła nią niedużą, bordową różyczkę we wciąż wilgotne włosy Taehyunga.
— Niech Afrodyta ma cię w swojej opiece, Perełko — szepnęła i złożyła motyli pocałunek na jego policzku.
— Nie wiem jak ci się odwdzięczę — mruknął, wtulając ją w swoje ciało.
— Idź zawalczyć o swoją wolność to mi wystarczy — odpowiedziała, oddając uścisk. — Ruszaj, bo czas ucieka — dodała i, odrywając się od niego, pomogła mu wdrapać się na mur.
— Uważaj na siebie — powiedział i, posyłając jej ostatnie spojrzenie, zniknął po drugiej stronie.
— Powodzenia synu Afrodyty — szepnęła z nadzieją, że w końcu uda mu się sprowadzić ratunek.
🕊🕊🕊
Jeongguk uchylił drzwi od swojej sypialni i wyjrzał na dziedziniec. Jego izba znajdowała się w najbardziej oddalonej części domostwa, więc miał na niego idealny widok. Nie widząc w pobliżu żywej duszy, wyszedł z pomieszczenia, zatrzaskując za sobą drzwi. Dzierżąc w dłoni tarczę i włócznię, ruszył w stronę wyjścia z oikosu. Szedł powoli, by nie wydawać zbędnych dźwięków, które mogłyby zdradzić jego położenie.
— Co się tak skradasz? — Słysząc męski głos, podskoczył ze strachu, przyjmując pozycje do ataku.
— Na Zeusa! Kyrosie mógłbyś mnie nie straszyć?! Kiedyś przez ciebie zejdę na atak serca i Hades będzie miał powód do świętowania! — Krzyknął na niego w złości, na co kowal głośno się roześmiał.
— Ares nie byłby dumny, że trzęsiesz się na samą myśl o spotkaniu kobiet —powiedział, kiedy już opanował śmiech.
— Nie przypominaj mi o tych harpiach — fuknął i, poprawiając swój ekwipunek, ponownie ruszył w stronę wyjścia. — Muszę odnaleźć syna Afrodyty i dowiedzieć się czy jest bezpieczny.
— Widzę, że naprawdę mocno cię wzięło. Aż tu słuchać jak Eros z Ganimedesem przybijają sobie boską piątkę — powiedział w rozbawieniu, drepcząc za wojownikiem.
— Po prostu chcę to sprawdzić. Dobrze wiesz, że nie popieram przemocy i zawsze będę chronił słabszych. Użycie siły to ostateczność — mruknął, ciężko wzdychając. Nienawidził siebie za to, że przez ojca stał się maszyną do zabijania, ale przysiągł sobie, że odbierać życie będzie tylko jeśli ktoś stanie mu na drodze, nie dając innego wyboru. Stosował się tej zasady, bo ludzkie życie było dla niego bardzo cenne. Dlatego też wybrał życie na Koryncie, mając nadzieje, że uniknie kolejnych walk.
— Postawa godna boskiej chwały. Cieszę się, że ty stoisz na czele wojsk spartańskich. Jesteśmy w dobrych rękach — rzekł dumnie, klepiąc Jeongguka po odkrytym, umięśnionym ramieniu.
— Dziękuję Kyrosie, twoje słowa wiele dla mnie znaczą — powiedział, zatrzymując się przed samym wyjściem. Odwrócił się w stronę kowala i skrzyżował z nim spojrzenie swoich ciemnych oczu. — Powiedz mi Kyrosie jak myślisz? Uda mi się odnaleźć syna Afrodyty? Czy zdobędzie się na odwagę, by po raz drugi ujawnić się ludziom.
— Zapominasz, że on ujawnił się tobie, a nie ludziom. Musiał cię obserwować od dłuższego czasu. Przyszedł do portu, bo często tam przesiadujesz, więc był pewny, że cię spotka. A wybierając noc nie narażał się na odkrycie swojej tożsamości. Dlatego radzę ci, abyś udał się do miejsca, w którym został znaleziony przez kapłankę. Jest ono z dala od ludzi, więc jeśli za dnia odważy się pokazać to właśnie na plaży, gdzie to wszystko się zaczęło.
— Tak zrobię! Życz mi szczęścia Kyrosie! — Wykrzyknął, szeroko się uśmiechając, i opuścił oikos, a kowal wrócił do andronu, wznosząc modły do wszystkich Bogów, by mieli w swej opiece jego szalonego spartanina.
🕊🕊🕊
Kiedy Jeongguk dotarł do owej plaży, przypływ już dawno się zaczął. Szedł szybkim krokiem, bojąc się, że zawiódł i nie zdążył na czas, ale kiedy w oddali zobaczył majaczącą postać odetchnąć z ulgą. Młodzieniec stał przy brzegu, a jego bose stopy przykrywała spieniona woda. Ubrany był w zwiewną błękitną togę na jedno ramię, którą w talii oplatał biały pas z perłami. Wiatr rozwiewał jego kręcone włosy, w których miał wetknięty kwiat róży, ukazując jego piękną twarzy. Nie chciał go wystraszyć, więc przystanął kilka metrów od niego.
Taehyung spiął się, czując obecność wojownika, ale na jego usta wpłynął delikatny uśmiech. Odwrócił się w jego stronę, krzyżując ze sobą ich spojrzenia. Jeongguk wstrzymał oddech, a jego serce zaczęło mocno obijać się o żebra, kiedy ujrzał szafirowe oczy mężczyzny stojącego przed nim. Nigdy nie widział tak pięknych oczu.
— Cieszę się, że zaszczyciłeś mnie swoją obecnością, wojowniku Aresa. — Taehyung odezwał się jako pierwszy, odganiając onieśmielenie i oddając mu pokłon, a gorący dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa spartanina na dźwięk tej cudownej, niskiej barwy głosu.
— To ja powinienem oddawać tobie pokłony, synu Afrodyty — rzekł, po czym upadł przed nim na kolana, w geście szacunku wybijając w piasek swą włócznie i przyciskając tarczę do muskularnej piersi.
Taehyung patrzył na pochylającego się przed nim wojownika, a w jego oczach zebrały się łzy. Nie wiedział czy to były łzy szczęścia czy ulgi, a może oba te uczucia szarpały jego młodzieńczym sercem. Jednak jednego był pewny, ten oto mężczyzna był w stanie go uratować. Podszedł i uklęknął naprzeciwko niego. Wyciągnął swoją delikatną dłoń i uniósł jego podbródek smukłymi palcami, ponownie krzyżując ich spojrzenia. Już miał coś powiedzieć, ale spartanin go ubiegł.
— Kto ci to zrobił? — Zapytał, patrząc na jego zranioną wargę, a Taehyung puścił jego podbródek i, odwracając wzrok, wstał. Odszedł kawałek, próbując odgonić od siebie wspomnienia kolejnego poniżenia przez kapłankę.
Jeongguk oparł tarczę o wbitą włócznie i, wstając z kolan, podszedł do syna Afrodyty. Delikatnie ułożył swoje duże dłonie na jego ramionach i, owiewając gorącym oddechem jego ucho, ponownie zapytał:
— Kto śmiał podnieść na ciebie rękę?
— Powiem ci. Wszystko ci powiem, tylko obiecaj mi jedną rzecz — poprosił, drżąc w ramionach wojownika.
— Obiecuję — odpowiedział bez najmniejszego wahania.
— Nawet jeszcze nie zdążyłem zdradzić ci o co proszę — mruknął.
— Zrobię dla ciebie wszystko... Perełko... — Wyszeptał, składając delikatny pocałunek na płatku jego ucha, a w podbrzuszu Taehyunga obudziło się stado motyli, sprawiając, że chciał trwać w objęciach spartanina do końca świata.
— Potrzebuję twej pomocy wojowniku Aresa, więc proszę uczyń mi ten zaszczyt i przyjdź o północy do świątyni Afrodyty. Będę tam na ciebie czekał i opowiem ci całą moją historię — powiedział, obracając się w jego stronę.
— Nie wiem czy jestem godzien byś mi ją powierzył — odparł.
— Moje szybko bijące serce daje mi znak, że jesteś jedynym, któremu mogę zawierzyć — powiedział, patrząc swoimi szafirowymi oczami na nakrytą hełmem twarzy, a gdy w końcu zatopił spojrzenie w czarnych oczach wojownika dodał: — Mogę?
Jeongguk w pierwszej chwili nie wiedział o co pytał go młodzieniec, ale kiedy dotarło do niego, że chodzi o hełm, skinął głową, zamykając oczy. Po chwili jego twarz została odsłonięta, a wiatr rozwiał pasemka, które zdążyły wysunąć się z jego splecionych w warkocz włosów. Usłyszał jak hełm upada na piasek u jego stóp, a jego serce zatrzymało się, kiedy poczuł jak ciepłe, delikatne dłonie młodzieńca dotykają jego rozgrzanych policzków. Taehyung skanował twarz spartanina, obrysowując palcami jego uwydatnioną, ostrą żuchwę, zahaczając również o jego malinowe usta.
— Jeongguk-ah... Jesteś taki piękny — westchnął, a wojownik od razu otworzył swoje oczy.
— Skąd znasz moje imię? — Zapytał zdziwiony i zobaczył najpiękniejszy uśmiech na świecie, który sprawił, że zmiękły mu kolana.
— Zdradzę ci wszystkie sekrety jak zawitasz do Akrokoryntu — odparł tajemniczo.
— A chociaż zdradzisz mi swoje imię? — Poprosił, z nadzieją patrząc w jego oczy, w których zakochiwał się z każdą sekundą coraz bardziej, i złapał go za jedną z dłoni, którymi wciąż błądził po jego twarzy, by nakierować ją na swoje usta i złożyć na niej pocałunek.
— Taehyung — przedstawił się, kolejny razu ukazując swoje białe zęby w szerokim uśmiechu. — Na imię mi Taehyung.
— Taehyung-ah – wyszeptał, sprawdzając jak imię syna Afrodyty brzmi w jego ustach i spodobało mu się to. Chciał je wypowiadać do końca swojego życia. — Mogę? — Tym razem to on zapytał o pozwolenie, wyciągając drugą dłoń, i subtelnie przejechał kciukiem po jego zranionej wardze.
Młodzieniec patrzył na niego z niezrozumieniem, a Jeongguk uśmiechnął się i przybliżył się do niego, zostawiając między ich ustami jedynie kilka centymetrów.
— Och — westchnął, bo nie wierzył, że kiedyś jego małe, skryte marzenie może się ziścić i pokonał ostatni dystans, przykładając swoje drżące wargi do tych spartanina. Zsunął swoje dłonie z jego policzków i objął jego kark, a wojownik ułożył te swoje, dużo silniejsze, na jego wąskiej talii, przyciągając go jeszcze bliżej siebie. Czas się dla nich zatrzymał, gdy ich usta poznawały swoją fakturę, składając motyle pocałunki, a serca biły we wspólnym rytmie, składając przysięgę ogarniającej ich dusze miłości. Trwali by dalej w tym delikatnym uniesieniu, ale podmuch silnego wiatru sprowadził Taehyunga z powrotem na ziemię. Niechętnie oderwał się od słodkich ust spartanina i wyplątał się z jego silnego uścisku.
— Muszę już iść – szepnął, odwracając głowę w stronę morza, a dostrzegając kłębiące się na horyzoncie ciemne chmury, przełknął ciężko ślinę.
— Nie odchodź. Zostań ze mną — powiedział Jeongguk, łapiąc Taehunga za dłoń i splatając ich palce razem.
— Bardzo bym chciał, ale nie mogę — odparł, a w jego głosie słychać było żal. — Jeszcze nie teraz. Proszę przyjdź o północy do świątyni — dodał i pocałował bliznę na jego lewym policzku, która była pamiątką po jednej z walk.
— Obiecuję — szepnął i pozwolił, by dłoń Taehyunga wysunęła się z tej jego, zabierając ze sobą przyjemne ciepło.
— Będę czekał na ciebie przy wschodniej części muru. Uważaj na strażników. Do zobaczenia — pożegnał się i, nie czekając na odpowiedź wojownika, ruszył biegiem w stronę wzgórza, na którym mieli się później spotkać.
Jeongguk stał w miejscu tak długo aż syn Afrodyty całkowicie zniknął z jego oczu. Tak bardzo się o niego bał nie mogąc uwierzyć, że ktoś śmiał podnieść rękę na tak cudowną i kruchą istotę, która miała boskie korzenie. W jego naprężonych żyłach zawrzała krew, a on poprzysiągł sobie, że uratuje go za wszelką cenę, a wszyscy którzy dopuścili się tego haniebnego czynu poniosą srogie konsekwencje.
Już nikt nigdy nie skrzywdzi jego Perełki...
JustVtine
Oto jest pierwszy akt AP! 🤍
Cieszę się, że poświęciliście mu chwilę Waszego cennego czasu. Mam nadzieję, że Wam się podobało i będziecie wyczekiwać dalszych aktów naszej taekookowej greckiej historii.
Jestem bardzo ciekawa jakie są Wasze pierwsze wrażenia i przemyślenia więc będzie mi bardzo miło jak zostawicie chociaż krótki komentarz!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top